– Twoja kolej – rzucił Kane do Samanthy, gdy Sean niechętnie złaził z siedzenia. Dziewczynka wprawdzie usiłowała udawać, że przejażdżka harleyem to dla niej nic specjalnego, ale kiedy zakładała kask, nie umiała ukryć błysku w oku. Ruszyli.

– Nie wiem, dlaczego ona się pcha na motor – marudził Sean. – Przecież uwielbia konie, psy i śmiecie.

– Może to dla niej jakieś wyzwanie?

– Nic z tych rzeczy! – Jednak wydawał się zaniepokojony i trzy razy wrzucił piłkę do kosza, zanim motocykl i Sam wrócili.

– Niesssamowite – orzekła, zsiadając z maszyny i otrzepując ręce z kurzu.

– Właśnie.

– Pojechaliśmy w górę, aż na klify Illahee!

– Naprawdę? – spytała Claire.

Kane przechylił głowę i – pomimo jego okularów – ich spojrzenia się spotkały. Claire o mało nie zemdlała. Odwróciła głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy, bo w jego spojrzeniu kryła się zmysłowa obietnica.

– A ty? Przejechałabyś się? – spytał ochrypłym głosem, który przyprawił ją o gęsią skórkę.

Zawahała się.

– Jedź, mamo. Rozerwiesz się – zachęcała ją Samantha.

– Czyja wiem…

– Zamawiam kolejkę – zastrzegł się Sean.

– Następnym razem – obiecał Kane.

Claire wiedziała, że igra z ogniem, ale nie mogła się oprzeć pokusie. Chociaż zdawała sobie sprawę, że popełnia wielki błąd, i pamiętała własne reakcje, kiedy była z nim sam na sam w środku nocy na molo, poczuła się skazana na to, żeby znów z nim być. Przełożyła nogę przez siedzenie i mocno ścisnęła Kane’a w pasie. Poczuła dreszczyk, kiedy ruszyli po podjeździe. Wiatr ścigał się z motocyklem. Powoli zapadał zmrok.

Nakrapiany koń na wybiegu zarżał piskliwie i z podniesionym ogonem podbiegł aż do najdalszej bramy. Sosny porośnięte mchem i bluszczem uciekały w postaci rozmazanych plam. Claire wtuliła głowę pomiędzy łopatki Kane’a, jak wtedy gdy była nastolatką. Uważaj! – ostrzegał irytujący głos wewnętrzny, a jednak wtopiła się w rytm jego ciała, gdy mięśnie drgały przy zmianie biegów. Serce mocno jej biło.

Boże, jak dobrze do niego przylgnąć na tych kilka cudownych minut, kiedy przeszłość odeszła w niepamięć. Nieważne, że już nigdy nie będą kochankami. Słońce unosiło się tuż nad horyzontem. Claire dała upust wyobraźni: całowała go, pieściła i wciąż od nowa kochała się z nim.

Mokry wiatr od oceanu targał włosy Westona, który czekał na pokładzie „Stephanie”, swojej chwały i dumy, szybkiego jachtu, który kupił dopiero w zeszłym roku. Zerknął na zegarek. Piętnaście po ósmej i ani śladu Denvera Stylesa. Cholera, ten facet prawdopodobnie wystawił go do wiatru. Kim jest ten gnój i dlaczego Dutch Holland go zatrudnił? W jakim celu? Dutch zawsze działał celowo. O co mu chodzi tym razem?

Sięgnął do kieszeni kurtki i po papierosy. Zapalił.

Co to za jeden, do licha, ten Styles – człowiek, który zdaje się w ogóle nie istnieć w żadnych zestawieniach ani archiwach urzędów czy komisariatów. Skąd on się wziął? Chyba nie z kosmosu. I co tutaj robi? Jezu, można oszaleć!

Weston strząsnął popiół do wody i patrzył, jak słońce coraz bardziej zbliża się do Pacyfiku. Przez ostatnich kilka lat chełpił się tym, że odbierał Dutchowi najcenniejszych pracowników i zatrudniał ich u siebie. Co więcej, niektórzy z nich nadal pracowali u Hollanda i podlizywali mu się, a jednocześnie potajemnie robili wszystko, co im Weston kazał, i donosili, co nowego w firmie Hollanda. Nikt nic nie wiedział na temat Denvera Stylesa, więc Weston doszedł do wniosku, że ma to jakiś związek z kandydaturą Dutcha na fotel gubernatora. A może z tą ohydną książeczką, którą pisze Kane Moran? Ta publikacja zaniepokoiła go. Co prawda podobał mu się pomysł napisania czegoś, co by ukazało wszystkie brudne sekrety Dutcha Hollanda, ale to coś akurat mogło stanowić strzał do bramki Westona. Zbyt wiele mrocznych tajemnic Taggertów zazębiało się z brudnymi sekretami Hollandów. Zbyt wiele osobistych grzechów Westona mogłoby ujrzeć światło dzienne.

– Sukinsyn – mruknął i zerknął na przybrzeżny parking. – Gdzie, u licha, podziewa się Styles?

Zadzwonił telefon komórkowy. Weston zgasił papierosa na relingu i wszedł do kajuty. Może to Styles daje mu kopa?

– Weston? Jak się masz? – spytał seksowny damski głos. Serce Westona nieomal zamarło. Powinien rozpoznać ten głos, ale miał w życiu zbyt wiele kobiet.

– Kto mówi?

– Nie pamiętasz mnie?

– A powinienem? – Dziwny niepokój w głębi mózgu.

– Mm-hm. Tak sądzę.

Jezu, kto to może być? Ta dziwka mu się z kimś kojarzyła.

– Nie mam ochoty na takie zabawy.

– Naprawdę? Kiedyś miałeś. Och, Weston, nie czaruj. Nie wierzę, że stałeś się uczciwym, wzorowym ojcem rodziny.

Kto? Kto? Kto? Przed oczami mu migały dziesiątki twarzy. Żadna nie pasowała do tego głosu.

– Kto mówi? – spytał.

– Nie pamiętasz? – w głosie było rozczarowanie. Weston jednak wyczuł w nim i kpinę. – Taaak mi przykro. – Wybrzmiało ciężkie westchnienie i rozmówczyni odłożyła słuchawkę.

– Chwileczkę!

Ale już jej nie było. Przez ponad minutę w osłupieniu patrzył na telefon. Miał cichą nadzieję, że może zadzwoni jeszcze raz, ale nie zadzwoniła. Wspominając rozmowę, powoli zaczynał rozwiązywać łamigłówkę. To był ktoś, kogo nie słyszał od wielu lat. Ktoś, z kim był związany, zanim się ożenił i założył rodzinę. Do licha, lista wciąż jest za długa.

Usłyszał czyjeś kroki na pomoście. Wyjrzał przez luk. Do „Stephanie” zbliżał się Denver Styles. Weston, choć oszołomiony po niedawnej rozmowie, zdołał przestawić mózg na myślenie o Dutchu Hollandzie i aktualnym problemie z nim związanym.

Holland! Trafiony, zatopiony! Usta wykrzywiły mu się w uśmiechu. Kobieta, która do niego zadzwoniła, była kiedyś z nim związana. Aż do krwi.

– Poczekaj no – mruknął pod nosem i zaczął obmyślać, jak by znów się spotkać z Tessą Holland. Szesnaście lat temu była rozpaloną dziewiczką. Teraz, kiedy przybyło jej lat i doświadczenia, pewnie jeszcze gorętsza z niej kocica. Uśmiechał się od ucha do ucha. Ależ ta kobieta ma tupet – żeby tak po prostu zadzwonić i wabić go jak kurwa za dwadzieścia dolarów. Cóż, była to taka mała zagrywka. Jego lędźwie napięły się na myśl o kontynuacji tej gry.

Myślała, że zabije mu ćwieka, co? Ależ się zdziwi, kiedy się przekona, że koło fortuny kręci się na jej niekorzyść. Weston już nie mógł się doczekać tej chwili.

Słońce zachodziło brzoskwiniowo-bursztynową łuną. Wysokie chmury odbijały jaskrawe kolory i wrzucały je do morza. Claire wmawiała sobie, że on ją wykorzystuje, zbliża się do niej z powodu tej przeklętej książki, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że znów się w nim zakochuje. Wiedziała, że to niemądre, ale było to takie ciche fantazjowanie, którym ani z nikim nie zamierzała się dzielić, ani nie chciała go zbyt szczegółowo analizować.

Na drugim końcu Chinook, za tartakiem Taggerta, Kane skierował motor w głąb lądu i jechał na północ szosą, która wiodła z powrotem do jeziora Arrowhead. Zamiast jednak zawracać w stronę domu, jechał dalej prosto, coraz szybciej, aż asfalt wymykał się spod kół.

– Dokąd jedziemy? – spytała na cały głos, ale jej słowa porwał wiatr.

– Przekonasz się.

Przez chwilę beztrosko się śmiała, ale wkrótce uświadomiła sobie, co się święci. O Boże, nie! Serce jej zamarło. Zadrżała, kiedy motocykl zwolnił, jodły i dęby rosły coraz rzadziej. Zjechał z drogi na piaszczysty brzeg jeziora Arrowhead. Smuga światła z reflektora skakała po długim odcinku trawy i spoczęła na nieruchomej, ciemnej i złowieszczej tafli wody.

Dreszcz jej przebiegł po plecach. Nie zniesie, jeśli zsiądę tutaj, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie szesnaście lat temu Miranda zboczyła z drogi i wjechała do jeziora. Ramiona Claire luźno opadły, ledwie się trzymała Canta. Żołądek podskoczył jej do gardła. Nie wiedziała, czy będzie w stanie stawić czoła pytaniom, które z pewnością jej zada.

Motocykl przeskoczył przez ostatnią wydmę i gwałtownie się zatrzymał, rozsypując piasek. Kane zgasił silnik. Nadal głos miał niski, ale pozbawiony złośliwości. Był całkiem poważny.

– Myślę, że musimy porozmawiać.

– Wywiodłeś mnie w pole – oświadczyła, zsuwając się z motocykla. Oczami wyobraźni widziała siebie i siostry w camaro Mirandy. Wokół nich szalała wirująca woda, czarna, lodowata. Ogarniała ją panika. Nie mogła oddychać ani myśleć. Potarła ramiona, jakby w ten ciepły letni wieczór skostniała z zimna. – Specjalnie mnie tu przywiozłeś.

Nawet nie próbował zaprzeczać.

– Przyznaję się do winy. – Zdjął okulary.

Wpatrywała się w jego złociste oczy. Nie odwrócił wzroku – wpatrywał się w nią, jakby oczami prześwietlał jej duszę.

– Dlaczego?

– Myślę, że nadszedł czas, aby wszyscy rozliczyli się z tego, co się wydarzyło tamtej nocy. – Zsiadł z motoru i szedł ku niej, ale ona cofała się na drugi koniec wydmy, gdzie w trawie spod ziemi wystawał głaz.

Nie chciała być blisko niego. Obawiała się własnych reakcji na jego dotyk.

– Jeśli myślisz, że usłyszysz ode mnie jakieś wyznanie albo jakąś inną wersję wydarzeń niż ta, którą usłyszała od nas policja, to się mylisz.

– Claire… – Był tak blisko. Zbyt blisko.

– Na Boga, Kane, już tyle razy powtarzałam tobie i całemu światu, co się stało tamtej nocy! Sprawdź to w raportach policyjnych. – Potknęła się o kamień i nieomal osunęła się na kolana, ale ją chwycił za ramię i podtrzymał.

– Sprawdziłem.

– Przeczytaj wycinki z gazet.

– Też je znam. – Nie puścił jej. Przez rękaw parzył ją jego uścisk. Stała nieruchomo.

– To spytaj kogokolwiek, kto tu wtedy był albo widział się z Harleyem tamtego wieczoru.

– Pytam ciebie. – Jego palce władczo się zacisnęły. Przez jej plecy znów przebiegł niechciany dreszcz.

– I mam powiedzieć ci coś innego, co potem wykorzystasz w druku, aby zniszczyć moją rodzinę?

– Harley Taggert zginął. Jesteśmy mu winni…

– Dla ciebie zawsze był nikim. Właśnie to w tym wszystkim jest najśmieszniejsze.

Serce jej waliło jak oszalałe, a ciało nagle się rozpaliło. Palcami głaskał wewnętrzną stronę jej przedramienia. Dlaczego jej nie zostawi w spokoju, nie zaakceptuje jej kłamstw, nie puści jej ręki i nie odwiezie jej do domu? Zanim ona powie coś, co zaszkodzi jej rodzinie. Zanim jej się wymknie, że Sean jest jego synem.

– Ty byłaś kimś dla mnie.

– O Boże! – Jego wyznanie wypełniło wieczorną ciszę. Na niebie zaczęły migotać pierwsze gwiazdy i zapadł zmierzch. Zmagała się z pokusą, by unieść głowę i pocałować go w usta, powiedzieć, że nigdy nie przestała go kochać, że gdyby nie zrządzenie losu, zawsze by na niego czekała.

– Nosisz na sercu ciężar, którego powinnaś się pozbyć.

– Myślę… myślę, że powinniśmy pozwolić Harleyowi spoczywać w pokoju.

– Czy naprawdę tego chcesz, Claire? Żebym się wycofał?

– Tak – powiedziała ze ściśniętym gardłem.

– Kłamczucha.

– Nie, ja…

– Na tym polega problem, wiesz? Zawsze byłaś obrzydliwą kłamczucha.

Szkoda, że nie wiesz. Och, Kane, mamy dziecko. Wspaniałego syna, z którego możemy być dumni i…

Pociągnął ją za ramię i przytulił do siebie. Czuła żar pulsujący w jego ciele. Silne ramiona ją otoczyły i zacisnęły się na niej, jakby była jedyną kobietą na świecie, a on jedynym mężczyzną.

– Kane, nie sądzę… Oo…

Jego wygłodniałe usta znalazły jej wargi i zwarły się z nimi w gwałtownym, gorącym pocałunku.

Kolana o mało się pod nią nie ugięły.

– Claire – wyszeptał. Głos mu się łamał. – Słodka, słodka Claire. Zamknęła oczy i pomyślała, że powinna mu się oprzeć, odepchnąć go. Zbliżanie się do niego to igranie z ogniem. Jednak gdy pogłębił pocałunek, językiem rozwierając jej zęby, stopniała i już nie słyszała głosu rozsądku. Otwarła się dla niego jak kwiat dla słońca. Pragnęła go coraz bardziej, a jej piersi nabrzmiały potrzebą jego dotyku, pieszczot, kochania. Pożądanie leniwie snuło się po jej ciele, dosięgając najdalszych zakamarków i rozgrzewając krew tak, że w głębinach jej kobiecości otwierała się wilgotna czeluść. Czuła piekący głód, jakiego nie doświadczała od lat. Tak bardzo go pragnęła. Niewiarygodnie. Objęła go za kark i uwiesiła się na nim, zmuszając go do osunięcia się na ziemię.

Wtulił twarz pomiędzy jej piersi, otworzył usta i zaczął językiem muskać jej bluzkę. Włożył ręce pod jej pośladki i przycisnął jej łono do swojego tak mocno, że przez materiał obu par spodni czuła twardy, napięty pręt. Pragnął jej tak samo jak ona jego.

Rozpinał guziki, a potem szybko rozchylił bluzkę, przeciągnął palcami po rąbku biustonosza, muskając obrzeża koronki, wreszcie gwałtownie obnażył jedną pierś. Językiem i zębami smakował naprężoną sutkę, uwalniając rwącą kaskadę pożądania, która w niej trysnęła.

W jej żyłach buzowało pożądanie. Kłucie w łonie nasilało się. Ocierała się o niego, domagając się więcej. Coś jej podpowiadało, że szuka guza, ale nie mogła się opanować. Tak długo na to czekała. Jego palce chwyciły za pasek jej spodni i powoli rozpięły rozporek. Jej oddech był płytki i urywany.