– Myślałaś, że nie wiem, prawda?

– Nie ma co wiedzieć.

– Cha, cha! – Znów pociągnął potężnie. Łódź lekko zakołysała się na wodzie.

– Spotkałam Kane’a…

– Spotkałaś go. Tylko spotkałaś? Daj spokój, Claire. Myślałem, że stać cię na coś więcej. Nie tylko go spotkałaś, spędziłaś z nim trochę czasu i znikłaś. – Nerwowo pomachał ręką w powietrzu. – Odjechałaś z nim w środku nocy tym przeklętym motocyklem.

Stała w drzwiach. Policzki zaczęły parzyć zdradliwie. Poczucie winy rozrywało jej duszę na strzępy.

– Nigdy bym się z nim nie spotkała, gdybyś był mi wierny – oznajmiła, choć nie była do końca pewna, czy mówi prawdę. – Nigdy cię nie oszukiwałam, Harley. Nigdy.

– Możliwe, że jeszcze nie – powiedział, stawiając niemal pustą butelkę na piersi – ale już szukasz po temu okazji. Widzę to w twoich oczach. Jezu! I pomyśleć, że tak cię kochałem.

– Harley…

– No, idź już stąd – jęknął ochrypłym głosem i pośpiesznie opróżnił butelkę do ostatniej kropli.

– Nie mogę, jeśli ty nie…

– Do cholery, zostaw mnie w spokoju – powiedział, jak gdyby wzmianka o Kanie wszystko zmieniła. – Nic mi nie będzie. – Nagle popatrzył na nią wrogim spojrzeniem i na ułamek sekundy upodobnił się do brata. – Odejdź, ty zdradliwa dziwko, albo wróć tu i przypomnij mi, dlaczego tak bardzo cię pragnę.

Ze ściśniętym sercem wspięła się na pomost i prawie biegiem uciekła od łodzi. Był pijany, wściekły i pełen nienawiści, ale nie wierzyła w żadne jego słowo. A gdyby był trzeźwy? To co? Co by się stało? Nic by się nie zmieniło? Przystanęła przy bramie, gdzie strażnik drzemał na swoim stołku.

– Czy mógłby pan sprawdzić keję C-13? – poprosiła.

– Łódź Taggerta?

– Tak, w środku jest Harley Taggert i… myślę, że ktoś go powinien odwieźć do domu.

Obejrzał ją z góry na dół i, dzwoniąc kluczami, ruszył po rampie.

– Dopilnuję go, panienko. Pan Taggert… Chyba wolałby wiedzieć, że jego synowi nie dzieje się krzywda?

– Tak… Na pewno – powiedziała i szybko poszła w stronę dżipa, którego sobie pożyczyła spośród pojazdów ojca. Słyszała jeszcze odgłosy przyjęcia. Nieco dalej na całe gardło szczekał pies.

Sięgając do kieszeni po kluczyki, uświadomiła sobie, że w jej życiu nastąpił nieoczekiwany zwrot. Trudno powiedzieć, na lepsze czy na gorsze, ale po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła się oswobodzona. Wolna.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała do siebie, kręcąc kierownicą dżipa i przejeżdżając pod łukiem neonu z nazwą przystani. – Na pewno.

A co z Kane’em?

Dłonie jej się pociły na kierownicy. To nie jest chłopak, któremu dziewczyna może zaufać. Wyjeżdża do wojska.

Nie może się w nim zakochać. Nie zakocha się.

Ale jadąc przez zalesione wzgórza do domu, wiedziała, że okłamuje samą siebie. Już jest w nim zakochana, czy jej się to podoba, czy nie.

10.

Claire nacisnęła na hamulec i dżip z piskiem opon zatrzymał się przy garażu. Nadal cała się trzęsła. Wpatrywała się w lewą dłoń bez pierścionka i łzy cisnęły się do jej oczu. Ostatnie trzy godziny jeździła po okolicy bez celu, unikając miejsc, w których Harley mógłby jej szukać. Nie chciała wracać do domu z obawy, że zadzwoni. Potrzebna jej była przestrzeń, żeby przemyśleć na nowo swoje życie.

Odkąd wyjechała z przystani, chmury, które od rana straszyły burzą, już spełniły swoją groźbę. Wiatr wyginał gałęzie drzew nad głową, zapraszając je do szalonego tańca. Deszcz lał się z nieba, płynął strugami po szybie samochodu i bębnił o ziemię. Woda powoli wypełniała koleiny w asfalcie, a stary dom, który uwielbiała, wyglądał ponuro i złowieszczo.

W domu nie było nikogo. Brakowało camaro Mirandy, a Dutch ostatnio większość wieczorów spędzał w Portland – spotykał się z architektami, prawnikami, rachmistrzami w sprawie rozbudowy Stone Illahee. Tym razem Dominique pojechała wraz z nim, choć Claire nie miała pojęcia dlaczego. Wydawało jej się, że z końcem lata rodzice coraz bardziej się od siebie oddalają.

Dominique nigdy nie należała do osób, które cierpią po cichu. Odkąd Claire sięgała pamięcią, matka narzekała na „tę zabitą dechami dziurę, gdzie diabeł mówi dobranoc”.

Tessy prawdopodobnie również nie było. Dokąd poszła? Z kim? Claire nie miała pojęcia. Nigdy nie miały z siostrą wspólnego języka, a tego lata ich wzajemne stosunki jeszcze się pogorszyły. Tessa przypominała beczkę prochu, która może w każdej chwili eksplodować. Claire była drażliwa i nastawiona zaczepnie, bo wciąż musiała się tłumaczyć z tego, że chodzi z Harleyem.

Już nie. Może teraz będzie się mogła pogodzić z Tessą.

Miranda była jedyną osobą w rodzinie, na którą Claire mogła liczyć.

Wyjęła kluczyki ze stacyjki, postawiła kołnierz, wyskoczyła z dżipa. Poprzez plusk wody w kałużach i rynnach usłyszała pomruk silnika o dużej mocy. Wśród drzew migotały światła. Serce jej się ścisnęło. Harley! Wytrzeźwiał i teraz ją ściga!

Nie miała siły od nowa go przekonywać.

A jednak stała nieruchomo, jak łania schwytana w smugę światła. Samochód mijał już ostatni zakręt. Claire zbierała siły, by wytrwać w postanowieniu i ostatecznie przekonać Harleya, że najlepiej będzie, jeśli ze sobą zerwą. Miała nadzieję, że znajdzie sposób, by w to uwierzył.

Na parking zajechał samochód Mirandy. Claire o mało nie krzyknęła. Zatrzymał się nie dalej niż trzy metry przed nią.

– Wsiadaj! – Krzyknęła Miranda przez otwarte okno zdesperowanym głosem. – Już!

– Co…

– Nie kłóć się, Claire. Nie ma na to czasu. Szybko. Wsiadaj do tego przeklętego samochodu! – W głosie Randy słychać było wściekłość. Claire nie śmiała protestować, otworzyła drzwiczki i zobaczyła pokaleczoną Tessę na przednim siedzeniu. Była trupio blada, miała nieprzytomne oczy, zgrzytała zębami. Miranda wyglądała nie lepiej. Jej ciemne włosy były potargane, odzież poszarpana, spojrzenie twarde. Coś w rodzaju strachu wykrzywiało kąciki jej ust. Wyglądała tak, jakby ścigało ją jakieś zło, a ona musiała uciekać, żeby uratować ze śmiertelnej opresji siebie i Tessę.

– Randa, co…

– Wsiadaj, do cholery!

Claire z bijącym sercem wsunęła się na tylne siedzenie.

– Co tu się dzieje?

– Zamknij drzwi! – zażądała Miranda, a Tessa wykonała rozkaz, jakby była robotem sterowanym przez najstarszą siostrę.

Kręcąc kierownicą, Miranda nacisnęła na pedał gazu i błyskawicznie wyjechała z podjazdu. Drzewa, niby mroczni wartownicy strzegący srebrnych wód jeziora, pędziły obok nich.

Serce Claire waliło jak młotem, dłonie zaczęły się pocić.

– Czy ktoś mógłby mnie łaskawie poinformować, co się stało?

– Widziałaś się z Harleyem dziś wieczorem? – spytała Miranda.

Samochód właśnie brał zakręt i tylne koło uderzyło w błotnistą kałużę. Przez chwilę obracało się w miejscu, zanim znów wydostało się na śliski asfalt.

– Tak.

– Na przystani?

– Tak. Tak. Co to? Sto pytań do…?

Prawie nie zwalniając, Miranda skręciła na północ, w polną drogę okalającą jezioro. Nieświadomie zbliżała się domu Kane’a. Claire ogarniała panika. Tchu jej zabrakło. Co się stało? Dlaczego Miranda i Tessa wyglądają, jakby zobaczyły spełniającą się Apokalipę? Tessa zaczęła cicho szlochać na przednim siedzeniu.

– Kiedy go widziałaś? – zapytała Miranda.

– Harleya? – Claire musiała sobie przypomnieć, o czym była mowa. – Widziałam go… no… o dziesiątej trzydzieści. Dlaczego? Na litość boską, Randa, powiedz mi wreszcie…

Minął ich samochód policyjny, pędzący w przeciwnym kierunku i błyskający czerwono-biało-niebieskimi światłami.

– Cholera! – warknęła Miranda i zjechała na żwirowe wyboiste pobocze.

– Mirando…

– Za chwilę, dobrze? Teraz musimy się wygrzebać z tego bagna.

– Z jakiego bagna? – Claire omal nie krzyknęła, a Miranda ostro nacisnęła na hamulec. Camaro ledwie wyminął słup telefoniczny. Krzewy ocierały się o prawą stronę samochodu.

– Wysiadać. – Miranda zostawiła w nim włączony silnik, ale zgasiła światła.

– Co? Dopiero co wsiadłam.

Miranda już otwierała drzwi samochodu i wdepnęła stopą w błoto. Claire, chcąc nie chcąc, poszła w jej ślady. Serce jej waliło. Światła w samochodzie na kilka sekund się zapaliły i Claire zauważyła czerwone plamy krwi na spódnicy Mirandy.

Krew? Skurcz żołądka. Krew? Ale skąd? Dlaczego? Gardło jej się ścisnęło. Nie śmiała oddychać. Była zdezorientowana. Coś jej mówiło, że jej życie oraz życie tych, których kocha, na zawsze się zmieniło. Na gorsze. Zerknęła na Tessę. Dziewczyna siedziała skulona przy drzwiach, rękami obejmując kolana. Łzy spływały jej po policzkach razem z tuszem do rzęs. Claire uświadomiła sobie, że zostały schwytane w jakąś diabelską sieć.

– Nie mamy zbyt wiele czasu, więc słuchaj bez gadania – oświadczyła Miranda. Chwyciła Claire za ramię, tak mocno wbijając napięte palce w ciało, że dziewczyna o mało nie krzyknęła. Starsza siostra miała groźną minę, zaciśnięte zęby, spojrzenie szalone. Deszcz wciąż zacinał i jej włosy ociekały wodą. Claire również czuła mokrą strugę na karku. – Harley nie żyje.

– Co… – Głos uwiązł Claire w gardle i kolana się pod nią ugięły, ale Miranda zdążyła ją podtrzymać. Oparła Claire o zderzak i nie pozwoliła jej się osunąć. – Co? Nie!

– Zginął dziś wieczorem na przystani.

– Randa…

– To prawda, Claire.

– Ale…

– Nie żyje!

– Nie… – Znów nogi odmówiły Claire posłuszeństwa i tym razem osunęła się na ziemię, choć Miranda ją wciąż podtrzymywała.

– Nie znam… szczegółów, ale… – głos jej się łamał -…znaleziono go w zatoce mniej więcej godzinę temu, woda go unosiła.

– Nie! Boże, nie! – Claire trzęsła się, wszystko w niej drżało. Usiłowała sobie wytłumaczyć, że to tylko sen, przerażający koszmar. Wkrótce się obudzi i wszystko będzie w porządku.

– To prawda.

– Ale dopiero co go widziałam… – Zaprzeczenie było jej jedyną deską ratunku. Trzymała się go jak tonący brzytwy. Miranda kłamie. Na pewno. Ale dlaczego? Może ktoś ją po prostu wprowadził w błąd. Tak. To pomyłka, przerażająca, obrzydliwa pomyłka. – Po prostu… Po prostu to wymyśliłaś.

– Och, Claire, po co?

– Nie wiem, ale to nieprawda! To nie może być prawda. Ktoś ci głupot naopowiadał. I to wszystko.

Miranda wydała jęk bólu.

– Tak mi przykro. Wiem, jak go kochałaś.

Kamyki słów wpadły do jej mózgu i odbijały się jak żabki puszczane na wodzie. Kręciła głową.

– Mylisz się, Rando. Harleyowi nic nie jest. Po prostu się upił.

– On nie żyje, Claire. Nie żyje. Zginął kilka godzin temu. Utopił się w zatoce.

– Nie…

Miranda potrząsnęła siostrą tak silnie, że zadzwoniły jej zęby.

– Do cholery, słuchasz mnie czy nie?!

Poraziło ją. Poczuła nad sobą fale oceanu, ciągnące ją w głąb. Powietrza! Nieprzytomnie kręciła głową. Wreszcie Randa chwyciła ją obiema rękami za twarz i zmusiła do spojrzenia w jej cierpiące oczy. Maryjo, święty Józefie, Jezu, to prawda!

Przeraźliwe zawodzenie Claire zagłuszyło wycie wiatru. Zacisnęła pięść i zaczęła nią bić w błoto, ochlapując ubranie i twarz.

– Ale przecież byłam z nim nie dalej niż trzy godziny temu!

– Wiem, strażnik cię widział.

– Harley, och, proszę, nie… – Żal i poczucie winy ścisnęły jej serce. Czemu się z nim spotkała? Czemu weszła z nim na łódkę? Gdyby go nie zostawiła, mógłby jeszcze żyć. To z jej winy zginął. To jej wina!

– Nie wiedzą, czy to był wypadek, morderstwo czy samobójstwo – mówiła Randa. Jej głos wydawał się odległy, choć była tak blisko, że Claire czuła jej ciepły oddech. – Problem w tym, że wszystkie będziemy przesłuchiwane, zwłaszcza ty, bo byłaś z nim związana i należysz do osób, które widziały go w ostatnich chwilach życia.

– To moja wina – Claire wciąż waliła pięściami w błoto.

– Nie, nawet tak nie mów. – Randa, oparta plecami o tylne koło, trzymała ją w ramionach, kołysała w błocie i głaskała po policzku jak małą dziewczynkę, która uderzyła się w głową o krawędź stołu.

– Zerwałam z nim i…

– Co zrobiłaś?

– Zerwałam zaręczyny. O Boże, to moja wina!

– Nie!

– Ale… O Harleyu! – Piersią Claire wstrząsał rozdzierający szloch. W podświadomość wżerało się poczucie winy. Miranda nie przestawała jej kołysać w ramionach. – Skąd… Skąd wiesz? Od kogo się dowiedziałaś? – spytała, choć tak naprawdę niewiele ją to obchodziło.

– Byłam w mieście i usłyszałam – odpowiedziała Miranda, najwyraźniej unikając szczegółów, a Claire była zbyt zmęczona, żeby o nie wypytywać. – Wiedziałam, że poszłaś się z nim spotkać, ale przypuszczałam, że już wróciłaś, więc pojechałam do domu. Na szosie sto jeden zobaczyłam Tessę, która próbowała złapać okazję, zabrałam ją i obie pojechałyśmy po ciebie.

– Ale dlaczego? Co ci się stało? – spytała Claire, dotykając rozerwanej bluzki. Nie chciała patrzeć na plamę na spódnicy. Krew? Czyja? Randy? Harleya? Jezu! Czyżby Randa spotkała się z Harleyem? Może przyjechała szukać siostry, zobaczyła go pijanego do nieprzytomności i… Co potem? Nie! Nie! Nie! To bez sensu. Gdyby tylko mogła cofnąć czas o kilka godzin i zmienić wydarzenia tej nocy…