Ale jej się nie udało.

Bo on tu był, na tej wyspie.

Minęła zakręt ścieżki i… Tuż przed nosem, na najwyższym punkcie tego skalistego kawałka lądu zobaczyła swoją nemezis – chłopaka, który stawiał znak zapytania przy wszystkich jej dotychczasowych marzeniach, Kane’a Morana.

Miał na sobie wyłącznie znoszone spodenki z dżinsów, którym obciął nogawki, a jego włosy były jeszcze mokre; musiał pływać. Leniwie rozciągnął się na gładkim głazie.

Przez moment stała jak wryta i zastanawiała się, czy nie uciec, ale już ją zauważył. Przymrużył oczy i popatrzył na nią tak, jakby się jej spodziewał. Miała zamiar go zapytać, co tu robi – w końcu wyspa była własnością jej ojca – ale nie chciała, żeby ją wziął za osobę drobiazgową. Poza tym już wcześniej widywała go na własnym terytorium. Zachowywał się tak, jakby nie odczuwał potrzeby przestrzegania jakichkolwiek granic wyznaczonych przez ludzi.

– Czyżby się tu pojawiła księżniczka? – wycedził. Poczuła, jak jej się napinają mięśnie pleców. Leżał wsparty na łokciach i przyglądał się jej oceniającym wzrokiem. Słońce złociło jego opalone umięśnione ciało.

– Już ci mówiłam, że nie jestem księżniczką.

– Fakt. – Zeskoczył z kamienia.

– Co tu robisz?

– Rozmyślam nad swoim życiem – odparł poważnie, ale pozwolił sobie na krzywy półuśmieszek, z którym wydał się Claire o wiele bardziej seksowny.

– A naprawdę? – upierała się. Stała w cieniu samotnego cedru. Przy Moranie czuła się nieswojo. Miała wrażenie, że ją prześladuje. Udaje zainteresowanie i usiłuje nawiązać rozmowę po to, żeby przeprowadzić wywiad na temat ostatniej sprawy, jaką jego ojciec wytoczył przeciwko rodzinie Hollandów.

– Zastanawiam się, czy Wuj Sam mnie potrzebuje.

– Wojsko? – Na tę myśl zrobiło jej się zimno, choć sama nie wiedziała dlaczego. Pomasowała dłońmi ramiona. Przyglądał, jej się tak przenikliwie, że chciała uciec od tego spojrzenia. – Masz zamiar się zaciągnąć?

– Dlaczego nie? – spytał, unosząc jedno umięśnione ramię. – Wojny nie ma.

– Jak wybiorą Reagana, to wszystko może się zmienić. Zaśmiał się.

– Co ty wiesz o polityce?

– Niewiele, ale… – Zabrakło jej słów. Zawsze mieszkał po drugiej stronie jeziora i chociaż prawie go nie znała, uważała go za nieodłączny element krajobrazu Chinook. Ludzie przez cały czas odjeżdżali. Dzieciaki kończyły szkołę średnią i jechały na studia albo szukać pracy. Niektórzy się żenili i zmieniali miejsce zamieszkania. Jednak z jakiegoś powodu, którego nie zamierzała roztrząsać, Claire myślała, a może miała nadzieję, że Kane zawsze będzie blisko. Świadomość, że mieszka po drugiej stronie jeziora, była tyleż niepokojąca, co pocieszająca. – Dlaczego do wojska?

– Czy to nie jest oczywiste? – spytał, przestając się uśmiechać. Błękit nieba przecięła biała smuga po samolocie. – Żeby się stąd wydostać. – Skrzywił się, patrząc pod słońce, które zaczynało już zachodzić. – Chcę zwiedzić świat, zarobić na studia i takie tam bzdury, o których trzeba będzie powiedzieć komisji rekrutacyjnej.

– A co z twoim tatą? – spytała, niewiele myśląc.

– Poradzi sobie. – Ale między jego brwiami pojawiły się dwie głębokie zmarszczki. – Zawsze jakoś daje sobie radę. – Palcem u nogi kopnął kamyk, który stoczył się do wody, po drodze obijając się o skały. – A gdzie ukochany?

– Słucham?

– Taggert – wyjaśnił.

Claire poczuła, jak od karku aż po czoło powoli oblewają żar.

– Nie wiem. Chyba pracuje.

– Tak to nazywasz? – Kane pokręcił głową i cynicznie się roześmiał. – Wszyscy inni pracownicy tartaku Taggertów urabiają sobie ręce po łokcie przy ciężkiej fizycznej robocie. Ale Weston i Harley są przecież następcami tronu, dziedzicami i już mają złote tabliczki z imionami na drzwiach własnych biur. Weston dyktuje pięćdziesięciopięcioletnim kierownikom, jak mają wykonywać swoje zadania w zielonych górach. A Harley… – Podrapał się po brodzie i pokręcił głową. – Właśnie, co on naprawdę robi w tej firmie?

– Nie wiem – przyznała Claire.

– Założę się, że sam Harley nie umiałby ci odpowiedzieć na to pytanie.

– Nie rozmawiamy o jego pracy.

– Nie? – spytał, unosząc jedną brew i podchodząc. Stanął w cieniu tuż przed nią. Jego twarz była tak blisko, że czuła woń wody po goleniu, wymieszaną z zapachem dymu papierosowego. Nie mogła odwrócić wzroku od jego mocno zarysowanej szczęki. Po szyi spływały mu z włosów krople wody. Ścisnęło ją w dołku, zabrakło tchu. – To o czym rozmawiacie, ty i książę Harley?

– To naprawdę nie twój interes. Harley…

– Harley mnie obchodzi tyle co zeszłoroczny śnieg. – Jego oddech, cieplejszy od powietrza, pieścił jej twarz. Ale ty… – Podniósł rękę i nawinął kosmyk jej włosów na palec ze zrogowaciałym naskórkiem. – Nie wiadomo dlaczego, cholera, trochę mnie obchodzisz. – Wykrzywił kącik ust, jak gdyby sam się z siebie śmiał. – To przekleństwo, które chodzi za mną krok w krok.

Oblizała wargi. Zauważył to i miotając serię niecenzuralnych słów, opuścił ręce i odwrócił się, jak gdyby ten gest mógł odczynić urok, który ktoś rzucił w cień samotnie rosnącego drzewa. Gdy odchodził, mięśnie jego pleców były napięte.

– Kane… – Boże, dlaczego go zawołała? Nie chciała w ogóle mieć z nim do czynienia, a jednak była w nim jakaś ciemna strona, która przemawiała do podobnego zakamarka jej własnej duszy.

Obejrzał się przez ramię. Jego dziwnie zagubione spojrzenie sprawiło, że zadrżało jej serce. Zniknął arogancki zuchwalec, a zamiast niego pojawił się onieśmielony chłopak, prawie mężczyzna.

– Zostawmy to, Claire – powiedział i poszedł w stronę wysokiego brzegu, gdzie jednym zwinnym ruchem uniósł opalone ręce, odbił się od skały i zanurkował sześć metrów w głąb spokojnego jeziora.

Osłaniając ręką oczy, patrzyła, jak się wynurza i miarowo, pewnie płynie do brzegu, gdzie w obskurnej małej chacie czekał na niego ojciec.

Harley zerknął na zegarek i zaczął bębnić palcami o biurko. Siedział w swoim biurze, którego nie znosił. Pomieszczenie znajdowało się w parterowym budynku naprzeciwko tartaku. Panowała tu ciasnota – pełno było segregatorów i tanich funkcjonalnych mebli. Rozluźnił węzeł krawata i poczuł, jak pot spływa mu po szyi, choć włączony na maksymalne obroty wentylator szumiał przy oknie i rozdmuchiwał chłodne powietrze po pokoju, który wyznaczył mu ojciec. A niech to wszystko diabli! Wciąż czuł się nieswojo i rad by oślepnąć, żeby nie widzieć ludzi w twardych kaskach, którzy rzucali przeciągłe spojrzenia w jego stronę, kiedy przychodzili na swoje zmiany lub na przerwach. Usiłowali skrywać uśmiechy, żując grube zwitki tytoniu, ale Harley wiedział, że się z niego śmieją, a nawet – a jakże! – pogardzają nim. Instynktownie wyczuwali, że nie został stworzony do tego, żeby być ich przełożonym.

Pewnego razu, kiedy szedł do samochodu po pracy, zobaczył, jak Jack Songbird, jeden z pracowników tutejszego tartaku, za pomocą scyzoryka usiłuje otworzyć automat z napojami, który stał za suszarnią. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Harley skrzywił się i zamiast zrobić Jackowi awanturę, patrzył mu w oczy. Tymczasem zamek puścił.

Szkody wyniosły mniej niż dwadzieścia dolarów. Od tego czasu za każdym razem, kiedy Harley był zmuszony spojrzeć w oczy Jackowi, widział w jego wzroku drwinę i pogardę. Żałował wtedy, że nie zwolnił czerwonoskórego gnoja od razu, kiedy go przyłapał na gorącym uczynku. Byłoby już po krzyku. A tak obelżywa obecność Jacka przypominała mu, jak bardzo jest słaby. Nie był w stanie powstrzymać Indianina przed drobną kradzieżą, więc jak miał trzymać w ryzach robotników, z których każdy mógł wziąć go na ręce i podrzucać nim jak małą piłeczką.

Nie, nie był stworzony do tej pracy. Mocniej pociągnął za węzeł krawata i wcisnął teczkę „BEST Surowce drzewne” na miejsce, do przenośnego segregatora. Godzinami ślęczał nad fakturami, wpatrując się w liczby oznaczające wyniki dostaw tarcicy do pięciu odbiorców Besta z okolic Portland. Dane dotyczyły transakcji z ostatnich trzech miesięcy. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Jeny Best wycofuje swoje interesy z Taggert Industries. Best był wieloletnim klientem, ale – z jakiegoś tajemniczego powodu – zdecydował się przenieść swój kapitał gdzie indziej.

Prawdopodobnie do Dutcha Hollanda. Prawdopodobnie ten sukinsyn zaniżył ceny, choć miał tylko kilka nędznych tartaków blisko Coos Bay. Co za burdel!

Teraz zadaniem Harleya było udobruchanie Jeny’ego, żeby kontynuował współpracę z Taggert Industries, firmą godną zaufania. Co za syf! Chwycił za telefon, wykręcił numer i połączył się z sekretarką Besta. Poczuł niezmierną ulgę, kiedy się dowiedział, że pan Best wróci dopiero w poniedziałek. Gdy skończył rozmowę, zauważył plamy potu na słuchawce.

Znów spojrzał na zegarek. Wytarł dłonie o spodnie i po cichu zaklął. Weston wpadał i wypadał, kiedy mu się podobało, nie zważając na ustalone godziny pracy. Stary to tolerował. Ale z Harleyem było inaczej. Nigdy nie błyszczał – ani w sporcie, ani w szkole, ani w pracy. W każde zadanie musiał wkładać więcej wysiłku, poświęcać na nie więcej czasu, całować więcej tyłków.

A niech to! Wieczorem wybierał się na spotkanie z Claire i nie obchodziło go, co jego ojciec na ten temat powie. Już wstał z krzesła i sięgał za klamkę, kiedy usłyszał przez interkom głos sekretarki.

– Panie Taggert?

– Słucham.

– Na drugiej linii ma pan rozmowę.

Harley osłupiał. A jeśli to Jeny Best? Co ma powiedzieć temu człowiekowi? Jak zatrzymać klienta? Nie był sprzedawcą i nigdy nim nie będzie.

– Dzwoni panna Forsythe.

Harley zapragnął zapaść się pod ziemię i umrzeć. To było gorsze niż udawanie, że zależy mu na cenie tarcicy. Dlaczego Kendall bez przerwy go ściga? Czy nie dociera do niej, że to koniec? Chwycił słuchawkę.

– Cześć – burknął.

– Och, Harley. Tak się cieszę, że cię zastałam. – Wyobraził sobie jej twarz, nieskazitelnie błękitne oczy, zaróżowione policzki i nadąsane usta.

– Co się stało? – Wcale go to nie interesowało. Oczyścił paznokieć z brudu.

– To, że… że muszę się z tobą zobaczyć.

– Kendall, przestań. Przecież ci mówiłem…

– To ważne, Harley. Nie zadzwoniłabym do pracy, gdyby tak nie było.

O cholera! Zaszła w ciążę! Kolana się ugięły pod Harleyem i musiał się oprzeć o biurko. Zrobiło mu się słabo i miał wrażenie, że za chwilę zwróci lunch.

– O co chodzi?

– Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon. Spotkajmy się dziś wieczorem w letnim domu mojego ojca.

– Nie mogę. Sekunda.

– Proszę!

– Jestem zajęty.

– Harley, posłuchaj. To sprawa życia i śmierci. – Jej głos był zdesperowany.

Dziecko. Była w ciąży i rozważała kwestię aborcji.

– Do zobaczenia o ósmej.

– Nie mogę.

– Naprawdę nie masz wyboru – wykrztusiła i z trzaskiem rzuciła słuchawkę.

Przez sekundę wydawało mu się, że za chwilę umrze. Ciemno mu się zrobiło przed oczami i pomyślał, że traci wzrok. Ale powoli chwytał oddech. Kendall miała rację – musi się z nią spotkać. Drżącymi palcami odgarnął włosy z twarzy i usiłował się pozbierać.

Kiedy wychodził z biura, udało mu się pomachać na pożegnanie siedzącej za biurkiem sekretarce. Nazywała się Linda… Jakoś tam. Tleniona, gruba czterdziestka, ale miła i na tyle kompetentna, żeby nie pokazać, że śmieje się z niego, a nie do niego. Daj spokój, Taggert, przecież jesteś tu szefem.

Żwir chrzęścił pod włoskimi mokasynami na pustym parkingu. Zakurzony asfalt był pełen wybojów. Żadne drzewo nie śmiało rzucić cienia w miejscu, którego przeznaczeniem było zmieniać leśne giganty w deski. Świeży zapach trocin mieszał się z intensywnym odorem diesla. Harley nienawidził go z całych sił.

Jego ojciec, podobnie jak Dutch Holland, był prezesem korporacji składającej się z wielu oddziałów. Ten tartak był tylko jedną z małych firm, które łączyła nazwa Taggert Industries. Wydawało się śmieszne, że Harley musi tu tkwić, kiedy można było zarządzać którymś z ośrodków wypoczynkowych albo jedną z restauracji.

– Dobrze ci to zrobi – wyjaśnił Neal, zlecając Harleyowi pracę na okres wakacji. – Pobędziesz trochę z ludźmi, którzy stanowią trzon tej firmy. Następnego lata będziesz mógł pracować w kurorcie w Seaside.

Obiecanki cacanki, pomyślał Harley, wkładając okulary przeciwsłoneczne. Na parking wjeżdżał porsche, kabriolet Westona!

Na siedzeniu pasażera siedziała młodsza siostra Jacka Songbirda, Crystal, z którą Weston od czasu do czasu się umawiał. Palcami wybijała rytm piosenki Hungry heart Bruce’a Springsteena. Jej czarne włosy połyskiwały błękitem w popołudniowym słońcu. Udała, że nie widzi Harleya.

Weston natychmiast wysiadł z samochodu i ruszył w stronę młodszego brata, jakby miał do niego ważną sprawę. Szedł przez parking z gniewną miną i zaciśniętymi pięściami. Wszystko wskazywało na to, że jest w bojowym nastroju.

Got a wife and kid in Baltimore, Jack… [Mam żonę i dzieciaka w Baltimore, Jack…]