– Och, mój motorek… – skarży się niewinny właściciel.

Odciągana na bok Babi spostrzega, że tłumek gapiów już się nie śmieje. Patrzą na nią w milczeniu. Rozstępują się przed nią. Pozwala się odciągnąć, poddając się jakiejś sile. Nerwowy śmiech wstrząsa jej ciałem. Przypomina sobie tamtą wulgarną dziewczynę z głębi stołu. I śmieje się jeszcze bardziej, z siebie się śmieje, choć z jej ust nie wydobywa się żaden dźwięk.

Powiew świeżego powietrza pieści jej twarz. Zamyka oczy, kręci jej się w głowie, serce bije mocno. Oddech rwie się, gwałtowne fale gniewu napływają rzadziej, choć jeszcze niezupełnie opadły. Coś pod nią zatrzymuje się. To motor. Step pomaga jej zsiąść.

– Chodź tutaj.

Są na moście Flaminio. Wchodzi po stopniach wyżej. Tu jest mała fontanna. Step moczy swoją bandanę i przeciera twarz Babi.

– Lepiej? – Babi kiwa głową potakująco. Step siada na ku obok. Macha zwisającymi nogami i patrzy na dziewczynę z uśmiechem.

– Kim ty jesteś? Ty, która nienawidzisz przemocy i bijatyk, szczęście, że zdążyłem, bo jeszcze trochę, a byś zatłukła nieszczęśnicę na amen.

Babi robi krok w jego stronę i wybucha płaczem. Nagle spazmatycznie. Jakby coś w niej pękło, jakaś tama, przeszkoda, uwalniając tę rzekę łez i szlochów. On patrzy na nią, rozkładając ręce, nie wiedząc, co ma czynić. Potem obejmuje te miękkie ramiona, drobne i drżące.

– Daj spokój, przestań. To nie twoja wina. Sprowokowała cię.

– Nie chciałam jej uderzyć, nie chciałam jej skrzywdzić. Naprawdę… Nie chciałam.

– Jasne, wiem.

Step bierze ją pod brodę. Zbiera małą, słoną łzę, po czym unosi jej twarz. Babi otwiera oczy, pociągając nosem, trzepocąc powiekami, uśmiechając się i śmiejąc trochę jeszcze nerwowo. Step powolutku zbliża się do jej ust i całuje ją. Wydają się jeszcze bardziej miękkie niż zwykle, pod jego pocałunkiem uległe, gorące… i trochę słone. A ona, znajdując pocieszenie w tym pocałunku, odpowiada najpierw delikatnie, a potem coraz namiętniej, niemal rozpaczliwie, znajdując wreszcie schronienie w gniazdku u nasady jego szyi. A on czuje jej mokre policzki, jej gładką skórę i drobne łkania tuż przy obojczyku pod uchem.

– Dość już. – Odsuwa ją od siebie. – No dosyć, przestań. – Wchodzi na murek barierki. – Jeśli nie przestaniesz płakać skoczę w dół. Zobaczysz… – Robi kilka niepewnych kroków po śliskim marmurze. Otwiera ramiona, szukając równowagi. – No więc przestaniesz, czy mam skakać?

Daleko w dole spokojna i mroczna rzeka, woda jest pełna nocy, a brzegi zarośli, Babi patrzy na niego z niepokojem, ale jeszcze pochlipuje.

– Nie rób tego… proszę.

– No to przestań płakać!

– To nie zależy ode mnie…

– No to ciao…

Step z krzykiem skacze w dół. Babi rzuca się do murku.

– Step! – Nic nie widać, tylko spokojny bieg rzeki kierowany własnym nurtem.

– Buuu!

Step wyskakuje zza murka i w locie chwyta ją za klapy kurtki. Babi wydaje okrzyk lęku.

– A ty uwierzyłaś, co? – Całuje ją.

– Tylko tego mi brakowało. Sam widzisz, w jakim jestem stanie, a ty tu takie wygłupy.

– Umyślnie to zrobiłem. Dobry przestrach to właśnie to. Wypłasza wszystko.

– To dobre na czkawkę.

– A ty co myślałaś? Chodź, pokażę ci coś. – Pomaga jej przedostać się na drugą stronę murku. Tu znajdują się jakby poza mostem, zawieszeni w mroku na wąskim karniszu. Pod nimi rzeka, nieco dalej oświetlona Olimpica. Owinięci w noc i cichy szmer wody, całują się znowu. Namiętnie i z zapałem, napełnieni pożądaniem. Podnosi jej bluzeczkę i odsłania pierś. Rozpina na sobie koszulę i spotyka się swoim ciałem z jej piersią. Tkwią w oddechu wspólnego ciepła, słuchając swoich serc, czując dotykające się ciała, chłodzone rześkim powiewem nocy.

Potem, siedząc już na murku, patrzą na niebo i gwiazdy. Babi wyciąga się, teraz wyciszona i spokojna, układając głowę na udach Stepa. On pieści jej włosy. W milczeniu. W pewnej chwili Babi zauważa jakiś napis.

– Ty byś nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił.

Step rozgląda się. Czyjś romantyczny spray wypisał na mieniu miłosne wyznanie: „Sarenko, kocham cię".

– To prawda. Ja nie umiem pisać, jak twierdzisz.

– Cóż, mógłbyś poprosić kogoś, żeby to zrobił za ciebie.

Babi zadziera głowę do tyłu, uśmiechając się przekornie.

– A mnie się wydaje, że pisanie takich rzeczy jest bardziej odpowiednie dla ciebie.

Na kolumnie naprzeciw Step dostrzega kolejny napis. „Cathie ma drugą najpiękniejszą dupkę w Europie". „Drugą" zostało dołączone w małym nawiasie.

Step uśmiecha się.

– Ten napis jest na pewno prawdziwszy. Ponieważ to ty masz pierwszą.

Babi podrywa się, zeskakuje z murku i uderza go swoją małą pięścią.

– Świntuch!

– Co robisz? Mnie też chcesz pobić? To staje się twoim nałogiem…

– Nie lubię takich żartów.

– Dobra, nie będzie ich. – Step chciałby ją objąć, ale wymyka mu się. – Nie wierzysz mi? Obiecuję…

– Jasne… Bo jak nie, to cię pobiję!

44

Alessandri?

– Obecna.

– Bandini?

– Obecna.

Pani Boi sprawdza listę obecności. Babi w ławce niespokojnie przypatruje się swojemu usprawiedliwieniu. Teraz już nic wydaje jej się tak doskonale. Pani Boi przeskakuje czyjeś nazwisko. Uczennica, która jest obecna i której zależy na swojej tożsamości, zwraca nauczycielce uwagę. Pani Boi przeprasza i cofa się do nazwiska, które opuściła. Babi uspokaja się nieco. U tak roztargnionej profesorki to usprawiedliwienie może jakoś przejdzie. Kiedy przychodzi jej kolej, zanosi swój dzienniczek do katedry wraz z dwiema innymi uczennicami, niebędącymi na lekcjach poprzedniego dnia. Stoi tam chwilę z łomocącym mocno sercem. Ale przechodzi gładko.

Babi wraca na miejsce i śledzi dalszy ciąg lekcji już rozluźniona. Pallina uśmiecha się do niej ze swojego miejsca. Dostaje od niej liścik. To rysunek. Jedna dziewczyna leży na ziemi, a druga stoi nad nią w pozycji boksera. Wyżej, dużymi literami, jak tytuł: „Babi III". To aluzja do filmu Rocky. Strzałka wskazuje na leżącą z podpisem „Maddalena" i w nawiasie „dziwka". Obok stojącej dziewczyny jest dłuższy napis. „Babi, jej pięści są z granitu, jej mięśnie ze stali. Kiedy pojawia się ona, cały plac Euclide drży ze strachu, a wszystkie dziwki uciekają". Babi nie pozostaje nic innego, jak się roześmiać.

Rozlega się dzwonek. Pani Boi, z pewnym trudem zebrawszy swoje rzeczy, wychodzi z klasy. Dziewczyny nie zdążyły jeszcze na dobre opuścić swoich ławek, gdy wchodzi pani Giacci. Uczennice w milczeniu wracają na swoje miejsca, Nauczycielka wkracza na katedrę. Babi odnosi wrażenie, że pani Giacci, wchodząc, uważnie rozejrzała się wokół, jakby kogoś szukała. Teraz, kiedy zobaczyła Babi, jakby oddycha ulgą, uśmiecha się. Siadając, Babi pociesza się, że tak jej się tylko wydaje. Musi z tym skończyć, postanawia. W końcu pani Giacci nie ma nic przeciwko niej.

– Gervasi! – Babi podnosi się. Pani Giacci patrzy na nią, uśmiechając się. – Proszę, proszę do mnie, panno Gervasi.

Babi wychodzi z ławki. Niedobrze. Z historii już była pytana. Ta baba wyraźnie się czepia.

– Weź ze sobą dzienniczek.

To zdanie jest jak cios w serce. Czuje, że zemdleje. Klasa zawirowała jej w oczach. Szuka Palliny. Ona też zbladła. Babi z ciężkim, nie do utrzymania dzienniczkiem podchodzi do katedry. Po co jej dzienniczek? Nieczyste sumienie nie jest w stanie odpowiedzieć. I małe światełko w tunelu. Może chce sprawdzić podpisaną uwagę. Czepia się tego promyczka nadziei, tej nieprawdopodobnej iluzji. Kładzie dzienniczek na katedrze.

Nauczycielka otwiera go, patrząc na nią.

– Wczoraj nie było cię w szkole, prawda?

Gaśnie nawet ten ostatni, wątły promyczek.

– Tak.

– A dlaczego?

– Nic czułam się najlepiej. – Teraz czuje się okropnie. Nauczycielka zbliża się niebezpiecznie do stroniczki usprawiedliwień. Znajduje ostatnie, to strasznie wątpliwe.

– A to miałby być podpis twojej matki, prawda? – Pani Giacci podsuwa jej przed oczy dzienniczek. Babi patrzy na rezultat swojej pracy kopisty. Nagle wydaje jej się to tak głupio sfałszowane, tak wyraźnie roztrzęsione, tak jawnie podrobione…

– Tak. – Pojawia się na jej ustach zupełnie bezsilne, ledwie słyszalne.

– Dziwne. Przed chwilą rozmawiałam na ten temat z twoją matką, a ona nic nie wiedziała o twojej nieobecności. A jeszcze mniej, że cokolwiek w tej sprawie podpisywała. Wkrótce tu będzie. Nie wydaje mi się, żeby była szczęśliwa. Już skończyłaś tę szkołę, panno Gervasi. Zostaniesz z niej wydalona. Podrobiony podpis, w którego sprawie składam doniesienie tam, gdzie trzeba, to pewne wyrzucenie ze szkoły. Szkoda, Gervasi, mogłabyś mieć dobry stopień na maturze. Cóż, może w przyszłym roku… Trzymaj.

Babi odbiera dzienniczek. Nagle zrobił się jakiś lekki. Wszystko zaczęło wyglądać niewiarygodnie inaczej, nawet jej ruchy, jej kroki. Jakby pływała w powietrzu. Gdy wraca na miejsce, czuje na sobie spojrzenia koleżanek i dziwne milczenie.

– Tym razem, panno Gervasi, ty popełniłaś błąd!

Nie pojmuje należycie tego, co następuje. Odnajduje się w pomieszczeniu z drewnianymi ławami. Jest tu jej matka, która strasznie na nią krzyczy. Przychodzi pani profesor Giacci z dyrektorem szkoły. Każą jej wyjść. Kiedy ona czeka na korytarzu, za drzwiami trwa długa dyskusja. Przechodzi zakon nica. Patrzą na siebie bez uśmiechu i bez słowa. Potem pojawia się matka. Chwytają za ramię i wychodzą. Matka jest wściekła.

– Mamo, czy mnie wyrzucą?

– Nie, jutro wrócisz do szkoły. Może jest pewne rozwiązanie, ale muszę porozmawiać z twoim ojcem, czy się zgodzi.

Jakież to może być rozwiązanie, że matka musi mieć aż zgodę ojca? Po obiedzie dowiaduje się o wszystkim. To tylko kwestia pieniędzy. Musieliby zapłacić. Zaletą szkół prywatnych jest to, że wszystko tam można załatwić. Problemem jest tylko to, za ile.

Daniela wchodzi do pokoju siostry z telefonem komórkowym w ręku.

– Trzymaj, to do ciebie.

- Halo? – Babi budzi się ze snu, w który zapadła zmęczona wydarzeniami.

– Ciao, przejechałabyś się ze mną? – To Step. Babi rozsiada się wygodniej na łóżku, od razu przytomnieje. – Chętnie, ale nie mogę.

– No nie mów, pojedziemy do Parnasu albo do Pantheonu. Postawię ci mrożoną kawę ze śmietaną w Tazza d'Oro. Piłaś tam kawę? Boska.

– Odbywam karę.

– Znowu? Nigdy się nic skończy?

– Kolejna. Dziś profesorka przyłapała mnie na sfałszowanym podpisie i zrobiło się piekło. Nie lubi mnie baba. Doniosła do dyrektora. Mogłam powtarzać rok. Ale matka jakoś to załatwiła.

– Masz twardą matkę. Niezły charakterek. Osiąga wszystko, co chce.

– To nie takie proste. Musiała zapłacić.

– Ile?

– Pięć tysięcy euro. Na cele dobroczynne.

Step wydaje z siebie znaczący gwizd.

– Kurde, piękny akt dobroci! – Zapada trochę kłopotliwe milczenie. – Halo, Babi!

– Tak, jestem.

– Myślałem, że nam przerwano.

– Nie, myślałam o tej Giacci, profesorce. Boję się, że sprawa na tym się nie skończy. Ja ją upokorzyłam wobec całej klasy i ona mi tego tak tanio nie daruje.

– Pięć tysięcy euro to za mało?

– Tyle zapłaci moja matka, tylko że to rodzaj darowizny… A ona weźmie się za mnie. Będzie wesoło! I pomyśleć, że dobrze poukładało mi się ze stopniami, matura byłaby zwykłym spacerkiem.

– Czyli że na pewno nie możesz wyjść?

– Ja nie żartuję, gdyby zadzwoniła moja matka i mnie nie zastała, byłby koniec świata.

– No to ja przyjadę do ciebie.

Babi patrzy na zegarek. Jest prawie piąta. Matka nie wróci tak szybko.

– Dobrze, przyjedź. Poczęstuję cię herbatą.

– Nie znajdzie się piwo?

– O piątej?

– Nie masz nic milszego niż piwo o piątej. A poza tym nie cierpię Anglików. – Rozłącza się.

Babi wyskakuje z łóżka. Wkłada buciki.

– Dani, zbiegam do spożywczego. Coś ci potrzeba?

– Nie, dziękuję. Kto przychodzi, Step?

– Zaraz się widzimy.

Kupuje dwa rodzaje piwa, puszkę heinekena i peroni. Gdyby chodziło o wino, łatwiej by sobie poradziła. Na piwie zupełnie się nie zna. Wraca szybko do domu i wstawia je do zamrażalnika. Wkrótce potem odzywa się domofon.

– Tak?

– Babi, to ja.

– Pierwsze piętro. – Naciska dwa razy przycisk domofonu i idzie do drzwi. Nie zapomina po drodze rzucić okiem na swoje odbicie w szybie jakiegoś obrazu. Wszystko w porządku. Otwiera drzwi. Widzi, jak wbiega po schodach, sadząc po kilka stopni. Zwalnia dopiero na podeście, żeby przywołać ów uśmiech, który tak się jej podoba.

– Ciao. – Babi robi mu przejście w drzwiach. On ją mija i od razu wyciąga spod kurtki jakieś pudełko.