– Ależ co ty mówisz? To są czyste idiotyzmy… A pomyśl o sobie, co ty z siebie robisz. Jesteś obłudnicą, publicznie kłamiesz!
– Nic mnie nie obchodzą twoi przyjaciele, nie obchodzi mnie również, co o mnie myślą, jak mnie oceniają. Zawsze mówicie, że są to ludzie, którzy dorobili się sami. Czego się dorobili? Tylko pieniędzy. Nie rozmawiają ze swoimi dziećmi. Nic tak naprawdę nie obchodzi ich, co one robią, co je boli. Gówno was to wszystko obchodzi!
Raffaella wymierzyła jej wtedy mocny policzek. Babi podniosła rękę do twarzy i uśmiechnęła się.
– Powiedziałam tak specjalnie, niech ci się nie wydaje… Teraz, kiedy mnie ukarałaś, twoje sumienie jest w porządku. Możesz wrócić do swoich przyjaciółek, możesz pograć sobie w karty. Twoja córka jest trzymana krótko. Wie, co jest słuszne, a co nie. Rozumie, że nie należy używać brzydkich słów i że trzeba zachowywać się grzecznie. Ale czy ty nie widzisz, że jesteś śmieszna, że to jest śmiechu warte? Wysyłasz mnie w niedzielę do kościoła, ale kiedy nazbyt uważnie słucham Ewangelii, to nie, to już niedobrze. Jeśli zbyt kocham moich bliźnich, jeśli przyprowadzam do domu kogoś, kto nie podnosi się, kiedy wchodzisz, i nie umie zachować się przy stole, kręcisz nosem. Powinniście mieć własne kościoły, swoją własną ewangelię, wedle której nie wszyscy muszą zmartwychwstać, a tylko ci, którzy nie zasiadają do stołu w podkoszulkach, nie podpisują się, stawiając nazwisko przed imieniem, dzięki czemu zawsze wiesz, czyimi są dziećmi, i którzy są opaleni i piękni oraz ubierają się wedle waszej mody. Jesteście błaznami.
I Babi poszła dalej, a Raffaella odprowadzała ją wzrokiem, dopóki nie wdrapała się na siodełko za Stepem i nie odjechali razem.
Ileż to czasu minęło. Jak wiele się zmieniło. Z westchnieniem otwiera drugą szufladę.
Biedna mama, jakżeż wiele sprawiała jej kłopotów. W gruncie rzeczy, to ona miała rację. Lepiej rozumie to teraz. Ale są w życiu sprawy ważniejsze. Układa jak trzeba swoje rzeczy. Jednak te ważniejsze sprawy jakoś nie przychodzą jej teraz do głowy, ani jedna, może dlatego, że wygodniej jest o nich nie myśleć. A może ich nie ma naprawdę tak wiele? To wyrzut sumienia czy ten staniczek, z którego Step sobie pokpiwał?
„Jaka jesteś dzisiaj seksowna". Jedno po drugim, nieubłaganie, napływają z daleka melancholijne i smutne wspomnienia. Jej osiemnaste urodziny w Ansedonii. O dziesiątej wieczorem, nieoczekiwanie, warkot motoru. Wszyscy zaproszeni wychylają się z tarasu. Nareszcie coś, o czym się będzie mówiło. Przyjechali Step, Pollo i ich przyjaciele. Zsiadają z motorów i wchodzą do świątecznego domu wesoło, pewnie, zuchwale, rozglądając się wokół, przyjaciele w poszukiwaniu jakiejś ładnej dupki, on jej.
Babi biegnie mu naprzeciw, gubiąc się w jego ramionach, słysząc „najlepsze życzenia, skarbie" i czując jego władczy pocałunek.
– Uważaj, są rodzice…
– Wiem, dlatego właśnie to robię! Chodź, uciekaj stąd ze mną…
Po torcie ze świeczkami i po wręczeniu jej przez rodziców roleksa znikają. Daje się porwać przez jego radosne oczy, przez jego zabawne pomysły, przez silny i szybki motor. Jazda w dół ku nocnemu morzu, ku zapachom żarnowca jak najdalej od niepotrzebnych gości, od wzgardliwych oczu Raffaelli, od zasmuconych Claudia, który chciał zatańczyć walca ze swoją córką, jak w takich okolicznościach czynią zwykle ojcowie.
Ale jej nie ma, ona jest daleko. Mała dorosła zatraca się w swoim tańcu miłosnym wśród pocałunków, łagodnych motywów słonych fal i romantycznego księżyca.
– Masz, to dla ciebie. – Na jej szyi połyskuje złoty naszyjnik, wysadzany turkusami płonącymi niebieskimi ognikami, jak jej szczęśliwe oczy. Babi uśmiecha się do niego, a jemu, wśród pocałunków, udaje się ją przekonać, że go nie ukradł.
– Przysięgam.
I ta noc przed maturą. Ileż jest śmiechu w domu przy powtarzaniu, przy zgadywaniu tematów. Rozmaite przypuszczenia, jakieś nielegalne przecieki. Każdy wie lepiej, jaki to będzie temat. Ciągle ktoś telefonuje, że zdobył ten prawdziwy.
– To będzie pięćdziesięciolecie telewizji, odkrycie nowego dzieła Manzoniego, rewolucja francuska, na pewno.
Niektórzy utrzymują, że dowiedzieli się z Australii, gdzie wszystko odbywa się dzień wcześniej, inni, że od zaprzyjaźnionego profesora, od kogoś z komisji, a jeszcze inni, że dowiedzieli się dzięki medium. Kiedy następnego dnia przyszłość staje się teraźniejszością, odkrywa się, że ten profesor nie jest znowu takim przyjacielem, a medium to zwyczajny oszust; o Australii lepiej nie mówić, bo za daleko. Jednak kiedy pojawiły się wyniki, była wielka niespodzianka.
Babi dostała sto. Popędziła do Stepa szczęśliwa, pełna entuzjazmu. On się roześmiał i żartował z niej.
– Jesteś dojrzała… Jesteś jak dojrzała ryba…
Rozebrał ją, śmiejąc się, pokpiwając, wydawało się, że wiedział, że oczekiwał takiego stopnia. Kochali się. A potem w rewanżu ona go żartobliwie wyśmiała.
– Mógłbyś to sobie wyobrazić? Ty, zwyczajne siedemdziesiąt, masz zaszczyt całować zasłużone sto… Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak ci się powiodło?
On uśmiechnął się do niej.
– Owszem, zdaję sobie sprawę. – I objął ją w milczeniu. Jakiś czas później Babi poszła z wizytą do pani Giacci.
W końcu, po tych wszystkich nieporozumieniach, nauczycielka jakby nabrała do niej sympatii. Traktowała ją teraz lepiej, może aż z pewnym respektem. Dopiero wtedy, gdy odwiedziła ją w domu, dowiedziała się dlaczego.
Ten pozorny respekt to był po prostu strach. Pani Giacci bała się, że zostanie zupełnie sama, że zostanie bez swego jedynego przyjaciela i towarzysza. Że nie zobaczy już swego psa. Bała się osamotnienia. Babi nie mogła wydobyć z siebie głosu, gdy słuchała wyrzutów nauczycielki, jej gniewu, jej złych słów. Gdy patrzyła na tę kobietę przed sobą, trzymającą Pepita w ramionach. Na tę starą kobietę, jeszcze bardziej zmęczoną, zgorzkniałą, rozczarowaną światem, młodzieżą. Babi uciekła stamtąd, przepraszając, nie wiedząc, co powiedzieć, nie wiedząc już, kim jest, kto jest jej przyjacielem, jaką w końcu powinna mieć ocenę, tę prawdziwą, na jaką zasłużyła.
Babi podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. Na niektórych tarasach świąteczne choinki to zapalają się, to gasną. Także w eleganckich salonach domu naprzeciwko. To Boże Narodzenie. Trzeba być dobrym. Może powinnam zadzwonić do niego. Ale ileż to już razy byłam dobra. Ileż razy mu wybaczałam. Panią Giacci także. Przypomniała sobie całe mnóstwo rozmów, jakie ze sobą przeprowadzili, te różne punkty widzenia, kłótnie, serdeczne powroty do zgody z nadzieją, że teraz wszystko pójdzie ku lepszemu. Lecz na nic się to zdało. Dyskusje nieustanne, każdego dnia, z rodzicami w stanie wojny, skrywane rozmowy telefoniczne, nocne dzwonienie. Matka, która podnosi słuchawkę. Step, który ją odkłada. Jego komórka, która w jego domu nie odbiera… A ona karana, coraz częściej. I tamten raz, kiedy Raffaella zorganizowała kolację we własnym domu, zmuszając ją do pozostania. Zaprosiła ludzi znaczących, wśród nich syna ich bogatego przyjaciela. Świetna partia, powiedziano jej. A potem pojawił się Step. Daniela mu otworzyła, nie zastanawiając się, nie pytając, kto tam. Oberwała za te drzwi po głowie, gdy Step wparował z rozmachem.
– Przepraszam, Dani, nie z tobą mam na pieńku, wiesz to!
Wziął Babi pod ramię i zabrał ją z domu mimo pełnych protestu krzyków Raffaelli i próby zatrzymania go ze strony domniemanej świetnej partii. Powalił go jednym ciosem, rozbijając mu wargę. Usnęła potem w jego ramionach, popłakując.
– Jakie to wszystko zrobiło się trudne. Chciałabym z tobą być gdzieś daleko od tych problemów, od moich rodziców, od tych awantur, w jakimś spokojnym miejscu poza czasem.
On uśmiechnął się do niej.
– Nie martw się. Ja wiem, dokąd pójdziemy, nikt tam nie będzie przeszkadzał.
Babi patrzy na niego oczami pełnymi nadziei. Dokąd?
– Tam, gdzie będziemy trzy metry ponad niebem, gdzie mieszkają zakochani.
Ale następnego dnia powróciła do domu i od tej chwili zaczęło się albo skończyło wszystko.
Babi zapisała się na uniwersytet, zaczęła chodzić na wykłady z ekonomii i handlu, popołudnia spędzając na nauce. Widują się więc rzadziej. Pewnego popołudnia, kiedy była z nim, wybrali się do Giovannicgo na jakieś witaminy w płynie. I gdy tam sobie spokojnie gawędzili przy stoliku na zewnątrz, pojawiły się jakieś dwa podejrzane typy. Nim Step zorientował się, że coś się szykuje, już siedzieli na nim. Trzymając się razem, atakowali go głowami na przemian, rozkrwawiając mu natychmiast twarz. Babi zaczęła krzyczeć. Stepowi udało się wreszcie uwolnić, ale oni natychmiast uciekli podrasowaną vespą, znikając w gęstwinie ulicznego ruchu. Step pozostał na ziemi trochę ogłuszony i krwawiący. Babi pomogła mu wstać i papierowymi serwetkami zatrzymać krew, która obficie płynęła mu z nosa, plamiąc jej koszulkę Fruit. Potem on w milczeniu odwiózł ją do domu, nic bardzo wiedząc, o czym mówić. Przypomniał sobie jakąś awanturę jeszcze sprzed ich znajomości, w co ona uwierzyła albo tylko udała, że wierzy. Kiedy matka zobaczyła ją w domu w bluzce umazanej krwią, omal nie zemdlała.
– Co zrobiłaś sobie, Babi, jesteś ranna? Co ci się stało? To ten łajdak tak cię urządził? Mówiłam ci, że źle skończysz!
Poszła do swojego pokoju i przebrała się jak w transie. Położyła się na łóżku i próbowała zrozumieć, co tu jest nie w porządku. Coś powinno się zmienić. Tylko że to bardzo trudne. Nie jak bluzka, którą można ściągnąć z siebie i wrzucić między rzeczy do prania. Kilka dni później widziała się ze Stepem znowu. Miał kolejną bliznę na twarzy. Założyli mu klamry na brew.
– Coś ty sobie zrobił?
– Wiesz, żeby nic budzić Paola, wchodząc do domu, nie zapaliłem światła. Kropnąłem się w kant z rozmachem. Boli jak cholera.
Cierpiał i zadawał cierpienie. Prawdy dowiedziała się od Palliny. przypadkowo, podczas rozmowy przez telefon. Pojechali do Talenti, do Wuja z Ameryki, uzbrojeni w pałki i łańcuchy. Pod wodzą Stepa. Rozróba na dwanaście fajerek, istna wendeta. Było o tym nawet w gazecie. Babi odłożyła słuchawkę. Zatem zupełnie nie miały sensu te dyskusje z nim, i tak zawsze zrobi, co chce, po swojemu. Ma twardy łeb. Tyle razy tłumaczyła mu, że ona nie znosi przemocy, bójek, bandziorów.
Doprowadza do porządku szafy. Na podłodze zostają jakieś stare zeszyty bez wartości. Zeszyty z lat przeszłych, zapiski licealne, stare książki.
– Co robimy wieczorem? Pojedziemy na wyścigi? Jedź, jadą wszyscy.
– Raczysz sobie żartować. Żadne takie. Nigdy już moja noga tam nie postanie. Niech jeszcze spotkam tamtą wściekłą babę, a mordobicie gotowe. Mamy u nas wieczór po kolacji, jeśli ci odpowiada, przyjdź.
Step włożył granatową marynarkę. Cały wieczór przesiedział na kanapie, rozglądając się wokół, szukając czegoś interesującego w tym, co słyszał, nie znajdował jednak. On tych ludzi nigdy nie cierpiał. Kiedy trafiał na takie towarzyskie spotkania, myszkował po całym domu, podkradał z koleżkami różne rzeczy w sypialniach, inne wyrzucając pod łóżka. Gdzie oni są, ci koleżkowie? Teraz właśnie ścigają się na motorach z przyjaciółmi, rwąc na jednym kole sto czterdzieści na godzinę, kibicują ze starym Sigą, co zbiera zakłady, pędzą wciąż przed siebie z „rumiankami", z Ciccim i wszystkimi innymi. Co za jaja takie przyjęcie! Spotyka się wzrokiem z Babi. Uśmiecha się do niej. Jest jej przykro, bo wie dobrze, co on myśli.
Babi udaje się dostać do książki leżącej wyżej niż inne. I przypomina sobie wszystko, jakby to było w tej chwili.
Domofon dzwoni jak szalony. Pani domu przebiega pospiesznie przez salon, drzwi się otwierają i wpada Pallina, blada, wzburzona, wybuchając płaczem.
To była straszna noc. Nie może myśleć. Zbiera książki rozrzucone po podłodze. Odkłada też inne na stół, a kiedy się pochyla raz jeszcze, zauważa go. Jest tam, jasny i suchy, żółty, wypłowiały jak czas, który przeszedł. Na ciemnej wykładzinie złamany, pozbawiony już życia. Ten mały kłos, który włożyła do dzienniczka po pierwszych wagarach ze Stepem. Tamtego ranka, na wietrze zapowiadającym lato, pocałunki smakujące zapachem skóry na słońcu. Jej pierwsza miłość. Pamięta, jak bardzo była przekonana, że nie będzie już nigdy innej. Podnosi go. Kłos sypie się w jej palcach, jak stare myśli, proste marzenia, przedwczesne obietnice.
Step czuwa nad maszynką do kawy stojącą na kuchence. Kawa jeszcze nie wycieka. Odrobinę zwiększa płomień. Obok jest jeszcze trochę popiołu i strzęp pożółkłej kartki. Jego ulubione rysunki, kartony Andrei Pazienzy. Oryginały. Ukradł je w redakcji tego nowego czasopisma „Zut", kiedy Andrea jeszcze żył i współpracował z nimi. Którejś nocy wybił łokciem szybę w oknie i wszedł od góry. To było łatwe, zabrał tylko kartony mitycznego Paza, po czym szybko wymknąwszy się już przez drzwi, zniknął w mrokach nocy, ściskając pod pachą, szczęśliwy, rysunki swojego idola. Wkrótce potem Andrea umarł.
"Trzy metry nad niebem" отзывы
Отзывы читателей о книге "Trzy metry nad niebem". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Trzy metry nad niebem" друзьям в соцсетях.