Przedziwna krzyżówka Jacka Nicholsona z Johnem Malkovichem maszeruje roześmiana w naszą stronę, paląc papierosa. Ma wyraźne zakola, krótkie włosy tuż nad uszami i długie pejsy, które okalają mu policzki, wtrącone między dwa przecinki włosów. Ładny uśmiech, bystre spojrzenie. Zamaszystym ruchem odrzuca papierosa gdzieś daleko, po czym jakby wykonywał piruet, siada na wolnym krześle obok nas. – No i jak, co słychać? Przez telefon byłem trochę upierdliwy, co?

Nie zostawia Romaniemu czasu na odpowiedź.

– Ale to moja główna zaleta. Dopiąć swego, powoli, ale dopiąć swego. Jak chińska kropla, plum, plum, dopóki nie skruszeje choćby i najtrwalsza nawet skała. To tylko kwestia czasu, wystarczy się nie spieszyć, a mnie wcale się nie spieszy. – Wyciąga paczkę błękitnych chesterfieldów light i kładzie je na stoliku, pod czarną zapalniczką Bic. – Marcantonio Mazzocca, podupadły arystokrata, choć powoli wraca do dawnej świetności. – Wyciągam do niego rękę. – Stefano Mancini, twój asystent, jak sądzę.

– Asystent, cóż za haniebne pojęcie ukuto, by przypisać nam określone role.

Romani mu przerywa: – Może być tak haniebne, jak ci się tylko żywnie podoba, ale on będzie twoim asystentem. No, to teraz was zostawiam. Wyjaśnij mu wszystko jak należy. Bo od poniedziałku zabieramy się do roboty. Za trzy tygodnie wchodzimy na antenę. Wszystko ma być bez zarzutu!

– I będzie bez zarzutu, szefie! Przyniosłem logo do tytułu, jeśli łaskawie raczy pan rzucić okiem… – I podaje mu małą teczkę, która pojawiła się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wprost z wewnętrznej kieszeni jego letniej marynarki. Romani ją otwiera.

Marcantonio przygląda mu się spokojnie, zna wartość swojej pracy. Romani jest wyraźnie zadowolony, ale już po chwili się reflektuje.

– Mhm, logo powinno być trochę jaśniejsze, a poza tym… Trzeba się pozbyć stąd tych wszystkich zawijasów, tych strzałek tutaj… Wszystko ma być lżejsze!

Romani oddala się z teczką pod pachą.

– Zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze, to sprawia, że czuje się pewniej. A my idziemy mu na rękę.

Zapala kolejnego papierosa. Po chwili się odpręża, wyciąga na krześle i wyjmuje z kieszeni jeszcze jedną teczuszkę. Otwiera ją. – Et voila. – To ten sam rysunek z jaśniejszym logo i bez strzałek, zupełnie taki sam, jak chciał Romani.

– Widziałeś? Gotowe!

Przeciąga się i rozgląda wokół. – Świetnie tu jest, nie sądzisz, asystencie? Popatrz tylko, co za kolory, co za kobiety… o, spójrz na tamtą!

Wskazuje krótkowłosą blondynkę, wysportowaną, konkretnie zbudowaną. Jej wysoko zawieszony tyłek znika pod obcisłą spódniczką, ma trochę zbyt wydatny nos w porównaniu z ustami, które mówią same za siebie, i to najgorsze bezeceństwa, jeśli tylko wyobrazimy je sobie zaangażowane w jakiś przyjemny proceder.

– Poznałem ją dogłębnie. Należy do grona, no wiesz…

– To znaczy?

– Do grona… tego związanego z naszą pracą, to kobiety na pokaz. – Zaciąga się i śmieje. – Widziałeś, jakie ma usta? Spiła ze mnie wszystko, do ostatniej kropelki!

Czyli potwierdza, że trudni się przyjemnym procederem. – Czyli co? Chcesz powiedzieć, że one wszystkie są takie?

– Nie wszystkie są takie. Są jeszcze lepsze, przepiękne. Sam zobaczysz, przekonasz się. Są prawdziwe. To fantastyczne kobiety, schowane pod kolorowymi ubraniami, tancerki, starletki, statystki. Śmieją się, wystarczy byle co, żeby je rozpalić, są zupełnie jak małe bomby z krótkim lontem. A za tymi ich piersiami, wciśniętymi w niepojęte gorseciki, za tymi jędrnymi tyłeczkami, opiętymi przez maciupeńkie stroje są ich historie. Smutne, wesołe, absurdalne. To dziewczyny, które jeszcze się uczą, i takie, które mają już dziecko, męża zaś już nie, również takie, które nigdy się nie uczyły i takie, które właśnie wychodzą za mąż albo się rozwodzą, takie, które nigdy nie wyjdą za mąż lub wciąż jeszcze marzą, że to zrobią. One wszystkie zebrane w tym samym miejscu, a łączy je tylko jedno: pragnienie, by wystąpić w tym zaczarowanym pudełku. Wystąpić…

– No, widać, że ci się podobają, i to jeszcze jak, skoro potrafisz o nich tak opowiadać. Zupełnie jak poeta.

– Jestem Marcantonio i przybywam z północy, i to nie z Mediolanu, tylko z najzamożniejszego Veneto. I nie mam grosza przy duszy. Jedyne, co mi pozostało, to błękitna krew i chęć, by obdarzyć miłością je wszystkie, bo tego zawsze będę miał pod dostatkiem. Musisz je zobaczyć… I zobaczysz, nieprawdaż?

– Myślę, że tak. – Nie, z pewnością tak. Jesteś w końcu moim asystentem, czy nie? A skoro tak, to setnie się ubawisz!

Klepie mnie w ramię i się podnosi. – No cóż, to do zobaczenia.

Bierze papierosy i zapalniczkę i chowa do kieszeni. Zaraz się uśmiecha i unosi brew. Idzie w stronę krótkowłosej blondynki i zaczyna krążyć wokół niej. Przez jakiś czas mu się przyglądam. Robi jeszcze jedno okrążenie, po czym się zatrzymuje i staje dokładnie naprzeciwko dziewczyny, z rękami w kieszeniach marynarki. Zaczyna coś mówić, spokojny, pewny siebie, uśmiechnięty. Ona słucha go zaintrygowana i zaraz zaczyna się śmiać. Dziewczyna kręci głową. On daje jej znak, ona zastanawia się przez chwilę, wygląda na to, że się zgadza, i zaczyna iść w stronę wejścia do Vanniego. Marcantonio patrzy na mnie, uśmiecha się i puszcza do mnie oczko. Po czym dołącza do niej. Kładzie jej z tyłu rękę, żeby jej „pomóc” wejść do baru. Ona daje mu się prowadzić i tracę ich z oczu.

17

Muzyka rozlega się na cały regulator. What if there was no light, nothing wrong, nothing right, what if there was no time.… Głos Chrisa Martina z Coldplay wypełnia cały pokój. Chyba po to, żeby zagłuszyć inny dźwięk. Ten niepokojący i nieprzerwany, który właśnie gniecie ją gdzieś w środku jak rzemień, zew, który nie przestaje jej zadręczać, choć godziny upływają jedna po drugiej.

– Daniela, co ty, głucha jesteś? Może łaskawie trochę ściszysz? A może chodzi ci o to, żeby nawet Fiore, który pilnuje bramy, też się nauczył słów?

Przez moment wizja Fiore, który śpiewa łamaną angielszczyzną z domieszką dialektu rzymskiego podczas przycinania roślin, odciąga jej uwagę i ją rozśmiesza. Ale tylko przez moment. Bo zaraz znów ta sama wątpliwość, jej wątpliwość, daje o sobie znać, nie zostawia jej w spokoju. Tak, mamo, jaka szkoda, że nie jestem głucha, a nuż wówczas przestałabym wreszcie słyszeć ten głos, bez przerwy powtarzający mi jedyną prawdę, której nie chcę słyszeć. Mało tego, lepiej będzie zrobić jeszcze trochę głośniej, lepiej zaśpiewać razem z Chrisem te słowa, które właśnie teraz wydają jej się takie prawdziwe, trafiające w samo sedno… Daniela zaczyna tłumaczyć w myśli. Co by się stało, gdyby nie było światła, nic złego, hic dobrego, co by się stało, gdyby nie było czasu.… Otóż to. Gdyby nie było czasu. Gdyby go już nigdy więcej nie było. Dosyć. Trzeba coś zrobić, trzeba to wyjaśnić raz na zawsze.

– Halo, Giuli? Przeszkadzam? Co robisz?

– Cześć! Nie, spoko, właśnie o tobie myślałam.

– Myślałaś o mnie? No wiesz, sądziłam że masz lepsze rzeczy do roboty.

– No to pięknie, widzę że wprost pałasz miłością do bliźnich. A wiesz dlaczego?

– Powiedz.

– Właśnie ściągałam na komputer zdjęcia z komórki, które zrobiłam podczas imprezy. Są zajebiste! Dobrze wyszły, chociaż światło było kiepskie. Ty też na nich jesteś, jak tańczysz i na maksa dajesz czadu!

– Naprawdę?! W ogóle nie zajarzyłam, że robiłaś zdjęcia.

– I komu ty to mówisz, byłaś kompletnie nieprzytomna! Na jednym jesteś razem z Brandellim, na innym z dwoma kompletnymi oszołomami, którzy skakali wokół ciebie, na jeszcze jednym jesteś sama i krzyczysz nie wiadomo co i do kogo… i to by było na tyle, bo w pewnym momencie po prostu znikłaś! I już cię więcej nie widziałam! Gdzieś ty się, do licha, podziała, co? Teraz musisz mi opowiedzieć o tym wszystkim, czego nie udało mi się sfotografować!…

– Właśnie! Impreza była zajebista, prawda? Super się bawiłam! No i wreszcie to zrobiłam! Widziałaś? Chicco był taki słodki, a ty zawsze tak źle o nim mówisz… Ale o której się stamtąd zwinęłam razem z nim? – Giuli nie zwraca uwagi na jej pytanie. Bo niby dlaczego? Głos Danieli zaczyna się lekko trząść, kiedy tak wypytuje, bo usiłuje sprawiać wrażenie możliwie pewnej siebie i niczego nie chce dać po sobie poznać. – Tak, czyli jak długo mnie z nim nie było? Ty przecież byłaś przytomna, chyba zwróciłaś na to uwagę, nie?! Po jakim czasie wróciłam do ciebie i kiedy się stamtąd zabrałyśmy?

– Kurczę, to ty naprawdę nic a nic nie pamiętasz?! Ecstasy najwyraźniej jakoś dziwnie na ciebie działa! Z nim sama nie wiem, bo szczerze powiedziawszy, widziałam Brandelliego, jak siedział na takiej małej kanapie i gadał sobie z jakimiś pannami, ale ciebie już nie było. Może oddaliliście się razem wcześniej. Do mnie przyszłaś po co najmniej paru godzinach. Wobec tego myślę, żeście sobie poszaleli! No weź, opowiesz mi? Jaki on był? Jak wam poszło? Podobało ci się?

– Było inaczej, niż myślałam, ale w gruncie rzeczy jak niby możesz sobie wyobrazić w najdrobniejszych szczegółach coś, czego nigdy wcześniej nie zaznałaś? Dopóki sama nie znajdziesz się w określonej sytuacji… a tam, opowiem ci wszystko następnym razem, jak się zobaczymy. Wszystko… raptem tych parę rzeczy, które pamiętam! Niby jak mam to teraz zrobić przez telefon? Przecież wiesz, że mnie słychać. Jeśli mama akurat będzie przechodziła, to już po mnie. Nawet jeśli głośno nastawię muzykę, ta i tak ma słuch jak Indianin. Zobaczysz, niedługo do ciebie wpadnę. Teraz muszę już kończyć.

– Dobra, zawsze przerywasz w najlepszym momencie. Czekam na ciebie, wytrawna kochanko! Wcześniej wyślij mi SMS-a, tak żebyś na pewno mnie zastała. Kto by tam przegapił historię pierwszego razu małej Gervasi?

Jakże to ja bym chciała, Giuli, jakżebym chciała przerwać w najlepszym momencie. Przynajmniej teraz będę już słyszała tylko Coldplay, a nie tę wątpliwość, która nie dawała mi spokoju.

– Okay, cześć.

Nic. Nie udało mi się pozbyć tej jednej wątpliwości. Jest cienka, zupełnie jak zasłona, która skrywa prawdę. I nieznośnie uciążliwa, przez co odbiera wszelką pogodę ducha.

You don't have to be alone, you don't have to be on your own… Piosenki lecą jedna za drugą. A message… Nie musisz być sama, nie musisz być zdana tylko na siebie… Właśnie, dlaczego to ty do mnie nie przyjdziesz, żeby mi przekazać wiadomość, na którą czekam, to, czego nie wiem? Muzyka wciąż gra na cały regulator. Raffaella już całkiem się poddała. A Fiore, kto wie, może właśnie przyswaja sobie angielski. Słowa, które płyną z odtwarzacza, niezmiennie trafiają w samo sedno. Ale nie ma się czemu dziwić: dusza zawsze potrafi wybrać sobie najlepszą ścieżkę dźwiękową. A to, że akurat słyszysz tę, a nie inną piosenkę, nigdy nie jest dziełem przypadku. Tak samo jest zresztą i z prawdą.

– Halo? Chicco? Przeszkadzam ci?

– Cześć, maleńka, co u ciebie? Zajebiście było poprzedniego wieczoru, co? Ale impreza! Co powiesz na dziś wieczór? Przyjadę po ciebie, wybierzemy się razem na kawę?

– No, jeszcze zobaczymy, dobra? Tak, naprawdę świetny wieczór, zajebiście się bawiłam, nawet się nie spodziewałam! A ty byłeś naprawdę kochany! Taki słodki…

– Sam widziałem, miałaś niezły odjazd! Kochany, słodki, co ty mówisz? Przecież ja palcem nawet nie kiwnąłem! A szkoda, bo mogłem się okazać jeszcze lepszy, gdybyś nie przepadła tak, jak to zrobiłaś! Prawie od razu straciłem cię z oczu i potem już cię więcej nie widziałem. Gdzieś ty się podziewała? Puścili taki super wolny E… Vasco Rossi. Chciałem go z tobą zatańczyć. Gdzieś ty była? Potem chciałem odwieźć cię do domu, ale się okazało, że ciebie i Giuli już nie ma! Dlaczego?

To nie z powodu wolnego, który przegapiła. Ani nie dlatego, że ominęło ją podwiezienie do domu, żołądek jej się ściska, a serce zaczyna walić szybciej niż zwykle. To dlatego, że Daniela szuka odpowiedzi. Ale zamiast nich wciąż tylko przybywa nowych pytań.

– Tak, rzeczywiście, przepraszam, miałam ci o tym powiedzieć, Giuli zadzwoniła po brata, który po nas przyjechał, bo nie mogłyśmy cię znaleźć i nie odbierałeś komórki! Może wyładowała ci się bateria. Przepraszam, że tak znikłam… krążyłam bez wytchnienia, tańczyłam, śmiałam się do rozpuku i całkiem straciłam poczucie czasu! Dobra, nie ma co, zdzwonimy się później i jeszcze zobaczymy, co z tą kawą.

– W porządku, maleńka, to na razie!

Maleńka. Dobrze by było… Wciąż być tą samą, co wcześniej, kiedy razem z Babi bawiły się tu w mieszkaniu, w jednym pokoju. Kiedy nie musiałam się o nic martwić. Kiedy znajdowałam wszystkie odpowiedzi, bo same pytania byty takie proste. Nie to, co teraz. Trudne jak diabli. I na dodatek absurdalne. Tak bardzo, że nawet Giuli i Chicco nie udało się rozwiać wątpliwości. A przecież byli tam oboje. Tak. Właśnie tam. Ale nie ze mną, nie w tamtym pokoju. Nic, tylko czas może mi teraz pomóc. Muszę tylko poczekać kilka dni… tylko… teoretycznie to takie proste.