David borykał się z jakimś problemem. Widziała, że jakieś myśli nie dają mu spokoju. Emanowało od niego napięcie, jakaś nerwowość.

Patrzył jej w oczy uważnie, jakby próbując odczytać jej zamiary.

– Chciałem powiedzieć… – przerwał, jakby nie mogąc znaleźć słów. – Bardzo mi przykro, ale…

– Rozumiem – uśmiechnęła się Caitlin. To oczywiste, że chodziło mu o to, co działo się dziś rano. – Mnie również jest bardzo przykro.

– Co takiego? – zdziwił się.

– Przykro mi, bo przecież… chciałeś powiedzieć… – zawahała się.

Zastanawiał się przez moment. Po chwili miał taki wyraz twarzy, jakby nagle coś mu ulżyło.

– No dobrze, dopóki sprawy służbowe będą traktowane odpowiednio…

– Oczywiście, wszystko będzie zrobione na medal.

ROZDZIAŁ TRZECI

Caitlin przygotowała wszystko, co potrzeba, w sali obrad. Postawiła na stole wysokie, ozdobne szklanki. Ciasteczka, soki w kartonach, napoje gazowane. Ustawiła fotele, przysunęła bliżej sztuczną trzykrotkę, która dekorowała pokój. Cały czas myślała o tym, że musi to zrobić jak najszybciej, żeby jeszcze zdążyła wezwać na górę Paula Jordana.

Poszła do kuchni przygotować kawę. Wyjęła z szalki elegancką, angielską porcelanę. Mleczko do kawy, cukier.

Wróciła do swojego gabinetu. Wszystko gotowe. Jeszcze tylko Paul Jordan i niemiecka delegacja może sobie przychodzić.

Wszedł posłaniec z koszykiem prezentów udekorowanym czerwonymi kokardkami, na które naszyto perły. Kolejne upominki z okazji walentynek. Pudełko w kształcie serca, ozdobione koronką, wewnątrz szwajcarskie czekoladki. Mały pluszowy niedźwiadek. Pomyślała, że mógłby to być konik, a nie miś. Przypomniało jej się jednak, że jakoś nie miała nigdy okazji opowiedzieć Davidowi o swoim kochanym kucu, którego miała na własność i do którego zawsze przychodziła do stajni, kiedy czuła się smutna lub samotna. Kuca dostała od ojca na urodziny, kiedy skończyła jedenaście lat.

W koszyku z prezentami znajdowały się jeszcze kosmetyki, renomowanej firmy. Szczególne wrażenie wywierały niezwykle kosztowne wody kolońskie Estee Lauder.

Niepotrzebnie gniewała się rano na Davida. Przecież musiał zamówić dla niej te prezenty, dopilnować, by dostarczono je na czas. Właśnie dlatego nie mógł zostać z nią dłużej.

Zadzwoniła Jenny, że niemiecka delegacja właśnie przybyła. Caitlin szybko poinformowała o tym Davida. Potem poszła do windy, zjechała na dół, przywitała się z gośćmi i wprowadziła ich do sali obrad. David czekał na nich przy drzwiach i uśmiechnął się do niej.

Wróciła do swojego gabinetu. To był naprawdę uroczy poranek. Czuła się bezgranicznie szczęśliwa.

Podeszła do telefonu, żeby wezwać na górę Paula Jordana.

Wyciągnęła rękę w stronę słuchawki, a wtedy telefon zadzwonił.

– Caitlin? To głos matki.

– Dzień dobry, mamo! Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu! – zawołała. – O której przyjęcie? Czy chcesz może, żeby ci w czymś pomóc?

Usłyszała coś jakby łkanie.

– Mamo, czy coś się stało? Znowu płacz.

– Mamo, proszę, szybko powiedz mi, co się stało?

– Nie będzie przyjęcia.

Caitlin poczuła, że serce podeszło jej do gardła.

– Dlaczego? Dlaczego nie będzie?

– Twój ojciec… – głos matki załamał się. Rozpłakała się na dobre.

Caitlin od razu wyobraziła sobie wszystko, co mogło stać się najgorszego. Ojciec miał kłopoty z sercem…

– Mów! Powiedz wszystko.

– On… on…

– Co on? No, co on? – Caitlin niecierpliwie domagała się wyjaśnień.

– On mnie porzucił.

Caitlin opuściła głowę. To wszystko zupełnie nie miało sensu.

– Co to znaczy, że cię porzucił?

– To znaczy dokładnie to, co powiedziałam! – krzyknęła matka. – Uważa, że wszystko, co nas łączyło, to było zwykłe nieporozumienie. I nie chce więcej mieć ze mną nic wspólnego.

– On nie mógł tego zrobić – odrzekła Caitlin z największym współczuciem w głosie, na jakie mogła się zdobyć.

– Trzydzieści lat dbałam o niego – płakała matka.

– Nie potrafię żyć bez niego! Nigdy mu nie wybaczę! Nienawidzę go! Nic mnie nie obchodzi, że on jest twoim ojcem! Nienawidzę go!

– Przecież musi być jakiś powód – zauważyła Caitlin.

– Może powinnam z nim porozmawiać?

– Nie możesz tego zrobić!

– Dlaczego?

– Bo nie wiem, dokąd on pojechał. Wszystko zostawił, nawet pieniędzy nie wziął z konta… Po prostu uciekł!

– Nie mógł pojechać daleko nie zabrawszy pieniędzy – pocieszała matkę, jak umiała.

– Na pewno ma jakieś oszczędności, o których nie wiedziałam. Ty go nie znasz. Ty nie wiesz, co to za człowiek…

– Mamo, daj mi się nad tym zastanowić – przerwała. Uświadomiła sobie nagle, że ta rozmowa zajęła jej zbyt dużo czasu i nie zdążyła złapać Paula Jordana.

– Zadzwonię do ciebie później, dobrze, mamo?

– Nie ma potrzeby, Caitlin. Sama się zajmę swoimi sprawami. Męczyłam się z nim przez trzydzieści lat, i za to mi tak właśnie podziękował. Nie będzie przyjęcia dzisiaj. I nic nie musisz robić. Nikt nic nie musi robić. Wszystko przepadło. Muszę teraz sama zadbać o własne życie i on mnie już nic nie obchodzi.

Caitlin nie miała zielonego pojęcia, że w małżeństwie jej rodziców coś się źle działo. Kiedy ostatni raz była w domu, ojciec narzekał na jakieś nowe pomysły matki, ale nic nie wskazywało na to, żeby mogło zdarzyć się coś poważnego. Po trzydziestu latach zgodnego współżycia to wydawało się zupełnie niemożliwe.

– Mamo, mamo…

– Wszystko przepadło – płakała matka. – Już nic mi nie zostało… i będzie o nas mówić całe miasto. Co ludzie pomyślą, jak dowiedzą się, że przyjęcie zostało odwołane?

Caitlin wiedziała, że opinia sąsiadów i przyjaciół to dla matki sprawa pierwszej wagi.

– Może się jeszcze ułoży – powiedziała najbardziej optymistycznym tonem, na jaki ją było stać. – Nie załamuj się, mamo. Znajdę tatkę, porozmawiam z nim i zaraz do ciebie zadzwonię.

Musiała dać matce nadzieję.

Teraz zastanowiła się poważnie, dokąd mógł pojechać ojciec. Prawdopodobnie nie miał zbyt wielu możliwości. Trzeba koniecznie coś zrobić. Przede wszystkim znaleźć go i poważnie porozmawiać.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Wpadł David Hartley. Widać było, że jest wściekły.

Przeraziła się. Czas minął. Zrobiło się już za późno, by dzwonić po Paula Jordana.

Dawid spojrzał na nią z wściekłością. I na bukiet róż.

– Co się, do licha, z tobą dzieje?

Wstała z krzesła i spuściła głowę. Czuła się winna.

– Czy wiesz, że delegacja zainteresowana jest również rozmowami z Crawleyem? – zapytał wściekłym tonem.

To brzmiało groźnie. Crawley był najpoważniejszym przeciwnikiem Davida, firmą konkurencyjną, nie zawsze działającą fair play. Nielegalnie wykorzystywał patenty Davida, które przedstawiał jako swoje. W najbliższej przyszłości czekała ich sprawa sądowa przeciwko Crawleyowi, właśnie o kradzież patentów. Przeciwnik był przebiegły, nie liczył się zupełnie z niczym. Na pewno należało na niego uważać.

– Przepraszam…

– Przez dziesięć minut próbowałem się z tobą skontaktować, Bez przerwy zajęte! Zrobiłaś ze mnie idiotę w oczach tych ludzi!

Czuł się zlekceważony, wystrychnięty na dudka. Tak, to wyszło nie tak, jak powinno. Zdawała sobie z tego sprawę.

– Dzwoniła moja mama… Ma poważny problem i nie mogłam jej przerwać – próbowała wyjaśnić, ale wiedziała, że to brzmi bez sensu.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Rozumiała to. Nigdy dotąd coś takiego jej się nie zdarzyło. Zawsze mógł liczyć na jej służbową subordynację.

– Gdzie jest Paul Jordan? – zapytał.

Zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad jakąś sensowną odpowiedzią.

Popatrzył na jej zaróżowione policzki, potem przeniósł wzrok na róże i koszyki z prezentami.

– Czy to matka przysłała ci te róże? – zapytał.

– Nie, przecież one… są od ciebie… – wyjąkała, speszona.

Spojrzał na nią, jakby zupełnie oszalała.

– Nie rozumiem, o czym mówisz. Nic takiego nie zamawiałem. Nie w głowie mi róże. Mam teraz doprowadzić do podpisania poważnego kontraktu. Co się z tobą dzieje?

– Jeśli nie ty przysłałeś mi te róże, to kto? – zapytała i nagle poczuła, że kręci jej się w głowie, a ziemia osuwa się spod nóg.

– Zapytaj swoją matkę albo kogo chcesz, ale nie mnie – odparł cierpkim głosem. – Czy mogłabyś teraz zająć się tym, co do ciebie należy?

Uczucia zmieszania i niedowierzania powoli zmieniały się we wściekłość. On jej wcale nie słuchał! Nic nie pojął! Wydawał rozkazy, myśląc tylko o sobie. Jej świat się wali, a jego to nic nie obchodzi. Nie pamiętał o walentynkach. A więc tak mało dla niego znaczy? Nie kupił jej róż ani upominków. Tego dnia, kiedy wszyscy panowie myśleli o prezencie dla swojej wybranki, on zachowywał się jak tyran. Sadysta i despota. Traktował ją jak pogotowie seksualne, jak panienkę na zamówienie. Gdyby choć trochę była dla niego ważna, pamiętałby o Dniu Zakochanych.

– Dobrze. Zaraz wszystkim się zajmę. Sądzę, że już nie mamy o czym rozmawiać. Wracaj do gości.

– Zadzwoń natychmiast po Paula Jordana – przypomniał. – On jest mi bardzo potrzebny.

Patrzyła, jak odwrócił się do niej plecami i wyszedł.

Zimny, twardy i bezwzględny. Taki był zawsze dla swoich przeciwników, na przykład dla Crawleya. Takiego znali go również jego partnerzy handlowi, jak właśnie inżynier Schmidt z niemieckiej delegacji.

Teraz i dla niej był taki. Jak kostki lodu, które rano przygotowywała do napojów gazowanych.

Z ciężkim sercem sięgnęła po słuchawkę. W gabinecie kierownika działu handlowego nikt nie odbierał telefonu. Czekała jeszcze parę minut, po czym zadzwoniła do recepcji, aby zapytać Jenny Ashton o Paula Jordana.

– Nie ma go w biurze – uprzejmie poinformowała ją Jenny. – Wyszedł na pół godzinki do szkoły handlowej, spotkać się z kimś tam, w sprawie jakiegoś ważnego kontraktu.

Caitlin odłożyła słuchawkę i aż jęknęła. Ten szczęśliwy poranek zmienił się w coś upiornego. Sprawy służbowe, życie prywatne, wszystko legło w gruzach. Nic już nie wróci minionych dobrych dni. Pomyślała, że zanim odejdzie, musi coś zrobić, żeby David ją zapamiętał. Na zawsze.

Wyszukała w segregatorze dane dotyczące zawartego niedawno kontraktu z Sutherlandem. Przyjrzała im się uważnie.

Już nigdy więcej nie będzie mu uległa.

David nie będzie tu rządził. Nie przy niej.

Paul Jordan nie będzie robił głupich uwag o jej licznych adoratorach. I nawet jeśli chciał sobie wyjść z biura, nie zawiadomiwszy o tym swojego szefa, to niech sobie idzie, gdzie chce.

Sama potrafi poradzić sobie z niemiecką delegacją. Ani David, ani też Paul Jordan nie byli jej do tego potrzebni. I już nigdy więcej nie będą nią komenderować.

ROZDZIAŁ CZWARTY

David oczywiście usiadł na honorowym miejscu przy stole w saloniku. Czterech mężczyzn z niemieckiej delegacji siedziało koło niego, dwóch po lewej, dwóch po prawej stronie. Przewodniczący delegacji, inżynier Schmidt, zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu, naprzeciw Davida. Przeglądał właśnie jakieś papiery, gdy weszła Caitlin. Uwaga czterech mężczyzn skierowała się na nią.

Szef rzucił jej groźne spojrzenie. Schmidt zirytował się, że przerwała mu w połowie zdania. Twarze pozostałych panów wyrażały uprzejme zainteresowanie ładną dziewczyną. Poza tym wszyscy spojrzeli pytająco – co ma oznaczać to nie zapowiedziane wejście?

Wyglądali na biznesmenów znających się na rzeczy. Żaden jednak nie miał tego uroku, co David. W tym pokoju on był osobą dominującą. Znała jego silną osobowość, doświadczała jej przecież przez całe cztery miesiące. Ta myśl znowu wzbudziła w niej bunt Dość tego. Nigdy już nie będzie tłamsił jej swoją osobowością.

Poczuła przypływ weny. Tak, teraz ona przejmie tu inicjatywę. To ona zagra główną rolę. Teraz ona będzie dyktować mu, co ma robić. Być może nigdy nie była dla niego kimś ważnym, ale teraz to on jej już nie zapomni. Ani tego, co teraz zrobi. Miała ochotę dopiec mu do żywego. Nie aż tak oczywiście, by nie podpisano tego kontraktu, ale tak, żeby nie zapomniał, co ona potrafi, jeśli chce. To ona wpłynie na niemiecką delegację, by wreszcie osiągnąć cel. A David nie będzie miał tu nic do gadania.

Podeszła sprężystym krokiem do stołu, rzucając Davidowi wymowne spojrzenie.

– Panie Hartley, w naszym biurze panuje dziś taki straszny zgiełk, mamy tyle pracy… – powiedziała, nie okazując żadnego zakłopotania.

– Wiem o tym – uciął. Głos jego przypominał pomruk, jaki można słyszeć przed trzęsieniem ziemi czy też przed wybuchem wulkanu.

– Panie prezesie, miło mi zakomunikować panu, że nadeszło właśnie zatwierdzenie kontraktu z Sutherlandem. Zaakceptował wszystkie nasze warunki.

– To dobrze – próbował zmrozić ją spojrzeniem.

– Zupełnie nie wiem, jak nam się uda dostarczyć na rynek tak ogromną partię towaru – zwierzyła się.