– Nie sądzę…
– To mógł być kolejny facet, którego posłałaś za kratki, Rando. Tak długo pracujesz w tej branży, że kilku z nich zdążyli już wypuścić na wolność.
– Myślisz, że ten typ to były więzień?
– Nie wiem. Nie wygląda na takiego, ale nigdy nie wiadomo. Pamiętasz Teda Bundy’ego? Wyglądał porządnie, był nawet czarujący. Prawdziwy donżuan.
Miranda nie mogła odmówić logiki tym argumentom.
– Słusznie.
– No tak. W takim razie Pertillo prześwietli wszystkich frajerów i okrutnych mężów, których posłałaś do pudła. Problem polega na tym, że lista jest bardzo długa.
– Posłuchaj, Louise. Nie chcę, żebyś nie spała po nocach tylko dlatego, że jakiś typ tu węszy, dobrze?
– Trzeba przyznać, że jest powód do zmartwień. Ten gość wygląda na zdecydowanego. Tak łatwo nie da za wygraną. Mówię ci, Mirando, miej oczy szeroko otwarte, kiedy będziesz na urlopie.
Na urlopie. Gdyby Louise wiedziała, gdzie naprawdę Miranda jedzie i… co zamierza tam robić…
Miranda nie należała do kobiet, które z byle powodu wpadają w panikę, ale troska Louise oraz wzmianka o Klugu wywarły na niej piorunujące wrażenie. Ronnie Klug i jego trzydziestocentymetrowy nóż…
Fakt, że wyjeżdżała z miasteczka na spotkanie z ojcem (Jakie tam spotkanie! Stawiam się na rozkaz!) wcale nie koił jej nerwów. Dutch Holland nie znosił sprzeciwu. Wymagał posłuszeństwa zarówno od byłej żony i dzieci, jak i od setek podwładnych. A teraz z bliżej nieokreślonego powodu życzy sobie spotkania z pierworodną córką.
Wrzuciła aktówkę do bagażnika, rozejrzała się dookoła po podziemnym parkingu i zajrzała przez okno do środka, zerkając na tylne siedzenie swego volvo. Nie widać było nikogo, kto by się czaił po kątach garażu. Żadnej upiornej postaci w cieniu. Dzięki Bogu!
Miranda usiadła za kierownicą i usiłowała nie zwracać uwagi na piekielny ból głowy, który pulsował w jej skroniach.
W kilka minut włączyła się do wlokącego się łańcucha aut, które wyjeżdżały z miasta. Klimatyzacja była zepsuta, więc tylko opuściła szybę i przyglądała się bagażnikowi buicka jadącego przed nią. Do rozgrzanego wnętrza samochodu wtargnął powiew parnego letniego powietrza. Zerknęła na odbicie w lusterku wstecznym. Był to nieciekawy widok. Szminka się wytarła, tusz do rzęs rozmazał, a jej oczy pokrywała siatka czerwonych żyłek. Ścisły węzeł włosów z tyłu głowy zaczynał się rozluźniać.
– Świetnie – mruknęła, kierując samochód na inny pas i rozpuszczając włosy. Gumkę rzuciła na siedzenie obok. – Po prostu cudownie!
Kim jest ten facet, który o nią wypytywał? I dlaczego węszy wokół niej właśnie teraz, kiedy wszystko w jej życiu zaczęło się komplikować? Kiedy jej ojciec – niech go licho! – postanowił znów uderzyć w patriarchalną strunę. Kiedy jej życie ponownie zaczęło się rozpadać na kawałki.
Weź się w garść, rozkazała. Nie mogła sobie pozwolić na rozklejanie się. Nie teraz. Zbyt ciężko pracowała na to, co osiągnęła, wspinając się po sękatych szczeblach prokuratury okręgowej, i zbyt wiele ran – zarówno emocjonalnych, jak i fizycznych – odniosła w trakcie tej wspinaczki. Jeden tajemniczy tropiciel nie zdoła wyprowadzić jej z równowagi.
Ani wezwanie od poczciwego starego ojczulka – wiadomość zostawiona na automatycznej sekretarce. Palcami jednej ręki roztrzepując włosy, wietrząc posklejane kosmyki, w spokojnym tempie jechała na zachód, w stronę słońca, które zniżyło już lot.
Dutch Holland zażądał od niej, żeby się z nim spotkała w domu rodzinnym nad jeziorem. Jakby nie mógł wybrać innego miejsca na spotkanie. A już myślała, że stary dom myśliwski od lat jest zabity deskami. Miała nadzieję, że pokrowce i prześcieradła okrywające meble nigdy już nie będą zdjęte. Modliła się, żeby tajemnice tam ukryte nigdy nie ujrzały światła dziennego.
– Niedobrze – mruknęła pod nosem, w ostatniej chwili hamując tuż przed brygadą robotników drogowych, która szykowała się do zakończenia pracy. Ledwie zdołała wyminąć pomarańczowe stożki. Jeden z mężczyzn właśnie wrzucał łopatę na przyczepę ochlapanej smołą ciężarówki, a kobieta w pomarańczowym odblaskowym kubraczku przystanęła przed drzwiami wozu i zapalała papierosa.
Miranda mrużyła oczy, patrząc pod słońce. Uporczywa myśl drążyła jej mózg, nie dając wytchnienia. Czy to możliwe, żeby tajemniczy mężczyzna, który się pojawił w biurze i wypytywał o nią, miał jakiś związek z wezwaniem ojca? A może fakt, że pojawił się mniej więcej w tym samym czasie, kiedy rodzina, która już o niej zapomniała, znów upomniała się o nią, to zwykły przypadek?
Nic podobnego. Miranda Holland zbyt długo pracowała w wymiarze sprawiedliwości, żeby wierzyć w przypadki.
2.
Teraz albo nigdy. Więc może nigdy? Miranda zgasiła silnik volvo i słuchała, jak powoli przestaje tykać. Przez brudną od owadzich odchodów szybę patrzyła na spokojną wodę jeziora, przygryzając wargę. We wspomnieniach zobaczyła siebie jako przemoczoną, śmiertelnie wystraszoną osiemnastolatkę, która kłamie jak z nut.
– O Boże! – wyszeptała i na moment spuściła głowę, opierając czoło o kierownicę. Przyjechała tu po raz pierwszy od tamtego lata.
Weź się w garść! Nie mogła teraz pęknąć. Nie teraz, po tych wszystkich latach mozolnego budowania swojego życia, udowadniania ojcu i światu, że jest kimś więcej niż tylko córką Dutcha Hollanda.
Chwyciła torebkę i płaszcz, wysiadła z samochodu i poszła ścieżką prowadzącą do szerokiej werandy. Gwałtownie zastukała w drzwi wejściowe i nie czekając na odpowiedź, pociągnęła za gałkę. Drzwi otwarły się. Nagle znalazła się w domu, w którym się wychowywała. Przez jej głowę przemknęły dziesiątki wspomnień. Niewinne obrazki szczęśliwego dzieciństwa z dwiema siostrami, nieobecnym ojcem i zabieganą mamą. Bardziej mroczne wspomnienia z wieku dorastania, kiedy tylko ona wiedziała, że małżeństwo ich rodziców rozpada się i że opary miłości, które ich łączyły, rozwiały się. I wreszcie ta czarna koszmarna noc, która na zawsze zmieniła ich życie.
Kiedy przechodziła przez foyer, jej nozdrza podrażniła mieszanka zapachów: sosny, rozpuszczalnika, wosku i detergentów. Podłogi z twardego drewna lśniły jak łagodną patyną, a świeżo odkurzone lampy wylewały morze światła na świeżo woskowane drewno dębowe.
– Tata? – zawołała, przesuwając palcami po balustradzie schodów, które wznosiły się do drugiego piętra. Na wieńczącym słupku kiedyś był wyrzeźbiony uroczy łosoś wygięty w łuk, ale zarówno ryby, jak i inne rzeźbione stworzenia zostały stamtąd usunięte wiele lat temu. Teraz pozostał tylko ten jeden słupek, jak święta figura.
– Wróciłaś. – Brzmienie głosu ojca sprawiło, że chwilę nie mogła wydobyć z siebie słowa. Przez pierwsze osiemnaście lat życia stawała na głowie, żeby sprawić mu radość. Uważała za swoje posłannictwo udowodnić, że jest nie gorsza niż jakiś tam syn, którego nie udało mu się spłodzić. Nigdy nie ukrywał, że wolałby mieć chłopców – silnych, krzepkich mężczyzn, którzy mogliby pewnego dnia przejąć po nim interesy. Miranda usiłowała zrekompensować mu brak męskiego potomka. Oczywiście, wszystkie te próby to była strata czasu.
Kurczowo ściskając pasek torebki, przemaszerowała przez szeroki korytarz do wielkiego pokoju z tyłu domu. Pokój zwieńczony był sufitem wzniesionym aż po trzecią kondygnację i miał okazałą ścianę ze szkła, przez którą można było oglądać gładką po wierzchnie jeziora.
Ojciec siedział w swoim ulubionym skórzanym fotelu, który stał w strategicznym miejscu, blisko chłodnego paleniska w kominku. Miał na sobie garnitur z krawatem, wykrochmaloną koszulę i wypolerowane na błysk buty. Nie zadał sobie trudu, żeby wstać. Odpoczywał w pozycji półleżącej, w ręku trzymając szklaneczkę. Na stoliku przy jego fotelu leżała otwarta gazeta. Wszystkie meble, przez wiele lat zakryte pokrowcami, były już odsłonięte. Nawet fortepian, przy którym pobierała lekcje muzyki, został ustawiony w rogu, jak gdyby ktoś oczekiwał, że za chwilę utalentowane palce przemkną po klawiszach, znowu napełniając dom muzyką.
– Miranda. – Głos Dutcha był chropowaty i trochę się łamał. – Wyglądasz jak…
– Wiem, wiem. – Wysiliła się na uśmiech. – Z każdym dniem staję się coraz bardziej podobna do mamy.
– Ona była, i jak przypuszczam, ciągle jest, piękną kobietą.
– Czy mam to uznać za komplement? – spytała, zastanawiając się, czego on naprawdę od niej chce po tak długiej rozłące. Bardzo rzadko się z nim kontaktowała.
– Owszem. – Miał poważne spojrzenie, ale ożywił się trochę, wskazując ręką jedno z krzeseł z wysokim oparciem. – Zawsze byłaś obowiązkowa. Nalej sobie i usiądź.
Nie tak łatwo jej było poczuć się swobodnie.
– Obowiązkowa? – Rzuciła płaszcz na oparcie kanapy. – O co w tym wszystkim chodzi? – Skrzyżowała ręce na piersiach, żeby wyglądać na prawniczkę i osobę rzeczową, nie na zagubioną dwunastolatkę, która przypadkiem słyszała okropne kłótnie między rodzicami. Zastanawiała się, dlaczego jej nie onieśmielali ci wszyscy groźni sędziowie, służalczy obrońcy czy twardzi kryminaliści. Tylko jeden człowiek na świecie potrafił zachwiać jej pewnością siebie – ojciec. Całe życie Miranda bezskutecznie próbowała go zadowolić. Dopiero ostatnio przestała walić głową w mur w oczekiwaniu na jego aprobatę. Dopiero w ciągu ostatnich kilku lat wreszcie zdołała zaakceptować siebie jako osobę, niezależnie od opinii ojca. Już nie próbowała tworzyć własnego wizerunku dla jego oczu.
A mimo to stawiła się na jego wezwanie. Była naprawdę zdenerwowana.
– Muszę z wami porozmawiać, dziewczęta.
– Dziewczęta? Liczba mnoga? – Uniosła brew. To coś nowego. Coś niepokojącego.
– Claire i Tessa niedługo tu będą.
– Dlaczego? Co się dzieje? – Poczucie winy ścisnęło jej serce. A jeśli on umiera? Walczy z chorobą? Ale patrząc na krzepkiego mężczyznę siedzącego w fotelu koloru byczej krwi, przestała się niepokoić. Twarz miał opaloną, a błękitne oczy były przejrzyste jak czerwcowe niebo o poranku. Patrzyły na nią znad okularów, które wisiały na koniuszku nosa. Włosy, jak zwykle gęste i szorstkie, nie były już brązowe, lecz obsypane srebrem, a na skroniach wręcz białe. Pomijając nieco za duży obwód pasa, wyglądał na zdrowego. Jak zawsze. I jak zawsze wydawał się niewiarygodny.
Rozległ się warkot dwóch samochodów naraz. Żwir zachrzęścił pod kołami. Drzwi trzasnęły unisono. Dutch sztucznie się uśmiechnął.
– Twoje siostry.
Miał rację. Słychać było stąpanie obcasów i pomruk przyciszonych głosów. Siostry Mirandy weszły do domu, a wkrótce przekroczyły próg salonu. Claire o rudych, grzecznie zaczesanych włosach, smukła i wiotka, w dżinsach i bawełnianym swetrze, wyglądała na zaniepokojoną. Była chyba jeszcze szczuplejsza niż zwykle. Tessa, najmłodsza i zwykle najśmielsza, szerokim uśmiechem demonstrowała pewność siebie. Jej potargane blond włosy były podcięte nieco poniżej uszu i miały rozjaśnione słońcem pasemka. Tiulowa, wielowarstwowa sukienka w kolorze ciemnofioletowym była na tyle przezroczysta, że w pełnym świetle odsłaniała całe nogi. Zamszowe trzewiczki zdobione paciorkami sięgały do połowy łydki.
– Randa! – Twarz Claire wyrażała ulgę, a szeroki uśmiech Tessy nagle nieco przygasł.
– Co się dzieje? – szeptem spytała Claire, ściskając siostry.
– Nie wiem – mruknęła Miranda.
Claire była tak zdenerwowana, że ostatnio nic nie mogła przełknąć i teraz masowała ramiona, dygocząc z zimna. Kilka ostatnich dni było dla niej torturą. Martwiła się o Seana i Samanthę, których umieściła w malutkim pokoju w motelu, w miasteczku jeszcze mniejszym niż to, w którym mieszkali w Kolorado. Spojrzała na zegarek i prosiła Boga, żeby to, co Dutch zaplanował, nie zajęło zbyt wiele czasu.
– Jak się miewają dzieciaki? – spytała ją Randa, gdy Tessa zaczęła krążyć po pokoju.
Gdybym to ja wiedziała…
– Biorąc pod uwagę okoliczności, można powiedzieć, że nieźle. – Claire nigdy nie umiała kłamać. – Szczerze mówiąc, przeżyliśmy piekło. Paul był zamieszany w…
– Wszystko będzie dobrze – pocieszała Miranda.
Cała Randa. Zawsze trzymała nerwy na wodzy. Zawsze umiała wybrnąć z trudnej sytuacji. Zawsze uspokajała wzburzone fale.
– Mam nadzieję. – Claire przygładziła włosy. – Sean nie może przeboleć rozstania z przyjaciółmi.
– Jakoś to przeżyje – prychnęła Tessa. – Mnie się udało.
– Też miałaś ten problem? – Dutch podciągnął w górę oparcie fotela i wstał. Nawet palcem nie kiwnął, żeby się przywitać z córkami. Nie stanowili przykładnej rodziny. Od ponad dziesięciu lat dziewczyny ani razu nie uściskały, ani nie pocałowały w policzek. Claire to nie przeszkadzało.
– Teraz, kiedy już wszystkie tu jesteście, proponuję, żebyśmy przeszli od razu do rzeczy – oświadczył, wskazując ręką stolik na kółkach pełen zamkniętych butelek. – Barek jest do waszej dyspozycji, jeśli chce wam się pić. W kuchni stoją tace z owocami, serem, wędzonym łososiem i krakersami, takie tam śmiecie.
"Szept" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szept". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szept" друзьям в соцсетях.