– I stał się konkurencją dla ciebie.

– Zgadza się. – Krzywiąc się, Dutch wypił ostatni łyk ze szklanki, którą niedbale odstawił na stolik obok gazety. – Sprzątnął mi sprzed nosa najsmaczniejsze kąski na wybrzeżu. Ledwie rozpocząłem budowę Stone Illahee, zbudował sobie Sea Breeze. – Dutch pociągał cygaro, aż popiół się zaczerwienił. – Kawał drania.

– Więc jak przyjąłeś wiadomość, że Claire zamierza wyjść za Taggerta?

– Byłem wściekły.

– Jak bardzo?

Dutch przymrużył oczy i popatrzył na Denvera spode łba.

– Słuchaj, nie zatrudniłem cię po to, żebyś mi insynuował, że mam coś wspólnego ze śmiercią tego dzieciaka. Wierz mi, gdybym to ja go zabił, nikt nie miałby cienia wątpliwości, że to był wypadek.

– Przestań! – rozkazała Miranda.

– Nie będę tego słuchać ani sekundy dłużej. – Rozdygotana Claire zerwała się z krzesła. – Nie wiem, co miałeś na celu, sprowadzając nas tutaj, ale jeśli chodzi o mnie, to zebranie uważam za zamknięte. To już zamierzchła przeszłość. – Zaczęła szperać w torebce, znalazła kluczyki i ruszyła w stronę drzwi.

– Jeszcze nie skończyliśmy – Dutch znowu wstał z fotela.

– Innym razem. – Claire wyciągnęła rękę w geście protestu.

– Ale chcę, żebyś została tutaj, w tym domu. Myślałem, że to uzgodniliśmy.

– To był kiepski pomysł.

– Claire, twoje dzieci potrzebują domu, a nie taniego mieszkania, które dla nich nic nie znaczy. Tu mają tyle miejsca, możemy znów sprowadzić konie, mogą korzystać z łódek, pływać. Jest jezioro, korty tenisowe, basen…

– Tato, mnie nie możesz kupić. – Jednak Claire zawahała się. Dzieci stanowiły jej czuły punkt i Dutch o tym wiedział.

– Nie próbuję cię przekupić, tylko oferuję pomoc. Dla dobra Seana i Samanthy. – Chciała mu zaufać, uwierzyć, że odezwał się w nim troskliwy dziadek jedynych wnucząt. – Twoja matka nigdy nie lubiła tego miejsca, ale tyje lubiłaś. Z wszystkich dzieci ty jedna cieszyłaś się z tego, że mieszkasz właśnie tutaj.

W słowach tych było wiele prawdy. Ale… nie chciała przyjmować żadnych podarunków. One zwykle są opatrzone głęboko schowaną metką z ceną. Po raz pierwszy w życiu stała na własnych nogach.

– Nie sądzę, tato.

– Cóż, nie musisz się decydować już dzisiaj. Porozmawiamy później.

Wracając do samochodu, rozejrzała się po domu. Zerknęła na jego ciepłe cedrowe ściany, ogromny kominek, kręte schody ze słupkami ociosanymi z rzeźb. W tej chwili dom był pozbawiony ozdób i większości mebli. Ale zawsze czuła się jego cząstką. Przetrwał więcej burz niż ona sama.

– Pomyślę nad tym – obiecała, choć brzmienie własnych słów napawało ją niesmakiem. Znów pozwoliła, by zademonstrował swoją władzę nad nią.

Miranda patrzyła, jak siostra się oddala, i zanim znów obróciła twarz w stronę ojca, musiała przezwyciężyć beznadziejną rozpacz, która ją ogarnęła.

– Uważam, że zachowujesz się jak stary, uparty osioł.

– Jak to dobrze, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.

– Słuchaj, zgodziłam się tu przyjechać, choć nie miałam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. I uważam, że popełniłam błąd. Nie rozumiem tej makabrycznej fascynacji śmiercią Harleya Taggerta. A niech sobie ten Kane Moran odgrzebie to, co mu się uda odgrzebać, i po krzyku. – Obróciła się powoli, żeby stawić czoło ostatniemu ogniwu długiego łańcucha klakierów i chłopców na posyłki ojca. – A teraz pytanie do pana, panie Styles.

– Proszę strzelać. – Nawet się nie uśmiechnął.

– Ktoś czegoś szukał w moim biurze, wyraźnie unikając spotkania ze mną, ale za to niepokojąc moją sekretarkę i recepcjonistkę.

– Naprawdę? – Skrzyżował ręce na piersi. Skórzana kurtka odrobinę chrzęściła. W jego oczach pojawił się błysk zmieniający dotychczasowe ponure i stanowcze spojrzenie. Zaiskrzyły w nim głębsze i jeszcze bardziej przerażające emocje.

– Czy to był pan?

– Od razu przechodzi pani do rzeczy. Lubię to.

– Nie odpowiedział pan na moje pytanie. – Podeszła bliżej. Nie chciała czuć się onieśmielona. – Czy pan był dzisiaj w biurze prokuratora okręgowego?

– Tak.

Była głęboko rozczarowana. Z bliżej nieokreślonych powodów nie życzyła sobie, żeby ten zarozumiały, arogancki drągal dotykał czegokolwiek, co miało związek z jej niedawnymi porażkami.

– Dlaczego pan nie zaczekał ani nie zostawił swojego nazwiska?

– Uznałem to za niestosowne.

– Ale węszenie w moim biurze było czymś stosownym?

Szare oczy przeszyły ją lodowatym spojrzeniem, przenikliwym jak zimowy wicher szalejący nad oceanem.

– Zlecenie, które otrzymałem od pani ojca, jest raczej poufne, nie sądzi pani? Chyba nie życzyłaby pani sobie, żeby współpracownicy, podwładni czy kierownik dowiedzieli się o tej sprawie? Przypuszczałem, że nie zaprosi mnie pani do domu, więc sam wpadłem do biura.

– I wziął pan recepcjonistkę w krzyżowy ogień pytań.

– Zadałem tylko kilka.

– Debbie za dużo mówi – burknęła Miranda, wyładowując gniew. Nie wiedziała, od czego zacząć. Język ją świerzbiał, żeby rozprawić się z Denverem Stylesem, ale czuła też palącą potrzebę poradzenia ojcu, żeby poszedł po rozum do głowy i przestał wywoływać wilka z lasu. A co do Debbie… Cóż, Debbie, słodkie dziewczę, nie umiało sobie poradzić z tym szczwanym lisem. Ploteczki i flirty były zbyt głęboko zakorzenione w jej naturze. Nigdy się nie zmieni. A ten Kane Moran? Dlaczego postanowił teraz wrócić do domu i rozgrzebywać cały ten smród?

– Rando… – głos ojca, w którym pobrzmiewał ton wymówki, wyrwał ją z zamyślenia. Jak zwykle. – Wiem, że jesteś zdenerwowana, spodziewałem się, że tak będzie, ale dla mnie najistotniejsza jest precyzyjna diagnoza sytuacji. Wielu ludzi na mnie liczy. Przeznaczyli tysiące dolarów na moją kampanię. Nie mogę pozwolić na to, żeby mnie dotknął najmniejszy powiew skandalu.

– W takim razie lepiej daj sobie z tym spokój, Dutch. – Zgarnęła płaszcz z oparcia kanapy. – Wiesz równie dobrze jak ja, że rodzina Hollandów ma do ukrycia wiele innych paskudnych rzeczy, których nie da się trzymać w domowym sejfie. Zwłaszcza że nie wiadomo, kto zna szyfr. Wcześniej czy później któryś z tych sekretów ujrzy światło dzienne. Skandal jest nieunikniony.

– Możliwe. Ale wszystkie ciemne sprawki, które miały tu miejsce przez te lata, są mniej obrzydliwe. Flirty, pieniądze wyrzucone w błoto to nic takiego – powiedział, zdejmując okulary i wsuwając je do rękawa. – Ale jeśli mówimy o tej nocy, kiedy zginął Harley Taggert, o tej nocy, którą Kane Moran zamierza szczegółowo opisać, to, niestety, mówimy o morderstwie.

Pomijając wszystko inne, to trudno przewidzieć, co ten starzec zrobi, pomyślał Kane. Przechadzał się nad jeziorem. Wokół jaśniały drzewa i skały oświetlone bladą księżycową poświatą. Piasek plaży połyskiwał srebrem. Na niebie zbierały się chmury, grożąc burzą. Kane rękami odgarniał gałęzie jodeł, które smagały go po twarzy.

Nie dalej niż trzysta metrów stąd stał dom Hollanda. W kilku oknach paliły się światła. Tak jak Kane podejrzewał, Holland – dla starych przyjaciół Dutch – zwołał tu swoje córki i ściągnął do rodzinnego domu nad jeziorem. Zrobił to pewnie po to, żeby je przestrzec przed Moranem i zamknąć im usta. Kane nie miał pojęcia, jak staruchowi się udało przekonać dziewczyny, żeby zechciały tu jeszcze raz przyjechać, prawdopodobnie zastosował swoją sprawdzoną metodę, czyli łapówkę – ale sądząc po samochodach, które przyjeżdżały i odjeżdżały, wszystkie stawiły się w domu rodzinnym. Wróciły niczym córki marnotrawne.

Sukinsyn, jego plan się powiódł.

– Naprawdę w tym domu się wychowywałaś? – Samantha z podziwem patrzyła na dom, jakby to był pałac z bajki. Pobiegła na górę po schodach, obejrzała wszystkie pokoje i zakradła się na poddasze, gdzie kiedyś mieszkała służba. Potem znów pojawiła się w kuchni.

– Tu jest tak… cudownie. – Uśmiechała się szeroko do Claire, która rozpakowywała zakupy.

– Powiedz to bratu.

Claire wyjrzała przez kuchenne okno. Patrzyła na Seana, który przysiadł na starej huśtawce na tarasie, jednym palcem u nogi dotykając desek podłogi. Przymrużył oczy i z posępną miną wpatrywał się w jezioro.

Claire też skierowała wzrok na drugi brzeg i zobaczyła chatę. Serce w niej zadrżało, kiedy uświadomiła sobie, że jest do dom rodzinny Kane’a Morana. Tam mieszkał w dzieciństwie. Ktoś zadał sobie trud i zmienił dach. Pomalował go szarą farbą. Promienie słońca odbijały się od jakiegoś pojazdu niedbale pozostawionego na podjeździe.

Krtań jej się ścisnęła. Czy to możliwe, żeby Kane tam się wprowadził? Ojciec nie wspomniał, gdzie się zatrzymała jego nemezis, ale ktoś mieszkał w domu po drugiej stronie jeziora.

– Przestań walczyć z cieniami – mruknęła.

– Co? – Samantha, która już chwytała za klamkę, zatrzymała się.

– Nic. Sama ze sobą rozmawiałam. Idź, zapytaj brata czy jest głodny. Mogę mu zrobić kanapkę z indyka albo podgrzać kawałek pizzy.

– On nie chce gadać. – Sam wzruszyła chudymi ramionami. – Jest obrażony na cały świat.

Amen, pomyślała Claire, sięgając do jednej z reklamówek i wstawiając torbę truskawek do lodówki. Najpierw wahała się, nie chcąc przyjąć od ojca jałmużny. Ale potem doszła do wniosku, że nie powinna być taka samolubna i że dzieci mogłyby się lepiej poczuć tutaj, w tym domu pośród lasów, zupełnie innym niż miejskie pudełka. Może nawet byłyby tu radosne. Więc przypomniała ojcu o jego propozycji i wprowadziła się. Dom wciąż wyglądał na opustoszały. Kilka jej własnych mebli plus te, które pozostały z dawnych lat, nie mogło zapełnić dwudziestu ogromnych pokoi. Z oddali słychać było tryl świergotka i cichy plusk wody, po której powoli płynęła łódka.

– Cóż, to ja już lecę. – Samantha łatwo strzepnęła kurz Kolorado ze swoich stóp. Była entuzjastycznie nastawiona do tej przeprowadzki, zadowolona z odmiany, Sean natomiast znienawidził nowe życie w Oregonie i traktował Claire jak osobistego wroga, osobę odpowiedzialną za wszystkie jego niepowodzenia. I miał rację.

– Zrobię lemoniady.

– To nic nie da, mamo – powiedziała Samantha, patrząc na matkę zbyt doświadczonym, jak na jej wiek, okiem. – On postanowił, że będzie chamem. – Powoli wyszła na podwórze, podeszła do Seana. I chociaż Claire przez zamknięte okno nie słyszała rozmowy, znała jej treść. Sean siedział z założonymi rękami i mocno zaciśniętymi szczękami. Nic nie odpowiedział. Samantha obejrzała się za siebie, rzucając matce porozumiewawcze spojrzenie. Nie musiała mówić: „A nie mówiłam?”, Claire wyczytała to z jej oczu.

Świetnie. Claire bezskutecznie usiłowała się opędzić od nienawistnych myśli o byłym mężu. Akurat na tym etapie życia Sean potrzebował kogoś takiego jak ojciec, człowieka, który byłby dla niego autorytetem. Ale z pewnością nie kogoś, kto uważa szesnastolatkę za odpowiednią dla siebie partnerkę. Trzęsąc się, Claire wypakowała z toreb resztę żywności i kątem oka zerknęła na Samanthę, która pobiegła zbadać las nad jeziorem. Sean wyprostował się, z daleka rzucił matce rozżalone spojrzenie i – jakby chciał znaleźć się jak najdalej od niej – powolnym krokiem ruszył w kierunku stajni, którą teraz zamieszkiwały trzy konie – dwa wykastrowane samce i klacz, podarunki od Dutcha Hollanda.

Gdy zamknęła lodówkę, usłyszała głośne pukanie do drzwi wejściowych.

Wytarła ręce o ścierkę. Może to Tessa albo Randa wstąpiły ją odwiedzić? Od konfrontacji z Denverem Stylesem minęło kilka dni i od tego czasu nie zamieniła słowa z żadną z sióstr.

– Już idę! – krzyknęła, pędząc przez korytarz do sieni. Pośpiesznie otworzyła drzwi na oścież.

Na ganku stał Kane.

Claire uchwyciła się klamki, żeby nie upaść. Serce o mało jej nie wyskoczyło z piersi.

– Claire. – Jeden kącik jego ust wygiął się w aroganckim, nieznośnie znajomym uśmiechu. Był wyższy niż Kane, którego pamiętała. Przez te lata zmężniał, nie można go już było uważać za chłopca. Wiatr miał czelność zrobić mu na czubku głowy miotłę z jasnobrązowych, ozłoconych słońcem włosów. Przydałby mu się dobry fryzjer. Skrzyżował ręce na piersi. Na ramionach miał przewieszony bawełniany sweter w słomkowym kolorze.

Jej żołądek fiknął kozła, z trudem oddychała. To był jedyny mężczyzna, na którego nie miała prawa nigdy więcej spojrzeć. I oto stał przed nią na ganku – równie zuchwały i hardy, jak krnąbrny i nieokrzesany był we wczesnej młodości.

– Co ty tutaj robisz?

– Pomyślałem, że może byśmy się przywitali. Jak starzy sąsiedzi po latach.

– Ale ty… ty… – Zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem swoich myśli jak nastolatka, której przykazano, aby trzymała język za zębami. Kiedyś nią była: dziewczyną, którą adorował, a która nim pogardzała, chociaż… tylko przez jakiś czas… Oblizała wargi i skrzyżowała ręce na piersiach, jak gdyby chciała osłonić serce.

– Tata mówi, że piszesz jakąś książkę ujawniającą wszystkie szczegóły z jego życia, naszego życia. Książkę na temat śmierci Harleya.