Zamarł w bezruchu. Jego palce wciąż tkwiły wewnątrz jej tajemnego schronu.

– O Boże! Nie, nie! – Odsunęła się od niego i wydała z siebie lęk agonii. – Kane, proszę… Nie możemy tak po prostu… Boże, jestem matką… Jestem za stara, aby…

– Sza… – Uciszył ją, tuląc ją mocno w ramionach i zamykając jej usta swoimi ustami. Jego krocze było już w pogotowiu, pulsująca męskość gwałtownie domagała się, by się z nią zespolić, ale przygasił ten ogień i uspokoił oddech. Uświadomił sobie, że Claire ma rację. Nie mogą dopełnić tego aktu. Nie teraz. Nigdy. – Przykro mi – powiedział, gdy wreszcie zdołał wydobyć z siebie głos.

– Niech ci nie będzie przykro. – Drżała w jego ramionach.

– Ale…

– Proszę. – Delikatnie pocałowała go w usta i ujęła jego głowę w swoje dłonie. – Wiem, co czujesz. Naprawdę… Ale zbyt wiele rzeczy nas dzieli, zbyt długi czas. Zbyt wiele wspomnień. Błędów. – Zatrzepotała powiekami, jak gdyby chciała opędzić się od łez i wyślizgnęła się z jego uścisku. – Po prostu… nie mogę tego zrobić… Jeszcze nie. Nawet cię nie znam.

– Znasz mnie – powiedział. – Pamiętasz.

– Tak. – Łzy spływały po jej policzkach. – Pamiętam. – Nerwowo oblizała łzy, jakby koniecznie chcąc mu coś powiedzieć, powierzyć jakąś mroczną, bolesną tajemnicę, ale nagle pokręciła głową, wstała i uciekła od niego co sił w nogach.

2.

Mówię ci, ten gość nie ma żadnej przeszłości – powiedział Pertillo i ciężko opadł na jedno z krzeseł przed biurkiem Mirandy. Znów stawiła się w pracy po ponadtygodniowym urlopie, na który sobie pozwoliła, aby odzyskać równowagę. Nie życzyła sobie, żeby jej ojciec czy któryś z jego pomagierów, a zwłaszcza Styles, sterował jej życiem. – Wygląda to tak, jak gdyby Denver Styles w ogóle nie istniał. Żadnych danych na policji ani w komputerach, ani w ubezpieczeniach, ani w urzędzie skarbowym czy innym. – Sięgnął do kieszeni za ciasnego sportowego płaszcza i wyjął paczkę owocowej gumy do żucia. – Mnie się wydaje, że jego nazwisko jest wymyślone. To jakiś pseudonim.

Miranda siedziała nad stosem świeżej korespondencji i dokumentów dotyczących aktualnych spraw rozpatrywanych przez prokuraturę. Drżała. Dotknęła blizny na szyi i zastanawiała się, kim jest najnowszy pracownik ojca.

– Skąd twój stary go wytrzasnął?

– Nie chce powiedzieć.

– Hm. Prawdopodobnie nie z książki telefonicznej. – Pertillo rozpakował plasterek gumy i ładnie go zwinął, zanim włożył do ust.

– Też tak myślę.

– Możliwe, że Styles ma jakieś powiązania ze światem przestępczym.

– Nie przypuszczam, że jest gangsterem, jeśli to chciałeś zasugerować – powiedziała Miranda, przywołując z pamięci obraz Denvera Stylesa. Przystojny, chłodny, arogancki i… jeszcze coś… No tak: uparty. Nie wątpiła, że jeśli Styles już raz coś postanowi, to dopnie swego. Bez fałszywych kroków. Nerwowo przygryzła wargę. Niepokoił ją, i to bardzo.

– Cóż, jeśli nie jest związany z mafią, to ma jakieś inne powiązania. Założę się o kupę szmalu, że to nie są zbyt wysokie koneksje, chyba domyślasz się, o co mi chodzi. Szychy mają adresy, numery telefonu, polisy ubezpieczeniowe na samochody i psy. Są zarejestrowane w jednostkach militarnych i służbach specjalnych. Ten gość, Styles, jest jak duch. – Wypluł gumę i podrapał się po policzku. – Ale nie mam zamiaru dać za wygraną – obiecał. – Tak czy siak dowiem się, kto to jest i co robi wśród ludzi twojego starego.

– W jaki sposób chcesz tego dokonać?

– Będę za nim łaził, jeśli trzeba. – Brązowe oczy zaiskrzyły. Był podekscytowany wyzwaniem na swoją miarę. – Chcę się dowiedzieć, skąd się wziął ten typ.

– Ja też. – Miranda myślała na głos. Wzięła do ręki ołówek i zaczęła nim lekko stukać o księgę leżącą na środku biurka. Kto to jest ten Denver Styles? Co robi u ojca? Czy to jakiś doradca polityczny? A może prywatny detektyw, ktoś w rodzaju płatnego żołnierza, człowiek, który zrobi wszystko za odpowiednią sumę pieniędzy… Wybijając ołówkiem rytm, podniosła wzrok. Zobaczyła, że Frank przygląda jej się z zaciekawieniem. – Nie chcę, żebyś stracił za wiele czasu przez tego gościa. Muszę się zająć innymi pracami tu, w biurze.

– Prześwietlę tego Stylesa na wylot – oświadczył Pertillo. – To może być ciekawe.

I niebezpieczne, pomyślała Miranda przypominając sobie świdrujące szare oczy, zaciśniętą szczękę i ogólną aurę, jaką promieniował ten człowiek. Jak już coś postanowi, to ma tak być i kropka.

Nie tym razem.

Dłonie Claire trzęsły się, kiedy nalewała sobie kawy do filiżanki. Jak mogła tak się wygłupić? Całować się z Kane’em Moranem. Pieścić go.

Pozwolić, by ją pieścił. Nawet teraz, w kuchni, w blasku porannego słońca czuła mrowienie w podbrzuszu, kiedy pomyślała o jego dłoniach, ustach, języku i wspaniałej celebracji, która rzuciła ją na kolana. Mało brakowało, a kochałaby się z nim. Jakby te lata, te wszystkie kłamstwa i rany nie miały miejsca.

Jakby nie był ojcem Seana.

Na Boga, i co teraz będzie?

– Idiotka z ciebie – mruknęła pod nosem, wsypując mąkę na naleśniki do miski. Z impetem rozbiła dwa jajka i dodała mleka. Usiłowała skupić się na tym, co robi.

Wiele czasu upłynęło od chwili, kiedy ostatni raz była z mężczyzną. Lata. Prawdopodobnie kierowała nią po prostu desperacja, nic więcej. Mieszając ciasto, wpatrywała się w okno. Patrzyła na chatę Kane’a po drugiej stronie jeziora. Postanowiła zapomnieć o tym, co ich kiedyś łączyło. On stał się innym człowiekiem, ma zamiar zemścić się na jej rodzinie.

Nie ufaj mu. Jesteś dla niego wyłącznie źródłem informacji potrzebnych do tej przeklętej książki. Nie zapomnij o tym.

A jednak jej ciało omdlewało na samo wspomnienie o nim.

Lejąc ciasto na rozgrzaną patelnię, usłyszała lekkie kroki Samanthy na schodach. Nawet gdyby Paul nie dał jej nic więcej prócz córki, to i tak błogosławiłaby go za ten cudowny dar.

Sam wparowała do kuchni. Była już przebrana w strój kąpielowy i natłuszczona olejkiem do opalania. Miała ze sobą koszyk plażowy, który rzuciła na ladę.

– Gdzie jest Sean?

– Myślę, że śpi. Może go zbudzisz i powiesz mu, że śniadanie już prawie gotowe?

– Nie ma go w łóżku. Już sprawdzałam.

– Nie? – To dziwne. Sean słynął z tego, że spał do drugiej po południu. – Może wybrał się na przejażdżkę konną? – Claire nagle targnął niepokój.

Sam skrzywiła się.

– On nie znosi koni.

Miała rację. Claire wyjrzała przez okno. Wszystkie trzy konie stały z pochylonymi łbami i skubały trawę, uszami i ogonami opędzając się od natrętnych much.

– To może poszedł się przejść.

– Wcześnie rano? Z kim?

– Z kim? – machinalnie powtórzyła Claire.

– Właśnie, z kim? Nie ma tu żadnych znajomych.

– Będzie ich miał, kiedy rozpocznie się rok szkolny. Sam przewróciła oczami.

– Jasne… O mamo! Naleśniki!

Znad patelni unosił się dym. Claire wyrzuciła pierwszy zwęglony placek do kosza.

– Nie mogłabyś przez chwilkę popilnować patelni? – poprosiła córkę. – Poszukam Seana.

– Jasne.

Ledwie otworzyła drzwi, zobaczyła, że na podjazd wjeżdża dżip. Serce w niej zamarło. Kane prowadził, a na siedzeniu pasażera siedział Sean. Miał buntowniczo wysunięty podbródek i opuszczone oczy. Claire na chwilę zamarła w bezruchu. Czy Kane nie widzi, jak bardzo Sean jest do niego podobny? Prosty nos, cienkie wargi, szerokie ramiona i pogarda dla świata. Zwichrowany podrostek z niego. Wprawdzie Seanowi jeszcze trochę brakuje do tego wcielonego diabła, jakim był Kane w jego wieku, ale jest na właściwej drodze, aby mu dorównać. Ręce jej się zaczęły pocić i poczuła, że grunt się zapada pod jej stopami. Jak im to powie – któremukolwiek z nich? Sean potępi ją za niskie morale. Nie tylko ukrywała przed nim prawdę, ale wręcz kłamała. Nigdy jej nie wybaczy.

Ani Kane. Co zrobi, kiedy się dowie, że Sean jest jego naturalnym synem? Upomni się o opiekę nad nim? Nazwie ją tanią dziwką? A może otworzy przed synem ramiona i serce? Odchrząknęła i usiłowała skupić się na bieżącej chwili.

– Co, u licha…?

Zanim jeszcze dżip na dobre się zatrzymał, Sean wyskoczył z pojazdu i ruszył w stronę drzwi wejściowych. Miał na sobie czarne dżinsy, dziurawy podkoszulek i znoszone adidasy. Claire zatrzymała go na tarasie.

– Co to ma znaczyć? – spytała. – Gdzie byłeś?

– W miasteczku. – Usiłował ją wyminąć, ale złapała go za ramię. Skrzywił nos i wyrwał się.

– Co się stało? – Kątem oka zauważyła, że Kane spacerkiem podchodzi do tarasu, jak gdyby chciał poczekać, aż rozmówi się z synem, i uniknąć mieszania się w kłótnię. Znoszona skórzana kurtka, biały podkoszulek, obszarpane dżinsy i buty, które aż prosiły się o szczotkę, wszystko to kojarzyło się Claire z tym chłopcem, którym kiedyś był, z chuliganem, który szesnaście lat temu skradł jej serce. Co za idiotka z niej, głupia romantyczka. Teraz musi się rozprawić z synem. – Sean?

– Wplątałem się w kłopoty. Zadowolona? – Znów ruszył w kierunku drzwi, ale Claire zaszła mu drogę.

– Jakie kłopoty? – spytała z bijącym sercem. Sean ostatnio był jakiś rozdrażniony, zawsze gotowy do kłótni i wybuchów złości. – Nie, wcale nie jestem zadowolona.

– Nic poważnego. – Zerknął na Kane’a, przewrócił oczami i zaklął pod nosem. – Cholera, złapali mnie, jak kradłem w sklepie.

– Okradałeś sklep? – Zamarła. Kradł? To było gorsze niż wszystko, co wyprawiał w Kolorado, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę to, o czym wiedziała. Obróciła się w stronę Kane’a z nadzieją, że jej to wyjaśni. – Co się stało?

Sean przestępował z nogi na nogę i żuł i tak już obgryziony prawie do żywego mięsa paznokieć kciuka.

Kane z rękami skrzyżowanymi na piersi opierał się o jeden z nieociosanych słupów podtrzymujących dach. Skinął głową w stronę Seana i powiedział:

– Myślę, że raczej powinieneś opowiedzieć matce wszystko ze szczegółami.

– Guzik mnie obchodzi, co ty o tym myślisz.

– Sean! – Claire wymierzyła palec wskazujący w pierś syna. Jeden z koni cicho zarżał. – Nie bądź grubiański. Po prostu mi wyjaśnij, w czym rzecz.

– Usiłowałem wziąć paczkę fajek.

– Papierosów? Kradłeś papierosy? – Ręce jej opadły. Zaledwie dwa tygodnie przebywają w miasteczku, a Sean już zdążył się wpakować się w kłopoty. I to duże.

– No. I butelkę Thunderbirda.

– Thunderbirda?

– Wina – objaśnił Kane, a chłopiec zabił go wzrokiem.

– O Boże, co znowu?

Sean skinął głową w stronę Kane’a.

– On mnie złapał. Kazał mi to wszystko odstawić z powrotem i przeprosić właściciela sklepu. – Twarz Seana była ciemnopurpurowa, buntownicze spojrzenie wymierzone w podłogę.

– Chinook to niewielkie miasteczko – wyjaśnił Kane. – Każdy tu każdego zna i wszystko o nim wie. Chyba nie chcesz zepsuć sobie opinii, bo będziesz musiał żyć w tym piekle. Wierz mi, wiem coś o tym.

– Co? Byłeś chuliganem czy kimś w tym rodzaju? – spytał Sean.

– Kimś w tym rodzaju. – Kane spojrzał w oczy Claire.

W mgnieniu oka przypomniała sobie łobuza, który miał ojca kalekę. Wiecznie pakował się w tarapaty. Zawsze był na bakier z prawem – palił papierosy, pił piwo i jeździł motorem w oszalałym tempie. Ale kochała go. Krótko, lecz mocno. A teraz patrzyła w te złociste oczy i czuła ten sam zastrzyk adrenaliny, który kiedyś jej aplikował, będąc w pobliżu: rytm serca przyśpieszał, a oddech stawał się coraz krótszy. Znów podświadomie zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby…

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – powiedziała do syna.

– Niczego nie wziąłem!

– Bo cię złapano.

– I co z tego?

– To, że masz szlaban na wszelkie rozrywki. Przez dwa tygodnie.

– Chyba się zapłaczę na śmierć – burknął. – To mi wisi. Tu i tak nie ma co robić.

– Przestań…

Rozwścieczony i zakłopotany gwałtownie otworzył drzwi i wszedł do środka. Miała ochotę bezwładnie opaść na schody. Czasami, jak teraz, żałowała, że nie ma męża, na którego mogłaby liczyć, człowieka, który by ją wsparł w trudnych chwilach.

– Wścieka się – zauważył Kane, zaglądając jej w oczy. Ścisnęło ją w gardle.

– Na wiele rzeczy.

– Włączając w to ojca?

Zaniemówiła. Mijały sekundy odmierzane szybkim rytmem jej serca. Dlaczego Kane nie widzi podobieństwa pomiędzy tym chłopakiem a samym sobą?

– Paul zawiódł nas wszystkich.

– To był skurwysyn.

Chciała protestować, powiedzieć mu, że nie ma prawa tak się wyrażać o kimś, kogo nie zna, ale nie mogła.

– Jest… mimo wszystko ojcem tych dzieci. Nie uważam, że koniecznie trzeba go szkalować.

– Po prostu mówię, jak go widzę. – Uśmiech Kane’a, krzywy i zagadkowy, chwycił Claire za serce. – Opowiedz mi o Seanie.

Oblizała usta. Domaga się prawdy. Powiedz mu, że jest ojcem!

– Masz z nim pełne ręce roboty – zauważył, ściągając brwi i patrząc na oszklone drzwi, za którymi zniknął rozwścieczony Sean.