Catharina zmięła ohydny papier, by go natychmiast wyrzucić. Cóż innego mogła zrobić? Za nic w świecie nie pokazałaby go Malcolmowi. Umarłaby raczej ze wstydu. A nie miała tu nikogo innego, komu by mogła się zwierzyć.
A może powiedzieć o tym pannie Inez? przemknęło jej przez głowę, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Co prawda panna Inez odnosiła się do niej dość przychylnie, ale wtajemniczając ją, Catharina działałaby za plecami Malcolma, a tego wolała uniknąć.
Zdecydowanym ruchem podarła kartkę na drobne kawałeczki i wrzuciła do pieca. W jednej chwili zamieniły się w popiół.
Ale nieprzyjemne wspomnienie nocnych wydarzeń nie opuszczało jej przez cały dzień. Pilnie wywiązywała się ze swych obowiązków i wykonywała wszelkie prace bez zarzutu. Gdy ktoś pociągnął za dzwonek, zjawiała się natychmiast uprzejma i grzeczna, choć pełna lęku, że wszyscy widzą, jak nienaturalny jest jej uśmiech.
Po południu, kiedy wracała ożywiona od Joachima, z którym rozmowy zawsze poprawiały jej humor, natknęła się na Malcolma, kierującego się do budynków gospodarskich. Tego dnia widziała go po raz pierwszy. Silny wiatr zdmuchnął mu włosy z czoła i Malcolm wydał się Catharinie jeszcze przystojniejszy niż zazwyczaj.
Dygnęła, a on rzucił przelotem:
– Dobrze, zachowuj się tak, jakby się nic nie wydarzyło. Jej oczy śledzą nas z bocznego skrzydła – powiedział.
Boczne skrzydło? Catharina zadrżała, patrząc w okna sali balowej. Pośpiesznie odwróciła wzrok, przypomniawszy sobie świdrujące oczy Agnety.
Czyżby Malcolm naprawdę wierzył w złą moc tej damy? Jego strach sprawił, że przeraziła się jeszcze bardziej.
Uderzenie wiatru porwało niewielką drucianą klatkę dla kurcząt, na szczęście pustą. Niesiona alejką, uderzyła o ścianę. Dziewczyna chwyciła ją i odniosła na miejsce przy oborze.
Catharina nie obawiała się, że ktoś, kto podrzucił list, odkrył jej związek z dziedzicem. Ale nie miała żadnych wątpliwości, że ta osoba nie jest całkiem przy zdrowych zmysłach i ma obsesję na punkcie Malcolma. Gotowa jest usunąć z drogi każdego, kto się tylko do niego zbliży.
Dziewczyna wygładziła włosy i weszła do pałacu. W holu usłyszała rozdrażniony głos pani Tamary, dobiegający z salonu. Z tłumionym gniewem mówiła:
– I co z tego, że rozmawiam z Malcolmem? Czy mi nie wolno?
– Zabraniam wam potajemnie szeptać! – krzyknęła Elsbeth i dodała z pretensją: – Nic was nie obchodzę. Myślicie tylko o sobie.
– Doskonale wiesz, że to nieprawda. I powtarzam ci, Elsbeth, po raz ostatni. Zostaw Malcolma w spokoju i nie wtrącaj się do jego spraw! Ma prawo sam wybierać sobie przyjaciół. Wiesz dobrze, że cię bardzo kocha i zawsze miał do ciebie anielską cierpliwość.
– Tak, wiem – powtórzyła Elsbeth z dziecięcym uporem. – Sam mi to powiedział! Ale za dużo czasu spędzacie ze sobą. Stanowczo za dużo. Ty, mamo, ciągle się za nim uganiasz.
– Milcz, Elsbeth – odrzekła matka zbolałym głosem. – Co też ci przychodzi do głowy?
Elsbeth wybuchnęła płaczem i wybiegła z salonu. Jej błękitne oczy tonęły we łzach. Kiedy mijała Catharinę, zawołała:
– Ona jest szalona! Zazdrosna o wszystko, wręcz niebezpieczna! – i zniknęła.
Catharina złapała się na tym, że bezwstydnie podsłuchiwała. Kiedy obejrzała się za wybiegającą dziewczynką, z salonu wyszła pani Tamara. Na jej pobladłej twarzy malowało się napięcie.
Siląc się na obojętny ton, zwróciła się do służącej:
– O, jesteś wreszcie, Karin. Czas podawać do obiadu!
Catharina dygnęła i skierowała się w stronę kuchni. Z trudem koncentrowała się na słowach kucharki, bo myślami krążyła wokół zasłyszanej rozmowy.
W tym pałacu rozgrywał się jakiś dramat, miłosny trójkąt. Jakie jednak uczucia były tu wplątane? Czy Elsbeth pragnęła mieć matkę wyłącznie dla siebie, czy też chciała jako jedyna obdarzać Malcolma uczuciem? A może pani Tamara była zazdrosna o swą dorastającą córkę? Catharina ciągle nie mogła się zorientować, ile właściwie lat ma Elsbeth. Czy jest starsza, niż by to zdradzał jej wygląd, czy też nad wiek dojrzała?
I jaka jest w tym wszystkim rola Malcolma? Catharinę mocno poruszyły pretensje dziewczynki do matki o nadmierne zainteresowanie jedynym w tym domu mężczyzną. Czy był to jedynie wymysł chorej wyobraźni dziecka, obawiającego się utraty swej uprzywilejowanej pozycji, czy może tkwiło w tych zarzutach ziarenko prawdy?
Malcolm wspominał mimochodem o niezdrowej atmosferze panującej wokół jego osoby. Ale twierdził, że nic nie może zrobić, bo ma związane ręce, choć nie chciał wyjawić, dlaczego.
Catharinę przeszły dreszcze, bo nagle cała ta sytuacja wydała jej się bardzo nieprzyjemna.
Zastanawiała się też, co z tym wszystkim ma wspólnego Agneta Järncrona, dziedziczka Markanäs sprzed dwustu lat. No i czemu drzwi w pokoju Malcolma są tak starannie zaryglowane?
Chcąc otrząsnąć się z dręczących ją myśli, przypomniała sobie popołudnie spędzone z Joachimem. Chłopiec się bardzo do niej przywiązał i cieszył się, kiedy przychodziła się z nim pobawić. Jego matka, żona zarządcy, była prostą, ale miłą kobietą. Z wdzięcznością odnosiła się do Cathariny. Joachim, najstarszy spośród rodzeństwa, był bardzo samotnym dzieckiem. Niełatwo było go zająć. Matka wspomniała, że pan Malcolm w wolnych chwilach starał się przerabiać z chłopcem lekcje, gdyż kalectwo uniemożliwiało Joachimowi naukę w szkole. Na prośbę Malcolma również pani Tamara otoczyła chłopca szczególną opieką. A było to niezwykle inteligentne i uzdolnione dziecko, tak jakby natura postanowiła zrekompensować mu fizyczne braki.
Catharina poczuła ciepło w sercu. Świadomość, że sprawia się komuś radość, że jest się potrzebnym, każdego człowieka podnosi na duchu. A przy tym ten chłopiec zaskakiwał ją swoją wiedzą. Chwilami wręcz nie nadążała za biegiem jego myśli, ale nie dawała tego po sobie poznać. Za nic w świecie nie przyznałaby się do porażki. Zresztą właśnie ta cecha charakteru przywiodła ją do Markanäs.
Przy nakrywaniu stołu poplamiła sokiem fartuszek, więc szybko pobiegła do swego pokoju po czysty. Na piętrze zatrzymała się gwałtownie, bo oto od strony sypialni doszedł ją niepokojący odgłos. Wsłuchiwała się przez chwilę w rozdzierający płacz którejś z kobiet. Po chwili namysłu odeszła, uznając, że gdyby ona znalazła się na miejscu rozpaczającej, nie życzyłaby sobie pociechy ze strony służby.
Kiedy potem podawała do stołu, dokładnie przyjrzała się obecnym. Bez trudu odgadła, która z kobiet płakała – była to pani Tamara…
Catharina zastanawiała się, w jaki sposób Malcolm zamierza powiadomić ją o spotkaniu. A może o wszystkim zapomniał? Albo, co gorsza, żałował tego, co jej wyznał, i będzie jej unikał?
Jednak kiedy mijali się przy drzwiach salonu po podaniu wieczornej herbaty, wsunął jej dyskretnie do ręki karteczkę. Catharina ciągle nie pojmowała, dlaczego Malcolm zachowuje się w taki sposób… Czyżby był przesądny? Chyba nie wierzył, że Agneta Järncrona nadal patrzy i nasłuchuje z każdego zakamarka?
Ale liścik Malcolma bardzo ją uradował. Kiedy znalazła się sama w spiżarni, rozwinęła karteczkę i przeczytała wiadomość: Czekaj na tylnych schodach między kuchnią a przejściem do sypialni o wpół do jedenastej.
O wpół do jedenastej? Tak późno? Jak ja wytrzymam, żeby nie zasnąć, zastanawiała się Catharina, która wieczorami bywała taka zmęczona, że dosłownie padała z nóg. Wiedziała jednak, że Elsbeth nie kładzie się do łóżka wcześniej niż o wpół do dziesiątej, a matka musi wówczas także iść do sypialni. Dziewczynka bowiem nie mogła ścierpieć, że coś się dzieje pod jej nieobecność. Panna Inez także przyłączała się do nich.
Malcolm więc chciał mieć pewność, że kiedy spotka się ze służącą, wszystkie współmieszkanki dworu będą już spać.
ROZDZIAŁ VI
Ale wieczór nie upłynął im tak, jak zaplanowali.
Rodzina zasiadła do herbaty, Catharina zaś stanęła dyskretnie z boku, gotowa w każdej chwili usłużyć, gdyby została o to poproszona. Wszyscy z niepokojem nasłuchiwali szalejącej za oknami wichury. Od Bałtyku rozkołysanego wiosennym sztormem przewalał się przez równinę Östergötland prawdziwy huragan. Stary pałac trzeszczał w spojeniach.
Catharina rzuciła zatrwożone spojrzenie na Malcolma, ale jego widoczne zdenerwowanie spotęgowało jeszcze niepokój dziewczyny.
– W czasie ostatniej wichury zerwało dachy w czworakach – mruknął.
– Pamiętam – westchnęła pani Tamara. – Cóż to był za żywioł!
Elsbeth wstała od stołu i podeszła do okna.
– Spójrzcie na księżyc – odezwała się zafascynowana. – Gna gdzieś między chmurami. O, teraz zniknął… Nie, znowu świeci! Na dworze jest cudownie, wiatr szarpie drzewa, omal ich nie wyrywając z korzeniami, unosi w górę wszystko, co da się porwać z ziemi. O, znów się ściemniło niczym w grobie.
W błękitnych oczach dziewczynki czaiło się dziecinne zdumienie nad siłami przyrody, ale nie okazywała strachu, raczej zachwyt.
– Usiądź, proszę, Elsbeth! – upomniała córkę pani Tamara. – Jest już dostatecznie strasznie. Nie wywołuj więc złych mocy.
Ledwie skończyła mówić, rozległo się głośne walenie w drzwi frontowe. Wszyscy odruchowo zwrócili wzrok ku Catharinie, więc poszła otworzyć. Świadomość, że w salonie siedzi Malcolm, dodała jej odwagi, inaczej pewnie by się zawahała.
Nacisnęła klamkę. Drzwi się otworzyły tak gwałtownie, że omal nie wyrwało jej ręki. Lampy oliwne oświetlające hol zamigotały i zgasły. Zdążyła jednak rozpoznać zarządcę.
– Czy mogę porozmawiać z panem dziedzicem? – zawołał.
– Oczywiście, wejdź! – odkrzyknął mu Malcolm. – Ale zamknij drzwi, na miłość boską! Karin, czy możesz zapalić lampy?
Zarządca, kulejący nieco po doznanym urazie kolana, przeszedł po omacku do salonu, w którym Malcolm kazał zainstalować nowoczesne lampy naftowe. Takie same zakupił też na piętro i zamówił następne z zamiarem umieszczenia ich w holu. Tego wieczoru przekonali się, jak bardzo są przydatne.
Kiedy Catharina mozolnie rozpalała na nowo wszystkie lampy, usłyszała strzępy rozmowy prowadzonej w salonie.
– Wszyscy się boją – mówił zarządca. – Dachy kilku chat trzeba by przymocować linami… zagroda dla świń… banda Torstenssona…
Przypomniała sobie, że w kuchni służący rozprawiali o bandzie, a w ich słowach strach mieszał się z podziwem. Podobno była to grupa rzezimieszków otoczonych glorią bohaterów. Rabowali bogate domy, posuwając się nawet do brutalnych mordów. Kilku członków bandy złapano i osadzono w więzieniu, ale natychmiast dołączyli nowi, bo przynależność do gangu nobilitowała niejako każdego zbira.
– Pójdę z tobą – zadecydował Malcolm i ruszył do wyjścia. Kiedy otworzył drzwi, zapalone z takim trudem lampy oliwne znowu zgasły, ale mężczyźni nawet tego nie zauważyli. Ponieważ drzwi do salonu były zamknięte, Catharina nagle została sama w kompletnych ciemnościach.
Krzyknęła przestraszona. Zwabiona hałasem, do holu weszła pani Tamara, a ujrzawszy, co się stało, nakazała:
– Karin, idź na górę i znieś wszystkie lampy naftowe z korytarza. Ja tymczasem zajrzę do kuchni, żeby sprawdzić, czy mają zapas nafty. Widziałam, że jedna z lamp jest już pusta.
Catharina po ciemku doszła do schodów, ale w chwili, gdy księżyc rzucił bladą smugę, otworzyły się drzwi do salonu i stanęła w nich Elsbeth.
– Zamknij te drzwi, córeczko! – zawołała pani Tamara. – Bo powstaje straszny przeciąg, gdy równocześnie otwarte są drzwi wejściowe. Jeśli będziesz chciała pójść do kuchni, używaj tylnego wyjścia.
Elsbeth posłuchała matki. Catharina tymczasem weszła na piętro i wzięła lampę, a potem zniosła ją na dół i postawiła na wielkim kufrze w holu.
Właśnie wchodziła ponownie na górę po kolejną lampę, gdy nastąpiła seria nieoczekiwanych wydarzeń. Księżyc znów skrył się za chmurami. Kiedy Catharina znalazła się mniej więcej w połowie schodów, poczuła naraz lodowaty uścisk wokół kostki i silna dłoń pociągnęła ją po stopniach w dół. Przerażona rozejrzała się wokół i wówczas zobaczyła dziwną jasność na jednej z pobliskich ścian. W następnym ułamku sekundy zrozumiała, że drzwi do sali balowej stoją otworem i wylewa się stamtąd srebrzysta poświata. Ale zaraz księżyc znów zaszedł za chmury i zapadły ciemności. W dzwoniącej ciszy rozległ się przeraźliwy krzyk Cathariny.
Uścisk wokół łydki zelżał, więc dziewczyna wykorzystała okazję i wdrapała się po schodach. Dygocząc ze strachu wzywała pomocy.
Z kilku stron wpadli do holu domownicy. Pani Tamara trzymała świecznik w dłoni i oświetlając sobie drogę wołała:
– Co się stało? Czy to ty krzyczałaś, Elsbeth?
– Nie, mamo – odpowiedziała córka z miną niewiniątka.
– Ależ, Boże drogi – usłyszeli głos panny Inez. – Dlaczego są otwarte drzwi do sali balowej?
– To ja krzyczałam – odezwała się Catharina schodząc z góry. – Ktoś mnie napadł, gdy wchodziłam po schodach.
"Tajemnice Starego Dworu" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tajemnice Starego Dworu". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tajemnice Starego Dworu" друзьям в соцсетях.