Fabrizio położył na ziemi gazetę i stanął nieruchomo w drzwiach, obserwując mnie w ciszy. Jego spojrzenie było wymowne, a podniecenie w spodniach wszystko potwierdzało – powinnam torturować go powoli, ale z perfidią.

Potem powiedział:

– Zgwałciłaś już moją głowę, wtargnęłaś do środka. Teraz będziesz musiała zgwałcić moje ciało, musisz włożyć mi do środka coś swojego.

– Czy nie wydaje ci się, że w takiej sytuacji nie można już odróżnić, kto jest bardziej niewolnikiem, a kto panem? Ja decyduję, co mam robić, ty masz tylko słuchać. Chodź! -wykrzyknęłam, jak prawdziwy pan i władca.

Podszedł do łóżka długim, pospiesznym krokiem, a ja, obserwując pejcz i penisa na komodzie, czułam wrzenie krwi i rozpalające mnie żądze. Byłam ciekawa jego orgazmu, a przede wszystkim chciałam zobaczyć jego krew.

Nago wyglądał jak robak, miał niewiele włosów, świecącą i sflaczałą skórę, wielki, spuchnięty brzuch i podniecony nagle penis. Pomyślałam, że zadawanie mu tego słodkiego gwałtu ze snu byłoby zbytkiem, on zasługiwał na surową, złośliwą i dotkliwą karę. Kazałam mu się położyć na podłodze, na brzuchu, patrzyłam na niego wyniosłym, zimnym i obojętnym wzrokiem, który zmroziłby mu krew w żyłach, gdyby tylko mógł go zobaczyć. Odwrócił pobladłą, spoconą twarz, a ja z całą siłą wbiłam w jego plecy obcas mojego kozaka. Biczowałam jego ciało, pałając zemstą. Wył, ale wył po cichu, może nawet płakał, a mój umysł znajdował się w stanie takiej konfuzji, że nie potrafiłam nawet rozróżnić wokół siebie dźwięków i kolorów.

– Czyj jesteś? – spytałam mrożącym tonem. Długie rzężenie, a potem przerywany głos:

– Twój. Jestem twoim niewolnikiem.

Gdy to mówił, mój obcas przesuwał się wzdłuż jego kręgosłupa, wylądował miedzy pośladkami i wcisnął się w ciało.

– Nie, Melissa… nie… – powiedział, dysząc głośno.

Nie byłam w stanie kontynuować, wzięłam więc z komody akcesoria i położyłam je na łóżku. Odwróciłam go kopniakiem, zmuszając do pozostania na wznak i potraktowałam jego pierś w ten sam sposób jak plecy.

– Odwróć się! – rozkazałam ponownie. Zrobił to, a ja siadłam okrakiem na jego udzie i nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zaczęłam lekko pocierać o nie swe krocze, ściśnięte pod opiętym kombinezonem.

– Masz zupełnie mokrą cipkę, daj mi ją polizać… – powiedział, wzdychając.

– Nie! – odpowiedziałam zdecydowanie.

Jego głos łamał się i słyszałam, jak prosi, bym kontynuowała, bym zadawała mu ból. Moje podniecenie rosło, przepełniało moją duszę, a potem wydostawało się ponownie przez pochwę, prowadząc do cudownej egzaltacji. Podporządkowywałam go sobie i czułam się z tego powodu szczęśliwa. Szczęśliwa ze względu na siebie i szczęśliwa ze względu na niego. Ze względu na niego, bo dostawał coś, czego chciał, jedno ze swych największych pragnień. Ze względu na siebie dlatego, że było to jakby postawienie mojej osoby, mojego ciała, mojej duszy nad inną osobą, wyssanie z niej całego jestestwa. Uczestniczyłam w moim własnym święcie. Wzięłam do ręki bicz i przeciągnęłam najpierw rękojeścią, później rzemieniami po jego pośladkach, nie uderzając ich jednak. Potem wymierzyłam lekki cios i poczułam, jak jego ciało podskakuje i pręży się. Nad nami ta sama mucha obijała się o klosz, a przede mną wiatr trzepotał firanką przez półotwarte okno tak, że o mało jej nie podarł. Ostatnie, mocne uderzenie w torturowane, zaczerwienione plecy, a potem sięgnęłam po penis. Nigdy nie miałam czegoś takiego w ręku i wcale mi się to nie podobało. Posmarowałam jego powierzchnię lepkim żelem i czułam się tak, jakbym maczała ręce w czymś fałszywym i nienaturalnym. Było to coś innego niż patrzenie na Gianmarię i Germana, którzy powoli wchodzili w swe ciała, z delikatnością i z czułością; coś innego niż zanurzanie się w odmiennym wymiarze rzeczywistości, ale prawdziwym i dającym poczucie komfortu. Ta rzeczywistość napełniała mnie obrzydzeniem – wszystko fałszywe, wszystko dziadowsko obłudne. On obłudny w stosunku do swego życia, do swej rodziny, robak kajający się u stóp dziewczynki. Penis wszedł z trudnością i poczułam pod dłońmi jego wibrowanie, jakby coś rozrywał -jego wnętrzności. Wsuwałam mu go, powtarzając sobie w głowie pewne zdania, niczym formuły wymawiane podczas jakiegoś rytuału.

To za twoją ignorancję, pierwsze pchnięcie, to za twoje głupie zarozumialstwo, drugie pchnięcie, za twoją córkę, która nie dowie się nigdy, że miała takiego ojca jak ty, za twoją żonę, która nocami jest przy tobie, za to, że nie pojmujesz, że nie rozumiesz mnie, że nie uchwyciłeś mojej najistotniejszej cechy, jaką jest piękno. Piękno, to prawdziwe, które jest w każdym z nas, oprócz ciebie. I kolejne pchnięcia, wszystkie ostre, zdecydowane, rozrywające. Jęczał pode mną, wył, chwilami płakał, jego jama rozszerzała się i widziałam, że jest czerwona, napięta i zakrwawiona.

– Zabrakło ci tchu, obleśny padalcu? – szydziłam z okrutnym uśmiechem.

Krzyknął głośno, być może miał orgazm, a potem powiedział:

– Wystarczy, proszę cię.

I przestałam, a moje oczy wypełniały się łzami. Zostawiłam go na łóżku, zmieszanego, rozbitego, całkowicie złamanego; ubrałam się i w korytarzu pożegnałam się z portierką. Z nim się nie pożegnałam, nie spojrzałam na niego, wyszłam i koniec.

Kiedy wróciłam do domu, nie przejrzałam się w lustrze, a przed pójściem spać nie pociągnęłam sto razy szczotką po włosach – patrzenie na swą wyniszczoną twarz i potargane włosy sprawiłoby mi ból, zbyt wielki ból.


4 marca 2002

Noc była pełna koszmarów, a szczególnie jeden z nich przyprawił mnie o dreszcze.

Biegłam przez ciemny, suchy las, ścigana przez jakieś mroczne, złe postacie. Przed moimi oczami wznosiła się oświetlona słońcem wieża, całkiem jak u Dantego, który stara się dotrzeć do wzgórza, ale nie może dopiąć celu, bo na drodze stają mu trzy bestie. Wiem, że na mojej drodze nie stanęły trzy bestie, lecz wyniosły anioł i jego diabły, a za nimi potwór z brzuchem żądnym ciał młodych dziewcząt, a jeszcze dalej hermafrodyta z grupą młodych sodomitów. Wszyscy mieli pianę na ustach, a niektórzy z nich z trudem wlekli swe ciała po suchej ziemi. Biegłam, oglądając się ciągle ze strachu, że któryś z nich mnie dopadnie; wszyscy wykrzykiwali jakieś bezładne, trudne do wymówienia zdania. W pewnym momencie nie zauważyłam przeszkody znajdującej się przede mną i głośno krzyknęłam; wybałuszając oczy, dostrzegłam dobrotliwą twarz człowieka, który wziął mnie za rękę i przeprowadził ciemnymi, tajemnymi przejściami aż pod wieżę. Wyciągnął palec i powiedział:

– Wejdź po schodach, nie oglądając się ani razu, zatrzymaj się na szczycie, tam znajdziesz to, czego na próżno szukałaś w lesie.

– Jak mam ci dziękować? – spytałam ze łzami.

– Biegnij, zanim ja ponownie do nich dołączę! – krzyczał, potrząsając silnie głową.

– Ale to ty, to ty jesteś moim wybawcą! Nie muszę wchodzić na wieżę, bo już cię znalazłam! – zawołałam, tym razem przepełniona radością.

– Biegnij! – krzyknął ponownie.

Jego oczy zmieniły się, napełniły się żądzą, poczerwieniały i uciekł z pianą na ustach. A ja zostałam tam, u stóp wieży, ze złamanym sercem.


22 marca 2002

Moja rodzina wyjechała na tydzień i wróci jutro. Przez kilka dni miałam wolny dom, mogłam sobie wychodzić i wracać kiedy tylko chciałam. Na początku miałam zamiar zaprosić kogoś na noc, na przykład Daniela, z którym rozmawiałam przez telefon kilka dni temu, a może Roberta, albo też odważyć się i zadzwonić do Germana i Letizii, jednym słowem do kogoś, kto by mi dotrzymał towarzystwa. W końcu wybrałam samotność, zostałam sama ze sobą, myśląc o tych wszystkich pięknych i tych wszystkich wstrętnych rzeczach, które przydarzyły mi się w ostatnim okresie.

Wiem, pamiętniku, że sama sobie wyrządziłam krzywdę, że nie miałam szacunku dla samej siebie, dla mojej osoby, choć twierdzę, że tak ją kocham. Nie jestem już taka pewna, czy kocham sama siebie jak kiedyś; ktoś, kto kocha samego siebie, nie pozwala przygodnym mężczyznom gwałcić swego ciała, bez konkretnego celu, nie czerpiąc z tego nawet przyjemności; mówię o tym, by odkryć ci tajemnicę, smutną tajemnicę, którą próbowałam bez sensu ukryć przed tobą, łudząc się, że o tym zapomnę. Pewnego wieczora, gdy byłam sama, pomyślałam, że powinnam się trochę rozerwać i przewietrzyć, poszłam więc do pubu, do którego zawsze chodzę, i sącząc kolejną szklankę piwa, poznałam faceta, który podrywał mnie w niezbyt przyjemny i grzeczny sposób. Byłam pijana, kręciło mi się w głowie i poszłam za nim. Zaprowadził mnie do swojego domu i kiedy zamknął za sobą drzwi, ogarnął mnie strach, okropny strach, który mnie natychmiast otrzeźwił. Prosiłam, by mnie wypuścił, ale tego nie zrobił i patrząc na mnie szaleńczymi, małymi oczyma, zmusił mnie, bym się rozebrała. Ze strachu zrobiłam to i zrobiłam też wszystko to, co kazał mi zrobić później. Włożyłam sobie wibrator, który wsunął mi do ręki, czując straszliwe palenie ścianek pochwy i rozrywanie skóry. Płakałam, kiedy podsunął mi swój mały, miękki członek, a ponieważ przytrzymywał mi głowę ręką, nie mogłam nie robić tego, do czego mnie zmuszał. Nie udało mu się skończyć, a ja czułam, jak bolą mnie szczeki, włącznie z zębami.

Rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął. Instynktownie spojrzałam na komódkę i spodziewałam się znaleźć tam pieniądze, które powinny się należeć porządnej kurwie. Poszłam do łazienki, umyłam twarz, nie mając nawet odwagi spojrzeć choćby przez najkrótszą chwilę na swoje odbicie w lustrze – zobaczyłabym tam potwora, którego wszyscy chcieliby ze mnie zrobić. Ale nie mogę na to pozwolić, nie mogę im pozwolić. Jestem zbrukana i tylko Miłość, o ile istnieje, będzie mogła mnie oczyścić.


28 marca

Wczoraj opowiedziałam Valerio o tym, co mi się zdarzyło tamtego wieczora. Spodziewałam się, że zechce zaraz przyjechać, by wziąć mnie w ramiona i utulić, wyszeptać, że nie muszę się o nic martwić, bo on będzie ze mną. Ale nic z tego. Powiedział mi z wyrzutem, ostrym tonem, że jestem idiotką, kretynką, i to prawda, że nią jestem, kurwa, to prawda! Ale wystarczy już, że ja sama się obciążałam, nie chcę żadnych kazań od innych, chcę tylko, by ktoś mnie objął i uczynił szczęśliwą. Dziś rano przyszedł pod szkołę, nigdy bym się nie spodziewała podobnej niespodzianki. Przyjechał na motorze, z rozwianymi włosami, w okularach przeciwsłonecznych, które skrywały jego wspaniałe oczy; byłam zajęta rozmową przy ławce, na której siedziało kilku moich kolegów. Miałam rozwichrzone włosy, ciężki plecak na ramionach i zaczerwienioną twarz. Kiedy zobaczyłam, jak nadjeżdża, ze swym pociągającym półuśmiechem, od razu zatkało mnie i przez chwilę stałam z otwartymi ustami. Powiedziałam szybko „przepraszam" do moich kolegów i wybiegłam na ulicę, by się z nim przywitać. Rzuciłam się na niego jak dziecko, spontanicznie i równie znacząco. Powiedział, że chciał się ze mną zobaczyć, że brakowało mu mego uśmiechu i mego zapachu, wydawało mu się, że ogarnął go jakiś kryzys abstynencji od Lolity.

– Na co patrzą ci homogenizowani? – spytał, pokazując głową chłopaków na placyku.

– Kto? – spytałam.

Wyjaśnił mi, że tak nazywa tych chłopaczków, którzy są wszyscy jednakowi i wszyscy są członkami tego samego stada; to sposób na odróżnienie ich od dorosłego świata.

– Hm, masz jakiś dziwny sposób określania nas… w każdym razie obserwują twój motor, twój urok i zazdroszczą mi, bo rozmawiam z tobą. Jutro zapytają, kim był ten chłopak, z którym rozmawiałam.

– A ty im powiesz prawdę? – spytał pewny odpowiedzi. Drażniła mnie ta jego pewność siebie, więc powiedziałam:

– Może tak, może nie. Zależy, kto mnie o to spyta i w jaki sposób.

Patrzyłam, jak językiem zwilżał usta, patrzyłam na jego długie, czarne jak u dziecka rzęsy i na jego nos, który wydaje się idealną kopią mojego. I patrzyłam na jego penis, który powiększył się, gdy zbliżyłam się do jego ucha i szepnęłam mu:

– Chcę, byś mnie wziął, teraz, przy wszystkich. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, napinając nerwowo usta, tak jakby chciał powstrzymać nerwowe podniecenie i powiedział:

– Loly, Loly… chcesz, żebym oszalał?… Przytaknęłam powolnym ruchem głowy, lekko się uśmiechając.

– Pozwól mi powąchać twój zapach, Lo.

Podsunęłam mu wtedy swą niewinną szyję, a on ją powąchał, napełniając swe płuca moim waniliowo-piżmowym zapachem, po czym rzekł:

– Muszę uciekać.

Nie mogłam pozwolić, by odjechał, tym razem postanowiłam grać do końca.

– Chcesz wiedzieć, jakie mam dzisiaj majtki?

Już miał zapalić silnik, ale spojrzał na mnie zszokowany i w zaćmieniu umysłu odpowiedział, że tak. Odciągnęłam spodnie, lekko je rozpinając, a wtedy spostrzegł, że nie mam majtek. Popatrzył na mnie, czekając na wyjaśnienia.

– Często wychodzę bez majtek, lubię to – powiedziałam. – Pamiętasz, że nie miałam ich też tamtego wieczora, kiedy zrobiliśmy to po raz pierwszy?