Zachowałam się jak hipokrytka, wiem o tym. Popatrzył na mnie czułymi, pytającymi oczami; potem spytał:

– A ty dlaczego to robisz?

Nie odpowiedziałam, ale moje milczenie wyjaśniło wszystko. A moje sumienie tak niesamowicie wyło, że – by utrzymać je na wodzy – bardzo spontanicznie i bez wstydu powiedziałam:

– Może byś się tak przebrał dla mnie?

– Dlaczego prosisz mnie teraz o to?

Nawet ja tego nie wiedziałam. Trochę speszona, powiedziałam po cichu:

– Dlatego że to piękne dostrzec w jednym ciele dwie tożsamości; mężczyznę i kobietę w tej samej skórze. Kolejny sekret: to mnie podnieca. I to bardzo. A poza tym, przepraszam… jest to rzecz, która podoba się nam obojgu, nikt nie zmusza nas do tego, byśmy to zrobili. Rozkosz nie może być nigdy błędem, prawda?

Widziałam przez spodnie, że jest podniecony i że mimo wszystko chciał to ukryć.

– Zrobię to – powiedział oschłym głosem. Wyjął z szafy sukienkę i koszulkę, którą mi rzucił. – Przepraszam, zapomniałem o niej. Włóż ją.

– Ale będę się musiała rozebrać.

– Wstydzisz się?

– Nie, nie, co ty?

Rozebrałam się, a jego podniecenie rosło na widok mojej nagości. Wciągnęłam na siebie obszerną, różową koszulkę, na której widniał napis: Bye bye Baby i przymrużone oko Marilyn mogło teraz obserwować przebieranki mego przyjaciela, przypominające coś w rodzaju wysublimowanego, upojnego rytuału. Ubierał się tyłem do mnie, mogłam tylko zobaczyć jego ruchy i zarys stringów, które przedzielały jego kwadratowe pośladki. Odwrócił się. Czarna krótka spódniczka, siatkowe samonośne pończochy, bardzo wysokie kozaczki, złocisty top i sztywny biustonosz. Oto jak mi się pokazał przyjaciel, którego zawsze widziałam w ubraniach ze znakiem Lacoste i Levi's. Mojego podniecenia nie było widać, ale byłam podniecona. Spod ciasnych stringów wyzierał na zewnątrz jego interes. Przesunął go i zaczął walić konia.

Wyciągnęłam się na kanapie, jak podczas przedstawienia i obserwowałam go z uwagą. Miałam ochotę dotykać się, a nawet posiąść to ciało. Zaskoczyła mnie moja niemal męska oziębłość, z jaką mu się przyglądałam, gdy się masturbował. Twarz mu się zmieniła, pokryła maleńkimi kropelkami potu, a tymczasem u mnie rozkosz nadchodziła bez penetracji, bez pieszczot, zbudzona w głowie, w środku.

U niego nastąpiło to z całą siłą i niezawodnością; widziałam wytrysk i usłyszałam jego rzężenie, które umilkło, gdy tylko otworzył oczy.

Położył się ze mną na kanapie, objęliśmy się i zasnęliśmy razem z Marilyn, która puszczała oczko do złotej perełki na topie Ernesta.


3 stycznia 2002 2.30

I znowu dom-muzeum, i znowu te same osoby. Tym razem udawaliśmy, że ja jestem ziemią, a oni robakami, które ją drążyły. Pięć różnych robaków drążyło koleiny w moim ciele, a teren ten, po powrocie do domu, był niestabilny i kruchy. W mojej szafie wisiała stara, pożółkła koszula mojej babci. Włożyłam ją, poczułam zapach płynu do płukania i minionych czasów, które przeplatają się z absurdalną teraźniejszością. Rozpuściłam włosy na plecy otulone tą pocieszającą przeszłością. Rozpuściłam je, powąchałam i poszłam spać z uśmiechem, który szybko przerodził się w płacz. Cichy.


9 stycznia 2002

W domu Ernesta nie mieliśmy wielu tajemnic. Wyjawiłam mu, że po tym, co się wydarzyło, miałam ochotę zobaczyć, jak jeden facet wchodzi w drugiego. Chcę zobaczyć dwóch mężczyzn, którzy się posuwają. Tak. Zobaczyć, że posuwają się tak, jak do tej pory posuwali mnie, z tą samą gwałtownością, z tą samą brutalnością.

Nie potrafię zatrzymać się, pędzę szybko jak patyk niesiony przez prąd rzeki. Uczę się odmawiać innym i przytakiwać sobie, pozwalając, by najgłębiej ukryta część mnie samej mogła wydostać się na zewnątrz, nie bacząc na cały otaczający świat. Uczę się.

– Melissa, jesteś dla mnie niekończącym się odkryciem. Jak to powiedzieć… kopalnią fantazji i wyobraźni – powiedział po przebudzeniu zachrypniętym, zaspanym głosem.

– Przysięgam, Ernesto. Byłabym nawet gotowa zapłacić – przekonywałam, leżąc z nim jeszcze w objęciach. -A więc? – spytałam niecierpliwie po chwili milczenia.

– A więc co?

– Ty, będąc, hm… z tego środowiska… nie znasz nikogo, kto pozwoliłby na siebie popatrzeć?

– Daj spokój, co ty kombinujesz!? Nie możesz być grzeczną dziewczynką i poprzestać na normalnych historiach?

– Pomijając to, że bycie grzeczną dziewczynką wcale mi nie odpowiada, co masz na myśli, mówiąc o normalnych historiach?

– Historie szesnastolatków, Meli. Ty, dziewczyna, i on, chłopak. Miłość i seks, jak trzeba i ile trzeba.

– Hm, to właśnie jest dla mnie prawdziwa perwersja! – odparłam histerycznie. – Takie… płaskie życie: soboty na Piazza Teatro Massimo, w niedzielne poranki śniadania nad brzegiem morza, seks obowiązkowo na koniec tygodnia, zwierzanie się rodzicom itp., itd. Lepiej być samą!

Znów cisza.

– Poza tym już taka jestem, nie chcę się zmieniać dla nikogo. A tak w ogóle, to kto to mówi? – krzyknęłam mu żartobliwie w twarz.

Roześmiał się i pogłaskał mnie po głowie.

– Mała, zależy mi na tobie i nie chciałbym, by ci się zdarzyło coś przykrego.

– Zdarzy mi się, jeśli nie zrobię tego, co chcę. Mnie też na tobie zależy.

Opowiedział mi o dwóch chłopakach, studentach ostatniego roku prawa. Poznam ich jutro, po szkole przyjadą po mnie do Villa Bellini, mam czekać przed fontanną, w której pływają łabędzie. Zadzwonię do matki, powiem, że przez całe popołudnie będę poza domem na zajęciach teatralnych.


10 stycznia 2002 15.45

– Wy, kobiety, jesteście naprawdę idiotkami! Patrzeć na dwóch posuwających się mężczyzn… hm! – stwierdził Germano, siedząc za kierownicą. Miał wielkie, czarne oczy i masywną, pięknie wyrzeźbioną twarz, okoloną ślicznymi czarnymi loczkami, i – gdyby nie jasna cera – wyglądałby jak młody, potężny i wyniosły Afrykańczyk. Siedział za kierownicą jak król dżungli, wysoki i majestatyczny, z długimi, wysmukłymi palcami na kierownicy, a jego stalowy pierścień z plemiennymi znakami kontrastował z bielą dłoni i jej nadzwyczajną delikatnością.

Drugi chłopak, o wąskich ustach, wyręczając mnie, odpowiedział z tyłu wysokim uprzejmym głosem:

– Zostaw ją w spokoju, nie widzisz, że jest nowa? I taka młoda… patrz, jaką ma piękną buzię, jaką delikatną. Jesteś pewna, mała, że chcesz to zobaczyć?

Przytaknęłam głową.

Z tego, co zrozumiałam, ci dwaj zgodzili się na to spotkanie, bo mieli jakiś dług wdzięczności wobec Ernesta, choć nie zrozumiałam, za co mu się odpłacali. Jest faktem, że Germano był poirytowany tą sytuacją i gdyby mógł, zostawiłby mnie na skraju opustoszałej drogi, którą jechaliśmy. A jednak w jego oczach połyskiwał co chwila jakiś nieznany, ale wyczuwalny entuzjazm. Podczas jazdy towarzyszyła nam cisza. Przemierzaliśmy wiejskie drogi, mieliśmy dojechać do domu Gianmarii, jedynego miejsca, w którym nikt nie mógł nam przeszkodzić. Była to stara posiadłość ziemska, zbudowana z kamienia, otoczona drzewami oliwnymi i jodłami; w oddali widać było ogromne winnice, martwe o tej porze roku. Wiatr mocno dmuchał i gdy Gianmaria wysiadł, by otworzyć ogromną metalową bramę, dziesiątki liści wdarło się do samochodu, padając na moje włosy. Panowało przejmujące zimno, zapach typowy dla mokrej ziemi i liści gnijących przez długi czas w wodzie. Trzymałam w ręku torebkę i stałam prosto w moich wysokich kozakach, skulona w sobie z powodu mrozu; czułam, że mam zlodowaciały czubek nosa i znieruchomiałe, znieczulone policzki. Dotarliśmy do głównych drzwi, pokrytych wyrytymi imionami, które pozostawiły tam dzieci w trakcie letnich zabaw jako ślad swego pobytu. Były także imiona Germano i Gianmaria… Muszę uciekać, pamiętniku, moja matka otworzyła na oścież drzwi i powiedziała mi, że muszę z nią jechać do ciotki (złamała nogę w biodrze, jest w szpitalu).


11 stycznia 2002

Sen, jaki miałam dziś w nocy.

Wychodzę z samolotu, niebo w Mediolanie ukazuje mi swe smutne i wrogie oblicze. Mroźny, przenikliwy wiatr rozwiewa i zlepia moje włosy, świeżo od fryzjera; w szarawym świetle moja twarz robi się coraz bledsza, a moje oczy wydają się puste, otoczone cienkimi, fosforyzującymi kołami, przez co wyglądam jeszcze dziwniej.

Moje ręce są zimne i białe, jak u trupa. Wchodzę do budynku lotniska i przeglądam się w szybie – dostrzegam swą chudą i bezbarwną twarz, długie włosy, teraz zmierzwione i wstrętne; mam zaciśnięte, hermetycznie zamknięte usta. Odczuwam dziwne, nieuzasadnione podniecenie.

Potem widzę się dokładnie tak, jak pokazuje mnie lustro, ale w innym miejscu. Zamiast stać na tamtym lotnisku, w moich typowych, markowych ubraniach, dziwnym trafem znajduję się w ciemnej, śmierdzącej celi, do której dociera bardzo mało światła, tak że nie mogę nawet dostrzec, w jakim jestem ubraniu, w jakim stanie. Płaczę, jestem sama. Na zewnątrz musi być noc. W końcu korytarza dostrzegam migoczące, ale intensywne światło. Żadnego dźwięku. Światło z korytarza jest coraz bliżej i mnie przeraża, ponieważ nie słyszę żadnych kroków. Człowiek, który nadchodzi, porusza się z wielką ostrożnością, jest wysoki, potężny.

Opiera obie ręce o kraty, a ja podnoszę się i idę w jego kierunku; światło pochodni oświetla jego twarz, nadaje mu diabelski wygląd, natomiast reszta ciała pozostaje niewidoczna. Widzę jego ogromne, pożądliwe oczy o nieokreślonym kolorze i dwie wielkie, lekko rozchylone wargi, które odsłaniają rząd bielutkich zębów. Podnosi palec do ust, dając mi znać, bym milczała. Dalej obserwuję jego twarz z bardzo bliska i dochodzę do wniosku, że jest fascynująca, tajemnicza i piękna. Przeszywa mnie straszny dreszcz, gdy kładzie swe piękne palce na moich ustach, wykonując koliste ruchy. Robi to delikatnie, moje usta są już wilgotne, a ja, niemal spontanicznie, jeszcze bardziej przysuwam się do krat, dociskając do nich swą twarz. Teraz jego oczy rozpalają się, ale zachowuje idealny, bezgraniczny spokój; jego palce wnikają głęboko w usta, a moja ślina pozwala im się swobodniej poruszać.

Potem je wyjmuje i pomagając sobie drugą ręką, zrywa od góry moje brudne ubrania, odsłaniając krągłe piersi. Sutki są twarde i sztywne z zimna, które wdziera się przez okienko, a pod wpływem jego mokrych palców jeszcze bardziej twardnieją. Dotyka ustami piersi, najpierw wąchając je, potem całując. Odchylam głowę do tyłu z rozkoszy, ale się nie odsuwam, poddaję się całkowicie jego woli. Zatrzymuje się, patrzy na mnie, uśmiecha się. Jedną ręką szpera w swych szatach, a gdy przysuwa się, pojmuję, że są to szaty księdza.

Słychać pobrzękiwanie kluczy i dźwięk okutych drzwi, które zamykają się powoli. Jest w środku. Ze mną. Zrywa z mego ciała kolejne ubrania, odsłania brzuch, a potem dalsze partie, gdzie znajduje się mój najgorętszy punkt. Powoli kładzie mnie na podłodze. Schyla głowę i jego język wsuwa się pomiędzy moje nogi. Już nie jest mi zimno, chcę za jego pośrednictwem poczuć i pojąć samą siebie. Przyciągam go ku sobie i czuję na nim moją wydzielinę. Macam pod sutanną i moja coraz bardziej niecierpliwa dłoń natrafia na jego sztywny, piękny członek… Jego penis chce się wydostać spod sutanny, a ja mu pomagam, unosząc czarną szatę.

Wchodzi we mnie, nasze płyny spotykają się i ślizga się wspaniale niczym nóż w ciepłym maśle, unikając silnych pchnięć. Wysuwa swój członek i siada w rogu. Pozwalam mu odczekać i dopiero później zbliżam się do niego. Ponownie zanurza go w mych spienionych wodach. Wystarczy kilka pchnięć, ostrych, zdecydowanych i nagłych, by zapewnić mi nieskończoną rozkosz. Jesteśmy jednością. Wysuwa się i zostawia mnie, płacząc jeszcze bardziej niż wcześniej ja.

Potem otwieram oczy i ponownie jestem na lotnisku, obserwuję swą twarz w lustrze.

Sen we śnie. Sen, który jest echem tego, co wydarzyło się wczoraj. Miał te same oczy co Germano. Ogień z kominka oświetlał je i sprawiał, że lśniły. Gianmaria wszedł z dwiema dużymi wiązkami drewna i kilkoma gałęziami. Ułożył je w kominku, który pomału rozświetlał pomieszczenie, zapewniając przytulniejszą atmosferę. Ogarniało mnie nieznane, przyjemne ciepło. To, co obserwowałam, nie budziło we mnie żadnego uczucia wstrętu ani wstydu, wręcz przeciwnie. Czułam się tak, jakby moje oczy były przyzwyczajone do pewnych scen, a namiętność, jaka rozpierała mnie od środka, uleciała na zewnątrz i spoczęła na twarzach obu chłopaków, którzy wbrew własnej woli znaleźli się w moich rękach. Widziałam ich złączonych ze sobą; ja siedziałam w fotelu obok kominka; oni na kanapie naprzeciwko patrzyli na siebie i dotykali się, przepojeni miłością. Każdy jęk jednego z nich był dla drugiego wyznaniem miłości, a każde pchnięcie, które ja odczuwałam w środku jako niszczące i bolesne, dla nich było niewinną pieszczotą. Miałam ochotę uczestniczyć w tym niepojętym, intymnym akcie, w ich miłosnej, czułej ucieczce, ale nie wysunęłam takiej propozycji, tylko zgodnie z umową patrzyłam. Byłam naga i niewinna, ciałem i duszą. Potem Germano spojrzał na mnie szczęśliwym wzrokiem. Uwolnił się z więzów zespolenia i, ku memu totalnemu zaskoczeniu, ukląkł przede mną i powoli rozchylił moje uda. Czekał na mój znak, by zatopić się w tym wszechświecie. Przez chwilę udało mu się, a potem znów był sobą, twardym i nieugiętym królem afrykańskim. Usiadł na moim miejscu i ciągnąc mnie za włosy, przysunął mą głowę do swego członka; to był właśnie ten moment, gdy zauważyłam jego oczy. To był ten moment, kiedy zrozumiałam, że jego namiętność nie różni się niczym od mojej: obie spotkały się, chwyciły za ręce, a następnie stopiły w jedno.