Przypadek Tessy trudno było nazwać uwiedzeniem. Wyglądało to prawie tak, jakby to ona zdecydowała, że chce z nim pójść do łóżka. Mirandę byłoby o wiele trudniej do tego nakłonić. Uśmiechał się, zapinając pasek. Niewykluczone, że to właśnie Tessa Holland go przechytrzyła, a nie odwrotnie. Ale nie wierzył w to za bardzo.
Sięgnął po kurtkę i wyszedł z łazienki. Ku swemu zdziwieniu ujrzał Kendall Forsythe, która jak na wpół wypatroszona szmaciana lalka siedziała na jego łóżku.
– Co tu robisz? – zerknął w stronę drzwi. Miał tylko nadzieję, że nikt jej nie zauważył.
– Paige mnie wpuściła.
– Wie, że jesteś w moim pokoju?
– Nie miałam wyboru… – Drżącą dłonią omiotła twarz, spojrzała na niego i szybko odwróciła głowę. – Wiem, że to nienormalne. O Boże. Sama nie mogę uwierzyć, że to robię.
– Co robisz? – Był zdezorientowany, ale już mu zaczęło świtać, co się poczęło w tej pięknej głowie.
Z zaciśniętymi pięściami podeszła do otwartego okna.
– Myślę, że… skorzystam z twojej oferty – powiedziała tak cicho, że ledwie usłyszał jej słowa.
– Z mojej oferty? – Błysk przypomnienia. – Aa!
– Zgadza się. – Obróciła ku niemu niewiarygodnie bladą twarz. Była napięta jak struna. – Muszę zajść w ciążę, i to szybko.
Wykrzywił usta w bezwiednym uśmiechu. Przez głowę przemknęły mu myśli o Tessie i Mirandzie.
– Znasz mnie, Kendall – powiedział, powoli przechodząc przez pokój i oceniając taksującym spojrzeniem niby drapieżny ptak. – Zawsze chętnie pomagam bliźnim w potrzebie.
– Więc nareszcie jest to oficjalna wiadomość. Połączą się dwie najbogatsze rodziny w całym tym przeklętym stanie. – Jack Songbird podniósł strzelbę, przymrużył oko i pociągnął za spust. Blaszana puszka podskoczyła na kopie siana, na drugim końcu pola porosłego mietlicą. Niebo było pochmurne, ciemne, obiecywało deszcz. – Harley Taggert żeni się z Claire Holland.
Informacja utkwiła jak ołowiana kula w brzuchu Kane’a. Nie mógł pogodzić się z myślą, że Claire spędzi całe życie u boku takiej szmaty bez charakteru jak Taggert. Do licha, co ten facet ma w sobie prócz pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy?
– Pod warunkiem że rodziny młodych na to się zgodzą. – Wieść, niby ogień na prerii, rozchodziła się po drogeriach, sklepach spożywczych, domach modlitewnych, tawernach, kawiarniach, restauracjach i sklepach z alkoholem, od miasteczka do miasteczka.
– Co im mogą zrobić?
– Claire jest za młoda. Potrzebuje pisemnej zgody ojca. Mięśnie Kane’a napięły się niby cięciwa. Co go to obchodzi? Claire Holland może wyjść za kogo tylko zechce. Jest rozpieszczoną dziewczyną z wyższych sfer, a to, co do niej czuł, było idiotyczne. Szczeniackie zauroczenie, które od lat pielęgnował. Mimo to nie mógł po prostu udawać, że go to nie obchodzi, bo czuł, co czuł. Już prawie dwa tygodnie minęły od czasu, gdy się z nią widział. Wkrótce miał się stawić w jednostce. Czas uciekał.
Kane przechylił butelkę, opróżnił ją i upuścił na ziemię. Wyciągnął swoją dwudziestkę dwójkę i uważnie wycelował. Pociągnął za spust i spudłował. Jack wydał okrzyk triumfu jak w czarno-białym starym filmie o Indianach.
– Biedny biały człowiek – naigrawał się.
– No tak. Cóż, zobaczymy, jak sobie dasz radę z łukiem i strzałą.
– Mam oko lepsze niż ty. – Zerknął na zegarek i zaklął. – Sukinsyn. Pieprzony sukinsyn. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – Znów się spóźnię do pracy.
– Czerwonoskóry leń.
– Co byś powiedział na pracę u Westona Taggerta? – Jack skrzywił się. Jego twarz wyrażała nienawiść.
– Nie interesuje mnie.
– Mnie też. Nawet pokłóciłem się o to z mamą dziś rano. Powiedziałem jej, że mam zamiar z niej zrezygnować, a ona na to, że nigdzie w pobliżu nie znajdę żadnej innej pracy. Przeze mnie sama spóźniła się do roboty. Ale była wkurzona! – Odgarnął z czoła kosmyk czarnych jak smoła włosów. Wykrzywił łobuzersko ostre rysy twarzy. – Wiesz, co trzeba zrobić Westonowi Taggertowi?
– Moim zdaniem, wiele rzeczy.
– Ktoś powinien się zakraść do jego pokoju w środku nocy, dać mu nauczkę i trochę go oskalpować… przynajmniej włosy. Tak dla hecy. – Szybko wycelował i trafił trzy razy z rzędu. Potoczyły się trzy puszki, a butelka się roztrzaskała.
– Dobra robota – zauważył Kane, patrząc na dzieło Jacka.
– Tylko szkoda, że nie celowałem w obrzydliwą głowę Taggerta. Jak ja cię rozumiem! – pomyślał Kane, przygotowując się do strzału w ostatnią butelkę. Jednak nie pociągnął za spust.
– W tych okolicach musisz uważać na słowa.
– No tak. Moja siostra mogłaby mu wszystko wypaplać. – Jack zauważył krążącego w powietrzu sokoła i wycelował strzelbę w górę, jakby zamierzał zestrzelić ptaka. – Wykorzystuje ją.
– Wszystkie wykorzystuje.
– Może powinienem wypieprzyć jego siostrzyczkę, żeby zobaczył, jak to smakuje.
– To jeszcze dzieciak. W dodatku zabawny. Jest pokręcona. – Zdaniem Kane’a Paige Taggert była skazana na grę niepełną talią kart, ale przecież on, biedny, biały śmieć, nic nie wie. Biedny biały śmieć, który prosi o rękę miejscową księżniczkę. Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, to by się uparł, żeby przyjęli go do woja już w tym tygodniu, zamiast czekać… na co? Przymrużył oczy i spojrzał w niebo, które zaczynało ciemnieć. Przez plecy przebiegł mu dreszcz zwiastujący jakąś nagłą katastrofę. To przeczucie dręczyło go już od dobrych kilku dni. Jack ciągnął swój wywód.
– No, tak. Cóż, Crystal też jest jeszcze dzieckiem, ale leży na plecach i rozkłada nogi dla tego sukinsyna. Przymyka oko na to, że mają w nosie.
– Zmądrzeje.
– Albo wpadnie – wycedził Jack.
Kane tymczasem przymierzył się do ostatniej butelki. Drażniło go to, że jeszcze stoi.
– Lepiej daj sobie z tym spokój – poradził Jack. Szybko wyciągnął broń, strzelił i szkło roztrzaskało się w drobny mak. – Cholera, nie jesteś w tym dobry. – Przewiesił strzelbę przez ramię i pobiegł przez pola. – Trzymaj się. Jak będę miał szczęście, to mnie wyleją z roboty.
– Nie wyjdziesz za mąż, a już na pewno nie za Taggerta. To moje ostatnie słowo – oświadczył Dutch przy kolacji, prawie nie ruszając ustami. Był tak wściekły, że na szyi widać było pulsującą żyłę. – Do licha, zaledwie dwie noce nie było mnie w mieście i proszę, co się dzieje! Ciebie – chłodnym spojrzeniem zmierzył najmłodszą córkę – widziano, jak pijesz alkohol. Szesnastoletnia siksa pije! W moim własnym pensjonacie! A potem jeszcze pokazuje się z Westonem Taggertem! A ty – wrogie oko znów spoczęło na Claire – robisz z siebie idiotkę i planujesz ślub z tym mięczakiem Taggertów. – Sos z jego pieczeni wołowej wylał się na płócienny obrus, gdyż gwałtownym ruchem odstawił talerz i sięgał do kieszeni po cygaro.
– Na Boga, Benedict, opanuj się. – Na napiętej białej twarzy Dominique malował się niesmak. – Chłopcy Taggertów przynajmniej cieszą się powszechnym szacunkiem.
– Chciałaś powiedzieć, mają pieniądze – poprawiła Tessa. Miranda miała ochotę powiedzieć siostrze, żeby się zamknęła.
Kiedy ojciec był w złym nastroju, należało siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
– Nikt z całej tej zepsutej rodziny nie zasługuje na krztynę szacunku. – Dutch wstał, wsunął między zęby cygaro. – Wiedziałem, że tak będzie. Mówiłem ci to – zwrócił się do żony, otwierając oszklone drzwi.
Cygaro trzęsło się w jego ustach. – Nie mówiłem? Po narodzinach każdej z nich. Kłopoty.
– Chciałeś mieć synów – rzekła Dominique z rozżaleniem w głosie.
Claire przygryzła dolną wargę, Tessa przewróciła oczami, a Miranda, która nie po raz pierwszy słyszała tę wymianę zdań, poczuła, jak ból głowy rozłazi się po czaszce.
– Żebyś wiedziała, że chciałem mieć synów! Wielkich silnych chłopów, którzy by przejęli to, na co tak ciężko pracowałem. Pochodzę z męskiej rodziny, Dominique.
– Nie do niej te pretensje – wtrąciła Tessa.
– Jasne, że do niej. Do was wszystkich. We własnym domu czuję się jak wyjęta z wody ryba. Żeńska połowa świata! Straszyłem, że was wyślę do internatu. Do licha, wasza matka skakałaby ze szczęścia, gdybyście wszystkie pojechały do Szwajcarii albo przeklętej Francji! Daję słowo, że poślę was tam, jeśli usłyszę jeszcze jedno słówko na temat ślubu z Taggertem.
– Ale… – Claire wstała.
– Nie żartuję. Spróbuj mnie zdenerwować, a wylecisz pierwszym samolotem, jaki startuje z Portland.
– Kocham go! – oświadczyła Claire, drżąc. Patrzyła ojcu w twarz. Po raz pierwszy w życiu mu się sprzeciwiła. Miranda miała ochotę kopnąć ją w kostkę pod stołem. To nie była właściwa chwila na polemizowanie z ojcem.
– Kochasz go – mruknął Dutch. – Aha, kochasz? I przypuszczam, że on ciebie też kocha?
– T-tak – odpowiedziała ze ściśniętym gardłem.
– I dlatego wciąż lata za dziewczyną Forsythe’a.
– Dutch, przestań – mitygowała go Dominique.
– Niech wie, z kim się zadaje. Kazałem jednemu z moich ochroniarzy śledzić Harleya Taggerta. Podejrzewałem, że coś takiego może się przydarzyć.
Mirandę zmroziło.
– To prawda. A ten twój drogi Harley, hipokryta, który dał ci ten przeklęty pierścionek, przez cały czas cię zdradzał.
– Nie!
Dutch pokręcił głową, dziwiąc się, jak można być aż tak naiwnym.
– Oczywiście, że tak. Ale ty jesteś za bardzo zakochana, żeby zobaczyć, co jest napisane na murze wielkimi literami. A co do Westona – powiedział, zerkając na najmłodszą z sióstr – jest tak wierny jak pies latający za suką w kwietniu. – W końcu jego spojrzenie spoczęło na Mirandzie. – Wydaje się, że przynajmniej ty masz trochę rozumu, jeśli idzie o chłopaków.
Miranda skuliła się w sobie. To ona była hipokrytką. Jej siostry nie uciekały się do chytrych wybiegów. Ukradkiem spotykała się z Hunterem. Bała się reakcji ojca, była zmęczona chodzeniem po cienkiej linie i graniem roli dobrej dziewczynki.
– Dziewczyny. Diabli nadali… – Dutch pokręcił głową i ugryzł się w język, ale Miranda wiedziała, o co mu chodzi. Od lat słyszała tę samą kłótnię pomiędzy rodzicami. Dominique zawiodła go, rodząc jedynie córki. Żadnych synów. Błagał ją, prosił, zaklinał, krzyczał i żądał, żeby urodziła mu jeszcze jedno dziecko, chłopca. Ale ona odmawiała, tłumacząc się tym, że ostatnia ciąża o mało jej nie zabiła. Nie chciała więcej ryzykować życia tylko po to, żeby zaspokoić jego ambicję.
Nigdy nie kłócili się przy dzieciach, pomyślała Miranda, bawiąc się groszkiem na talerzu – i do dziś Tessa i Claire nie wiedziały o tym, że ojciec jest głęboko rozczarowany płcią swoich dzieci. Miranda miała dużo mniej szczęścia. Jej pokój bezpośrednio sąsiadował z sypialnią rodziców. Nie było większej szafy ani łazienki, która tłumiłaby odgłosy ich kłótni czy współżycia. Całe szczęście te ostatnie zdarzały się rzadko. Na samą myśl o tym, że ojciec i matka miotają się po łóżku i sapią – zwłaszcza po kłótni – robiło się Mirandzie niedobrze. Od lat wysłuchiwała narzekań ojca na płeć dzieci i repliki matki, że to przecież on jest ich „sprawcą”. Najwyraźniej nie okazał się na tyle mężczyzną, żeby przy trzech próbach spłodzić syna. Nawet ich pierwsze dziecko, które Dominique poroniła, było dziewczynką.
Kiedy Miranda była młodsza, czuła się winna, że jest dziewczynką, jakby to od niej zależało. Robiła wszystko, żeby zadowolić Dutcha, zasłużyć na jego względy. Chciała być synem, którego los mu poskąpił. Była bystra, najlepsza w klasie, została przewodniczącą klubu dyskusyjnego, przygotowywała szkolną gazetę, miała wolną drogę do kilku elitarnych college’ów. Jednak nie mogła sobie przyszyć męskich organów i zawsze obrywała za sam fakt przynależności do płci żeńskiej.
Dopiero skończywszy osiemnaście lat, zaczynała rozumieć, że ojciec i tak nigdy nie będzie z niej zadowolony. Żadne osiągnięcie nie sprawi, że będzie z niej dumny. Zaprzestała więc prób usatysfakcjonowania go. Teraz próbowała uszczęśliwić siebie. Z Hunterem.
Patrzyła, jak Dutch z trzaskiem zamyka za sobą balkonowe drzwi. Szybki tak zadrżały, że żyrandole zaczęły się kołysać i sto świeczek odbijało migotliwe światło na ścianach i w ciemnych lustrach okien.
Dominique zerknęła na sylwetkę męża i westchnęła. W ciągu wielu lat pożycia z człowiekiem o zmiennym usposobieniu nauczyła się cierpliwości. Polewając krojone ziemniaki sosem serowym, odezwała się cicho.
– Pozwólcie mu spuścić trochę pary. Potrzebuje tego i nic nie możemy na to poradzić.
– To świnia. – Tessa jak zwykle bez ogródek wypowiedziała własne zdanie. Nie mogła opanować wściekłości.
Dominique uniosła brwi.
– To twój ojciec. Musimy z nim żyć.
Tessa spojrzała na nią z ukosa i pokręciła szklanką z wodą.
– Nie rozumiem dlaczego. Możesz się rozwieść.
– Tessa! – strofowała ją Claire. – Chyba nie mówisz tego poważnie.
– Oczywiście, że mówię poważnie. Wiesz, to nie grzech. Miranda po cichu się zastanawiała się, dlaczego jej rodzice jeszcze mieszkają razem.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.