– To cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
– Nie cieszysz się. – Rozprostowała długie nogi. – Nie przyszedłeś życzyć mi szczęścia czy pogratulować. – Podeszła kilka kroków i stanęła przed nim. Odniósł wrażenie, że wcześniej płakała, że miała odrobinę wilgotne rzęsy. Zadarła do góry głowę, żeby spojrzeć mu w oczy i znaleźć w nich odpowiedź na swoje pytanie. Stała tuż przy nim. – Czego ode mnie chcesz, Kane?
– Więcej niż mogę mieć – przyznał.
Zauważył, że na chwilę skrzywiła usta. Z pobliskiego drzewa dobiegało huczenie sowy. Na przeciwległym brzegu jeziora smutno szczekał pies, prawdopodobnie Oskar.
– Jestem zakochana w Harleyu Taggercie.
– A ten sukinsyn na ciebie nie zasługuje.
– Dlaczego? – spytała. Był tak blisko, czuł jej oddech, widział nagły rumieniec gniewu na jej policzkach. – Dlaczego każdy mieszkaniec tego przeklętego miasteczka uważa, że on jest do niczego?
– On jest słaby, Claire. Potrzebujesz kogoś silnego.
– Jak ty? – spytała zuchwale.
Przyglądał jej się przez chwilę. Ptak nocny wydał z siebie długi okrzyk, a z daleka słychać było dudnienie pociągu.
– Tak – przyznał. – Takiego jak ja.
– Przecież wyjeżdżasz.
– Dopiero za kilka tygodni.
Westchnęła, odgarniając grzywkę z oczu. Kane robił wszystko, żeby trzymać ręce przy sobie. Na wszelki wypadek splótł je na piersi. Wyobraził sobie, że bierze ją w ramiona i całuje, że ściska ją mocno i długo, nie pozwalając jej się poruszyć. A potem – wciąż całując – przechyla ją do tyłu, tak że jej włosy dotykają podłogi. Jednak nie kiwnął palcem, nie odważył się. Za to pot go oblał. Opędził się od wszystkich erotycznych wizji, które rozpaliły mu umysł.
– Co chcesz zrobić? – spytała nagle półszeptem. Wybuchnął śmiechem.
– Nie chciałabyś tego wiedzieć.
– Pewnie, żebym chciała.
– Nie…
– Nie przyjechałeś tu bez powodu, Kane.
– Po prostu chciałem jeszcze raz cię zobaczyć.
– I to wszystko? Zawahał się.
– Słucham.
Jego siła woli odfrunęła wraz z wiatrem od oceanu.
– Chryste, Claire. A jak ci się zdaje?
– Nie wiem…
– Jasne, że wiesz.
– Nie, Kane…
– Zastanów się. – Wytrzymał jej spojrzenie. Zerknął na jej usta. W jego żyłach wrzało. Usiłował opanować drżenie. Położył dłonie na jej gładkich nagich barkach. Lekko rozchyliła usta i wtedy poczuł, jak mu się napina przyrodzenie. Myśli szalały w jego głowie jak rwące fale rzeki Chinook, przecinające głębokie rozpadliny górskie. – Bez względu na to, co myślisz o moich chęciach, prawdopodobnie masz rację.
– Powiedz to – zażądała zdyszanym głosem.
Zastanowił się i pomyślał, że niewiele ma do stracenia. Nieważne, co sobie o nim pomyśli.
– Dobrze, Claire – powiedział, zaciskając palce na jej barkach. – Prawda jest taka, że z tobą chcę robić wszystko i wszędzie. Chcę cię całować, pieścić i spać z tobą aż do rana. Chciałbym dotykać językiem twojej nagiej skóry, aż zaczniesz drżeć z pożądania. Ale nade wszystko w świecie chciałbym zanurzyć się w ciebie i kochać się z tobą aż po kres moich dni.
Usiłowała mu się wyrwać, ale uśmiechnął się i zatrzymał ją.
– Chciałaś to wiedzieć.
– O Boże…
– I uwierz mi, że nigdy, przenigdy nie traktowałbym cię tak, jak ten pacan Taggert. – Puścił ją. Własne idiotyczne słowa dźwięczały mu w uszach. Poszedł z powrotem do motocykla, zapalił go i odjechał.
Wiedział, że ona stoi tam, gdzie ją zostawił, i prawdopodobnie śmieje się z niego i z jego chorych fantazji erotycznych.
– Idiota – burknął sam do siebie, przejeżdżając przez bramy posiadłości jej ojca. – Pieprzony idiota.
Jechał w stronę miasteczka. Miał nadzieję, że zdoła uciec od myśli, że popełnił największy błąd w życiu. Nagle zauważył radiowóz policji pędzący za jego plecami. W ciemnościach nocy błyskały czerwono-niebiesko-białe światła i wyły syreny.
Zerknął na szybkościomierz i był pewien, że policja go dopadła. Jechał siedemdziesiąt pięć mil na godzinę – przekroczył dozwoloną prędkość o dwadzieścia mil. W odludnym miejscu zjechał na pobocze, ale policjant nawet nie odwrócił głowy w jego stronę. W sekundę później mignęła mu przed oczami karetka pogotowia oraz następny radiowóz policji.
Z mocno bijącym sercem znów wjechał na autostradę. Po kilku minutach, kiedy już był na ostatnim wzniesieniu przed miasteczkiem, poczuł ulgę. Co prawda ten wieczór nie należał do najszczęśliwszych, ale przynajmniej obyło się bez mandatu… Nagle ich zobaczył. Sznur samochodów skręcał w Trzecią ulicę obok tartaku. Radiowozy były zaparkowane byle jak, policjanci sterowali ruchem pojazdów i pieszych przy piątym domu po prawej stronie – schludnej chacie Ruby i Hanka Songbirdów.
Kane od razu pomyślał o Jacku. Ten chłopak zawsze był na bakier z prawem. Pewnie to on był przyczyną tego najazdu. Co znowu? Już kiedyś go aresztowano za kradzież samochodu. Miał wówczas szesnaście lat. Gdy miał siedemnaście, dostało mu się za posiadanie alkoholu, a tuż przed ukończeniem osiemnastki za demolowanie skrzynek pocztowych i latarń ulicznych. Ale teraz będzie gorzej. Będzie sądzony jak dorosły, prawdziwy kryminalista, a nie jak młodociany przestępca, który ma pstro w głowie.
Kane sunął zakorkowaną ulicą, przejechał przez tory kolejowe przecinające tę część miasta i zgasił silnik. Policjant Tooley, którego Kane miał przyjemność osobiście poznać, pomachał ręką, zabraniając mu się zatrzymywać.
– Jedźcie stąd, ludzie. Jedźcie dalej, nie ma tu nic ciekawego do oglądania.
– Co się stało? – spytał Kane.
– Chodzi o chłopca. Jest ranny. Spadł z klifu w Stone Illahee – odrzekł jeden z gapiów, mizernie wyglądający mężczyzna w dresie z kapturem.
Kane zastygł w bezruchu. Serce mu zamarło.
– Jack? – zapytał nieśmiało. Na Boga, co się stało? Kane przypomniał sobie, że kiedy ostatni raz widział przyjaciela, był on podpity i zadziorny. Biegł ze strzelbą przewieszoną przez ramię.
– Ruszać się, ludzie, nie zatrzymywać się! – zawodził Tooley, machając latarką do kierowców blokujących wąską ulicę.
Z pobliskiego domu dobiegał wstrząsający szloch i lament, jaki mogła z siebie wydawać jedynie matka pogrążona w głębokiej rozpaczy.
– Boże jedyny – wyszeptała jakaś kobieta, odruchowo czyniąc na piersi znak krzyża. – O najdroższy Ojcze Niebieski, prosimy, wysłuchaj naszych próśb…
Kane nie mógł tego dłużej znieść. Nie zwracając uwagi na gliny, podbiegł do otwartych na oścież drzwi wejściowych, w których pobłyskiwało światło świec. Wybiegła z nich Crystal i bez słowa rzuciła się Kane’owi w ramiona z histerycznym szlochem. Serce mu się krajało, kiedy przytulił drobne, boleśnie dyszące, rozedrgane ciało. Zaczął padać deszcz.
– Jack! – krzyknęła. – Jack, o Boże, Jack!
– Ciśś… – szepnął. Rozpacz ścisnęła mu serce. Trzymał ją w ramionach, gładził jej włosy i starał się uspokajać. Jednak jemu samemu chciało się wyć w niebogłosy. – Crystal, przestań. Kochanie, wszystko będzie dobrze.
– Nigdy. – Jej słowa zabiły w nim cień nadziei. – Jezu, Kane, jego już nie ma.
– Nie ma? – Usłyszał je w głowie, przeklęte, słowa jeszcze zanim je wypowiedziała. Jack Songbird, młody buntownik indiański, arogancki skurczybyk, którego uważał za swego jedynego przyjaciela, już nie żył. W żyłach Kane’a kipiał gniew. To niemożliwe! Ścisnęło go w żołądku. Łzy parzyły w głębi oczu, pięści się zacisnęły. Chciał nimi walić w beton, wrzeszczeć, przeklinać los. Ale nie mógł. Nie teraz, kiedy Crystal konała z rozpaczy w jego ramionach.
Jak najdelikatniej odprowadził japo cementowych schodach do domu. Ojciec Jacka Hank stał przy kominku. Nie płakał, ale twarz miał ściągniętą niewypowiedzianym bólem. Nerwowo poruszał palcami.
Ruby kołysała się na krześle przy chłodnym kominku, wpatrując się w coś dostępnego tylko jej oczom. Cicho melodyjnie zawodziła w języku, którego Kane nie rozumiał. Ciotka Lucy Jakaś Tam – zabrała Crystal z jego objęć.
– Chłopak się doigrał – odezwał się Hank jak zwykle ze stoickim spokojem.
– Jack sam by nie spadł – w drżącym głosie Crystal słychać było oskarżenie. – Był zwinny jak antylopa. Wiele razy wchodził na ten grzbiet.
– Był pijany – oświadczył jej ojciec tonem nie znoszącym sprzeciwu.
– To o niczym nie świadczy.
Ruby zamknęła oczy, a jej sztywne usta gwałtownie wyrzucały słowa w języku przodków. Kiedy rozwarła powieki, jej spojrzenie padło na Kane’a.
– Klątwa – wyjaśniła beznamiętnym głosem. – Klątwa na człowieka, który zabił mojego chłopca.
Hank prychnął.
– W takim razie przeklęłaś siebie i duszę naszego syna, Ruby. – Wpatrywał się w żonę przenikliwymi czarnymi oczami, ale jej nie dotykał. Nawet nie zaoferował pocieszenia. Oboje cierpieli w samotności. – Głupi Jack zabił naszego syna Jacka. I to wszystko.
Weston wydał z siebie ostatni jęk i opadł spocony. Ani na chwilę nie opuszczała go wizja Mirandy na miejscu Kendall. Złożył ostatni, wilgotny pocałunek na beznamiętnych ustach dziewczyny. Nic dziwnego, że Harley nie był nią zainteresowany. Kochała się jak szmaciana lalka. Po prostu leżała na wznak i niemal się skrzywiła, gdy było już po wszystkim. Ale Westona niewiele to obchodziło. Potrzebował czasu, żeby dojść do siebie i przemyśleć to. Życie wymykało mu się spod kontroli, działał pośpiesznie, bez zastanowienia. A teraz nie mógł sobie pozwolić na fałszywy krok.
Pieprzył się z Kendall, Tessą i Crystal, nie czując przy tym większej satysfakcji, bo nie mógł się opędzić od myśli o swoim starym, który mógł mieć na boku inną rodzinkę, a przynajmniej syna, czyhającego na część majątku Taggertów. A było jeszcze coś, co go niepokoiło… Mroczna, jeszcze straszniejsza część jego osoby, która dała o sobie znać dopiero tej nocy. Kiedy o tym myślał, robiło mu się na zmianę to zimno, to gorąco.
– Zejdź ze mnie – Kendall pchnęła go w ramię.
– Wiesz, że możesz mi w tym pomóc – droczył się z nią, poklepując ją po płaskim tyłku i przewracając się na bok.
Skuliła się.
– To takie obrzydliwe.
– Co? – roześmiał się i sięgnął po wymiętą paczkę papierosów. – Och, Kendall, zraniłaś mnie. – Przycisnął jedną dłoń do piersi tuż nad sercem, drugą wytrząsnął z paczki papierosa. – Jestem głęboko urażony.
– Zachowaj te uwagi dla kogoś, kto w nie uwierzy. – Chwyciła sukienkę plażową z krzesła przy łóżku i zaczęła ją wkładać przez głowę.
– Mogłaś się dobrze bawić, gdybyś sobie na to pozwoliła. – Sięgnął po zapalniczkę.
– Powiedzmy sobie otwarcie, że to nie jest zabawa. – Przewiązała paskiem szczupłą talię i podeszła do okna, za którym zapadał już zmrok.
– Mam nadzieję, że to się okaże skuteczne.
– Zadziała. Tylko potrzeba na to czasu. Zatrzęsła się.
– Aż tak źle? – spytał. Zapalił zapalniczkę i popatrzył, jak płomień chwyta końcówkę papierosa.
– Jak ty nic nie rozumiesz! Kocham Harleya. Robiłam to tylko z nim… cóż… do tej chwili, ale to coś zupełnie innego. – Podbródek jej nieco zadrgał, ale była za bardzo twarda, żeby pozwolić sobie na słabość. – Robię to tylko po to, żeby mieć dziecko.
Weston z papierosem w ustach sięgnął po wygniecione spodnie khaki i zaczął je wciągać.
– Ale chcesz kontynuować, prawda?
– Dopóki nie będę pewna. Tak. – Odruchowo osłoniła rękami łono.
– Myślałam, że spotykasz się z Tessą Holland.
– Złe wieści roznoszą się szybko.
– Więc to prawda? – spytała oburzona. Powoli zapinał pasek.
– Tak. I co z tego?
– Rżniesz wszystko, co popadnie? – Wpatrywała się w mrok za oknem. – Jeśli chodzisz z Tessą, to dlaczego krzyknąłeś „Miranda”, kiedy byłeś ze mną w łóżku?
– Tak krzyknąłem? – Weston chwycił koszulę. Jasne, pozwolił sobie na fantazjowanie, bo chciał pobudzić Kendall, którą obecnie uznał za królową suchych ciasnych majtek.
– Tak.
– Cóż, mówiąc szczerze, ona zawsze była obiektem moich fantazji.
– Fantazji? – Zbladła.
– Tak. Wyobrażam sobie, że robię to z wszystkimi trzema siostrami Holland.
Skrzywiła nos z obrzydzenia.
– Nie chcę tego słuchać.
– Cóż, oczywiście, nie z trzema naraz. Chyba żeby tego chciały.
– Weston, daruj sobie. Boże, jak możesz choćby o tym pomyśleć. Zachichotał.
– Kendall, coś ty? Skąd w tobie to nagłe poczucie przyzwoitości? Przed chwileczką zaliczyłaś mnie, żeby podstawić mojego bękarta za dziecko Harleya.
– O Boże! – Zasłoniła twarz rękami.
Jednak na nim nie zrobiło to wrażenia. Do licha, za kogo ona się uważa?
– Nie zapominaj, że ty pieprzysz się ze mną, żeby podstępnie zmusić Harleya do małżeństwa.
– Wiem. Ale robię to dlatego, że go kocham – zaszlochała i czknęła.
– Szlachetne.
– Nienawidzisz mnie.
– Oczywiście, że nie. – Ojej, nie znosił, kiedy baby przy nim robiły z siebie cierpiętnice. – Słuchaj, wyluzuj się. Ciesz się z tego, co robimy. – Z jego ust wypłynął obłoczek dymu. – Byłoby o wiele przyjemniej i mogłabyś się nauczyć kilku sztuczek, które rzuciłyby mojego brata na kolana.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.