– Tak jasno jak to tylko możliwe. Uśmiecham się.

– Jednak zdążyłem się już przekonać, że zbyt ostentacyjna pewność siebie jest synonimem czegoś wręcz przeciwnego. Czy mam wyrażać się jaśniej?

– Tak.

– Byłoby lepiej, gdybyś po prostu powiedziała „na razie". – Uśmiecham się. Gin kręci głową.

– Na razie sobie odpuszczam, bo mam już tego dosyć. A poza tym do czego to doszło, że ty i ja spieramy się o to, że nie jesteśmy razem?

– Właśnie, zazwyczaj ludzie spierają się ze sobą, kiedy już są razem. Znaczy, że zaczęliśmy wszystko na odwrót.

– Ależ przecież niczego jeszcze nie zaczęliśmy. Hamuję powoli i zjeżdżam na pobocze.

Gin patrzy na mnie zaniepokojona. – A teraz co? Zaczniesz się do mnie przystawiać?

– Nie, na razie. Tutaj byliśmy umówieni ale nikogo nie widzę. Pewnie już sobie poszli, spóźniliśmy się.

– To ty się spóźniłeś.

– Okay, to ja się spóźniłem.

– Jakim cudem przyznajesz mi rację?

– Jeśli zaczniemy się tak spierać o każdą rzecz, to się rozstaniemy, jeszcze zanim się ze sobą zwiążemy.

Gin tym razem wybucha śmiechem. Ja też się śmieję. Patrzymy na siebie roześmiani, z nieistniejącym spotkaniem w tle. Muzyka głośno gra. Puszczają właśnie stare i nowe przeboje, jeden za drugim.

– Ta jest świetna! Rewelacja!

I komu ty to mówisz: właśnie leci kultowa Love me two times Doorsów.

– Love me two times, girl, one for tomorrow one just for today… Love me two times, I'm goin away…, tego nie będę ci tłumaczyć.

– Myślę, że sam zrozumiałem, o co chodzi.

Wszędzie wokół jest ciemno. Ale „na razie", może akurat ona ma rację, lepiej będzie już jechać.

– Dokąd mnie zabierasz?

– Ty i ja jedziemy razem na kolację. A to oznacza, że moich przyjaciół poznasz kiedy indziej.

– Jakie znów „kiedy indziej"?

Patrzę na nią w oczekiwaniu na reakcję. Postanawiam zawrzeć rozejm.

– No, o ile nadarzy się kiedyś jakaś okazja.

– Właśnie, o ile nadarzy się kiedyś jakaś okazja.

Cała zadowolona nastawiam głośniej muzykę i zmieniam stację, szukając gorączkowo sama nie bardzo wiem jakiej piosenki. Po chwili, nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, w półmroku samochodu kątem oka spoglądam na Stepa.

Wprost nie mogę w to uwierzyć… Ja, Gin, w jednym samochodzie razem z nim. Gdyby tylko moi starzy się o tym dowiedzieli. Sama nie wiem dlaczego, ale to nieodmiennie pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy. To znaczy, gdyby moi rodzice wiedzieli, że właśnie teraz siedzę w samochodzie z jakimś nieznajomym, a właściwie kimś, kto według nich jest mi obcy, jakby na to zareagowali? Już sobie wyobrażam moją matkę: – No coś ty, oszalałaś? Ginevra, nigdy nie pozwalaj nikomu się ze sobą spoufalać. Z tysiąc razy ci to powtarzałam… – Oj, nic się na to nie da poradzić, cokolwiek by to było, nie wiedzieć czemu, moja matka zawsze Utrzymuje, że powtarzała mi to z tysiąc razy. Masz ci los. Jedno jest pewne: czego jak czego, ale tego nigdy by się nie spodziewała. A poza tym co takiego mogłabym jej powiedzieć? Ale wiesz, to po to, żeby zatankować… Jak zdołałabym jej wyjaśnić, o co tak naprawdę chodzi? Nie, nie chcę o tym myśleć. Skoro nawet ja sama nie mogę w to uwierzyć.

– Wiesz, z kim mi się wcześniej skojarzyłeś?

– Kiedy?

– Kiedy zmieniałam koło i pojawiło się tych trzech debili.

– Z kim ci się skojarzyłem?

– Z Richardem Gere'em.

– Z Richardem Gere'em?

– Tak, w scenie z Oficera i dżentelmena, kiedy on i jego przyjaciel umawiają się z tymi dwiema dziewczynami i idą do baru. Później, kiedy już wychodzą, pojawia się ten, który razem z innymi kumplami zaczepia dziewczyny, i Richard Gere robi wszystko, żeby uniknąć awantury, ale w końcu mu się to nie udaje i rozwala tamtemu gościowi twarz.

– Czy Richard Gere też miał trzeci dan?

– Nie, głupku. To były ciosy jak w walkach fuli contact.

– A jednak masz jakieś pojęcie.

– Już ci przecież mówiłam. Trenowałam też kick boxing i miałam kilka lekcji z walki fuli contact. Nie wierzysz mi? Prędzej czy później się o tym przekonasz.

– A, to z pewnością… a poza tym bardziej adekwatny od Oficera i dżenłelmena wydaje mi się inny cytat. Ezechiel 25,17: „I dokonam na tobie srogiej pomsty w zapalczywym gniewie i na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci; poznasz, że ja jestem Pan, kiedy wywrę na tobie moją zemstę!".

– Ach, skromniacha z ciebie, co?! W każdym razie lubisz Pulp Fiction.

– Tak.

– I to nawet bardzo, biorąc pod uwagę, jak urządziłeś tamtych dwóch. Step się uśmiecha i jedzie przed siebie. Kto wie, co takiego miał na myśli, kiedy powiedział:,,A, to z pewnością…". Lepiej nie drążyć. Patrzę na niego, patrzę, jak prowadzi. Prawą ręką pewnie trzyma kierownicę, ma napięte mięśnie, ale jednocześnie sprawia wrażenie całkowicie odprężonego. Lewy łokieć opiera o krawędź przy oknie, a dłoń tej samej ręki podstawił sobie pod brodę. Prawą dłoń trzyma wyżej, na środku kierownicy, zaciska ją mocno i przytrzymuje, kiedy łagodnie wchodzi w zakręt. Na nadgarstku ma tatuaż, tuż obok sztywnej złotej bransoletki. Tatuaż wygląda mi na… Przysuwam się, tak żeby się nie zorientował.

– To mewa.

– Co?

– To mewa, mój tatuaż na nadgarstku.

Uśmiecha się do mnie, odrywając na moment wzrok od drogi.

Czuję, jak się rumienię, ale jestem pewna, że nic nie widać. – Patrz na drogę.

– A ty na swoje tatuaże.

– Nie mam tatuaży.

– Nie pozwolili ci zrobić sobie choćby jednego?

Step uśmiecha się złośliwie, nabija się ze mnie.

– Moi rodzice nie mają z tym nic wspólnego, to mój wybór.

– Ach tak, oczywiście, rozumiem…

Patrzy na mnie cały wyrozumiały i unosi brew, ewidentnie robiąc sobie ze mnie jaja.

– To twój wybór…

– Tak, mój.

Siedzimy w milczeniu. Ale po jakimś czasie zaczyna mnie to drażnić.

– A tak w ogóle to cię okłamałam. Mam tatuaż, śliczny, ale wątpię, byś kiedykolwiek mógł go zobaczyć.

– Jest dobrze ukryty?

– Zależy od punktu widzenia.

– To znaczy?

– Och, założę się, że doskonale zrozumiałeś.

– Tak, ale nie wiem,,na ile dobrze" zrozumiałem, albo raczej „gdzie" zrozumiałem.

– To taka malutka różyczka nisko na plecach, zadowolony?

– Świetnie. Uwielbiam zrywać kwiaty!

– To tatuaż jedyny w swoim rodzaju, wypukły.

– To znaczy?

– Cały w kolcach.

– Zawsze masz na wszystko gotową odpowiedź, co? Ale moje ręce są całe w odciskach.

Też się uśmiecha. Ma ładny uśmiech. Tego nie mogę mu odmówić. Ani też nie mogę mu tego powiedzieć. Ma dziwny dołek na lewym policzku. Ja pierdolę, zajebiście mi się podoba. A na dodatek jest zupełnie inny od Francesco. Sama nie wiem, dlaczego myślę o nim właśnie teraz. Może dlatego, iż wciąż nie mogę sobie darować, że z nim byłam. Francesco jest ostatnim facetem, z jakim byłam związana. A tak właściwie to zarazem jedynym. I największym kutasem, gwoli ścisłości.

20

Francesco. A wydawał się taki fajny. Ale prawdą jest również, że całą prawdę o miłości poznasz dopiero wraz z upływem czasu. Na początku wszystko wydaje ci się takie fajne. Wkrótce, jak już człowiek się rozpędzi, to, co wydawało się fajne, może się okazać piękne. A nawet nieskończenie piękne… Najczęściej wszakże okazuje się najzwyczajniej brzydkie. Właśnie tak. Francesco był prawdziwym wyjątkiem. Udało mu się sprawić, by wszystko stało się jeszcze gorsze. Potwornie paskudne. Jeden przewidywalny i typowy błąd w sztuce wszystko zepsuł. Nie mogę wymazać z pamięci tamtego wieczora.

– No to jak, co ty na to, żebyśmy sobie zahaczyli o Gildę, chce ci się?

– Nie, dzięki, France, jutro mam odpytywanie z historii, a wciąż nawet nie skończyłam rozdziału.

– Okay, jak chcesz… odwiozę cię do domu. – Tamtego wieczora jechał szybciej niż zwykle, ale ja, zaprzątnięta czymś innym, zupełnie nie zwróciłam na to uwagi. Wysiadam z samochodu.

– Cześć, dobranoc… A ty co, zajrzysz do Gildy?

– Nie, nie, skoro ty się nie wybierasz, to i mnie się nie chce. A poza tym też jestem zmęczony.

Nie odprowadza mnie pod klatkę, skądinąd nigdy tego nie robił. Dziwne, ale tamtego wieczora jakoś mnie to rozdrażniło. Nie to, żebym sama należała do kobiet, które się boją, albo uwielbiają, by im wszędzie towarzyszyć. A jednak taka zwłoka, te kilka kroków do samej klatki zawsze kojarzyło mi się z czymś przyjemnym, czego nigdy tak naprawdę nie zaznałam. Może dlatego, że sprawia, iż czujesz się ważniejsza od czasu i pośpiechu, a może dlatego, że to szansa na jeszcze jeden ostatni pocałunek. Francesco tymczasem ledwie doczekał, aż przekręcę klucz w zamku do mnie na klatkę i pożegnam go z daleka, i bezzwłocznie ruszył z piskiem opon, odpalając swojego najnowszego mercedesa 200 SLK. Szybko. Zbyt szybko. To raptem tylko przeczucie. Głupie przeczucie. A jednak może się okazać najmądrzejsze na świecie.

Trochę później. Zakuwałam, powtarzałam sobie cały rozdział i wreszcie poczułam, że coś z tego do mnie dotarło. Patrzę na zegarek. Wpół do trzeciej. Puszczę Fra' jeden sygnał, a co. Mam ochotę posłuchać, jak do mnie mówi tym swoim głosem i choć przez chwilę nie myśleć o całej reszcie. Nie mogę się przecież położyć, skoro głowa aż mi pęka od dat i faktów z wykutego rozdziału podręcznika do historii. Nic, telefon dzwoni w próżnię. Bardzo dziwne. Zajmuje malutkie mieszkanko tuż pod swoimi starymi, zostawiła mu je babcia, która przeniosła się do Rieti. Telefon wciąż dzwoni. Nie słyszy, a może już śpi jak zabity albo… Niemożliwe żeby nie słyszał. Kurczę, skoro siedzi w domu, to przecież musi słyszeć. Ma tam raptem wszystkiego dwa pokoje plus kuchnię i łazienkę. Dobrze znam jego mieszkanie, wiele razy spędzałam tam weekendy. Sama myśl, że spędziłam z nim tyle czasu, złości mnie jeszcze bardziej. Te weekendy pełne takiej bliskości, a on nawet nie odbiera. Nic, i tak nie chce mi się spać. Wiesz, co zrobię? Wyjdę i zadzwonię do niego z dołu domofonem. Maskuję łóżko, jak tylko się da, wkładam poduszkę pod prześcieradło, tam gdzie zwykle sama leżę, a ubranie na jutro do szkoły już mam przygotowane na krześle. Potem powolutku, na paluszkach mijam pokój moich rodziców, biorę klucze do polo (wówczas jeszcze nie miałam mojej obłędnej micry) i ruszam przed siebie w noc. To co, chcesz się przekonać, czy ten kutas nie poszedł sobie do Gildy? Dziesięć po trzeciej. Lepiej zajrzeć najpierw tam. Parkuję w drugim szeregu na via Mario dei Fiori i idę w stronę drzwi. Jest Massimo, bramkarz, który się ze mną wita. – Ej, cześć, Gin, co ty tu robisz o tej porze?

– A jak myślisz?

– Chce ci się tańczyć, tak?

Idiota.

– Tak naprawdę to chciałam przez jedną noc postać sobie na bramce. Śmieje się cały zadowolony. – Dobre, to ci się dopiero udało.

– Posłuchaj, nie widzę mercedesa Francesca.

– Niezła bryka, co?

– Tak, fantastyczna. Wiesz przypadkiem, czy siedzi w środku?

– Nie, dziś wieczór w ogóle się tutaj nie pojawił. Wiem, bo się stąd nie ruszałem. A poza tym szukał go też Antonello, który zajrzał tu jakieś pół godziny temu. Rozglądał się za nim po całym lokalu, ale już sobie poszedł. Nie znalazł go, najwyraźniej Francesco go wystawił, bo Antonello sam mi powiedział, że mieli się zobaczyć. Proszę. – Wpuszcza grubego mężczyznę z kobietą, która ma na sobie więcej złota niż ciuchów, a do tego makijaż tak ciężki, że wpędza w popłoch nawet jej własne zmarszczki.

– Dobra, jeśli go zobaczysz, to mu powiedz, że go szukam.

– Okay, cześć. Gin. Dobranoc.

Akurat, dobranoc… fajnie by było! Fakt, że nigdzie nie mogę go znaleźć, coraz bardziej działa mi na nerwy. Przejeżdżam pod domem Francesca. Guzik, nie ma mercedesa. Zwykle parkuje na ulicy, bo i tak w pobliżu stoi wóz karabinierów, którzy pilnują jakiegoś na razie jeszcze nieskompromitowanego polityka albo świadka koronnego, bo ja wiem, nigdy tego nie rozgryzłam. Jeden karabinier stoi w pobliżu wozu. Witam się z nim, kiedy go mijam swoim polo. Staram się w jakiś sposób umilić mu wieczór. Patrzy na mnie, jak się oddalam. Widzę w bocznym lusterku, jak wciąż wpatruje się w moje polo, które jedzie przed siebie, i wiem, że facet zachodzi w głowę, z jakiej racji się z nim w ogóle przywitałam. W najgorszym wypadku po prostu wzbudziłam jego ciekawość. Daję sobie spokój z karabinierem i myślę o Francescu. Gdzież on się, do licha, podział? Niech to szlag trafi, już wpół do czwartej. Jutro jest odpytywanie. Zostały mi zaledwie cztery godziny snu. O ile oczywiście uda mi się go zawczasu odnaleźć. W mojej historii miłosnej postanawiam wcielić się w rolę karabiniera i zbadać dogłębnie całą sprawę. Szkoda, że nie ma ze mną Eleonory. Ele, bo tak ją nazywamy, to moja najlepsza przyjaciółka. Musiała wyjechać, pojechała do Toskanii, żeby odwiedzić rodzinę. Ele z urodzenia jest florentynką, z czasem przeniosła się do Rzymu. Toscanaccia, tak na nią mówimy.