Zaciął się, zaklął, wytarł ranę i włożył marlboro do ust. Powinien był bardziej uważać, przynajmniej użyć pieprzonej gumki, ale oszołomiła go satysfakcja, że oto zalicza jedną z córek Dutcha Hollanda.
Oczywiście, nie wybrałby Tessy na pierwszy ogień. Obiektem tej szczególnej obsesji była Miranda, ale tej nocy nie był zbyt wybredny. Tessa wzdychała, gdy ją całował, jęczała, gdy pieścił jej piersi, krzyczała, gdy podrażniał te fantastyczne kule zębami i lizał. Reagowała tak, jakby robiła to regularnie, więc doznał szoku, kiedy rozchylił jej zapraszające uda i odczuł opór w wilgotnej szparce.
Bynajmniej to go nie powstrzymało. Pragnęła tego, błagała o to, tak jak on była gotowa – a przynajmniej tak mu się wydawało – natychmiast to zrobić. Najpierw krzyczała, odruchowo cofała się na łóżku, na którym zaliczył tak wiele dziewcząt, ale potem dopuściła do głosu gorącą tygrysicę, która w niej drzemała.
Wypuszczając z ust smugę dymu, zgasił papierosa i opłukał twarz z mydła. Czasami zastanawiał się, dlaczego jego cholerny popęd seksualny zawsze jest na piątym biegu. Nie umiał spojrzeć na kobietę ot tak po prostu, bez łóżkowych zamiarów.
Ale te myśli nie były niczym nienormalnym, zawsze działał pod wpływem impulsu – nawet jeśli podświadomie wiedział, że dokonuje niezbyt rozsądnego wyboru. Pewnie robił to na przekór matce, która nieustannie go strofowała. Jakby sama była święta.
Zacisnął szczęki, gdy sobie przypomniał czasy dzieciństwa, kiedy jako dziesięcioletni czy dwunastoletni chłopiec wspinał się na ulubiony dąb i polował na wiewiórki. W pogotowiu trzymał procę, zazdroszcząc kolegom, którzy mieli śrutowki.
Siedział na upatrzonej gałęzi i wpatrywał się w drzewo głogu, w którym rodzina wiewiórek miała swoją dziuplę. Z drugiego piętra pensjonatu dobiegała muzyka. Mick Jagger, ostatnimi czasy ulubiony wokalista mamy – nawet miała jego autograf – znów śpiewał o brązowym cukrze. Weston dostawał drgawek, kiedy słyszał tę piosenkę. A matka puszczała ją od kilku lat. Wprawdzie była raczej konserwatywna, ale słuchając tego kawałka, zamykała oczy i rozpływała się w uwielbieniu, potrząsała głową i kołysała biodrami w rytm muzyki. Nie rozumiał tego. Nie znosił jazgotu, który tylko płoszył wiewiórki.
Już miał zsunąć się po drzewie na ziemię, kiedy usłyszał śmiech matki – dziwny chichot dobiegający z otwartego okna. Inny, niższy, męski głos bełkotliwie coś powiedział, a Mikki Taggert parsknęła śmiechem jak nastolatka. Weston odniósł wrażenie, że coś jest nie tak. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale przesunął się dalej po gałęzi, która dotykała pensjonatu.
– Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś – rozkosznie szepnęła Mikki, kiedy przebrzmiała piosenka.
– Nie mogłem bez ciebie wytrzymać.
– Cieszę się. – Mówiła głosem o oktawę niższym niż zwykle. Westonowi ręce się pociły, kiedy patrzył w dół, na ziemię pod otwartym oknem, która wydawała się taka odległa.
– Chyba na mnie czekałaś?
– Skądże? Właśnie miałam zamiar iść się opalać. Stłumiony, męski śmiech.
– We wrześniu?
– Dlaczego nie?
– Myślę, że możemy wymyślić coś lepszego.
– Jesteś straszny – upierała się Mikki, choć nie wyglądała na przestraszoną. Mówiła takim zdyszanym niskim głosem, że Westonowi ciarki przebiegły po plecach. – Jakby ktoś przesuwał paznokciami po szkolnej tablicy. Coś mu podpowiadało, żeby już zleźć z drzewa i uciekać co sił w nogach, ale jakiś magnes go tam trzymał, a nieodparta, raczej nieczysta siła coraz bardziej przyciągała do otwartego okna.
– Straszny? – powtórzył mężczyzna. Westonowi ten głos kojarzył się z kostkami lodu dzwoniącymi w szklance. – Eee, chyba nie.
– Co by na to Neal powiedział?
No właśnie! Co by tata na to powiedział? Wybuch śmiechu. Głęboki, mroczny, przerażający.
– To interesujące pytanie, ale lepiej teraz o nim nie mówmy.
– Dlaczego? – pytanie Mikki Taggert zawisło we wczesnojesiennym powietrzu. – Myślałam, że to wszystko dotyczy właśnie jego, że to on, jakby tu powiedzieć, jest nabity w butelkę.
Weston był blisko okna i rąbka zasłony. Zapuścił żurawia do środka i przymrużył oczy. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do mroku pokoju, żołądek mu fiknął kozła. Matka stała na paluszkach i obejmowała za szyję wysokiego mężczyznę. Jego ręce przesuwały się po jej plecach i rozwiązywały górną część bikini. Na skórze, która raczej nie potrzebowała więcej słońca, lśnił olejek do opalania.
Mężczyzna ją pocałował i szybko zdjął z niej czerwony biustonosz. Westona aż ścisnęło w gardle, kiedy zobaczył nagie, nie tknięte słońcem piersi z olbrzymimi, ciemnymi dyskami w środku i śladami po stroju kąpielowym na obrzeżach. Z całych sił zacisnął powieki i o mało nie spadł z gałęzi. W głowie mu dudniło. Co matka robi z tym facetem, z tym obcym siwiejącym szatynem o grubym karku?
Tylko nie to! W żadnym wypadku nie wolno mu było zwymiotować! Po nosie spłynęła mu kropelka potu. Pożałował, że w ogóle wchodził na to drzewo, że przesunął się pod to przeklęte okno. Jednak wciąż się gapił. Nie mógł oderwać wzroku od matki – kobiety, którą dotąd uważał za wyrocznię – przechylającej głowę do tyłu i pozwalającej, żeby ten typ ją całował i wciskał palce w poduszki jej piersi. Matka okropnie jęczała ochrypłym głosem i wypięła się ku mężczyźnie, ocierając się o jego krocze.
Westonowi zaparło dech w piersiach, kiedy gość zdjął koszulę. Szwy tylnej kieszeni spodni wrzynały mu się w pośladek. Pomyślał, że zaraz wyceluje procę w typa i strzeli mu kamieniem w głowę. Dlaczego nie? Łajdak zasługiwał na to. Już sięgał po broń, kiedy usłyszał jęk matki.
– Ooo… Dooobrzeee, kochanie…
Serce Westona zamarło. Ileż to wykładów matka wygłosiła do niego i młodszego brata na temat tego, że należy być dobrym, lojalnym, uczciwym i nigdy nie oszukiwać. Setki razy z czułością przygładzała jego sterczący kosmyk włosów, poprawiała mu krawat i odwoziła Harleya, malutką Paige i jego do kościoła, gdzie pastor Jones z wysokości ołtarza bezustannie trąbił o gniewie i mocy Boga.
Mama ciągle mu mówiła, żeby był szczery wobec siebie, swojej rodziny i Jezusa. Bezustannie powtarzała, że dziesięciu przykazań i złotej zasady postępowania nigdy nie wolno łamać. I proszę! Sama rozbierała jakiegoś faceta i ocierała się o niego brzuchem!
Było zbyt ciemno, żeby rozpoznać twarz tego typa, ale patrząc na jego piegowate owłosione plecy Weston miał nieodparte wrażenie, że skądś go zna. W pokoju przed łóżkiem stało duże lustro, ale facet nie podnosił głowy. Widać było tylko włosy. Stał z rozkraczonymi nogami tyłem do okna. Weston nagle usłyszał charakterystyczny, metaliczny odgłos suwaka od spodni.
– Pragniesz mnie, malutka?
Ten głos! Weston już gdzieś go słyszał.
– Tak.
– Jak bardzo, malutka? Powiedz tatusiowi jak bardzo.
Nie mógł znieść tego ani chwili dłużej. Wyciągnął z kieszeni procę i ostry kamyk i namierzył cel. Celował w otwarte okno, dokładnie w te białe piegowate plecy. Pociągnął za gumkę i ze świstem wypuścił pocisk.
Trrrach! Stłukło się lustro nad komodą, a zaskoczony mężczyzna wrzasnął i obejrzał się przez ramię. O, kurczę! Teraz mi się dostanie! – pomyślał Weston. Ześlizgując się po gałęzi i twardo lądując na stopach, rozpoznał czerwoną twarz Dutcha Hollanda.
– To twój dzieciak? – spytał Dutch. Weston wskoczył w zarośla i wystraszył królika, który dał nurka w sam środek paproci. Podniósł się z trudem. Nie oglądając się za siebie, uciekał, przedzierając się przez las. Biegł co sił w nogach brzegiem zatoczki, gałęzie smagały go po twarzy, a stopy zaczepiały o pnącza. Zadyszany, wystraszony i wściekły biegł, a łzy spływały mu po policzkach. Brakło mu tchu, stopy ślizgały się po ubłoconych kamieniach przybrzeżnych, serce waliło jak młotem. W głowie wirowały koszmarne myśli o matce – dobrej, pobożnej, chodzącej do kościoła matce.
Przez całą noc nie wracał do domu. Schował się w lesie, pod występem skalnym, gdzie, jak sobie wyobrażał, mieszkały niedźwiedzie i kojoty. Chociaż był zmęczony, głodny i chory, następny dzień spędził na rozmyślaniach o tym, jaką dziwką jest jego matka. Nie chciał już żyć i miał nadzieję, że ona szaleje ze zmartwienia o syna. Gdy znów zapadła noc, zasnął w lesie. Tym razem bliżej domu, tak że zza gałęzi widział ciepłe światła okien zapraszające do powrotu.
Trzeciego dnia żołądek mu się skurczył z głodu. Podkradł się do kuchni i capnął ze spiżarki kilka butelek coli i paczkę ciastek. Złapała go. Ubrana w beżowy sportowy spodnium, z torebką przewieszoną przez ramię wyglądała tak, jakby wybierała się do sklepu. Zaczaiła się na niego w korytarzu.
– Sądzę, że powinniśmy porozmawiać, Wes – powiedziała. Niebieskie oczy połyskiwały chłodem, nie było w nich emocji. – Tata się gniewa, że uciekłeś.
Nie odezwał się ani słowem, tylko stał w oszklonych drzwiach, gotów zwiać do lasu.
Cmoknęła i pokręciła głową.
– Spójrz na siebie. Jesteś cały brudny. Jeśli natychmiast pójdziesz na górę i umyjesz się, to może uda mi się jakoś przekonać ojca, żeby ci nie wygarbował skóry.
Weston przymrużył oczy. To nie tak. Wszystko, co powiedziała, było kłamstwem.
– Powiedziałam mu, że stłukłeś lustro w pensjonacie, że uciekłeś ode mnie i że lepiej będzie poczekać w domu na twój powrót, niż kazać policji cię ścigać, ale twój ojciec… Cóż, sam wiesz, jaki jest. Jak już powiedziałam, synu, bardzo się na ciebie gniewa. Bardzo.
– Na ciebie też? Czy na ciebie też się gniewa?
– Dlaczego miałby gniewać się na mnie? – spytała, jakby naprawdę nie rozumiała.
Puściła się z wrogiem ojca, a teraz jeszcze zgrywa niewiniątko.
– Z powodu tego faceta.
– Jakiego faceta?
– Pana Hollanda. Byłaś z nim w łóżku. Pieprzyłaś się z nim!
– Co? – Podeszła do niego i wymierzyła mu tak silny policzek, że uderzył głową w ścianę.
– Ale to prawda, że…
Klap! Znów jej dłoń zderzyła się z policzkiem.
– Nie waż się rozpowiadać kłamstw o mnie! Westonie, jestem twoją matką i zasługuję na odrobinę szacunku. Póki co, porozmawiam z ojcem i poproszę go, żeby cię zbyt mocno surowo nie karał za to, że stłukłeś lustro i uciekłeś. Ale jeśli zaczniesz opowiadać te brednie o mnie, niewiele będę mogła dla ciebie zrobić.
– To nie są brednie.
– Oczywiście, że są – oświadczyła, pochylając się nad nim tak nisko, że koniuszek jej nosa prawie stykał się z jego nosem.
– Kłamiesz od urodzenia, Westonie. Zawsze zmyślasz historie, ale do tej pory nie były one aż takie szkodliwe. Ale to… to kłamstwo jest obrzydliwe. Jeśli piśniesz choć słówko, choć jedno słówko, powiem wszystko ojcu, a on zamieni twoje życie w piekło. Wiesz, że to potrafi. Już nieraz dał ci nauczkę. Westonie, to jak będzie? Chcesz dostać burę za stłuczenie lustra i ucieczkę, czy będziesz dalej rozpowszechniać oszczerstwa na mój temat i zmuszać mnie, żebym kazała ojcu zamknąć cię w piwnicy? Pamiętasz tę piwnicę? Ostatnim razem widziałeś w niej szczura, prawda? I pająki.
– Nie boję się pająków. Uniosła ciemne brwi.
– Nie? To dobrze. Mam nadzieję, że okażesz się mądrym chłopcem, za jakiego cię zawsze uważałam. Dobrym, inteligentnym, kochającym synem. – Wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersiach. Przypomniał sobie jej sutki na białej skórze, a na nich grube palce Dutcha Hollanda.
Nie miał wyboru. Butelki coli wyślizgnęły mu się z palców i potoczyły po drewnianej podłodze.
– W porządku – wyszeptał, pocierając policzek.
– Co w porządku?
– W porządku, nie powiem nic o Dutchu Hollandzie.
– Chciałeś powiedzieć, że nie będziesz rozpowiadał kłamstw na mój temat?
Spojrzał jej w twarz i zobaczył w jej oczach chłodną determinację.
– Powiem, co zechcesz.
– Chcę tylko prawdy, Westonie – powiedziała. – A teraz biegnij na górę i umyj się. Wyrzuć te okropne ubrania i procę do kosza. Oczywiście, kara cię nie minie, ale to będzie tylko trochę strofowania, może przez jakiś tydzień. A ja powiem ojcu, że jest ci bardzo przykro. Co ty na to? – Jej uśmiech był tak roziskrzony i fałszywy jak sztuczne złoto.
– Nie zapomnę tego – oświadczył ponuro.
– Czego?
– Nigdy ci tego nie zapomnę – powtórzył i pobiegł w górę po schodach.
Od tego czasu jego stosunek do matki zmienił się na zawsze, a każda osoba nosząca nazwisko Holland miała u niego złe notowania.
Więc nie czuł zbyt wielkich wyrzutów sumienia z powodu odebrania Tessie cnoty. Praktycznie podała mu ją na srebrnej tacy. Wet za wet – tak to rozumiał. Ząb za ząb. Dutch Holland spał z jego matką, a teraz on odpłacił mu pięknym za nadobne i przespał się z jego trzecią córką.
Uczył się od matki. Przez pierwszych dziesięć lat swego życia był przekonany, że to ojciec jest tyranem w tym małżeństwie. Mikki Taggert jednak posiadała talenty, których nie doceniał nawet jej mąż.
Wytarł twarz ręcznikiem, oderwał od skóry kawałek papieru toaletowego, który wcześniej przyłożył do rany i postanowił, że będzie upajał się Tessą Holland tak długo, jak to będzie możliwe. A potem może będzie miał szczęście i dostanie w swoje ręce Mirandę. Wkładając spodnie, myślał o najstarszej z sióstr Holland. Posągowa brunetka o inteligentnym spojrzeniu i uszczypliwym języku. Wyzwanie w sam raz dla niego. O, jakże chciałby ją uwieść.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.