– Zaraz doprowadzisz mnie do szału.

Przysunęłam się do jego twarzy, zachowując między nami bardzo małą i w związku z tym dość niebezpieczną odległość, i popatrzyłam mu prosto w oczy.

– Tak, to jest właśnie to, co zamierzam zrobić. Patrzyliśmy na siebie, nic nie mówiąc przez wiele minut, chwilami potrząsał głową i uśmiechał się. Przysunęłam się ponownie do jego ucha i powiedziałam mu:

– Zgwałć mnie tej nocy.

– Nie, Lo, to niebezpieczne.

– Zgwałć mnie – powtórzyłam prowokująco i natarczywie.

– Gdzie, Mel?

– W tym miejscu, gdzie byliśmy za pierwszy razem.


29 marca 1.30

Wysiadłam z samochodu i zamknęłam drzwi, zostawiając go w środku. Zapuściłam się w ciemne i wąziutkie dróżki, a on odczekał trochę, zanim ruszył za mną. Szłam sama po nierównym bruku, w dali słyszałam szum morza, a potem już nic. Patrzyłam na gwiazdy i wydawało mi się, że słyszę także ich dźwięk, nieuchwytny dźwięk ciał wysyłających nieregularne światło. Potem silnik i reflektory jego samochodu. Zachowałam spokój, chciałam, by wszystko wydarzyło się tak, jak zaplanowałam – on w roli kata, a ja ofiary. Cielesnej ofiary, upokorzonej i podporządkowanej. Ale umysłem – moim i jego – steruję ja, tylko ja. To ja chcę tego wszystkiego, ja jestem panią. On jest panem na niby, panem, który jest moim niewolnikiem, niewolnikiem moich żądz i moich kaprysów.

Zaparkował samochód, zgasił światła i silnik i wysiadł. Przez moment myślałam, że znów zostałam sama, ponieważ nie słyszałam żadnych dźwięków… Wreszcie usłyszałam go, nadchodził powolnym, spokojnym krokiem, ale jego oddech był szybki i zadyszany. Poczułam go z tyłu, chuchnął mi w szyję. Niespodziewanie ogarnął mnie strach. Valerio zaczął iść za mną coraz szybciej, podbiegł i przytrzymując mnie za ramię, uderzył mną o mur.

– Panienki z ładnym tyłkiem nie chodzą same po ulicach – powiedział, zmieniając głos.

Jedną ręką trzymał mnie za ramię, sprawiając mi ból, drugą popychał głowę do muru, dociskając mocno mą twarz do chropowatej, omszałej powierzchni.

– Nie ruszaj się – rozkazał.

Czekałam na następny ruch, byłam podniecona, ale i przestraszona. Zadawałam sobie pytanie, jak naprawdę bym się czuła, gdyby zgwałcił mnie jakiś nieznajomy, a nie mój słodki profesor. Potem odrzuciłam tę myśl, przypominając sobie jeden z wcześniejszych wieczorów i wszystkie te gwałty na duszy, jakim wielokrotnie zostałam poddana… i pragnęłam jeszcze więcej gwałtu, tyle gwałtu, że więcej nie da się już wytrzymać. Przyzwyczaiłam się, być może już nie potrafię bez tego żyć. Wydawałoby mi się to dziwne, gdyby pewnego dnia delikatność i czułość zapukały do moich drzwi i chciały wejść od środka. Przemoc zabija mnie, wyniszcza, kala mnie i żywi się mną, ale dzięki niej i dla niej udaje mi się przeżyć, jest moim pokarmem. Wykorzystał wolną rękę, by poszukać czegoś w kieszeni spodni. Ściskał mocno moje białe nadgarstki, na chwilę mnie zostawił i uchwycił drugą ręką tę rzecz, którą wyjął z kieszeni. To był bandaż, którym owinął górną część mojej twarzy, zakrywając mi oczy.

– Tak wyglądasz pięknie – powiedział. – Podnoszę ci spódnicę, kurwo, nie odzywaj się i nie krzycz.

Czułam, jak jego ręce wsuwają się do moich majtek, a palce pieszczą moją cipkę. Potem wymierzył mi tak bolesny policzek, że aż zajęczałam z bólu.

– No nie… powiedziałem ci, żebyś nie wydawała żadnego dźwięku.

– Przecież powiedziałeś mi, żebym się nie odzywała i nie krzyczała, a ja tylko zajęczałam – wyszeptałam, świadoma, że mnie za to ukarze.

Istotnie, wymierzył mi jeszcze bardziej siarczysty policzek, a ja nie wydałam żadnego dźwięku.

– Grzeczna, Loly, grzeczna.

Nachylił się, przytrzymując mnie rękami tak, bym się nie ruszała, i zaczął całować moje pośladki, na które rzucił się z całą gwałtownością. Zaczął je powoli lizać, a moje pragnienie, by mnie posiadł, nasiliło się jeszcze bardziej i nie mogłam się powstrzymać. Wygięłam się odpowiednio, by mógł zrozumieć moje intencje. W odpowiedzi dostałam kolejny policzek.

– Kiedy ci powiem – rozkazał.

Pozbawił mnie możliwości patrzenia, a także najwyższej rozkoszy, mogłam tylko chłonąć dźwięki i dotyk jego dłoni na mym ciele.

Zwolnił moje nadgarstki i przywarł do mnie całym ciałem. Obiema rękami schwycił moje piersi, wolne od czegokolwiek, co mogłoby je uciskać. Schwycił je mocno, sprawiając mi ból, zaciskał je palcami, które wydawały mi się rozpalonymi kleszczami.

– Delikatnie – szepnęłam słabiutkim głosem.

– Nie, będzie tak, jak ja powiem. – Wymierzył następny, siarczysty policzek. Gdy podwijał moją spódnicę aż po biodra, powiedział: – Chciałbym wytrzymać jeszcze trochę, ale już nie mogę. Za bardzo mnie prowokujesz i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko cię zadowolić.

Jednym ostrym pchnięciem wszedł we mnie głęboko, wypełniając mnie swym podnieceniem, swą niekontrolowaną namiętnością.

Silny, bardzo silny orgazm przeszył moje ciało, opadłam na mur, zdzierając sobie skórę; przytrzymał mnie i czułam na szyi jego gorący oddech, a jego zadyszanie napełniało mnie radością.

Staliśmy tak przez długi czas, zbyt długi, i chciałam, żeby ten czas nigdy się nie skończył. Powrót do samochodu był powrotem do rzeczywistości, zimnej i okrutnej, do rzeczywistości, przed którą -jak zrozumiałam w tym samym momencie – nie można uciec. Ja i on, ten związek naszych dusz musiał się na tym skończyć; okoliczności nie pozwolą nigdy żadnemu z nas, byśmy całkowicie i duchowo byli ze sobą złączeni.

W drodze powrotnej, gdy staliśmy w korku, jaki panuje nocą w Katanii, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział:

– Loly, kocham cię.

Wziął mnie za rękę, uniósł do ust i pocałował. Loly, nie Melissa. On kocha Loly, o Melissie nigdy nie słyszał.


4 kwietnia 2002

Pamiętniku, piszę do ciebie w pokoju hotelowym, w Barcelonie. Jestem na szkolnej wycieczce w Hiszpanii i bardzo dobrze się bawię, nawet jeśli moja złośliwa i tępa profesorka patrzy na mnie krzywo, bo nie chcę zwiedzać muzeów – dla mnie jest to strata czasu. Nienawidzę zwiedzać jakichś miejsc tylko po to, by poznać historię. OK, wiem, że ona też jest ważna, ale co z nią zrobię potem? Barcelona jest taka żywa i wesoła, ale kryje w sobie jakąś głęboką melancholię. Przypomina piękną, fascynującą kobietę o głębokim, smutnym spojrzeniu, które drąży wnętrze duszy. Taką jak ja. Chciałabym przejść się nocą po ulicach, pełnych lokali i ludzi wszelkiego pokroju, ale zmuszają mnie do spędzania wieczorów w dyskotece, gdzie – jeśli dobrze pójdzie – udaje mi się poznać kogoś, zanim się jeszcze kompletnie upije. Nie lubię tańczyć, wkurza mnie to. W moim pokoju jest jeden wielki burdel – ktoś skacze na łóżku, ktoś inny sączy sangrię, ktoś wymiotuje w kiblu; teraz zmykam, Giorgio ciągnie mnie za ramię…


7 kwietnia

Przedostatni dzień, nie chcę wracać do domu. Tu jest mój dom, tu czuję się dobrze, czuję się swobodna, pewna, szczęśliwa, rozumiana przez tutejszych ludzi, mimo iż nie mówimy tym samym językiem. Dobrze mi, gdy nie dzwoni telefon od Fabrizia lub Roberta i gdy nie muszę wymyślać jakiegoś pretekstu, by się z nimi nie spotkać. I że mogę do późna rozmawiać z Giorgio, bez konieczności wsuwania mu się do łóżka i oddawania mu swego ciała.

Gdzie jesteś, Narcyzo, która tak siebie kochała i tak często się śmiała, tak wiele chciała dać i równie dużo otrzymywać; gdzie się podziałaś razem ze swymi snami, swymi nadziejami, swymi szaleństwami, szaleństwami życia, szaleństwami śmierci; gdzie jesteś, wizerunku odbity w lustrze, gdzie mogę cię szukać, gdzie mogę cię znaleźć, jak mogę cię zatrzymać?


4 maja 2002

Dziś pod szkołą czekała na mnie Letizia. Podeszła do mnie, a jej okrągła twarz oprawiona była w wielkie słoneczne okulary, bardzo podobne do tych, które widzę na zdjęciach mojej matki z lat sześćdziesiątych. Były z nią dwie dziewczyny, oczywiście lesbijki.

Jedna nazywa się Wendy, jest w moim wieku, ale patrząc jej w oczy, ma się wrażenie, że jest o wiele starsza. Druga, Floriana, jest niewiele młodsza od Letizii.

– Miałam ochotę się z tobą spotkać – powiedziała Letizia, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Dobrze, że przyszłaś; ja też miałam na to ochotę – odpowiedziałam.

W tym czasie inni wychodzili ze szkoły i zajmowali miejsce na ławkach na placyku. Zaciekawieni chłopcy obserwowali nas i obgadywali, podśmiewając się, a – kumoszki od świętego Hilarego – złośliwe i ciemne bigotki, patrzyły na nas, kręcąc nosem i odwracając wzrok. Wydawało mi się, jakbym słyszała słowa którejś z nich: „A widziałaś tamtą, z kim się prowadza? Zawsze mówiłam, że jest dziwna"… i być może – mówiąc to – poprawiała sobie warkoczyk, który mamuśka zrobiła jej rano przed wyjściem do szkoły.

Letizia zdawała się rozumieć, że czuję się niezręcznie i powiedziała:

– Idziemy na obiad do stowarzyszenia, chcesz iść z nami?

– Jakiego stowarzyszenia? – spytałam.

– Lesbijek i gejów. Mam klucze, będziemy same. Zgodziłam się, poszłam po skuter. Letizia usiadła z tyłu, przyklejając się biustem do moich pleców i oddychając tuż przy mojej szyi. Śmiałyśmy się przez całą drogę i ciągle znosiło mnie na boki, bo nie jestem przyzwyczajona do wożenia dodatkowego ciężaru, a ona, ściskając mnie w pasie, pokazywała staruszkom język. To, co pojawiło się przed moimi oczyma, gdy Letizia otworzyła drzwi, wydało mi się jakimś specjalnym światem. Był to po prostu dom, ale dom ten nie był własnością jednej osoby, lecz całej gejowskiej komuny. Było w nim wszystko, a nawet jeszcze więcej, ponieważ w bibliotece, obok książek, znalazł się też wielki pojemnik pełen prezerwatyw, a na stole gejowskie czasopisma i żurnale z modą oraz kilka pism motoryzacyjnych i medycznych. Po pokojach krążył kot i ocierał się wszystkim o nogi. Pogłaskałam go tak, jak głaszczę Morino, mego ukochanego, prześlicznego kotka (który teraz jest tutaj, zwinięty na moim biurku; słyszę, jak oddycha).

Byłyśmy głodne, więc Letizia i Floriana zaproponowały, że pójdą kupić pizzę w barze na rogu ulicy. Gdy wychodziły, Wendy popatrzyła na mnie z pogodną twarzą i głupim uśmiechem; chodziła tak, jakby podskakiwała, i wyglądała jak jakiś zwariowany krasnal. Bałam się zostać z nią sam na sam, wyszłam więc za drzwi i głośno krzyknęłam do Letizii, że chcę iść razem z nią. Moja przyjaciółka od razu wszystko zrozumiała i z uśmiechem poprosiła Florianę, by wróciła. Gdy czekałyśmy, aż pizze się upieką, prawie wcale nie rozmawiałyśmy, potem powiedziałam:

– Cholera, mam lodowate palce! Popatrzyła na mnie szelmowsko, ale i ironicznie.

– Hm, dobrze wiedzieć, wezmę to pod uwagę!

Gdy wracałyśmy z powrotem, spotkałyśmy jakiegoś przyjaciela Letizii. Wszystko w nim było delikatne – twarz, skóra, głos. Ta nieskończona słodycz, jaką miał w sobie, napełniła mnie w środku poczuciem szczęścia. Przyszedł razem z nami i przez jakiś czas rozmawialiśmy razem na kanapie, podczas gdy pozostałe dziewczyny przygotowywały stół. Powiedział mi, że jest pracownikiem banku, choć jego zbyt śmiały krawat zdawał się wyraźnie kontrastować z chłodnym bankierskim światem. Sądząc po głosie, był smutny, ale nie śmiałam pytać, co mu jest. Czułam, że jestem podobna do niego. Potem Gianfranco wyszedł i zostałyśmy tylko we cztery przy stole, gadając i śmiejąc się. A dokładniej mówiąc, tylko ja gadałam bez ustanku, natomiast Letizia przyglądała mi się z uwagą, a czasami ze zmieszaniem, gdy opowiadałam o niektórych facetach, z którymi byłam w łóżku.

Potem wstałam i wyszłam do ogrodu, uporządkowanego, ale niezbyt zadbanego, w którym rosły wysokie palmy i dziwne drzewa z kolczastymi pniami i wielkimi różowymi kwiatami na czubku. Letizia podeszła od tyłu i mnie objęła, muskając ustami moją szyję.

Odwróciłam się instynktownie i natknęłam się na jej usta: gorące, miękkie, wyjątkowo pulchne. Teraz rozumiem, dlaczego mężczyźni tak lubią całować kobiety. Usta kobiety są tak niewinne, czyste, natomiast mężczyźni, których ja spotkałam, rozpychając się wulgarnie językiem w moich ustach, pozostawiali mi zawsze lepką smugę śliny. Pocałunek Letizii był inny, był jedwabisty, świeży, a jednocześnie intensywny.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek miałam – powiedziała mi, przytrzymując moją twarz.

– Ty też – odpowiedziałam, i nie wiem, dlaczego to zrobiłam; było to bezsensowne, zważywszy, że była moją jedyną kobietą!

Letizia zajęła moje miejsce i tym razem to ja kierowałam tą grą, pocierając moje ciało o jej ciało. Objęłam ją mocno, wdychając zapach jej perfum, potem zaprowadziła mnie do innego pokoju, opuściła mi spodnie i zakończyła tę słodką torturę, która zaczęła się kilka tygodni wcześniej. Jej język upajał mnie, a myśl o zaznaniu orgazmu w ustach innej kobiety napawała mnie dreszczem. Kiedy mnie lizała, kiedy klęczała przede mną, gotowa do zaspokojenia mnie, zamknęłam oczy i z rękami zgiętymi jak łapki przestraszonego króliczka, myślałam o niewidzialnym człowieczku, który kochał się ze mną w dziecięcych fantazjach. Niewidzialny człowieczek nie ma twarzy, nie ma kolorów, jest tylko członkiem i językiem, które służą mi do zapewnienia rozkoszy. I wtedy właśnie osiągnęłam orgazm, silny i zadyszany; jej usta były pełne moich soków, a kiedy otworzyłam oczy – cóż za cudowna niespodzianka – zobaczyłam ją z jedną ręką w majtkach, wijącą się z rozkoszy, bo u niej też nadchodził i być może przeżywała go jeszcze bardziej świadomie i szczerze niż ja.