A Kane?
Jutro wyjeżdża do wojska.
Usłyszała stąpanie ciężkich butów. Kroki na żwirze odbijały się echem w jej głowie. Gdyby mogła się teraz zobaczyć z Kane’em, porozmawiać z nim, objąć go… Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Wychodziła z samochodu, podążając za siostrami, prowadzono je przez tłum gapiów wytrzeszczających oczy… Kiedy lekarze zaczęli je badać, przyjechali dalsi policjanci.
Do świadomości Claire ledwie docierało to, co się wokół dzieje, ktoś chyba rozwijał żółtą taśmę wokół miejsca, w którym się znajdowały, z oddali widać było ogromną ciężarówkę pomocy drogowej, jednak w tym całym zamieszaniu słyszała monotonne dudnienie motocykla.
Obróciła się w stronę drogi, ale samotny cyklista na wielkiej maszynie przemknął obok, tylko odrobinę zwalniając. Mundurowy pomachał ręką, nakazując mu jechać dalej.
Czy to był Kane? Claire mięła w rękach mokry koc.
– Co za noc – powiedział jeden policjant do drugiego. – Najpierw ten młody Taggert, a teraz to!
Claire drgnęła i ocknęła się z marzeń o Kanie.
Harley nie żyje i ona jest w pewnym stopniu za to odpowiedzialna. Bez względu na to, co się stało, gdy zeszła z żaglówki, przyczyną było jej zerwanie z Harleyem. Słodki, kochany Harley może nie był miłością jej życia, jak wcześniej myślała, ale z pewnością nie zasługiwał na to, by umrzeć.
Claire nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok i rzucała na łóżku, odganiając migające na przemian obrazy Harleya i Kane’a. Albo płakała, albo leżała bezwładnie, patrząc na zegar i wsłuchując się w skrzypienie starego drewna podczas burzy. Jakaś gałąź uderzała o szyby, a deszcz hałaśliwie pluskał w rynnach. Dopiero tuż przed świtem nagle ustał.
Mimo to wciąż nie spała. Magnetowid jej mózgu po raz kolejny samoistnie odtwarzał kilka ostatnich godzin jej życia.
Lekarz zbadał siostry Holland, podwładni szeryfa i detektywi je przesłuchali i wszystkie trzy zostały oddane w ręce rodziców, których wezwano z Portland do Chinook. Dominique, cała we łzach, nadskakiwała córkom, a Dutch obiecał, że im zapewni najlepszego adwokata na Zachodnim Wybrzeżu. Nikt z nim nie wygra, nawet przeklęty Neal Taggert. Powiedział dziewczynom, że im wierzy. Stwierdził, że oczywiście żadna z nich nie zabiła młodego Taggerta, ale w jego słowach zabrakło pewności i ciepła. Śmierć Harleya stanowiła po prostu kolejny kłopot w jego pogmatwanym życiu.
Claire skuliła się na tylnym siedzeniu limuzyny ojca. Zauważyła jego surowe, bezlitosne spojrzenie we wstecznym lusterku i nagle uświadomiła sobie, że przedmiotem jego troski nie była śmierć młodego człowieka, ale obawą o skandal, który wybuchnie wokół córek Hollanda. Bał się tylko o to, co mogą sobie pomyśleć udziałowcy Stone Illahee i innych holdingów.
Piękna twarz Harleya mignęła jej przed oczami, a w uszach zabrzmiały rozpaczliwe błagania o niezrywanie zaręczyn.
Nie mogę cię stracić. Oddałbym wszystko, byle tylko być z tobą. Wszystko. Ale błagam, Claire… Nie mów, że to koniec.
Łzy jak groch spływały po jej policzkach.
– Harley – wymknęło się z jej ust. Nigdy nie chciała zrobić mu krzywdy. I oto już nie żył. Zgodnie z tym, co usłyszała w biurze szeryfa, znaleziono go, jak unosił się na wodzie z twarzą w dół. Może to było samobójstwa albo wypadek?
Samobójstwo? Dobry Boże! Miała nadzieję, że jednak nie. Morderstwo? Kto mógł go nienawidzić to tego stopnia?
Spódnica Mirandy była poplamiona krwią. Tessa wyglądała jak katatoniczka. Obie były tego wieczoru w zatoce i potrzebowały alibi. O Harleyu, co ja narobiłam!
Zacisnęła powieki i usiłowała usunąć sprzed oczu jego wizerunek. Nie mogła przez całe życie zmagać się z poczuciem winy dlatego, że zginął w tę noc, kiedy zerwała zaręczyny. Jednak w głębi duszy wiedziała, że czarna chmura niepewności będzie ją ścigać aż do śmierci.
Podciągnęła się na siedzeniu i zakryła twarz rękoma. Ale to nie pomogło. Teraz oczami wyobraźni dostrzegła Kane’a – wysokiego i przystojnego mężczyznę w wytartych dżinsach i skórzanej kurtce.
Z tobą chcę robić wszystko i wszędzie. Chcę cię całować, pieścić i spać z tobą aż do rana. Chciałbym dotykać językiem twojej nagiej skóry, aż zaczniesz drżeć z pożądania. Ale nade wszystko w świecie chciałbym zanurzyć się w ciebie i kochać się z tobą aż po kres moich dni… I uwierz mi, że nigdy, przenigdy nie traktowałbym cię tak jak ten pacan Taggert.
Nie mogła tego znieść ani minuty dłużej. Odkryła się i zdjęła koszulę nocną. Po cichu chwyciła dżinsy, które wisiały na krawędzi łóżka, i podniosła z podłogi wymiętą bluzę. Włożyła czyste skarpetki. Z butami w spoconych dłoniach przeszła obok szczelnie zamkniętego pokoju Tessy. Z pokoju Mirandy przez lekko uchylone drzwi światło lampki nocnej padało na wydeptany dywan w korytarzu. Claire zwolniła i zajrzała do środka. Miranda siedziała w koszuli nocnej na parapecie, ramionami obejmując podkulone kolana i nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w jezioro. Z jej oczu można było wyczytać tak głęboki smutek, jakiego nigdy przedtem Claire u niej nie widziała.
Cicho weszła do pokoju.
Miranda spojrzała w jej stronę.
– Co ty wyprawiasz?
– Wybieram się na przejażdżkę.
– Jeszcze ciemno.
– Wiem, ale niedługo zacznie świtać – szepnęła Claire. – Nie mogę spać. Dłużej nie wytrzymam w łóżku. – Nagle poczuła się nieswojo w tym ponurym, mrocznym pokoju z sosnowymi ścianami i półkami po brzegi wypełnionymi książkami. – Co ci się stało wczoraj wieczorem? – wykrztusiła w końcu, podeszła do okna i przysiadła na drugim końcu parapetu.
Miranda usiłowała się uśmiechnąć. Była blada i miała niebieskie cienie pod zapadniętymi oczami.
– Dorosłam.
– Co chcesz przez to powiedzieć.
– Nie chcesz tego wiedzieć. – Znów wyjrzała przez okno. – A ja nie chcę nikomu o tym mówić.
– Widziałam… krew na twojej spódnicy.
Randa pokiwała głową i przesunęła palcami po krawędzi otwartego okna.
– Wiem.
– To była twoja krew?
– Moja? – Zadrżała. – Częściowo tak.
– O Boże… Randa, nie powiesz mi, co się stało?
Miranda przeszyła siostrę surowym spojrzeniem. Wyglądała staro jak nigdy przedtem.
– Nie, Claire – odparła stanowczo. – Nie powiem o tym nikomu. Pamiętaj, że mam osiemnaście lat. Jestem pełnoletnia i mam prawo samodzielnie podejmować decyzje.
Jesteś także pełnoletnia w obliczu prawa stanu Oregon. Jeśli popełnisz jakieś przestępstwo, to wsadzą cię do więzienia, a nie do poprawczaka. Claire nie wypowiedziała tych słów. Nie musiała.
– Tylko pamiętaj o naszym pakcie. Trzymaj się tej opowieści. Wszystko się jakoś ułoży.
Puste słowa. Jednak Claire nie miała siły się spierać. Przeszła obok pokoju rodziców, skąd dobiegało głośne chrapanie i tykanie zabytkowego zegara Dominique.
Ukradkiem jak kot, który poluje na ptaka, przemknęła po schodach na dół, a potem wyszła przez kuchnię. Po raz pierwszy od śmierci Jacka dziękowała Bogu za to, że nie ma Ruby, która czasem pojawiała się w pracy już o piątej nad ranem.
Dopiero zaczęło świtać. Budził się rześki poranek. Kałuże i połamane gałęzie jeszcze przypominały o wczorajszej burzy, ale powietrze było czyste, a mgła znad jeziora powoli zaczynała się podnosić.
Claire weszła do stajni, zarzuciła uzdę na głowę zaskoczonego Marty’ego i przez kilka ogrodzonych wybiegów wyprowadziła go na otwartą przestrzeń. Ledwie przekroczyła ostatnie wrota, wskoczyła z rozpędu na nieosiodłany grzbiet konia.
Marty odrobinę odskoczył na bok, ale kiedy już siedziała na nim, kolanami ugniatając mu żebra, odpowiedział susami i pogalopował znajomym szlakiem, rozchlapując kałuże i przeskakując przez powalone kłody.
Strzeliste drzewa starego lasu rozłożyły koronkowe gałęzie ponad ścieżką, przepuszczając na dół niewiele bladego światła świtu.
– Dalej, rusz się – zachęcała konia. Od głazu koloru gliny szlak wiódł coraz wyżej, aż do grzbietu wzgórza, świętego, nawiedzanego przez duchy Indian miejsca, gdzie wtedy koczował Kane.
Nerwowo oblizała usta. Koń właśnie mijał zakręt, podejrzliwie rozglądając się wśród nieruchomych ciemnych drzew.
Serce wybijało rytm wyczekiwania. Dotarła do polany i tam go zobaczyła. Opierał się o pokryty mchem i grzybami pień drzewa. Brodę i policzki miał pociemniałe od zarostu, włosy potargane. Skórzana kurtka była wymięta, levisy przetarte i wyblakłe. Pomiędzy palcami tlił się papieros.
Łzy ulgi parzyły ją w oczy. Koń zwolnił.
Nad dogasającym ogniskiem wiła się smużka dymu. Pomiędzy dwoma drzewami rozwieszona była brezentowa płachta osłaniająca motocykl i posłanie.
– Szukasz mnie? – Cienkie wargi prawie się nie poruszały, a zamglone oczy kolorem przypominały starą whisky, którą pamiętała. Serce w niej zamarło.
– Tak.
– Tak też pomyślałem. Dlatego tu jestem. – Wrzucił papierosa do ogniska i ruszył w jej stronę. Zeszła z konia, podbiegła przez wyboje i rzuciła mu się w ramiona. Łzy spływały jej po policzkach. Chciała po prostu trwać tak w jego objęciach aż do końca świata, nic więcej.
Otoczył ją ramionami, tuląc w ciepłym niebie, bez słów przyrzekając, że wszystko będzie dobrze.
– Słyszałem o Taggercie.
Wydała krótki krzyk bólu i świat znów się zachwiał w posadach.
– O Kane, to moja wina. Zamarł.
– Twoja?
– Zerwałam zaręczyny. Zwróciłam mu pierścionek – szlochała, a słowa płynęły z jej ust jak woda, gdy przerwie tamy. – Na przystani. Pił na żaglówce, a… ja go zostawiłam.
– Sza. – Pocałował ją w czubek głowy i otoczyła ją pokrzepiającą mgiełka zapachów dymu, skóry i piżma. – To nie twoja wina.
– Ale byłam zdenerwowana i… i… poprosiłam strażnika nocnej zmiany, żeby miał na niego oko… ale…
– Ale nic. – Wziął ją za rękę, zaprowadził do namiotu i posadził pod wilgotnym brezentem na suchej ziemi. Nadal ją otaczał ramionami, podtrzymywał. – Wszystko będzie dobrze.
– Jakim cudem? On nie żyje, Kane. Nie żyje! – Z jej gardła dobył się gwałtowny szloch. Omdlałymi pięściami młóciła jego klatkę piersiową.
– A ty żyjesz. Skończ z tym samobiczowaniem, księżniczko.
– Nie nazywaj mnie…
– Już dobrze. Nie poddawaj się. Jestem tu, Claire. Wiedziałaś, że będę tu na ciebie czekał, prawda?
Oczywiście, że tak. Dlatego tu przyjechała. Poczucie winy smagało jej nagą duszę.
– Po prostu… za mało go kochałam. – Głośno pociągała nosem. Odchyliła głowę, żeby spojrzeć Kane’owi w oczy. – Przez ciebie.
– To nie twoja wina. – Spojrzał na jej usta. Wiedziała, że jej usta są opuchnięte, oczy mokre i czerwone, a policzki w czerwone plamy. – Nie zrobiłaś nic złego, Claire. Absolutnie nic. – Wpatrywał się w nią, znowu mocno przytulił i przywarł wargami do jej warg. Nie był już tak delikatny, całował ją namiętnie i płomiennie. Twarde, niecierpliwe usta domagały się wciąż więcej i więcej. Ściskał ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać i myśleć. Ból z wolna ustępował miejsca pożądaniu, które w niej pulsowało. Jego język wcisnął się pomiędzy wargi. Odrzuciła na bok skrupuły i ciałem i duszą otwarła się dla niego świadoma, że niedługo wyjedzie.
Coś jej w głębi mózgu mówiło, że popełnia błąd, całując się z nim, że jest zbyt rozbita emocjonalnie, żeby podejmować właściwe decyzje, ale jego ciepło dodawało jej otuchy. Stwardniałe od pracy ręce pieściły ją, coraz bardziej rozbudzając.
Włożył dłoń pod bluzę i gładził jej plecy, w jej krwi buszowało pożądanie silniejsze niż smutek i wyrzuty sumienia, które skryły się tuż pod powierzchnią świadomości.
Jęknął, gdy odkrył, że nie ma na sobie biustonosza, a jego palce przesunęły się na jej piersi i pieściły je na przemian. Leżeli razem na śpiworze, ich nogi się przeplatały, a przez dżins i miękką bawełnę twarda wypukłość jego rozporka uciskała jej łono.
Zdjął z niej bluzę i wpatrywał się w jej piersi. Podniósł wzrok. Jego oczy płonęły pożądaniem, skroń pulsowała.
– Jesteś piękniejsza niż… niż… – Stulił jej piersi i kciukami potarł brodawki. Płomienna, dzika namiętność wzburzyła jej krew. Jęknęła, kiedy ją pocałował w usta. Przesunął się niżej, językiem zataczając kółka w zagłębieniu szyi, na napiętej skórze mostka. W końcu odnalazł jedną z piersi i delikatnie zaczął ją przygryzać.
– Kane – krzyknęła, wyginając się w łuk. Jego twarde, wygłodniałe palce chwyciły jej pośladki. – Kane…
Drzewa zaczęły wirować nad jej głową. Wilgotny żar falował w najbardziej intymnym miejscu jej kobiecości. Jego twarz była szorstka, język mokry, dłonie stanowcze. Rozchylił jej uda. Naprężony rozporek wpijał się w jej ciało. Wzbierało w niej pożądanie, pragnęła go aż do bólu.
Tak nie można! Przecież go nie kochasz. Nawet go nie znasz. Pomyśl, Claire, on cię wykorzystuje! – krzyczał głos rozsądku dobiegający z odległych zakątków mózgu. Ale go nie słuchała. Porywał ją rwący prąd namiętności. Podniosła ręce i zdjęła z niego kurtkę, a potem zaczęła zdejmować podkoszulek.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.