– Ruby jest dla nas członkiem rodziny – powiedziała Miranda, wstając.
– To dlaczego twój tata nie wyłoży trochę śmierdzącego szmalu na najlepszego prywatnego detektywa, żeby się dowiedzieć, co tak naprawdę było przyczyną śmierci Jacka?
– Myślałam, że policja ustaliła, że to był…
– Mm-hm. Wypadek. I myśleli, że nam oszczędzą wstydu, jeśli przemilczą domniemane samobójstwo. Samobójstwo! Coś takiego! Nie było drugiego człowieka na świecie, który by tak kochał życie jak Jack.
– Przykro mi…
– To zrób coś. Przecież chyba planujesz zostać pieprzonym prawnikiem czy kimś w tym rodzaju?
– Kiedyś.
Wargi Crystal zadrżały. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi.
– Niech to wszystko diabli wezmą!
Była zbyt dumna, żeby płakać na oczach innych ludzi, więc wstała od stolika i wybiegła na zewnątrz. Miranda poczuła się tak, jak gdyby ktoś jej plunął w twarz. Wyszła za Crystal i schylając się przed silnym wiatrem, szła w stronę samochodu. Crystal nie myliła się co do jednej rzeczy: Miranda zamierza zostać prawnikiem, najlepszym, jakiego widziało to miasteczko, i musi być na tyle sprytna, żeby przechytrzać adwokatów przeciwnej strony. Zatem wykrycie prawdziwej przyczyny śmierci Jacka i wyjaśnienie, co stało się z Hunterem, nie powinno jej sprawić większych trudności.
Pod warunkiem że podźwignie się z załamania nerwowego. Opowieść Crystal na temat Hunta i ostrzeżenie Dana mocno podkopały jej wiarę w miłość i zaufanie do ukochanego.
Przestań, upomniała samą siebie. Trzeba porozmawiać z Hunterem i oddzielić ziarno prawdy od plew. Trzeba go odnaleźć. Nic więcej. Czy to takie trudne?
Wzięła sobie do serca sugestię Crystal i zatrzymała się przy budce telefonicznej. Przeglądała postrzępione żółte strony z listą prywatnych detektywów. Z góry na dół przebiegała palcem po kolumnie, aż znalazła mężczyznę z Manzanity. Sięgnęła do torebki po monetę.
Tak czy inaczej znajdzie Huntera i spojrzy prawdzie w oczy. Nieważne, jak smutna będzie to prawda. Jest to winna swojemu dziecku.
Wentylatory na suficie łopotały w rytm piosenki BeeGeesów, po drugiej stronie lady brzęczały sztućce. Kasa wydzwoniła kolejne zamówienie na hamburgery z frytkami.
Paige wylizała ostatnią łyżeczkę bitej śmietany ze swoich lodów i wysunęła nogi spod stolika miejscowego koktailbaru. Widziała, jak Miranda Holland siedzi z Crystal Songbird przy stoliku za rogiem. Skryła się za drewnianą kratą, która oddzielała jedną część baru od drugiej. Dziewczyny rozmawiały o czymś smutnym i Paige oddałaby swoje dwumiesięczne kieszonkowe, żeby się dowiedzieć, co było tematem ich rozmowy, ale przycupnęła za ścianką działową i czekała, dopóki nie wyszły. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie mówiły o Westonie. Być może. Crystal to takie żałosne stworzenie.
Jednak teraz nie chciała myśleć ani o Crystal, ani o Westonie, ani o nikim innym prócz siebie. Bransoletka-amulet zwisała z jej nadgarstka. Podobało jej się, jak pobrzękiwała przy każdym ruchu i przypominała, że Kendall nadal ją lubi. To dawało poczucie bezpieczeństwa, podobnie jak pistolet w torebce. Uśmiechnęła się w duchu. Ale by tu wszyscy trzęśli portkami, gdyby wiedzieli, że ma przy sobie broń palną!
Odkąd Kendall dała do zrozumienia, że chętnie widziałaby Claire martwą, Paige podjęła się misji zlikwidowania jej. Nie była jednak aż tak głupia, żeby po prostu zastrzelić jedną z córek Hollanda. Nie, policja by to wykryła. Poza tym Paige nie była pewna, czy w ogóle potrafi kogokolwiek zastrzelić. Jest wielka różnica pomiędzy życzeniem komuś śmierci i zabiciem tego kogoś. Szczerze mówiąc, Paige zaliczała się do osób raczej wrażliwych. To, że miała przy sobie broń, nie znaczyło, że naprawdę potrafiłaby pociągnąć za spust. Ale może udałoby się jej troszeczkę nastraszyć Claire, sprawić, żeby zeszła z drogi. Albo – jeszcze lepiej – może zdołałaby przestraszyć Harleya… To nie powinno być aż takie trudne.
Zostawiła część reszty na ladzie i wymknęła się z chłodnego wnętrza na ulicę. Promienie słońca złociły chodnik, a w powietrzu czuło się rześki zapach soli i wodorostów, który przebijał się przez obłok spalin ciągnący od strony szosy przecinającej miasto. Nie wiedziała, co ją skłoniło do wzięcia ze sobą pistoletu, ale wolała go nie zostawiać w domu, gdzie ktoś mógłby go znaleźć. Była pewna, że któregoś dnia matka może potrzebować broni, a wtedy Paige musiałaby skłamać lub przyznać się, że ją wzięła. Kurczyła się w sobie na myśl, że musiałaby wyjaśnić, dlaczego pożyczyła sobie ten przedmiot. Mikki Taggert miała żelazne zasady, jeśli chodzi o własne rzeczy. Raz złapała córkę na przebieraniu się w jej starą halkę i buty na wysokich obcasach. Paige dostała tęgie lanie. Matka uderzyła ją w twarz i zabroniła dotykać swoich rzeczy. Potem rozebrała ją do naga i zostawiła na strychu. Paige musiała się okryć jakimś starym, śmierdzącym stęchlizną prześcieradłem, które tam znalazła, i z płaczem wróciła do swego pokoju. Nikt później nie wspominał tego incydentu, ale Paige jeszcze przez wiele godzin czuła pręgi na policzku.
Musiała więc wymyślić jakąś historyjkę na temat pistoletu albo go zabrać ze sobą. Przeszła obok księgarni, antykwariatu i galerii sztuki. Nagle zobaczyła Claire stojącą na promenadzie oskrzydlającej plażę, którą oddzielał od miasta szeroki betonowy chodnik ze stopniowanym murem kamiennym. Co trzy bloki w murze było przejście, dzięki któremu przechodnie mieli dostęp do ścieżek wiodących przez niewielki odcinek porośniętych trawą wydm ku morzu. Właśnie przy jednym z takich przejść stała Claire Holland, ubrana w dżinsy i podkoszulek. Wyglądała na zdenerwowaną. Usiłowała nie zwracać uwagi na obdartusa na czarno-srebrnym motorze. Paige nie pamiętała jego nazwiska, ale skądś go znała. To był chyba opryszek, którego ojciec miał jakieś problemy. Wpatrywał się w Claire, jak gdyby była jedyną dziewczyną na świecie.
Paige poczuła ukłucie zazdrości i o mało sienie rozpłakała. Przemknęła obok murka, potem przez wydmy i zbliżyła się do nich w nadziei, że podsłucha jakąś rozmowę. Och, wiele by dała, żeby jakiś chłopak, jakikolwiek, popatrzył na nią kiedyś tak, jak ten motocyklista patrzył na Claire.
Wiatr nasypał jej piasku do oczu i ust. Splunęła i wytarła język rękawem. Łzy wypłukały piasek spod jej powiek. Stała tak blisko, że słychać było głosy, ale wiatr i fale przypływu zagłuszały słowa. Gdyby nie podeszli bliżej ścieżką obok wydmy, za którą stała Paige, dziewczynce nigdy nie udałoby się dowiedzieć, o czym rozmawiali.
Paige mrugnęła i zerknęła na bransoletkę. Nieważne, co Claire powiedziała do tego faceta. Sam fakt, że z nim rozmawiała, stanowił wystarczającą amunicję dla Kendall. Teraz pozostało tylko przypomnieć sobie jego nazwisko…
Claire tak mocno ściskała kluczyki, że metal wpił jej się w dłoń. Co za pech! Miała nadzieję natknąć się na Harleya, a skończyło się na przypadkowym spotkaniu z Kane’em. Zauważył ją, kiedy wychodziła ze sklepu sportowego i zatoczył U na środku ulicy, by brawurowo wjechać na promenadę, nie zważając na gapiów i znaki zakazu wjazdu wszelkich pojazdów.
Serce jej dwukrotnie przyśpieszyło rytm. Nie widziała go od czasu pogrzebu Jacka Songbirda i nie rozmawiała z nim od chwili, kiedy obnażył przed nią duszę. Nie mogła się opędzić od zmysłowych nieczystych snów o nim, które nawiedzały ją w nocy. Budziła się zdyszana i zawstydzona, jak gdyby w pewnym sensie zdradzała Harleya.
I oto znów się pojawił. Siedział na motorze w czarnej skórze, lustrzanymi okularami zasłaniając oczy.
– I co, księżniczko? – przeciągle cedził słowa, doprowadzając ją tym do szału. – Jak cię traktuje świat?
– Świetnie – skłamała. Dlaczego miała uczucie, że powinna przy nim unikać mówienia prawdy?
– Naprawdę? – Jedna brew uniosła się przekornie nad szkłem okularów. – Nie narzekasz?
– Nie. – Znów kłamstwo łatwo jej przyszło; zastanawiała się, czy umie czytać w jej myślach.
– Szczęściara z ciebie. – W jego głosie była ironia. Po cichu oskarżał ją o tysiąc kłamstw.
– Właśnie.
– To dobrze. Dzięki temu mogę wyjechać z czystym sumieniem.
– Wyjechać? – O, nie!
– Pojutrze.
– Do wojska. – Poczuła, że coś w niej pęka. Odniosła wrażenie, że na zawsze traci coś wartościowego, istotnego.
– Szkolenie podstawowe w Fort Lewis.
– Aha. – To nie koniec świata. Fort Lewis leży w stanie Waszyngton, sto pięćdziesiąt mil stąd. – A co potem?
– W świat. – Nerwowo się uśmiechał, a jego palce niespokojnie obracały się na kierownicy.
Powiew wiatru zasłonił oczy Claire włosami. Odrzuciła je do tyłu, żeby mu się dokładniej przyjrzeć.
– Więc przyjechałeś się ze mną pożegnać? – Jej dusza zaczęła łkać.
– Tak.
– To życzę szczęścia – wykrzywiła twarz w wymuszonym uśmiechu.
– Nie polegam na szczęściu.
Serce jej podskoczyło do gardła i chociaż wiedziała, że popełnia głupi błąd, którego będzie później żałować, podeszła do niego, pochyliła się i musnęła ustami jego policzek.
– Mimo to weź go trochę na drogę.
Wyprostowała się i usiłowała powstrzymać łzy. Spod lustrzanych szkieł wpatrywały się w nią jego oczy. Wydawało się, że na jedną krótką chwilę świat się zatrzymał. Szum fal uderzających o brzeg, warkot samochodów, krzyki mew i świst wiatru umilkły na tę jedną zmieniającą bieg życia sekundę. Usiłowała się uśmiechnąć, ale jej się to nie udało. Poczuła spływającą z kącika oka łzę.
– Będę za tobą tęsknić – powiedział i przez moment była pewna, że długimi palcami otuli jej kark, przyciągnie jej głowę do swoich ust i gorąco ją pocałuje.
– Ja… ja za tobą też.
Mięśnie szczęki mu drgały, gdy się w nią wpatrywał.
– Uważaj na siebie. I niech tylko Taggert spróbuje podnieść na ciebie choćby palec… Będzie miał do czynienia ze mną. – Pokręcił dłonią uchwyt kierownicy, zapalił motor i z warkotem odjechał promenadą, a potem włączył się w ruch uliczny i zniknął za rogiem.
– O Boże – wyszeptała i usiadła na skalnym murku. Co ja najlepszego wyprawiam? Czy naprawdę kocham Harleya Taggerta? Jeśli tak, to dlaczego za każdym razem, kiedy słyszę imię lub nazwisko Kane’a, serce bije mi szybciej? Dlaczego on mnie nawiedza we śnie na swoim wielkim motorze, ubrany w czarną skórzaną kurtkę? Dlaczego w marzeniach dotyka mnie tak, jak żaden inny kochanek? Dlaczego ból przeszył mi serce na myśl, że nigdy więcej go nie zobaczę? Dlaczego? Przecież to Harleyowi przyrzekłam, że będę go kochać całym sercem i duszą do końca swoich dni.
Uderzyła się pięścią o udo i jej uwagę zwrócił brylant na serdecznym palcu. Ten pierścionek miał oznaczać „na zawsze”. Zrobiło jej się słabo. Nagle uświadomiła sobie przerażającą prawdę: że nie może poślubić Harleya Taggerta, skoro jest tak rozdarta, skoro dręczą ją takie wątpliwości. Tak mocno przygryzła wargę, że poczuła w ustach smak krwi. Powoli, ze świadomością, że za chwilę podejmie najważniejszą decyzję w życiu, zdjęła pierścionek zaręczynowy. Kątem oka zauważyła, że za wydmą coś cię rusza, jakby wiatr rozwiał czyjeś proste brązowe włosy. Ale kiedy popatrzyła w tamtą stronę, niczego już nie było widać. Doszła do wniosku, że ma omamy i że była to po prostu mewa albo brodziec piskliwy, nic więcej.
Powstrzymując łzy wcisnęła pierścionek do kieszeni dżinsów. Musi spotkać się z Harleyem i zerwać zaręczyny.
Wiedziała, że trudno jej będzie spojrzeć mu w oczy, ale nie miała wyboru. Nad Pacyfikiem zbierały się chmury burzowe. Zrobi to jeszcze dziś. Powie mu to dziś wieczorem.
9.
W domu na Mirandę czekał list. Pośród sterty ulotek do wyrzucenia, czasopism i porozrzucanych rachunków na stole leżała biała koperta z adresem wystukanym chyba na starej maszynie do pisania. Stempel był z Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej.
– Hunter – szepnęła z lękiem i jednocześnie podnieceniem, niecierpliwie otwierając kopertę. Wyjęła z niej białą kartkę. List był wystukany na tej samej maszynie co adres na kopercie i jedynie podpis Huntera wskazywał na jego osobisty charakter.
Ręce jej drżały, a serce mocno biło. Oparła się o biurko, żeby nie upaść. Pracował w Kolumbii Brytyjskiej dla Taggert Industries. Kiedy rzeczy się trochę skomplikowały, Weston zaoferował mu pracę za granicą. Czuł się podle, opuszczając ją i dziecko, ale szczerze wierzył w to, że będzie szczęśliwsza z mężczyzną z wyższych sfer, z kimś, kto będzie mógł ofiarować jej i dziecku wszystko, czego zapragną, wszystko, na co zasługują. Kochają i ona zawsze będzie zajmować miejsce szczególne w jego sercu, ale nie może wziąć na siebie odpowiedzialności męża i ojca.
Zgniotła papier w ręku i zacisnęła usta, żeby nie zacząć krzyczeć na cały głos. Jak to się mogło stać? Nie kocha jej? Powiedział, że się pobiorą i że wszystko się ułoży.
Wiesz, że niczego bardziej nie pragnę, niż spędzić resztę życia z tobą… I zawsze miałem nadzieję, że kiedyś będziemy mieli szansę… Mirando Holland, czy wyjdziesz za mnie?
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.