– Tak, tylko że tuż obok niej stoi Madda.

– Kto?

– Madda Federici. Ta sama, która dwa lata temu pobiła się z moją siostrą.

– Co cię to obchodzi. A poza tym, sorry, ale co to ma do rzeczy? Tak czy inaczej, te dwie pracują razem. Weź się z nią przywitaj, a zobaczysz, że pójdzie jak po maśle.

– Tak uważasz?

– Idź już.

Daniela zbiera się na odwagę i przemierza komnatę. Madda już z daleka widzi, że się do nich zbliża. I natychmiast ją poznaje. Nigdy ich nie zapomniała. Ani jednej, ani drugiej. Zwraca się do gangsty.

– Sophie, co ci zostało?

– Jedna pastylka ecstasy i jedna pigułka gwałtu.

– Ej, a widzisz tę, która właśnie tu idzie?

Gangsta spogląda na Daniele.

– Tak, no i?

– Więc tak, wszystko jedno, co będzie chciała, ty i tak daj jej pigułkę gwałtu.

– A na ile mam ją skasować?

– Chuj mnie to obchodzi.

Nadchodzi Daniela. Staje przed nimi. Gangsta unosi brodę, jakby chciała zapytać: „A ty tu czego?". Daniela najpierw wita się z Maddą.

– Cześć, co u ciebie?

Madda nie odpowiada. Daniela mówi dalej.

– Sorry, chciałam się zapytać, czy masz ecstasy?

– A ja się ciebie pytam, czy masz kasę – rzuca jej gangsta. He miałabym ci dać?

– Pięćdziesiąt euro.

– Okay, trzymaj. – Daniela wyciąga banknot z kieszeni spodni. Gangsta błyskawicznie chowa go do jednej z kieszeni, które ma z przodu. Po czym wyciąga z przegródki w bransoletce białą pastylkę. Daniela bierze ją od niej i zbiera się do odejścia.

– Ej, stój. – Madda zastępuje jej drogę. – Nie będziesz się tutaj kręciła Z towarem w ręku. Masz to wziąć tu i teraz. Trzymaj. – I podaje jej piwo, które sama dopiero co piła, zostało jej jeszcze poi butelki.

Daniela patrzy na nią zaniepokojona.

– Ale czy w połączeniu z piwem mi nie zaszkodzi?

Skoro przyszłaś aż tutaj, to może ci wyjść jedynie na zdrowie! Daniela wkłada sobie pastylkę do buzi i popija dużym łykiem. Opuszcza głowę i bierze głęboki wdech. Połyka i się uśmiecha.

– Już.

– Pokaż? Podnieś język?

Daniela robi, co ta każe. Madda sprawdza dokładnie. Tak, rzeczywiście połknęła tę pastylkę.

– Okay, cześć i baw się dobrze.

Daniela odchodzi, a Chicco Brandelli w tym samym czasie już stoi obok Giuli z dwiema butelkami szampana. Madda i Sophie nie spuszczają jej z oczu.

– Zobaczysz, kompletnie straci głowę. Jeśli nigdy wcześniej niczego nie brałaś, to pigułka gwałtu rozwala cię równo. Nawet nie pamiętasz tego, co wyprawiałaś.

– W sam raz dla niej. Potem będzie mogła pozdrowić ode mnie swoją siostrę!

– Biada temu, kto ci się narazi, co?

– Biada! To tylko kwestia czasu.

– No dobra, Madda, ja się zwijam.

– A co zrobiłaś z ostatnią pigułką ecstasy?

– Sama ją sobie w domu zapodam. Akurat Damiano wraca wcześnie dziś wieczór. Przynajmniej pouprawiamy sobie trochę seksu.

– Okay, siostrzyczko, nie żałuj sobie. Czy wyświadczysz mi ostatnią przysługę? Wiesz, który to samochód Ernesto?

– Tak, ten niebieski, po stłuczce.

– Właśnie, chodź, to ci pokażę, co masz zrobić.


Wydaje się, że muzyka jest coraz głośniejsza. To pigułka gwałtu zaczyna działać. Dani tańczy przed Giuli w amoku.

– I jak ci jest?

– Bosko.

– Czujesz, że zaczyna działać?

– Skąd mam wiedzieć? Nie wiem. Nic już nie rozumiem, wiem tylko, że chcę się pieprzyć! Chcę się pieprzyć!

Daniela podskakuje jak szalona i się wydziera, czasami to muzyka ją zagłusza, a czasami nie. Dzieje się tak akurat, kiedy ma przed sobą Andreę Palombiego.

– Chcę się pieprzyć! – drze się na całe gardło Daniela. Andrea uśmiecha się do niej.

– Nareszcie! – odkrzykuje jej. – Ja też!

– Tak, tylko, że ja nie z tobą!

I Daniela pędzi przed siebie, krzycząc, podskakując z radości, wywołując zamieszanie, co raz w ramionach kogoś innego, popijając z kubków, które akurat wpadają jej w ręce, tańcząc z obcymi, póki nie trafia na te właśnie ręce, te właśnie usta, tę twarz, ten uśmiech… Właśnie.

To ciebie szukałam. Podobasz mi się. Jesteś naprawdę śliczny. Wpierw jawi jej się jako blondyn, potem brunet, a potem w ogóle przestaje go widzieć. A jeszcze później trafia do pokoju i widzi, jak się rozbiera.

I widzi, że ona sama też się rozbiera. Plastikowa folia z materaca zostaje zdarta niczym papierek z loda, z loda do lizania. I ona właśnie to robi. Po czym opada, prężąc się, na zimny materac. Jakieś ręce unoszą ją od spodu, rozchylają jej nogi. I stopniowo czuje, jak ktoś ją pieści. Ala, boli… To boli… Ale czy to ma boleć? Pewnie tak, myśli sobie. Tak, właśnie tak. Cały urok polega również na tym, że boli. I wciąż widzi wokół siebie to przedziwne morze. Wszystko faluje. W górę i w dół. W górę i w dół. Tak jak to ciało na niej. I zaraz się uśmiecha. I już się śmieje. I ma tylko jedno pytanie. Czy jutro rano ktoś napisze dla mnie coś na murze? Bo przecież tak to jest, nie? Miłosne wyznanie tylko dla mnie… I się uśmiecha. Zapada w sen. Nieświadoma, że żadnego napisu nie będzie, obojętnie w jakiej formie. Ani nawet imienia, skoro już o tym mowa.


Później. O świcie.

– Nie, nie mogę w to uwierzyć! – Załamany Ernesto pędzi w stronę swojego niebieskiego samochodu.

– Wybili mi szybę!

– Widzisz – zwraca się do niego Madda, wsiadając do samochodu – i tak jest już cała poobijana!

– Nie, nic nie rozumiesz, podpieprzyli mi genialną rzecz, którą kupiłem ci w prezencie! Nawet nie masz pojęcia, wydałem na to kupę kasy. To ta różowa kurtka, ta która tak ci się podobała!

– Akurat, że niby szarpnąłeś się i wydałeś na mnie okrągłe tysiąc euro?! I co takiego oczekiwałeś w zamian? Co? Cwaniaczek z ciebie! Ale kit. Odwieź mnie do domu, byle szybko, bo jestem zmęczona i spać mi się chce!

– Przysięgam ci, Madda! Kupiłem ją dla ciebie.

– Tak, tak, dobra. Słuchaj, muszę wracać do domu, bo jutro wyjeżdżam wcześnie rano.

– Dokąd?

– Do Florencji, nie będzie mnie przez tydzień. Może się zdzwonimy, jak wrócę.

– I co będziemy robić?

– Bo ja wiem, a nuż znów trafi się jakaś praca, jakaś impreza, czy coś. A ty co, przesłuchanie mi robisz, czy jak? Słuchaj, ej, w ten sposób tylko mnie stresujesz… cały czas za mną łazisz, daj mi spokój!

I Madda czym prędzej wysiada i wskakuje do pierwszego lepszego samochodu, który akurat tamtędy przejeżdża. To auto Mengoniego, toteż tym bardziej się cieszy, że właśnie z nim wraca. Ernesto biegnie za nią, krzycząc.

– Dokąd jedziesz? Zaczekaj!

Madda uśmiecha się do siebie. Zaczekaj, ale na co? Różowa kurtka już czeka na mnie w domu. A ja wcale ci nie dałam. Co za wieczór. Jak marzenie! Do tego nieźle urządziłam małą Gervasi. To było coś naprawdę pięknego! Madda nie ma nawet pojęcia, że to, co zrobiła, przerodzi się już wkrótce w autentyczny koszmar.

12

Letarg. Słyszę, jak Paolo urzęduje w kuchni. Mój brat. Przestawia rzeczy, usiłując nie hałasować, domyślam się tego po dźwięku, jaki wydają talerze, które stawia na stole i szuflady, kiedy je zamyka. Mój brat to kobieta. Przywiązuje wagę do tych samych rzeczy co matka. Moja matka. Minęły już dwa lata, odkąd jej nie widziałem, kto wie, jaką ma teraz fryzurę. W ciągu ostatniego roku często ją zmieniała. Zależało jej, by modnie wyglądać, słuchała rad przyjaciółek, chciała wyglądać jak na zdjęciu z gazety. Nigdy do mnie nie dotarło, dlaczego kobieta przywiązuje aż taką wagę do swoich włosów. Przychodzi mi na myśl taki jeden film z Lino Venturą i Francoise Fabianem: Szczęśliwego Nowego Roku. 1970. On ląduje w więzieniu. Ona go odwiedza. Ciemno. Słychać tylko ich głosy.

– Co jest?… Dlaczego tak na mnie patrzysz?

– Zmieniłaś fryzurę.

– Nie podobam ci się?

– Nie o to chodzi, tylko że kiedy kobieta zmienia fryzurę, to znaczy, że wkrótce zmieni również mężczyznę.

Uśmiecham się. Moja matka wiele razy widziała ten film. A nuż wzięła sobie do serca te słowa. Jedno jest pewne: za każdym razem, kiedy ją spotykam, ma inną fryzurę. Paolo staje przy drzwiach, uchyla je po cichu, ostrożnie, żeby nie zaskrzypiały. – Stefano, przyjdziesz na śniadanie?

Odwracam się w jego stronę. – Czy przygotowałeś jakieś smakołyki?

Przez chwilę stoi zbity z tropu. – Tak, tak mi się wydaje.

– Dobra, w takim razie przyjdę. – Nigdy nie rozumie, kiedy żartuję. Tego nie odziedziczył po matce. Zakładam bluzę, bokserki mam już na sobie.

– A niech cię, ale schudłeś.

– Znowu… Już mi to mówiłeś.

– Też powinienem przenieść się na rok do Stanów. Bierze między dwa palce wałek tłuszczu i pokazuje mi go. Sam popatrz.

– Władza i majątek tuczą.

– Wobec tego powinienem mieć tylko skórę i kości. Stara się obrócić to w żart. Również i tym różni się od mamy, bo mu się nie udaje.

– O czym myślisz?

– Że jesteś specem od nakrywania do stołu.

Siada zadowolony. – No tak, lubię to… – Podaje mi kawę. Biorę ją od niego i na oko dolewam do niej trochę zimnego mleka, nawet nie próbuję, po czym wgryzam się w duże czekoladowe ciacho. – Dobre.

– Z gorzkiego kakao. Kupiłem je dla ciebie. Mnie nie smakują. Są zbyt gorzkie. Mama zawsze ci je kupowała, kiedy mieszkaliśmy wszyscy razem.

Siedzę bez słowa i popijam kawę z mlekiem. Paolo patrzy na mnie. Przez moment wygląda, jakby chciał coś dodać. Ale się rozmyśla i zabiera się za przygotowanie swojego cappuccino.

– Ej, wczoraj wieczorem dzwoniła do ciebie dziewczyna, Eva Simoni, dodzwoniła się do ciebie na komórkę?

Eva. Proszę, oto jak się nazywa: Simoni. Mój brat wie nawet, jak ma na nazwisko.

– Tak, dodzwoniła się.

– I co, widziałeś się z nią?

– Skąd te wszystkie pytania?

– Ciekaw jestem, miała ładny głos.

– Tak jak i całą resztę.

Kończę dopijać caffe latte. – Cześć, Pa', do zobaczenia.

– Ale masz dobrze.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Paolo wstaje i zaczyna odstawiać wszystko na miejsce. – No wiesz, że tak masz, jesteś wolny, dobrze się bawisz, robisz, co ci się żywnie podoba. Wyjechałeś, wciąż jeszcze jesteś w zawieszeniu, nic nie jest przesądzone.

– Tak, szczęściarz ze mnie. – Spadam. Zbyt wiele rzeczy musiałbym mu opowiedzieć. W sposób kulturalny musiałbym mu wyjaśnić, że właśnie powiedział haniebną, kolosalną, potworną bzdurę. Że człowiek szuka wolności dopiero wtedy, kiedy czuje się zniewolony. Ale jestem zmęczony. Teraz zwyczajnie mi się nie chce, szkoda gadać. Wchodzę do pokoju, patrzę na budzik na szafce nocnej i nagle wypalam:

– Kurwa mać, jest dopiero dziewiąta, a ty już zdążyłeś mnie obudzić?

– Tak, niedługo muszę być w biurze.

– Ale ja nie!

– Tak, wiem, ale skoro masz iść do taty… – Patrzy na mnie zdezorientowany. – Jak to… nie mówiłem ci o tym?

– Nie, słowem nie wspomniałeś.

Jeszcze przez chwilę wygląda, jakby był pewny swego. Po chwili patrzy na mnie z lekkim powątpiewaniem, sam już nie wie, czy mi o tym mówił, czy też nie. Czy rzeczywiście jest tak święcie przekonany, że to zrobił, czy tylko ma zadatki na świetnego aktora.

– No cóż, tak czy owak, spodziewa się ciebie o dziesiątej. Miałem rację, że cię obudziłem, nie?

– No pewnie, jakżeby inaczej. Dzięki, Paolo.

– Nie ma za co.

Nic. Zero ironii. Właśnie wkłada do zlewu filiżanki i kafeterkę, wszystko karnie i skrupulatnie w komorze po prawej, zawsze tylko i wyłącznie w tej po prawej.

Niebawem wraca do tematu.

– Ej, ale nawet nie zapytasz, dlaczego tata chce się z tobą spotkać o dziesiątej, nie jesteś ciekaw?

– Bo ja wiem, skoro chce się ze mną zobaczyć, to myślę, że powie mi, o co chodzi.

– No tak, pewnie. Widzę, że jest trochę zawiedziony.

– Okay. Niech ci będzie… Dlaczego chce się ze mną zobaczyć? Paolo przerywa mycie filiżanek i odwraca się do mnie, równocześnie wycierając ręce w ścierkę. Aż kipi entuzjazmem.

– Nie powinienem ci tego mówić, bo ma to być niespodzianka. Dociera do niego, że zaczyna mnie to wkurwiać.

– Ale i tak ci powiem, cała przyjemność po mojej stronie. Myślę, że znalazł ci pracę! Jesteś szczęśliwy?

– Ogromnie.

Nie ma co, zmieniłem się na lepsze. Potrafię dobrze udawać, nawet kiedy słyszę pytanie takie jak to.

– No i co ty na to?

– A to, że jeśli będę dłużej z tobą gadał, to spóźnię się na spotkanie. Idę się przygotować.

Jesteś szczęśliwy? To najtrudniejsze pytanie. „By być szczęśliwym powiada Karen Blixen – potrzeba odwagi". Czy jesteś szczęśliwy…? Takie pytanie mógł zadać jedynie mój brat.

13

Za minutę dziesiąta. Spoglądam na moje nazwisko, które widnieje tuż przy dzwonku. Ale to dom mojego ojca. Jest napisane odręcznie, nierówno, bez polotu, wygląda surowo, o tym, żeby prezentowało się fajniej, nawet nie ma co wspominać. W Ameryce coś takiego by nie przeszło. Ale kogo to obchodzi. Jesteśmy w Rzymie, na małym placu przy corso Trieste, niedaleko sklepu, który handluje pseudoeleganckim towarem. Stos rzeczy na wystawie, wszystko po 29,90 euro. Tak jakby pierwszy lepszy frajer sam nie wiedział, że każda z tych zasranych rzeczy jest warta akurat tyle: 30 euro. Zmysł handlowy, cwaniactwo grubymi nićmi szyte i wymuszony uśmiech. Dzwonię.