– Bo ja wiem, aż tak to znów podobny nie jesteś.

– Ale nie fizycznie! – Śmieje się ordynarnie i zaraz zaczyna się krztusić. – To przez tę rozróbę! Bo jak inni też wybrałem się na wybory miss do Terracina i tam chciałem wyrwać taką jedną, która też startowała. Kumasz? To dlatego mówią na mnie Tyson. Ta cipa zaprosiła mnie do pokoju na górę, ja chciałem ją sobie wydymać, a ta myślała, że ją będę żartami zabawiać. Na dodatek się obraziła i za nic nie chciała się zgodzić. Ale wtedy ja raz-dwa jej pokazałem, że jedyny problem, jaki ma, to w tej swojej łepetynie, i to od tamtego czasu nazywają mnie Murzyn. – Obydwaj, on i Żeglarz, śmieją się jak szaleni.

– No nie, słuchaj, pisali o tym we wszystkich dziennikach w Borgo Latino, tam niedaleko jak jest Latina. Tyson z Pontiny, kultowa postać. A na sam koniec i tak się okazało, że to ja miałem rację, bo dogodziłem jej jak nigdy.

Żeglarz dorzuca jeszcze od siebie: – Mejo de Tyson. – I nie przestają się śmiać i krztusić na przemian.

– A propos, wiem, że byłeś w Ameryce, w Nowym Jorku, o ile się nie mylę.

I znów to samo, od początku.

– Tak, wyjechałem. Siedziałem tam dwa lata, zrobiłem kurs i wczoraj wróciłem. A teraz mam ochotę potrenować. – Staram się skończyć jak najszybciej.

– Ej, a może masz ochotę machnąć parę razy? Wszyscy mi mówili, że w boksowaniu byłeś dobry.

Murzyn uśmiecha się na myśl o swojej propozycji. Jest pewny siebie i ciągnie dalej:

– No tak, chyba że nie trenujesz już od dawna, jeśli ci się nie chce, to nie ma sprawy. Tyle że wszyscy naokoło nic tylko gadali o „żywej legendzie", „kultowej postaci" i masz ci, nareszcie mam go na wyciągnięcie ręki…

Murzyn śmieje się rozbawiony, aż nazbyt pewny siebie. Musi należeć do tych, co trenują dzień w dzień, i to przynajmniej po półtorej godziny.

– No nie, coś ty. Chętnie.

– W takim razie od razu idę się przebrać.

Dostrzegam w jego lekko przymkniętych oczach jakiś inny błysk, wzrok ma przytomniejszy, wyostrzony.

Za to Żeglarz nic się nie zmienił, taki sam idiota jak zawsze. – O rany, ale czad ta walka. Pić mi się chce, ale jak. Te, Murzyn, wziąłbym na ciebie jeden Gatorade, bo kompletnie jestem dzisiaj spłukany, co?

Murzyn potakuje skinieniem głowy i idzie prosto do szatni. Żeglarz dziarskim krokiem zmierza do baru, potwierdzając w ten sposób zasadność swojej ksywki. Ja natomiast zostaję sam. Alessio z recepcji wpatruje się we mnie. Zasysa sobie chupa-chupsa i patrzy na mnie jakoś inaczej 100 niż poprzednio. Spuszcza wzrok i pogrąża się w lekturze „Parioli Pocket", który rozłożył sobie na blacie. Przewraca dwie strony, po czym znów na mnie patrzy i się uśmiecha. – Sorry, Step, za to, co wcześniej. Nie znałem cię. Nie wiedziałem, kim jesteś.

– Bo co, kim takim, kurwa, jestem?

Na chwilę dał się zbić z tropu i próbuje na poczekaniu wymyślić jakąś odpowiedź. Ale nie udaje mu się nic wykombinować. Po chwili jednak coś przychodzi mu do głowy i zbiera się na odwagę.

– No, jesteś kimś, kogo się zna.

– Kimś, kogo się zna… – Namyślam się przez chwilę. – Tak, a to ci dopiero ciekawa sprawa. Świetnie. Sam widzisz, czasami to naprawdę… Zupełnie o tym nie pomyślałem.

Uśmiecha się, szczęśliwy, kompletnie nieświadomy, że robię sobie z niego jaja.

– Słuchaj…

– Jasne, Step, mów.

– Wiesz może, czy nie ma gdzieś czegoś do boksowania?

– No pewnie.

Wychodzi z tyłu recepcji i zmierza szybkim krokiem do ławy przy wejściu. Podnosi siedzenie.

– Tu w środku są rzeczy Marco Tullio. Zawsze powtarza, że nie chce, by ktokolwiek ich używał.

– Dzięki.

Patrzy na mnie cały rozentuzjazmowany. Siadam na ławie i zaczynam zakładać rękawice. Nie patrzę na niego, ale czuję na sobie jego spojrzenie.

– Chcesz, żebym ci je zasznurował?

Patrzę na niego przez moment. – Okay.

Podbiega do mnie błyskawicznie. Chwyta ostrożnie za sznurówki, owija je wokół rękawic, robi to bardzo dokładnie. Teraz już się nie śmieje, zrobił się poważny. Lekko zagryza wargi, a tymczasem jego długie włosy raz po raz spadają mu na oczy. Drugą ręką odgarnia je sobie do tyłu i ani na chwilę nie odrywa się od pracy. Powoli, ostrożnie, zaciskając bardzo dokładnie. – Zrobione! – Uśmiecha się. Wstaję. Uderzam rękawicami jedną o drugą.

– Dobre są, nie?

Chce się upewnić, że dobrze się spisał.

– Świetne!

Z damskiej przebieralni wychodzą te dwie dziewczyny, które były tu wcześniej. Ta wysoka ma czarne wąskie spodnie do kostek, delikatny makijaż i szminkę, która sprawia, że jej usta wyglądają na łagodne i przytulne. Do tego biała koszula z małymi perłowymi guziczkami, przewieszona przez ramię torba, a wszystko to pozostaje w harmonii z jej eleganckim chodem. Ta niska z kolei jest ubrana w przykrótką jak na swoje nogi szkocką spódnicę w niebiesko-brązową kratę i czarne mokasyny, które kłócą się z jej błękitną koszulą. Makijaż na jej twarzy sprawia wrażenie, jakby wynikał z przekonania, że wiara czyni cuda. Ale przynajmniej dzisiaj ekipa z Lourdes musiała wziąć sobie wolne. Podchodzą do recepcji. Alessio okrąża pulpit i podaje im karnety.

Ta wysoka podchodzi do mnie. – Cześć, mam na imię Alice.

– Stefano. – Wyciągam w jej stronę rękawicę, jakbym się chciał z nią przywitać.

Ona ściska mi ją roześmiana. – A to moja przyjaciółka Antonella.

– Cześć.

– Co robisz, walczysz?

– Tak, próbuję.

– Masz coś przeciwko, żebyśmy chwilę zostały i popatrzyły na spotkanie?

– Niby dlaczego miałbym mieć coś przeciwko. No, a jeśli na dodatek będziecie mi kibicować, to tym bardziej zostańcie.

Śmieją się. – Dobra, stawiamy na ciebie. Jak jest nagroda?

W tej samej chwili wychodzi Murzyn. Ma na sobie niebieskie spodenki, miękkie i długie, takie same jak prawdziwy bokser. Jest już w rękawicach. Ma kilka śladów na ramionach i o dwa albo trzy tatuaże za dużo. Jest dobrze zbudowany. Nie zapamiętałem go takim.

Alice podchodzi do mnie. – To ty walczysz z Murzynem?

Czyli, że on też jest znany.

– Tak, a bo co?

– Coś mi się zdaje, że popełniłyśmy błąd, stawiając na ciebie. Przyglądają mi się, wyglądają na szczerze zatroskane.

Staram się je uspokoić. – Dobra, nie traćcie ducha, najwyżej szybko będzie po wszystkim.

Murzyn nam przerywa. – To co… wchodzimy? Spieszy mu się.

– No pewnie. Ty pierwszy.

Idzie na salę gimnastyczną. Dwie dziewczyny robią brzuszki na matach z niebieskiej gumy. Niecierpliwią się, widząc nas, jak wkraczamy.

– O nie, tylko mi nie mówcie, że mamy się zbierać.

Staram się obrócić sprawę w żart. – No, chyba że wy też chcecie z nami powalczyć.

Murzyn nie ma za grosz poczucia humoru. – No, już was nie ma. – Znikają w okamgmeniu. – Trzy bite rundy, co ty na to? – Zwraca się do mnie przesadnie zawziętym tonem.

– Jak na lato, dobra. Zróbmy sobie porządny trening. – Murzyn uśmiecha się nieprzyjemnie.

– Okay, jak sobie życzysz. – Alice stoi przy oknie. – Będziesz nam mierzyć czas?

Uśmiecha się przytakując. – Tak, ale na czym to polega?

– To proste. Co półtorej minuty krzyczysz „Stop.'".

– Dobra. – Patrzy na zegarek gotowa, by dać znak startu. Ja tymczasem podskakuję w miejscu. I rozgrzewam ramiona. Przychodzi mi coś do głowy. Antonella, ta niska, po upływie półtorej minuty mogłaby wkraczać z planszą i wypisanym na niej numerem rundy, i robić rundkę po sali gimnastycznej, kręcąc tyłeczkiem tak jak na najlepszych filmach amerykańskich. Ale to nie Ameryka. Ani nie film. Jesteśmy na siłowni. Murzyn też zaczyna podskakiwać, nieustannie uderza rękawicami jedną o drugą, wpatruje się we mnie. Alice unosi twarz znad zegarka. Jej spojrzenie krzyżuje się z moim. Jest trochę zmartwiona. W jakiś sposób czuje się odpowiedzialna. Ale w końcu postanawia, że dłużej czekać już nie może. Tak że prawie krzyczy, dając znak, żebyśmy zaczęli.

Murzyn rzuca się na mnie od razu. Śmieję się w duchu. Jedyną rzeczą, jakiej nigdy nie zarzuciłem w czasie całego mojego dwuletniego pobytu w Ameryce, było właśnie uczęszczanie na siłownię. I trenowanie boksu, gwoli ścisłości. Tyle że tam aż roi się od autentycznych kolorowych, a każdy z nich jest szybki i silny. Ciężko było stawić im czoło. I to jeszcze jak. Ale wkładałem w to całe moje serce. I nie było tak źle. Co ja najlepszego wyprawiam? Nie koncentruję się jak należy… W samą porę.

Murzyn wymierza mi dwa silne ciosy w twarz. Robię unik. I uchylam się, kiedy próbuje założyć mi haka. Po czym łapię oddech i oddalam się, podskakując. Padają kolejne dwa ciosy, których udaje mi się uniknąć, a ja zaczynam skakać wokół niego. Murzyn z powodzeniem robi zmyłkę i uderza mnie nisko, w sam żołądek. Aż mną rzuca, zwijam się skulony. Kurwa, tchu mi brakuje. Wydaję z siebie dźwięk, który przypomina rzężenie, a sala zaczyna wirować mi przed oczami. Tak, trafił mnie bez pudła. Ledwo zdołałem się podnieść, a tu już dostrzegam, jak z prawej spada na mnie jego rękawica. Instynktownie robię kolejny unik. Ale dosięga mnie i tak, udaje mu się mnie drasnąć, rozwala mi dolną wargę. Kurwa. Kurwa. Obeszłoby się bez tego. Co za skurwysyn. Patrzę na niego. Szczerzy się do mnie.

– No i jak tam, Step, bohaterze?

Z tym chujem nie ma żartów. Zaczynam podskakiwać. – Teraz już lepiej, dzięki.

Odzyskuję siły. Wraca mi przytomność umysłu. Krążę wokół niego. Przy oknie zgromadził się tłumek gapiów. Wśród nich rozpoznaję Alice i jej przyjaciółkę Antonellę, Alessio, Żeglarza i kogoś jeszcze. Przestaję się rozglądać i cała moja uwaga koncentruje się na nim. Teraz moja kolej. Zatrzymuję się. Murzyn podskakuje i wychodzi do przodu, wyprowadza cios z lewej i zbiera się, by dosięgnąć mnie prawą. Przepuszczam go bokiem, robiąc unik w prawo, po czym swoją lewą zadaję mu cios dokładnie nad łukiem brwiowym. Wracam do poprzedniej pozycji i z całej siły trafiam go prawą pięścią w twarz. Pod rękawicą czuję chrzęst gruchotanego nosa. Nie ma czasu się wycofać, wymierzam mu dwa ciosy w lewe oko, przed pierwszym udaje mu się osłonić, ale już po chwili traci czujność i ten drugi dosięga go niczym rozpędzony bolid. Cofa się, potrząsa głową. Otwiera oczy, w samą porę, by zobaczyć, jak się przymierzam do haka. Rozwalam mu prawy łuk brwiowy. Krew natychmiast zalewa mu policzek, jakby płakał różowymi łzami. Próbuje zasłonić się rękawicami. Wyprowadzam uppercut w sam środek jego żołądka. Zgina się wpół i opuszcza rękawice. Błąd. Jak widać… Błąd. W Stanach raz widziałem coś takiego i instynktownie sam to teraz powtórzyłem. – Ej, Murzyn, teraz to ty mi powiedz, jak tam? – Nie czekam na odpowiedz. Z góry wiem, jaka by była. Zamierzam się prawą i uderzam go z całej siły. Od dołu w górę, w brodę, od spodu. Murzyna niemal odrzuca w tył, zadany cios okazuje się miażdżący. Leci w głąb, aż miło. Ląduje na różowych i liliowych stepperach, które przewraca. Po czym wpada na lustro, przywiera do niego twarzą i osuwa się po nim powoli, pozostawiając na jego powierzchni niewyraźną smugę. Wreszcie upada na ziemię, na beżowe linoleum, które natychmiast zalewa krwią.

Patrzę na Alice. – To co, ile jeszcze?

Alice spogląda na zegarek. Brakuje kilku sekund.

– Stop. Właśnie jest koniec.

– Widziałaś, a nie mówiłem? Rach-ciach i już po wszystkim. Wychodzę z sali gimnastycznej. Żeglarz rzuca się przed siebie, by zobaczyć, jak się miewa Murzyn.

– Nic się nie martw, już sprawdzałem, oddycha. Żeglarz się rozluźnia. – Rany, Step, zmasakrowałeś gościa.

– Tak mu zależało, żeby walka nie była na niby… no to ma.

Idę do lustra. Oglądam sobie wargę. Jest rozwalona i już mi cała spuchła. Za to łuk brwiowy ma się dobrze. Podchodzi do mnie Alice.

– Gdyby to była prawdziwa walka, a ja postawiłabym wszystkie moje pieniądze, to bym je straciła.

– Co to ma do rzeczy, w takim wypadku byśmy się dogadali i po pierwszym ciosie już bym się nie podniósł.

Podchodzi do mnie Alessio. – Za to ja wygrałbym całą zainwestowaną kasę. A tam, nie wiedzieć czemu, ale czułem, że to ty zwyciężysz.

– Jak to nie wiedzieć czemu? – Znów widzę, że czuje się niezręcznie, chciałby coś powiedzieć, ale sam jakoś nie bardzo wie co. Przychodzę mu z pomocą.

– No już, zdejmij mi rękawice, dawaj…

– Trzymaj. Przyniosłam ci trochę lodu, żebyś przyłożył sobie do wargi.

To Alice. Podchodzi do mnie z chusteczką higieniczną, w której jest kilka kostek lodu.

– Dzięki, powiedz swojej przyjaciółce, żeby wzięła trochę zimnej wody i polała nią twarz Murzyna, wyjdzie mu na zdrowie.

– Właśnie to robi.

Alice patrzy na mnie i dziwnie się przy tym uśmiecha. Zaglądam do środka. Antonella jest w sali gimnastycznej i pomaga Żeglarzowi. Robią Murzynowi okłady na twarz. Makijaż albo cud, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to dziewczyna dopnie swego. Żeglarz albo Murzyn. Sam nie wiem, co gorsze. Ten pierwszy w najlepszym razie na coś ją naciągnie, ten drugi zaś zgwałci. Ale nic mi do tego. I siadam sobie spokojnie na ławie. Przykładam chustkę do wargi. Widzę Alice, patrzy na mnie. Ona też chciałaby coś powiedzieć. Ale jakoś nie bardzo wie co. Nie czekam, aż to zrobi. Nie chce mi się. A w każdym razie nie teraz. – Sorry, ale idę pod prysznic. – I tak oto znikam z pola widzenia. Zostawiam ich samym sobie. Przez moment wyobrażam sobie Alessio i Alice na wspólnej kolacji, ich wysiłki, by pogadać o tym i o owym. Fede pewnie byłaby niepocieszona. Ale to też nie moja sprawa. Po czym, nie zawracając już sobie dalej głowy, wchodzę pod prysznic.