Jest czerwiec. Jego zdjęcie w gazecie. Wokół Andrei cala redakcja. To zdjęcie zrobiono chyba kilka dni po kradzieży. Step zbiera wśród kratek kuchenki niedopalony kawałek. Co to było? To pewnie ten karton z twarzą Zanardiego. Teraz już nieważne. Spalił je wszystkie tamtego wieczoru po telefonie. Stał tu, przyglądając się, jak znikają kolory i twarze jego bohaterów, skręcając się w objęciach płomienia, jak spopielają się, dymiąc, mityczne myśli nieznanych poetów. Potem przyszedł jego brat.

– Co ty wyprawiasz? Czyś ty zwariował? Przecież spalisz nam okap nad kuchnią!

Chciał zgasić nazbyt wysoki płomień, ale on go zatrzymał.

– Step, czy ty nie możesz ruszyć mózgiem? A potem ja będę za to płacić, nie? Za te gówniarstwa powinienem cię wyrzucić z domu!

Step nie wytrzymał. Cisnął nim o ścianę tuż koło okna. Schwycił go za gardło, prawie dusząc. Paolo zgubił okulary. Poleciały daleko, a spadając na ziemię, potłukły się. Wówczas Step ochłonął. Zostawił go w spokoju. Paolo podniósł swoje rozbite okulary i wyszedł bez słowa. Step poczuł się jeszcze gorzej. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Wpatrując się w swoje kartony, które płonąc wysokim ogniem, niszczyły okap, został na swoim miejscu, cierpiąc, jak nigdy nic cierpiał. Osamotniony, jak nigdy dotąd. Przychodzi mu na myśl Battisti. „Pobić kogoś tylko dlatego, że nie okazał dość szacunku, wiedząc, że na to, co cię boli, nie ma ratunku". To prawda, ma rację. Ale teraz to boli jeszcze mocniej. Ten ktoś to jego brat. Kawa wycieka gwałtownie, pomrukując niecierpliwie, jakby i ona chciała coś jeszcze powiedzieć. Step przelewa ją do filiżanki, potem chyłkiem szybko wypija. W ustach pozostaje jej gorzki smak, podobnie jak ten, który jest pamięcią jego serca.

Wrzesień. Rodzice Babi kupili jej bilet na samolot do Londynu. Porozumieli się w tej sprawie z matką Palliny. Niech dziewczyny oderwą się od swoich złych przyjaźni.

Załatwiły to szybko. Plan był dobrze pomyślany. Krótka wizyta u znajomego w odpowiednim urzędzie. Nowe paszporty. Na czarter do Anglii wsiadają dwie osoby, ale bilety, zamienione kilka dni wcześniej, opiewają na inne imiona. Pollo i Pallina.

Piętnaście dni niezapomnianych dla wszystkich. Dla rodziców Babi, zadowolonych w złudzeniu: nareszcie spokojni. Dla Polla i Palliny wędrówki po Londynie, po pubach i dyskotekach, z wysyłaniem do wszystkich zakupionych w Rzymie angielskich pocztówek z Lyon Book, podpisanych wcześniej przez Babi. A Step i ona właśnie, daleko od wszystkich, na greckiej wyspie Astipaleia. Podróż wprost epicka. Motorem do Brindisi, potem prom, noc pod gwiazdami, na pokładzie, razem na kolorowych śpiworach, śpiewając z różnymi nacjami angielskie piosenki, poprawiając wymowę, choć pewnie nie tak, jak chcieliby rodzice. Potem białe młyny, kozy, skały, mały domek nad morzem. Łowienie ryb o świcie, popołudniowe spanie, nocne eskapady, spacery po plaży. Gospodarze miejsca i czasu, sami, nie licząc gwiazd, zapominający o dniach, wykonujący pełne kłamstw telefony.

Step popija kawę. Wydaje mu się jeszcze bardziej gorzka. Zaczyna się śmiać. Z tamtej próby, kiedy Babi zaprosiła wszystkich jego przyjaciół na kolację. Próby resocjalizacji. Usiedli przy stole i zachowywali się raczej poprawnie, właśnie tak jak Step nakazał. Potem nie wytrzymali. Jeden po drugim zaczęli wstawać, sami nabierać na talerze, zapijając piwem, zaglądając do salonu. Nigdy nie należy zapraszać gości w środę. Nigdy, kiedy są piłkarskie puchary. Oczywiście, wszystko skończyło się tragicznie. Roma przegrała, któryś z kibiców Lazio zaczął z tego pokpiwać, a to wystarczyło do awantury. Step musiał ich wszystkich wyrzucić. Różnice, rozbieżności, trudności. Próbował wyjść jej naprzeciw. Bal maskowy. Przebrali się za Toma i Jerry'ego, ale właśnie tam zawędrowali Pollo i kompani. Zwyczajny przypadek czy szydercze przeznaczenie? Albo jeszcze prościej, to Pallina puściła farbę. Wszyscy udawali, że go nie poznają. Wszyscy witali Babi, tego małego Jerry'ego o niebieskich oczach, a ignorowali Toma, śmiejąc się, ilekroć zbliżało się do nich to kocisko o wzdętych muskułach.

Następnego dnia na placu Pollo, Schello, Hook i jeszcze któryś podeszli do niego z posępnymi minami.

– Step, musimy ci o czymś powiedzieć. Wiesz, wczoraj byliśmy na pewnej zabawie, na której była Babi.

Step spojrzał na nich, jak gdyby nigdy nic.

– I co z tego?

– Była przebrana za mysz, ale obok kręcił się jakiś kot, który dowalał się do niej, rozumiesz. Zachowywał się jak świnia. Wydawało się, że to ktoś ważny, od nawalanki. Jeśli uważasz, że trzeba go załatwić, powiedz nam. Bo to jest problem, wiesz. Są koty, które mają pewne… – Pollo nie kończy, gdyż Step już siedzi na nim. Zręcznym chwytem zakłada mu nelsona i jeździ mu po głowie kostkami zaciśniętej pięści. A wszystko to na wesoło, wśród śmiechów przyjaciół i jego samego. Och, przyjaciele! Nagle ogarnia go smutek. Tamtego wieczoru… Dlaczego poszedł wtedy do Gervasich, dlaczego poszedł tam, a nie na wyścigi? Babi bardzo nalegała. Ileż to rzeczy zrobił dla niej. Może by się to nie wydarzyło. Może.

Domofon dzwoni jak szalony. Pani domu przebiega pospiesznie przez salon, drzwi się otwierają i staje w nich Pallina. Ma bladą twarz i jest cała rozdygotana. Oczy ma pełne bólu i mokre od łez. Step szybko do niej podchodzi. Ona patrzy na niego, z trudem powstrzymując szloch.

– Pollo nie żyje. – Pada mu w ramiona, szukając czegoś, czego nie znajdzie nigdzie. Jego przyjaciel, jej chłopiec, ten śmiech głośny i otwarty. Natychmiast popędzili z Babi jej grekiem 10, otrzymanym niedawno w prezencie od rodziców. We troje w tym samochodzie, wszyscy pod ciśnieniem czegoś nowego, co w ciszy łączy cierpienie. Potem zobaczył go. Błyskające światła wokół jednego punktu. Motoru jego przyjaciela. Znienawidzone mundury i samochody policji wokół Polla, leżącego na ziemi bez siły, by się śmiać, żartować, kpić i mówić głupoty. Ktoś wymierza coś z metrem w ręku. Ktoś inny przygląda się. Ale nikt nie może wiedzieć ani zmierzyć tego, co odeszło. Step pochyla się nad nim w milczeniu, głaszcze twarz przyjaciela. Tym gestem miłości, którego nie zaznał przez lata przyjaźni, do której nie był dopuszczony. I szepce, płacząc:

– Będzie mi ciebie brakowało.

I Bóg tylko wie, jak był szczery.

Kawa dopita. Raptem czuje potrzebę wysłuchania wiadomości z „Corridę delio Sport", przeczytanych głosem tego obijającego się tu faceta, który terroryzuje mu gosposię, który wchodzi rano do jego domu, budząc go, który przechodzi przez jego życie z hałasem i śmiechem. Zastanawia się, od kiedy już nie jada kanapek z łososiem. Od dawna, od wtedy. Ale teraz dziwnie nie ma na nie ochoty. Może dlatego, że gdyby chciał, mógłby je mieć.


Babi przygląda się prezentowi, który kupiła dla Palliny. Jest przed nią, na stole, owinięty w czerwony papier i złotą tasiemkę. Wybrała go starannie, powinien podobać się Pallinie, zapłaciła niemało. Ale jest jeszcze przed nią, tu. Nie dzwoniła do niej, nie rozmawiały ze sobą. Ileż to zmieniło się w stosunkach z Palliną. Już nie jest ta sama, źle im się rozmawia. Może dlatego, że po maturze wybrały różne drogi. Ona zapisała się na wydział ekonomii i handlu, Pallina do Instytutu Grafiki. Zawsze lubiła rysować. Przypomina sobie te wszystkie liściki, jakie jej przysyłała podczas lekcji. Karykatury, jakieś dowcipy słowne, komentarze, twarze koleżanek. Zgadnij, kto to? Była tak świetna, że Babi bez trudu odgadywała. Patrzyła na rysunek, podnosiła głowę i jest. To ta z brodą wysuniętą, z uszami nieco odstającymi i przesadnym uśmiechem. I śmiały się do siebie na odległość, zwyczajne koleżanki, wielkie przyjaciółki. Każdy pretekst był dobry, żeby uwspólnić sprawę, niemal dumne ze swej żywiołowości, nie ukrywające swoich uśmiechów.

A potem tamten wieczór i dni następne, i cały miesiąc. Długie milczenia, płacze. Polla nie ma już, a ona nie może się z tym pogodzić. Aż któregoś dnia została wezwana przez matkę Palliny. Poleciała tam natychmiast. Zastała ją w domu, na łóżku, rzygającą. Wydudliła pół butelki whisky, zagryzając garścią validolu. Samobójstwo ubogich, oceniła Babi, kiedy Pallina doszła nieco do siebie. Pallina najpierw się roześmiała, a potem rozpłakała w jej ramionach. Matka pozostawiła je same, nie bardzo wiedząc, co robić. Babi głaszcze Pallinę po głowie.

– Daj spokój, Pallina, nie rób tego więcej. Wszyscy przechodzimy momenty krytyczne, wszystkim co najmniej raz przychodzi do głowy, żeby ze sobą skończyć, bo nie warto już żyć. Ale czy nie pamiętasz, jak smakują rogaliki u Mondiego, pizza u Baffetta, lody u Giovanniego? – Pallina uśmiecha się, wyciera łzy nadgarstkiem i pociąga nosem.

– Ja też, dość dawno temu, kiedy zdradził mnie ten gówniarz Marco, chciałam umrzeć, nie mogłam tego wytrzymać, nie widziałam sensu życia. Ale potem wyszłam z tego, ty mi pomogłaś, zabierałaś mnie ze sobą, poznałam Stepa. Pewnie, teraz chciałabym zabić jego wraz z jego sposobem życia, ale to lepsze, nie?

Wybuchają śmiechem. Pallina jeszcze pochlipując, Babi, podając jej papierowe chusteczki. Ale od tego dnia coś zaczęło się zmieniać między nimi, coś się zacięło. Dzwoniły do siebie coraz rzadziej, a i tak nie miały sobie wiele do powiedzenia.

Może dlatego, że okazawszy przyjacielowi swoją słabość, człowiek już nie jest wobec niego tak swobodny. Może dlatego też, iż sądzimy zawsze, że nasze cierpienie jest jedyne, nieporównywalne, jak wszystko to, co nas dotyczy.

Nikt nie kocha tak, jak my kochamy, nikt nie cierpi tak, jak my cierpimy. Brzuch przecież boli mnie, nie ciebie. Może Pallina nigdy jej nie wybaczyła, że tego wieczoru bawiła się ze Stepem, a Step, gdyby był tam wtedy, nie pozwoliłby, aby Pollo wystartował; uratowałby go, nie pozwoliłby mu umrzeć; Step był jego aniołem stróżem. Babi patrzy na prezent. Może są jeszcze inne powody, głębiej ukryte, trudniejsze do zrozumienia. Powinna zadzwonić do niej. W Boże Narodzenie wszyscy są dobrzy.

– Babi! – To głos matki. Zadzwoni do Palliny później.

– Tak, mamo.

– Możesz przyjść na chwilę?… Zobacz, kto tu jest. To Alfredo, stoi przy drzwiach.

– Cześć.

Babi trochę się rumieni. W tym się nie zmieniła. Kiedy podchodzi, żeby się przywitać, sama to zauważa. Może w tym nie zmieni się nigdy. Alfredo stara się wyprowadzić ją z zakłopotania.

– Gorąco u was.

– Tak – odpowiada Babi z uśmiechem. Matka zostawia ich samych.

– Nie miałabyś ochoty obejrzeć wystawy szopek na placu del Popolo?

– Owszem, narzucę coś na siebie. Tu jest dość ciepło, ale na dworze musi być zimno…

Uśmiechają się do siebie. On ściska jej rękę. Patrzy na niego życzliwie. A nawet z ciekawością. Dziwne, mieszkają tyle lat w jednym domu, a nigdy się nie poznali przedtem, zauważa.

– Wiesz, uczyłem się dużo w ostatnich latach, przygotowuję pracę dyplomową i musiałem się rozstać z moją dziewczyną.

– Ja też.

– Przygotowujesz się do dyplomu? – Uśmiechnął się.

– Nie, ale rozstałam się z moim chłopcem.

W rzeczywistości Step jeszcze o tym nie wiedział, ale ona już postanowiła. To była trudna decyzja, dojrzewająca wśród kłótni, sporów, problemów z rodzicami, a może też, czemu nie, teraz z Alfredem. Babi wkłada płaszcz. Przechodzi korytarzem. Dzwoni telefon. Babi przez chwilę zatrzymuje się przed aparatem. Jeden dzwonek, drugi. Odbiera pani Raffaella.

– Tak?

Babi stoi obok, patrzy na nią pytającym wzrokiem, jakby niespokojna, że może być do niej. Matka łagodnie kręci głową, zasłania mikrofon ręką.

– To do mnie… Idź już, idź…

Babi żegna ją uspokojona, słowo ciepłe, jak pocałunek.

– Wrócę później.

Raffaella odprowadza ją wzrokiem, krótkim uśmiechem odpowiada na grzeczne „do widzenia" Alfreda. Drzwi się zamykają.

– Halo, słucham? Nie, przykro mi. Babi nie ma w domu. Nie, nie wiem, kiedy wróci.


Step odkłada słuchawkę. Zastanawia się, czy rzeczywiście nie ma jej w domu. Czy by jej powiedziała o tym telefonie. Sam na tej kanapie przy milczącym aparacie, bez nadziei. Przepłynęły szczęśliwe dni, dni uśmiechów, miłości, słońca. Zaczyna ją sobie wyobrażać obok siebie, w jego ramionach, na tej właśnie kanapie, tak, jak było.

Momenty złudzenia, gwałtowne chwile namiętności, godziny samotności. Jeszcze bardziej czuje się osamotniony, pozbawiony nawet dumy. Później, kręcąc się wśród ludzi, widzi szczęśliwe pary w samochodach, w świątecznym ruchu, z prezentami. Uśmiecha się. Trudno się prowadzi, kiedy ona przygarnia się do ciebie, kiedy chce na siłę zmienić bieg i nie potrafi, kiedy chcesz, z jedną ręką na kierownicy, prowadzić i równocześnie kochać się.

Wędruje wśród fałszywych Świętych Mikołajów, zapachu pieczonych kasztanów, gwiżdżących policjantów, ludzi z paczkami, wypatrując jej włosów, węsząc za jej zapachem, myląc się i doganiając obce kobiety, by potem uspokajać tłukące się serce.

Ulica Vigna Stelluti pewnego dnia pełna wesołości. Step nosi ją w ramionach jak dziecko, całując na oczach wszystkich, zachwyconych takim pomysłem. Potem wchodzi do Euclide, sadza ją grzecznie na ladzie, a ludzie wokół słyszą, jak zamawia: