Żadna nie uczyniła kroku w stronę wahadłowych drzwi.

– To miejsce przyprawia mnie o dreszcze – oświadczyła Tessa, patrząc na wykładane boazerią ściany, teraz pozbawione wszelkich ozdób. Znikły prace matki, które zdobiły każdy zakamarek domu, gdy dziewczynki były małe. Głowy dzikich zwierząt: kuguara, bizona, antylopy, wilka i niedźwiedzia, dawnymi czasy dumnie wyeksponowane, zapewne zostały wyniesione na strych albo sprzedane. Żaden groźny zwierz nie spoglądał już złowieszczo szklanymi oczami z tych starych ścian.

Na twarzy Dutcha malowało się zniecierpliwienie.

– Tesso, jak możesz mówić, że ten dom przyprawia cię o dreszcze? Przecież tu się wychowałaś!

– Nie przypominaj mi o tym. – Opadła na sofę, upuściła na kolana dużą skórzaną torbę i poprosiła o papierosy.

– Jeśli nie będziecie teraz piły ani jadły, to usiądźcie. – Dutch wskazał krzesła pozostałym dwóm córkom. Claire przypomniała sobie, że nie jest już dziesięcioletnią dziewczynką słuchającą wykładu. Jest w pełni dorosłą osobą, kobietą, która ma własne życie, nieważne, że chwilowo nad nim nie panuje. – Prawdopodobnie chciałybyście wiedzieć, dlaczego was tu wszystkie wezwałem.

– Nie ja. Ja wiem dlaczego. – Tessa wyjęła papierosa z paczki i zapaliła go. Z kącika jej ust wydobyła się smuga dymu. – To jest swego rodzaju pokaz władzy. – Rozsiadła się wygodnie na kanapie, obejmując ramieniem miękkie oparcie. – U ciebie wszystko wokół tego się kręci.

Claire skuliła się w sobie. Dlaczego Tessa zawsze wszczyna bitwę? Od urodzenia sprzeciwiała się rodzicom. Czy nie zauważyła czerwonej pręgi na szyi ojca, która płynie w górę i rozpala policzki. Czy nie przeszkadza jej jego gromiące spojrzenie?

– Możliwe, Tesso, że tym razem masz rację – stwierdził, ukazując zęby w dobrze wyćwiczonym uśmiechu. Ten sam uśmiech Claire w dzieciństwie widywała na jego twarzy, kiedy podchodził do matki i opowiadał jej o tym, jak idą interesy: o projekcie, który z pewnością przyniesie milionowe zyski, o inwestycji, która sprawi, że temu draniowi Taggertowi skrzydła opadną. Dutch upił łyk ze swego kieliszka. – Poproszono mnie o to, bym kandydował w wyborach na gubernatora na nadchodzącą kadencję.

Wiadomość wsiąkła w ściany.

Zapadła cisza.

Pod sufitem unosił się dym z papierosa Tessy, chwilowo zapomnianego.

Claire z trudem chwytała oddech. Wybory? Sztab wyborczy, reporterzy, wyborcy w każdej chwili podglądający życie Dutcha, jego córek? Wyczekujący jakiejś sensacji, powodu do plotek? Nie. Nie teraz…

– Z tą propozycją wystąpiono już jakiś czas temu. Ludzie chcą, żebym startował, i zechcą mnie poprzeć. Powstrzymuje mnie tylko… Cóż, szczerze mówiąc, nie jestem pewien, na co się porywam. Rozumiecie, nie chodzi mi o przeciwnika, ale o koszty, które będzie musiała ponieść rodzina: wy, dziewczyny, wasza matka, a także ja sam. Ale właściwie nie to mnie powstrzymuje. Martwi mnie skandal.

– Co za skandal? – spytała Miranda, która siedziała na miękkim krześle jak na tronie.

Claire ze ściśniętym gardłem wpatrywała się w starszą siostrę. Nie rób tego! Pokręciła głową dyskretnie, prawie niedostrzegalnie, ale to wystarczyło, żeby zwrócić uwagę Mirandy i przekazać jej błaganie o niepodnoszenie tematu. Tessa odchrząknęła i patrzyła przed siebie, jakby oglądała zachód słońca za oknem. Ale Claire podejrzewała, że zagłębia się we wspomnienia, we własne prywatne piekło.

Dutch westchnął – Wiecie, o jaki skandal chodzi – odparł. – Słuchajcie, ja sam też nie mogę o sobie powiedzieć, że jestem czysty jak łza. Mam wiele do ukrycia. Ale nie mam na sumieniu takiego sekretu, jaki któraś z was ukrywa od szesnastu lat.

Claire zamarła z przerażenia. A więc o to chodzi. Dłonie zaczęły jej się pocić.

Dutch wygodnie rozsiadł się na krześle i palcami podparł podbródek.

– Bez względu na to, czy to wam się podoba, czy nie, cały ten smród wyjdzie na wierzch. Poza tym mam osobistych wrogów, którzy zrobią wszystko, żebym przegrał w tych wyborach. Do nich należy Weston Taggert. Jest jeszcze inny problem. Nazywa się Kane Moran, pewnie wszystkie go pamiętacie. – Nie czekał na odpowiedź. Jednak rozszalałe serce Claire zaczęło dygotać w nieregularnym rytmie. Kane? Co on mógł mieć z tym wspólnego? Z każdą chwilą sytuacja się pogarszała.

– Pan Moran to taki niebieski ptak, który kiedyś, jako dzieciak, mieszkał w tej okolicy. Jego ojciec był nędznym sukinsynem, który u mnie swego czasu pracował, a później miał wypadek i został przykuły do wózka inwalidzkiego. Dzieciak jakoś się wygrzebał, został dziennikarzem, korespondentem i jako wolny strzelec zwiedził świat, przekazując informacje z różnych miejsc. Rok temu został ranny, zdaje mi się, że w Bośni, o mało nie stracił życia i skończył z tą robotą. Problem w tym, że on wrócił.

– Tutaj? – spytała Claire, z trudem chwytając oddech.

– I teraz postanowił zostać… – Dutch niecierpliwie poruszał palcami – powieściopisarzem. Tak bym to określił, bo z całą pewnością twierdzę, że to, co on chce stworzyć, będzie fikcją. Ale wszystko wskazuje na to, iż Kane uważa naszą rodzinę za ciekawy temat. Jego książka ma być czymś w rodzaju nielegalnego expose.

– Na nasz temat? – Upewniała się Miranda.

Claire o mało nie spadła z krzesła. W porę przytrzymała się oparcia kanapy. W jej uszach rozległ się grzmot.

Na twarzy Dutcha nie było już maski humoru. Wokół jego oczu pojawiły się zmarszczki udręki. Przesunął się głęboko w fotel.

– Więc chciałbym wiedzieć, na czym stoję. Domyślacie się, o co mi chodzi. Muszę znać prawdę.

Claire z trudem przełknęła grudę, która stanęła jej w gardle. Nie daj się złamać, Claire. Nie teraz. Nie po tych wszystkich latach.

– Nie wiem… nie wiemy, o czym mówisz. – Zmusiła się do patrzenia ojcu prosto w twarz, choć w środku dygotała jak liść na wietrze. Po cichu przeklinała się za to, że nigdy nie nauczyła się profesjonalnie kłamać. Sprawność ta wyratowałaby ją z wielu życiowych opresji.

Dutch masował podbródek.

– Bardzo chciałbym ci uwierzyć, ale nie mogę.

Stało się. Claire zebrała siły, zmierzyła się z potępiającym spojrzeniem ojca i zmusiła do miarowego oddechu.

Dutch popatrzył na każdą z córek po kolei, jakby odpowiednio długim i wytężonym spojrzeniem mógł zdrapać powłokę niewinności i odkryć brzydką prawdę.

– Chciałbym wiedzieć, co się stało tej nocy, kiedy zginął dzieciak Taggertów.

Boże, dopomóż nam! Słodki, ufny Harleyu!

– Myślę, że jedna z was maczała w tym palce.

– Nie… – zaprotestowała Claire piskliwym głosem.

Dutch rozluźnił wiązanie krawata, ale jego spojrzenie wciąż było utkwione w średnią córkę.

– Zamierzałaś wyjść za niego, prawda?

– Co chcesz przez to osiągnąć? – ucięła Miranda.

– Gówno – burknęła Tessa, wydmuchując dym. – Nie mam zamiaru tu siedzieć i wysłuchiwać tych majaków. – Wstała, chwyciła torebkę, wrzuciła niedopałek do kominka i ruszyła w kierunku drzwi.

– Usiądź, Tesso. To dotyczy nas wszystkich. – Dutch mocno zacisnął szczęki. – Chodzi mi tylko o rozeznanie w kosztach. Miałem nadzieję, dziewczęta, że w końcu zdobędziecie się na szczerość wobec mnie, ale podejrzewałem, że może wam się to nie udać… Więc zatrudniłem kogoś do pomocy.

– Co takiego? – Miranda zamarła z przerażenia. – Co zrobiłeś? Claire znów słyszała w głowie salwę grzmotów, które rozsadzały jej czaszkę.

– Denver Styles – oświadczył, lecz nazwisko to z niczym się Claire nie kojarzyło. – Styles to piekielnie dobry prywatny detektyw. Dowie się, co się wydarzyło szesnaście lat temu, i pomoże mi zrobić wszystko, co konieczne, żeby utrzymać to w tajemnicy albo przynajmniej nie dopuścić do za wielkiego rozgłosu. – Sięgnął po szklankę. – Więc macie wybór, dziewczęta: albo opowiecie mi o wszystkim teraz, albo niech to Styles sam odgrzebie. Pierwszy sposób będzie najmniej bolesny, wierzcie mi. – Przełknął ostatni łyk szkockiej.

– Postradałeś zmysły! – Miranda skoczyła na równe nogi. – Wydział śledczy uznał śmierć Harleya Taggerta za wypadek łodzi, nie zabójstwo ani samobójstwo.

– Oczywiście – wycedził przez zęby Dutch, czerwieniejąc z wściekłości. – Czy nigdy nie zastanawiałaś się dlaczego?

Claire poczuła, że jej żołądek się zapada. Nie chciała tego słuchać. Nie teraz. Nigdy. Harleya nie było i nic już nie mogło przywrócić mu życia.

– Samobójstwo? Nikt by w to nie uwierzył. – Dutch prychnął, podkreślając absurdalność takiej hipotezy. – Chłopak nie przejawiał najmniejszej skłonności do depresji, więc macie rację: samobójstwa nie dałoby się tutaj dopasować. – Zacisnął usta.

– Dopasować? – powtórzyła Claire, nagle w jej głowie błysnęła iskierka zrozumienia.

– Chwileczkę. Czy sugerujesz, że… coś takiego?! – Miranda wytrzeszczyła oczy i powoli znów usiadła. – Ktoś go zamordował i my… – zatoczyła dłonią półkole, wskazując siebie i siostry -…miałyśmy z tym coś wspólnego?

Dutch podszedł do stolika i nalał sobie kolejnego drinka.

– Śmierć Taggerta uznano za wypadek tylko dlatego, że przekupiłem szeryfa. Krótko mówiąc, dałem łapówkę za zaniechanie śledztwa w sprawie ewentualnego zabójstwa.

– Co? – jęknęła Claire.

– Przestań opowiadać takie rzeczy – odezwała się Miranda.

– Boisz się?

– A żebyś wiedział! – Miranda wyraźnie się najeżyła. Podeszła do okna i przysiadła na parapecie. – Takie oskarżenia mogą zrujnować reputację miejscowego szeryfa i jego ludzi.

– Boisz się, że szeryf McBain straci pracę? Do cholery, on trzy lata temu przeszedł na emeryturę i dostaje ją w pełnej wysokości.

– Tu chodzi o bardziej osobistą kwestię, tato. Dobrze o tym wiesz. Taka historia, wmieszanie mojego nazwiska w… W co? W morderstwo? Czy do tego zmierzają twoje insynuacje? To by zrujnowało moją karierę.

Lód dzwonił o szklankę whisky, gdy Dutch nią obracał.

– Możliwe.

– A co z tobą? Jeśli mówisz poważnie o startowaniu w wyborach na gubernatora, to może zniszczyć twoją kampanię. Gdyby ktokolwiek usłyszał o tym, że próbowałeś załatwić sprawę Taggerta…

– Wyprę się tego. – Oczy Dutcha zaiskrzyły. – A co do twojej cennej kariery, to już jest zrujnowana. Co powiesz na temat spartaczonej rozprawy przeciwko znanemu gwałcicielowi?

Miranda straciła trochę pewności siebie. Ramiona jej opadły. Ojciec ma rację, przynajmniej częściowo. Bruno Larkin od dawna powinien siedzieć za kratkami, zamiast przechadzać się po ulicach. I siedziałby, gdyby zeznanie zostało podtrzymane w sądzie. Zgwałcona kobieta, Ellen Farmer, nieśmiała trzydziestolatka, która wciąż mieszkała z rodzicami, nigdy nie spotykała się z mężczyznami, chodziła regularnie do kościoła i była przekonana, że seks pozamałżeński jest grzechem, popełniła samobójstwo po drugim dniu rozprawy. Miranda powinna była to przewidzieć. Bez zeznania Ellen sprawa była przegrana, niewinna kobieta straciła życie, a Bruno spacerował na wolności.

– Tu muszę ci przyznać rację.

Dutch przesunął wzrok na pozostałe dwie córki.

– W porządku. Skoro już się rozumiemy, to przejdźmy do meritum. Która z was była zamieszana w śmierć Taggerta?

– Na litość boską! – Tessa przewiesiła torbę przez ramię. – Jak już powiedziałam, wychodzę!

Właśnie wtedy rozległ się odgłos silnika niby grom pośród nocy. Claire zbladła i wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć. Ukradkiem zerknęła na Mirandę i wytarła dłonie o wyblakły materiał dżinsów.

– Ten Denver Styles… – powiedziała Miranda drżącym głosem. – Czy on już zaczął zbierać informacje? Czy zaglądał do mego biura, żeby zadawać pytania?

– Nie wiem. – Dutch wzruszył ramionami.

– Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek, łącznie z tobą, przewracał moje życie do góry nogami – oświadczyła. Ledwie mogła oddychać. – Był taki czas, kiedy to ty mówiłeś nam, co mamy robić, z kim mamy się umawiać, gdzie chodzić, ale to się skończyło, tato…

Przerwał jej głośny łomot. Obróciła się w stronę źródła odgłosu.

– Drzwi otwarte – krzyknął Dutch.

Miranda poczuła taki skurcz w piersiach, jakby je ktoś ścisnął imadłem. Słychać było szybkie kroki na schodach, potem w holu. W końcu pojawił się mężczyzna: wysoki, długonogi, barczysty mężczyzna w wytartych dżinsach. Jego chód zdradzał niezachwianą pewność siebie. Miał ciemny zarost, ostro zarysowane kości policzkowe i głęboko osadzone, nieco skośne oczy, które sugerowały rdzennie amerykańskie pochodzenie. Przenikliwym, orlim spojrzeniem zmierzył wszystkie trzy kobiety jednocześnie. Najprawdopodobniej od razu sfotografował je w pamięci i zaszufladkował.

– Denver! – Dutch zerwał się na równe nogi i wyciągnął rękę. Gdy Styles podawał mu swoją, jego usta wykrzywił cień uśmiechu, ale w oczach nie było ciepła. – Pojawiłeś się w samą porę. Pozwól, że ci przedstawię córki. – Dutch dłonią wskazywał siostry po kolei: – Miranda, Claire, Tessa. Dziewczęta, to jest człowiek, o którym wam mówiłem. Zada wam kilka pytań, a wy macie mu powiedzieć prawdę.