– Właśnie, kto wie, z jakiej rodziny się wywodzi… Przyniósł jej dwanaście róż, małych, brzydkich, wymiętych, w domu od razu zaczęły się osypywać, na pewno kupił je gdzieś pod światłami. Dziś rano pytam ją: „Co to za śmieci?", a ona: „Żebyś się nie ważyła ich wyrzucać!". Rozumiesz? Ale kiedy wróciła ze szkoły, już ich nie było. Powiedziałam jej, że to wina Ziui, naszej Filipinki, a wtedy ona zaczęła krzyczeć i wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.

– W tych sprawach absolutnie nie powinnaś się jej sprzeciwiać, bo będzie jeszcze gorzej. Gloria się zatnie. Zostaw ją w spokoju, zobaczysz, że sama z tym skończy. Jeśli jest między nimi taka różnica… I co, wróciła?

– Nie, zadzwoniła, mówiła że zostanie na noc u tej Piristi, wiesz tej ładnej, pulchnej blondynki, córki Giovanny. On jest dyrektorem w Serafimie, a ona się odnowiła. Może sobie na to pozwolić.

– Poważnie? Wcale tego nie widać…

– Stosują nową technikę, naciągają skórę od tyłu, za uszami… Nic nie widać… Więc co, Gloria może wyjść z Babi? Bardzo bym się z tego cieszyła.

– Ależ oczywiście, chyba żartujesz. Powiem, żeby zadzwoniła do niej.

Raffaella wreszcie może zjeść orzeszka. Przenosi go z otwartej łupinki do otwartych ust, ale nie jest to zamiana dla niego korzystna.

– Filippo? Raffaella mówi, że przekona Babi, aby włączyła Glori do swojej grupy.

– O, świetnie, dziękuję ci.

Filippo, mężczyzna jeszcze młody, o twarzy wypoczętej, wydaje się interesować bardziej pistacjowymi orzeszkami niż przygodami swojej córki. Pochyla się do przodu i wyławia orzeszek, który miał się stać ofiarą Raffaelli. Ta widzi teraz jego tył głowy i za uszami szuka źródła jego zaskakująco młodzieńczego wyglądu.

– Cześć, Claudio.

– Jesteś piękna.

Dziękuje mu perfekcyjnym uśmiechem i musnąwszy jego policzek, oddala się, połyskując henną we włosach za co najmniej sto pięćdziesiąt euro. Czy ona to zrobiła umyślnie? Oczyma wyobraźni już rozbiera ją z sukni i zostawia tylko w bieliźnie… tylko – czy jest tam coś wartego fantazjowania?

Ale właśnie nadchodzi Raffaella. Claudio ostatni raz zaciąga się papierosem i szybko gasi go w popielniczce.

– Za chwilę zaczynamy grać. Bardzo cię proszę, nie rób tego co zwykle. Jeśli nic idzie ci karta, to po pewnym czasie, kiedy nie masz szans na wygraną, pasuj.

– A jeśli będę miał poparcie?

– Wszystko jedno, przy słabej karcie pasuj.

Claudio uśmiecha się grzecznie.

– Tak, kochanie, jak chcesz.

Nie zauważyła papierosa.

– Prosiłam, żebyś nie palił.

Pomyłka.

– Tylko jeden… To mi nie zaszkodzi.

– Jeden czy dziesięć… Ten smród mi przeszkadza.

Raffaella kieruje się do zielonego stolika. Inni goście również. No tak, nic nie ujdzie jej uwagi. Sadowiąc się, Raffaella taksuje wzrokiem kobietę z henną za sto pięćdziesiąt euro. Przez chwilę Claudio boi się, że żona potrafi czytać w jego myślach.

9

Roberta, w euforii z powodu ukończenia osiemnastu lat i wyjątkowo udanej imprezy, która przebiega wręcz doskonale, spieszy do domofonu.

– Ja otworzę! – uprzedza kogoś, kto przesuwa się właśnie z talerzem pełnym pizzetek.

– Cześć. Jest tam Francesca, prawda?

– Jaka Francesca?

– Giacomini, taka blondynka.

– Owszem, mam coś przekazać?

– Nie, jeśli mi otworzysz. Jestem jej bratem, muszę zostawić klucze.

Roberta naciska guzik domofonu, raz, a potem, dla pewności, że zadziałał, drugi. Idzie do kuchni, wyjmuje z lodówki dwie duże coca-cole i wraca do salonu. Spotyka dziewczynę, blondynkę rozmawiającą z chłopcem o nażelowanych, gładkich włosach.

– Francesca, zaraz tu będzie twój brat.

– Ach – reaguje zaskoczeniem dziewczyna i może tylko wydusić jeszcze „dziękuję". Chwilę pozostaje z otwartymi ustami Chłopak usztywniony żelem traci swoje nadęcie i okazuje jej zainteresowanie:

– France', coś nie gra?

– Nie, nie, wszystko gra, tylko… ja jestem jedynaczką!


– To tu. – Siciliano i Hook pierwsi odczytują tabliczkę przy dzwonku na czwartym piętrze. – Nazwisko Micchi, nie?

Schello dzwoni do drzwi, otwierają się niemal natychmiast, Roberta staje w progu i patrzy na gromadę muskularnych i rozczochranych chłopców. Ubrani są swobodnie, jakby na jedną modłę.

– Czym mogę służyć?

Schello wysuwa się do przodu.

– Szukam Franceski, jestem jej bratem.

Jak na zawołanie Francesca pojawia się w drzwiach, a tuż za nią jej nażelowany towarzysz.

– Dobrze, że jesteś, przyszedł twój brat.

Roberta odchodzi. Francesca z niepokojem spogląda na przybyłych.

– No to który z was jest moim bratem?

– Ja! – Lucone podnosi rękę. Pollo też się zgłasza.

– I ja. Jesteśmy bliźniakami, jak w tym filmie ze Schwarzeneggerem: on jest tym głupim. – Wszyscy się śmieją.

– My też jesteśmy braćmi. – Po kolei wszyscy podnoszą rękę. – I bardzo się kochamy.

Chłopiec z nażelowaną fryzurą niewiele rozumie z tego, co się dzieje. Przybiera pozę, która dobrze pasuje do jego włosów.

Francesca bierze Schella na stronę.

– Co ci strzeliło do głowy, żeby sprowadzać tu tych ludzi?

Pollo uśmiecha się, próbuje poprawić na sobie kurtkę, ale bez powodzenia.

– Ta zabawa wygląda na stypę, przynajmniej ją trochę żywimy. No już, France', nie wściekaj się.

– A kto tu się wścieka? Wystarczy, żebyście sobie poszli.

– Sche', już mnie to męczy, przepraszam! – Siciliano wchodzi, nie czekając, aż Francesca ustąpi mu z drogi.

Nażelowany nagle chwyta: są naszprycowani. I błyskawicznie znika, kryjąc się wśród prawdziwych gości w salonie.

Francesca próbuje zatrzymać intruzów.

– Nie, Schello, nie możecie tu wejść.

– Przepraszam, bardzo przepraszam, przepraszam…

Bezpardonowo, jeden po drugim, wkraczają do środka wszyscy: Hook, Lucone, Pollo, Bunny, Step i inni.

– Spoko, France', nie przeszkadzaj, zobaczysz, nic się nie stanie.

Schello bierze ją pod ramię.

– A poza tym, czy to twoja wina? To brat sprowadził wam na głowę tych ludzi…

I jakby w obawie, że ktoś nieproszony mógłby jeszcze wejść, zamyka za sobą drzwi.

Siciliano i Hook dosłownie rzucają się na bufet, pożerają kanapki z salami, mięciutkie, smarowane masłem po okrągłej stronie bułki, ale niezbyt interesują się smakiem, połykają wszystko, nawet specjalnie nie przeżuwając. Objadają się na wyścigi. Pizzetki, tartinki, potem dla odmiany ciasteczka i czekoladki. W końcu Siciliano zaczyna się czymś dławić. Hook wali go w plecy na tyle mocno, że Siciliano kaszle i wypluwa nieprzełknięte kawałki na bufet. Goście natychmiast tracą apetyt.

Schello wybucha śmiechem. Francesca zaczyna się niepokoić.

Bunny myszkuje po salonie. Jak wytrawny antykwariusz, bierze do ręki niektóre drobne przedmioty, podnosi je do oczu, sprawdza wytłoczone na nich cyferki i jeśli coś jest ze srebra, wkłada to do kieszeni. Wkrótce się okazuje, że palacze muszą strząsać popiół do doniczek z kwiatami.

Pollo, niczym sprawny zawodowiec, szuka natychmiast sypialni pani domu. Znajduje zamkniętą na klucz. Ale z kluczem w drzwiach. Śmieszni. Dwa obroty w zamku i Pollo jest już w środku. Torebki dziewcząt leżą na łóżku, równo ułożone. Otwiera jedną po drugiej, nawet niezbyt się spiesząc.

Portfele są nieźle wypełnione, miła zabawa: ludzie z klasą, nie ma co. W korytarzu Hook niewybrednymi komplementami napastuje którąś z przyjaciółek Palliny.

Jakiś chłopiec, trochę mniej niż inni wypomadowany, usiłuje dać mu choćby ogólne pojęcie o dobrym wychowaniu i wdaje się w jałową dyskusję. Zarabia od razu w twarz, co trudniej mu znieść niż wulgarne zaloty do jego dziewczyny. Hook nie cierpi kazań. Jego ojciec jest adwokatem, kocha słowa najmniej tak bardzo, jak syn nienawidzi samej myśli studiowaniu prawa.

Pallina, może z wrażenia, czuje, że też ma trochę problemów ze sobą, i kłamie, przepraszając towarzystwo:

– Zjadłam szminkę, idę do łazienki poprawić sobie makijaż. Taki spacer przydałby się bardziej chłopcu, który przechodzi w milczeniu ze swoją dziewczyną i śladem po pięciu palcach Hooka odbitych na jego twarzy. Pollo odrzuca na łóżko ostatnią torebkę.

– Do diabła, co za sknera, z taką torebką na takie przyjęcie tylko dziesięć euro. Albo bieda u ciebie aż piszczy…

Zamierza już wyjść, kiedy na krześle obok spostrzega zapeszoną na oparciu pod żakietem jeszcze jedną torebkę, zdejmuje ją. Ta jest piękna, elegancka i ciężka, z ozdobnym paskiem na ramię i dwoma skórzanymi rzemykami do zamykania. Musi być nieźle wyposażona, skoro właścicielka troszczyła się o to, żeby ją ukryć. Pollo zaczyna rozwiązywać supeł dwóch rzemyków, przeklinając swój nałóg obgryzania paznokci. Ktoś może cierpieć z powodu braku uczucia lub braku pieniędzy, ale nie z dwóch powodów naraz. Wreszcie udaje mu się rozwiązać. I w tej samej chwili otwierają się drzwi. Pollo ukrywa torebkę za plecami. Ciemnowłosa dziewczyna, uśmiechnięta i spokojna, wchodzi do pokoju. Kiedy go zauważa, zatrzymuje się.

– Zamknij drzwi.

Pallina posłusznie wykonuje polecenie. Pollo wyciąga torebkę zza siebie i zagląda do środka. Pallina nie kryje niezadowolenia. Patrzy na niego.

– O co ci chodzi?

– O torebkę.

– Wiec na co czekasz? Weź ją sobie.

Pollo wskazuje na łóżko z opróżnionymi torebkami.

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– Bo jakiś facet, idiota, ma ją w ręku.

– Ach tak… – Pollo uśmiecha się. Uważniej przygląda się dziewczynie. Jest bardzo ładna, ma czarne włosy, kosmyk z boku i grymas na lekko znudzonych ustach. Oczywiście, ma na sobie spódniczkę z kolonialnego kompletu. Pollo znajduje w torebce portfel, zabiera go.

– Trzymaj! – Rzuca jej torebkę. – Wystarczy poprosić…

Pallina chwyta torebkę w locie. Teraz ona szuka czegoś w środku.

– Wiesz, że nie szpera się w torebkach panienek? Mama ci tego nie mówiła?

– Nigdy nie rozmawiałem z moją matką. Ale ty powinnaś porozmawiać ze swoją.

– Dlaczego?

– Bo czy to możliwe, żeby cię wysłała z domu tylko z pięćdziesięcioma euro?

– To jest moja tygodniówka. Pollo wkłada pieniądze do kieszeni.

– Była.

– To znaczy, że przejdę na dietę.

– No to sprawiłem ci przyjemność.

– Kretyn!

Pallina znalazła, czego szukała, więc odstawia torebkę.

– Jak już skończysz, włóż z powrotem portfel. Dziękuję.

– Skoro masz być na diecie, może cię jutro zaproszę na pizzę?

– Nie, dziękuję. Kiedy sama płacę, mogę przynajmniej decydować, z kim idę.

Zabiera się do wyjścia.

– Poczekaj chwilę! Pollo podchodzi do niej.

– Co wzięłaś?

Pallina chowa rękę za plecami.

– Nic, co cię może interesować. Pollo blokuje jej ręce.

– Ja to osądzę, pokaż.

– Odczep się. Pieniądze już wziąłeś. Czego jeszcze chcesz?

– Tego, co masz w ręku.

Pollo próbuje odebrać jej to, co chowa za sobą. Pallina broni się, odsuwając jak najdalej drobną, zaciśniętą w pięść dłoń.

– Zostaw mnie! Uprzedzam, że będę krzyczeć.

– A ja ci przyłożę!

Pollo dosięga jej przegubu i ciągnie do siebie. Potem zdecydowanie opanowuje jej ramię z zaciśniętą dłonią.

– Jeśli mi ją otworzysz, przysięgam, nigdy się do ciebie e odezwę.

– Przypominam ci, że nie rozmawialiśmy ze sobą aż do dzisiaj, więc nie umrę chyba…

Pollo ściska miękką piąstkę dziewczyny i po kolei odgina jej palce. Pallina opiera się jak może. Na próżno. Ze łzami oczach szarpie się do tyłu.

– Proszę cię, nie rób tego!

Ale Pollo robi swoje, nie słuchając jej. Odchyliwszy wszystkie palce, zwycięsko odkrywa jej sekret.


W dłoni Palliny ukazuje się bowiem przedmiot, który wyjaśnia obecność i tych punkcików na twarzy, i powiększone piersi. A także nerwowość, która raz w miesiącu ogarnia wcześniej lub później wszystkie dziewczyny, a która narasta, ilekroć jej przyczyna czemuś się nie pojawia, bo to może oznaczać, że się zostanie mamusią.

Pallina stoi przed nim w pełnym udręki milczeniu. Została upokorzona. Pollo ze śmiechu aż przysiada na łóżku.

– No to jutro nie zaproszę cię na kolację. Bo potem co będziemy robić, opowiadać sobie dowcipy?

– Co to, to nie. Nie znam takich pieprznych kawałów, z których mógłbyś się śmiać. A innych pewno w ogóle byś nie zrozumiał.

– O, różyczka kłuje! – Pollo poczuł się dotknięty.

– W każdym razie, jak widzę, miałeś niezły ubaw.

– Dlaczego?

Pallina masuje sobie palce. Pollo to zauważa.

– Sprawiłeś mi ból, czy nie tego chciałeś?

– Nie przesadzaj, ledwie ci się zaczerwieniły, za chwilę przejdzie.

– Nic mówiłam o mojej ręce – mówi Pallina. I wychodzi, by nie rozpłakać sic przy nim.

Pollo pozostaje jeszcze, nic wiedząc dobrze, co ma zrobić. Jedyne, co mu przychodzi do głowy, to odłożyć na miejsce portfel i przejrzeć jej kalendarzyk. Oczywiście, nie oddając pięćdziesięciu euro.