– Taaak! Oto on, nowy zwycięzca. Step! Rozradowany Schello zbliża się do Stepa, ale ten kręci głową.

Ten gest zdaje się być rozkazem, bo plac znowu milknie. Ten kawałek ze Springsteena brzmi w radiu niemal jak znak od losu dla Siciliana, l'm joing down. Step uśmiecha się do siebie, lewą rękę chowa za plecy i tylko na prawej, z krzykiem, demonstruje ostatnią pompkę. Prawie opada na marmur, patrzy na kamień dzikim wzrokiem, a potem znowu, dygocąc z wysiłku, całą swoją mocą i złością, wciąż na jednej ręce wypycha ciało ku górze. Krzyk wyzwolenia wyrywa mu się z gardła:

– Taaak! – Gdy nic starczało siły, wspomagała ją wola. Nieruchomy, wyciągnięty do przodu, z głową uniesioną ku niebu, trwa tak jak krzyczący posąg – na przekór ciemności nocy i urodzie gwiazd.

– Yahooo! – Schello wrzeszczy jak opętany. Plac eksploduje podobnym krzykiem, uruchamiając motory i skutery, włączając klaksony i wszystkie możliwe źródła hałasu. Pollo zaczyna kopać żaluzje kiosku z gazetami.

Lucone rzuca butelką po piwie w witrynę sklepową. W domach wokół otwierają się okna. Zaczyna wyć jakiś alarm. Stare kobiety w nocnych koszulach pojawiają się na balkonach, wołając z lękiem „co się dzieje?". Ktoś żąda ciszy. Jakaś pani grozi, że wezwie policję. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie motory ruszają. Pollo, Lucone i kilku innych wskakują w biegu na siodełka, z rur wydechowych strzelają białe spalmy. Jakaś puszka toczy się w nieznane, wciąż hałasując. Wszystkie dziewczęta rozchodzą się ilu domów. Maddalena jest jeszcze bardziej zakochana. Hook podjeżdża do Stepa.

– Kurde, piękne zawody, co?

– Niezłe.

Inne motory też ustawiają się obok siebie, zajmują całą jezdnię, nie przejmując się klaksonami samochodów, z którymi mijają się w pędzie. Schello podnosi się na swojej starej, przerobionej vespie i woła:

– Jest jakaś prywatka na Cassii, pod tysiąc sto trzydziestym. W bloku.

– Wpuszczą nas?

– Znam tam jedną – zapewnia Schello.

– Kto to?

– Francesca.

– Coś ty, poderwałeś ją?

– Tak.

– No to nas nie wpuszczą.

Śmiejąc się, redukują jednak biegi, a hamując i paląc gumę, składają motory do skrętu w lewo. Niektórzy – podrywając przednie koła, wszyscy – lekceważąc czerwone światło. Potem na pełnym gazie wpadają na Cassie.

7

Zadbane mieszkanie, duże okna, z których widać Olimpikę. Ładne obrazy na ścianach, na pewno jest tu też Fantuzzi. Cztery pudła w kątach salonu rozprowadzają jakiś dobrze zmiksowany kawałek. Muzyka ogarnia młodych ludzi w salonie, którzy, rozmawiając ze sobą, poddają się jej rytmowi.

– Dani, ledwie cię poznałam.

– Ty też jesteś przeciwko mnie?

– Mówiłam o sukience, świetnie ci w niej, naprawdę. Daniela zerka na siebie, Giulia przecież zna tę sukienkę, ale dała się przez chwilę nabrać.

– Ej, Giuli!

– No co, czego się złościsz? Wyglądasz jak Monopane, ta koza z trzeciej „b", która przychodzi do szkoły zawsze zaniedbana…

– Jak ty to robisz, że zawsze jesteś taka sympatyczna?

– Dzięki temu jesteśmy przyjaciółkami.

– A kto mówi, że jestem twoją przyjaciółką? Giulia wychyla się ku niej.

– No dobra, buziaki, zawrzyjmy pokój. Daniela uśmiecha się. Robi krok w jej stronę i zauważa stojącego tuż za nią Palombiego.

– Andrea! – Omija policzek Giulii, spodziewając się, że kiedyś wreszcie trafi na jego usta. – Co u ciebie?

Andrea jakby się zawahał.

– Dobrze. A co u ciebie?

– Bardzo dobrze.

Wymieniają pospieszny pocałunek. Andrea rusza dalej, witając się z którymś z przyjaciół. Znowu pojawia się Giulia, uśmiecha się.

– Nie martw się, to klasyczna poza. Przez chwilę patrzy w jego stronę. On rozmawia to z jednym to z drugim znajomym, potem odwraca się, przygląda się Danieli uważnie, teraz się uśmiecha. Wreszcie się udało.

– Do licha! No jasne, mówiłam, że przesadziłaś… Po prostu cię nie poznał.

Przez salon przechodzi Babi. Niektóre dziewczęta tańczą sobą. W kącie pokoju ktoś zabawia się w didżeja, niby konkurent dla Francesca, próbuje z nikłym sukcesem rapu. Kakaś dziewczyna szaleje w solowym tańcu, wyrzucając wyko ramiona.

Babi uśmiecha się i kręci głową.

– Pallina!

Zaokrąglona twarzyczka, obramowana długimi, kasztanowymi włosami i udziwnionym kosmykiem z boku, odwraca się.

– Babi, uauuu! – Dziewczyna biegnie do niej, obejmuje ją i całuje, prawie unosząc w powietrze.

– Jak się masz?,

– Doskonale. Mówiłaś, że nie przyjdziesz.

– No właśnie, byliśmy z Demą na zabawie w Olgiacie, ale nie masz pojęcia, co za nudy! Zaraz zwialiśmy stamtąd. No i jesteśmy tutaj… A co, nie jesteś zadowolona?

– Coś ty, jestem bardzo zadowolona. Zrobiłaś łacinę? Pamiętaj, że ona cię jutro wyrwie, tylko ciebie brakuje, żeby zamknąć rundę.

– Tak, wiem, uczyłam się przez całe popołudnie, ale potem musiałam wyjść z matką i pojechać do centrum. Popatrz, co sobie sprawiłam, podoba ci się?

Robi zręczny piruet, bardziej jak tancerka niż modelka, aż jej wesoły kombinezon z granatowej satyny nabiera powietrza.

– Bardzo…

– Dema powiedział, że jest mi w tym świetnie…

– Jeszcze by nie! Znasz moją teorię, prawda?

– Och, przecież przyjaźnimy się od wieków!

– Tak, tak, ale moją teorię pozwól mi zachować.

– Cześć, Babi. – Chłopiec o miłym wyglądzie, z brązowymi kędziorami i jasną cerą podchodzi do nich.

– Cześć, Dema, co u ciebie?

– W porządku. Widziałaś, jaki ciuch ma Pallina?

– Owszem. Pominąwszy moją teorię, całkiem dobrze w nim wygląda. – Babi uśmiecha się do przyjaciółki. – Idę przywitać się z Robertą, bo jeszcze nie złożyłam jej życzeń.

Odchodzi. Dema odprowadza ją wzrokiem.

– Co to za historia z tą jej teorią?

– Och, nic… Wiesz, jaka ona jest… To kobieta tysiąca teorii i żadnej praktyki. Albo prawie…

Pallina śmieje się, potem przypatruje się lepiej Demie. Ich spojrzenia na chwilę się krzyżują. Miejmy nadzieję, że tym razem nie miała racji.

– No, chodź potańczyć.

Pallina bierze go za rękę i prowadzi między tańczących.

– Cześć, Roby, najlepsze życzenia!

– O, Babi, cześć! – Wymieniają dwa szczere pocałunki.

– Podobał ci się prezent?

– Prześliczny, naprawdę. Właśnie taki, jakiego potrzebowałam.

– Wiedzieliśmy o tym… To był mój pomysł. W końcu stale się spóźniasz na pierwsze lekcje, a przecież nie mieszkasz daleko – wyjaśnia z uśmiechem Babi.

Za ich plecami pojawia się Chicco Brandelli.

– Coście jej wymyślili?

Babi odwraca się i na jego widok gasi uśmiech.

– Cześć, Chicco.

– Dostałam od nich przepiękne radio z budzikiem.

– A, to mile, naprawdę!

– Wiesz, on też zrobił mi prześliczny prezent.

– Tak? Co takiego?

– Poduszkę, całą z koronki. Już ją położyłam na łóżku.

– Uważaj, bo zechce ją wypróbować.

Babi uśmiecha się kwaśno do Brandellego i odchodzi W stronę tarasu. Roberta śledzi ją wzrokiem.

– Mnie poduszka naprawdę się podoba.

Jest szczera, nawet gotowa byłaby wypróbować ją razem z nim.

Chicco uśmiecha się do niej.

– Wierzę ci. Przepraszam na chwilę.

Odchodzi, a ona woła za nim, starając się go w jakiś sposób zatrzymać:

– Zaraz podadzą makaron!…

Na tarasie są miękkie fotele z jasnymi poduszkami haftowanymi w kwiaty i altana z kolorowymi światłami, ukrytymi w kępach roślin. Wzdłuż ogrodzenia ciągną się krzaki jaśminu. Babi przechadza się po ceglanej posadzce, świeży, wieczorny wiatr czesze jej włosy, pieści skórę, zbierając z niej odrobinę zapachu perfum, a zostawiając ślad w postaci gęsiej skórki.

– Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?

Babi, uśmiechając się do siebie, otula się dokładnie żakietem, zapina wszystkie guziki.

– To, co powinieneś zrobić, żeby mnie nie rozgniewać! Chicco podchodzi bliżej.

– Taka piękna noc… Głupio marnować ją na sprzeczki.

– Ja lubię się sprzeczać.

– Zauważyłem.

– Ale potem lubię zawierać pokój… Tak, to lubię najbardziej. Choć tobie, nie wiem czemu, jakoś nie potrafię wybaczyć.

– To znaczy, że jesteś rozdarta wewnętrznie. Trochę ci było ze mną miło, a trochę nie. Normalka. Wszystkie kobiety tak mają.

– Te „wszystkie" to twoje nieszczęście…

– Poddaję się… Podobał ci się ten wczorajszy film?

– Gdyby pozwolono mi go spokojnie obejrzeć!

– Powiedziałem, że się poddaję. To znaczy, przyślę ci kasetę do domu i zobaczysz go sobie sama, nikt ci nie będzie przeszkadzał. A propos, wiesz, co słyszałem?

– Co?

– Że pewne rzeczy smakują bardziej w śmietanie… Babi śmieje się, udając, że go uderza.

– Świntuch!

Chicco zatrzymuje jej uniesioną rękę.

– Żartowałem. Pokój?

Ich twarze są blisko siebie. Babi patrzy mu w oczy. Są bardzo ładne, prawie jak jego uśmiech. Teraz ona się poddaje.

– Pokój.

Chicco pochyła się i delikatnie całuje ją w usta. Babi czuje, że zaczyna się z nią dziać coś nowego. Odsuwa się trochę i patrzy w niebo.

– Jaka piękna noc. Popatrz, jaki księżyc! Chicco wzdycha i podnosi oczy.

Kilka lekkich chmur płynie powoli po granacie nieba. Otula ją księżyc, jakby ciesząc się jego światłem, i same jaśnieją jego blaskiem.

– Pięknie, prawda?

Chicco mówi „tak", ale zwyczajnie nie docenia urody tej nocy. Babi patrzy gdzieś dalej. Domy, dachy, łąki wokół miasta, szpalery wysokich pinii, długa ulica, światła jakiegoś samochodu, odległe odgłosy metropolii. Gdyby mogła widzieć lepiej, dostrzegłaby tamtych chłopców, którzy ścigają się na motorach, śmiejąc się i grając na klaksonach. Może rozpoznałaby wśród nich chłopaka podrywającego ją tamtego ranka, kiedy jechała z ojcem do szkoły. I zobaczyłaby, że jest coraz bliżej.

Chicco obejmuje ją i dotyka jej włosów.

– Jesteś dzisiaj taka śliczna.

– Dzisiaj?

– Zawsze.

– Tak już lepiej.

I Babi pozwala się całować.

8

Wiele ulic dalej, w tym samym mieście.

Grubawy kelner w białym, doskonale skrojonym uniformie i z przerzedzoną, nieco spoconą fryzurą przechodzi ze srebrną tacą między zaproszonymi gośćmi. Co chwila jakaś ręka wysuwa się ku niemu i bierze z tacy lekki koktajl z kawałkiem owocu. Inna, szybsza, odstawia pusty kieliszek. Na brzegu ślady szminki. Można łatwo odgadnąć, z którego naczynia piła kobieta i jaki kształt mają jej wargi. Kelner myśli, że byłoby zabawne rozpoznawać kobiety po kieliszkach. Erotyczne odciski linii papilarnych. Z tą podniecającą myślą powraca do kuchni, gdzie dość szybko zapomina o tych holmesowskich fantazjach. Kucharka już na niego pokrzykuje, żeby się zabierał do roznoszenia tego, co nasmażyła.

– Kochanie, pięknie wyglądasz.

W salonie kobieta o intensywnie ufarbowanych włosach odwraca się w stronę przyjaciółki i śmiejąc się, podejmuje grę.

– Czy coś ze sobą zrobiłaś?

– Jasne, znalazłam kochanka.

– Ach tak? Czym się zajmuje?

– Jest chirurgiem plastycznym. Obie wybuchają śmiechem.

Potem, biorąc z tacy smażonego karczocha, wyznaje swój sekret.

– Zapisałam się do salonu Barbary Bouchet.

– Ach tak? I jak tam jest?

– Bajecznie. Też powinnaś zajrzeć.

– Z pewnością to zrobię.

I choć chciałaby spytać, ile to miesięcznie kosztuje, decyduje, że dowie się tego sama, na własny rachunek, w pełnym znaczeniu tego słowa. Chwyta z tacy smażoną mozzarellę połyka ze spokojem, wiedząc, że strawi ją bez trudu. Claudio wyciąga paczkę marlboro i zapala papierosa. Zaciąga się z rozkoszą.

– Ej, masz przepiękny krawat.

– Dziękuję.

– Naprawdę ci w nim ładnie, poważnie. Claudio z dumą prezentuje swój bordowy krawat, potem trochę instynktownie ukrywa papierosa w opuszczonej dłoni i rozgląda się za Ralfaellą. Widzi kilka nowych osób, z uśmiechem kłania się im z daleka, żony na szczęście wśród nich nie ma, więc znowu spokojnie zaciąga się papierosem.

– Bardzo ładny, prawda? To prezent od Raffaelli.

Niski stolik z kości słoniowej, na nim oliwki, orzeszki pistacjowe w małych srebrnych miseczkach. Szczupła dłoń o dobrze utrzymanych paznokciach upuszcza symetryczne pistacjowe łupinki.

– Martwię się o swoją córkę.

– Dlaczego?

Raffaelli udaje się okazać zainteresowanie na tyle, że Marina kontynuuje swoje zwierzenia.

– Chodzi z jakimś nicponiem, takim nierobem, co przez ty dzień szwenda się po mieście.

– Od dawna się spotykają?

– Wczoraj obchodzili swoje półrocze. Dowiedziałam się tego od mojego syna. Wiesz, co on zrobił, och, wiesz, co on zrobił?

Raffaella odkłada nazbyt szczelnie zamknięty orzeszek.

– No nie, powiedz mi.

– Zaprowadził ją do pizzerii. Wyobrażasz sobie? Do jakiejś pizzerii na corso Vittorio.

– Cóż, chłopcy w tym wieku jeszcze nie zarabiają, być może rodzice…