– A, że teraz to niby moja wina? Fajną mam siostrę. Słuchaj, Step, wyświadcz mi przysługę. Między jednym a drugim pocałunkiem, weź, ty ją przywołaj do porządku!

I przepycha się między nami, chcąc dostać się do środka. Gin wykorzystuje okazję i uderza mnie pięścią w klatkę piersiową.

– Wiedziałam, że z tobą to nic tylko same kłopoty.

– Ała! A teraz to niby moja wina?

– A czyja, jak nie twoja? Jeszcze jeden pocałunek i jeszcze, i jeszcze. Co z tobą, nie możesz się powstrzymać? Już tak się ode mnie uzależniłeś? Wiecie co… – I zatrzaskuje mi drzwi przed nosem. Rozbawiony wsiadam do windy.

Gianluca wchodzi do pokoju Gin.

– Step to jest gość, ale to wy już na stałe jesteście parą, co?

– Co ty wygadujesz? Jaki niby gość?

– No bo nic tylko się w kółko całujecie.

– Coś podobnego i to wszystko z powodu jednego pocałunku…

– Dwóch, z tego co ja się mogłem doliczyć.

– A to co, czyżbyś i tutaj zabawiał się w członka komisji wyborczej? To już ci nie wystarczy podliczanie kart wyborczych, byle tylko sobie dorobić.

– Ale polityka to zupełnie co innego.

– Step to według mnie pic na wodę, i tyle.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Że nie ufam komuś takiemu jak on, sympatyczny, nawet zabawny, ale kto go tam wie, co ukrywa.

– Skoro ty tak twierdzisz.

– Pewnie, Luke. Po tym jak ktoś całuje, można poznać wszystko. A on jest… jakiś dziwny.

– To znaczy?

– Sam do siebie nie dopuszcza, jest nieufny, a kiedy ktoś jest nieufny, oznacza to tyle, że sam po pierwsze nie zasługuje na zaufanie.

– Może i tak.

– Tak i już!

Gianluca wychodzi i wreszcie zostawia mnie samą. OK. Dosyć. Wreszcie chcę uporządkować myśli. Kręcę głową i macham włosami. Gin, proszę cię, bądź taka jak dawniej. Nie mogę w to uwierzyć, że się zabujałaś w kolesiu okrzykniętym mianem boskiego, w żywej legendzie. Step nie jest dla ciebie. Problemy, tarapaty, kto wie, co takiego ma naprawdę za sobą? A poza tym zauważyłaś jedną rzecz? Za każdym razem, kiedy się z nim całujesz, w najpiękniejszym momencie, a właściwie, gwoli ścisłości, w najcudowniejszym momencie, wręcz najfantastyczniejszym, najbardziej megabajkowym, zawsze pojawia się Luke, twój brat we własnej osobie. O co tu może chodzić? Palec boży, święty zesłany prosto z raju, który chce cię ocalić przed piekłem, twoje koło ratunkowe. A może zwyczajny pech? Cholera jasna, moglibyśmy się tak całować godzinami. Jakżeż on całuje. Jakżeż on to robi. Jakby to powiedzieć… nie mam zielonego pojęcia! Pocałunek to wszystko. Pocałunek to prawda. Bez nadmiernych wprawek stylistycznych, bez przesadnie zawiłych wygibasów i karkołomnych ewolucji. Naturalny i przez to najpiękniejszy. Całuje tak, jak lubię. Wcale nie chce się przy tym popisać, niczego nie musi udowadniać, po prostu. Robi to pewnie, delikatnie, spokojnie, bez pośpiechu, zabawnie, nic sobie nie robiąc z techniki, ze smakiem. Mogę? Z miłością! O Boże! Nie, co to to nie. Spierdalaj, Step!

28

– Cześć, Pa'.

– Stefano, gdzieś ty się podziewał? Przepadłeś.

– Ej. – Minąłem go w drodze do pokoju. – Wiesz, jaką zasadę wpajają ci w Stanach tuż po przyjeździe?

– Tak, jeśli chcesz żyć, to zajmij się swoimi sprawami.

– Świetnie. A druga?

– Drugiej nie znam.

– Fuck you!

Wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi.

– A widzisz, że jednak trochę tego angielskiego rzeczywiście się nauczyłeś, zuch z ciebie. Znasz jeszcze parę innych słów, mam nadzieję.

Puszczam to mimo uszu i padam na łóżko. Dokładnie w tej samej chwili słyszę, jak dzwoni domofon. Znów opuszczam pokój, tym razem biegiem. Paolo już jest w salonie i zmierza do domofonu.

– Ja zobaczę.

Nieomal mu go wyrywam. Zastyga oniemiały.

– Czegoś tu nie rozumiem, to mój dom, ty tu jesteś gościem, a zachowujesz się, jakby to wszystko było twoje.

Krzywo na niego patrzę i zaraz się uśmiecham.

– No co ty, potraktuj to, jakbyś miał u siebie majordomusa. – Jeszcze jeden dzwonek. Podnoszę słuchawkę. Serce mi wali jak szalone.

– Dzień dobry, czy zastałam Stepa? – Kobiecy głos. Serce zaczyna mi walić jeszcze mocniej. – Tu Pallina!

– Ej, to ja, co tu robisz?

– Przychodzę obejrzeć twoje nowe mieszkanie, a potem zabieram cię na rajd po lokalach.

– Co do tego drugiego, to się jeszcze okaże. Okay, wejdź. Piąte piętro. Wciskam przycisk, by mogła otworzyć drzwi. Paolo patrzy na mnie z uśmiechem.

– Kobieta?

Potakuję.

– Chcesz, żebym zwolnił ci chatę? Zamknę się w pokoju i udam, że mnie tu nie ma.

Cały mój brat. Co on tam w ogóle rozumie, co takiego w ogóle może o mnie wiedzieć?

– To Pallina, kobieta Polla.

Nic nie mówi. Wygląda, jakby posmutniał.

– Przepraszam.

Idzie do siebie do pokoju, w milczeniu. Mój brat. Co za egzemplarz, człowiek od czapy. Ale akurat tym razem wykazuje się nieprawdopodobnym wprost wyczuciem. Dzwonek. Idę otworzyć drzwi.

– Hej!

– Kurwa, Step!

Rzuca mi się na szyję i ściska mnie mocno.

– Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że już wróciłeś.

– Jeśli mnie zaraz nie puścisz, to wyjeżdżam jak nic, jasne?

– No dobra, sorry.

Pallina stara się być mniej wylewna.

– Pokaż mi mieszkanie.

– Chodź za mną.

Zamykam drzwi i ją oprowadzam, idąc krok przed nią.

– To jest salon, jasne tkaniny, zasłony, i tak dalej, i tak dalej.

Opowiadam, opisując jej wszystko po kolei. Obserwuję ją, jak przemieszcza się tuż za mną, uważnie przygląda się rzeczom, raz po raz ich dotyka, chcąc w ten sposób lepiej je ocenić, niektóre bierze do ręki, by się przekonać, ile ważą. Pallina, ale ty urosłaś, zeszczuplałaś, zmieniłaś uczesanie. Sam makijaż też wygląda, jakby był mocniejszy, a może to raczej moje wspomnienia są już takie wyblakłe?

– A to kuchnia… Chcesz coś?

– Nie, nie, na razie nie.

– Ojej, tylko bez krępacji, bo jak zaczniesz mi tu Wersal odstawiać, to się porzygam, jasne?

Parska śmiechem.

– Nie, nie, na serio.

Śmieje się tak samo. Wygląda na zdrową, wypoczętą, spokojną. Gdyby tylko Pollo mógł cię teraz zobaczyć. Sam z siebie byłby dumny. Z tego, co mówił, wynikało, że był twoim pierwszym mężczyzną, Pallina. Mnie akurat Pollo nie wciskał kitu, nie było takiej potrzeby, nie musiał przesadzać, żeby się upiększyć, żeby wypaść na superkolesia w moich oczach, w oczach swojego najlepszego przyjaciela. To za sprawą Polla przepoczwarzyła się z larwy, jaką była wcześniej, właśnie on tchnął w nią, wręcz rozniecił w niej miłość, to dzięki niemu ten młody motyl po raz pierwszy wzbił się w powietrze… A teraz proszę, mam ją tuż przed sobą. Śmiało kroczy naprzód. Po chwili, nieoczekiwanie, Pallina zmienia wyraz twarzy.

– A nie pokażesz mi sypialni?

Dostrzegam w niej nagłą zmianę. Staje się zmysłowa i kokieteryjna. Serce mi się ściska. Czyżby miała jakiegoś faceta? Czy po nim miała innych? Co się wydarzyło, od kiedy nie ma Polla? Step, minęły już prawie dwa lata. Tak, ale ja nie chcę tego słuchać. Step, przecież to dziewczyna, młoda, ładna… Tak, wiem o tym. Ale nic mnie to nie obchodzi. Nie chcesz szukać dla niej usprawiedliwienia? Nie, nie chcę się nad tym zastanawiać.

– Proszę, tutaj jest pierwsza.

Pukam cicho do drzwi i je otwieram.

– Można?

Paolo, który właśnie zdejmował z siebie koszulę, natychmiast coś na siebie narzuca i podchodzi do drzwi.

– Pewnie, cześć, Pallina!

– Właśnie, a oto i pomysłodawca wystroju wnętrz, które dopiero co widziałaś.

– Cześć.

Podają sobie rękę. Pallina uśmiecha się lekko speszona.

– Gratulacje, wyglądają przepięknie, świetny gust. Myślałam, że to wszystko sprawka kobiety.

Paolo właśnie przymierza się do odpowiedzi, ale ja jestem od niego szybszy.

– On sam ma w sobie coś z kobiety.

I zamykam drzwi, wyłączając go tym samym z naszego obchodu.

– Ej, ale mnie chodziło o twoją sypialnię.

Szturcha mnie w ramię, popychając przy tym do przodu.

– Nie wyraziłaś się dostatecznie jasno. A oto i ona.

Otwieram drzwi do mnie do pokoju.

– Ej, całkiem nieźle.

Pallina wchodzi i rozgląda się dookoła.

– Tylko trochę tu pustawo, przydałoby się więcej kolorów. Uświadamiam sobie, że zrobione polaroidem zdjęcie Gin stoi u mnie na szafce nocnej. Dyskretnie je zakrywam.

– No, ale i tak ma swój urok. A poza tym, zawsze jeszcze można dorzucić jakieś kolory.

Patrzy na mnie zaintrygowana, starając się dociec, co takiego chciałem przez to powiedzieć, ale dokładnie w tej samej chwili dzwoni telefon. Pallina wyciąga komórkę z kieszeni kurtki, patrzy na wyświetlacz, i po chwili przykłada sobie aparat do ucha.

– Ej, to nie mój.

Biorę komórkę ze stołu tuż obok.

– A fakt, to mój!

Nie znam tego numeru.

– Halo?

– Witaj z powrotem!

Rumienię się. Słyszę jej głos.

– Mam nadzieję, że się wkrótce zobaczymy, skoro już jesteś z powrotem w Rzymie.

– Tak.

– Podoba ci się twoje nowe lokum?

– Tak.

– Dobrze ci było w Stanach?

– Tak.

Potakuję i słucham tego, co ma mi do powiedzenia, jej słowa są łagodne, życzliwe, pełne czułej miłości, z której przebija troska, by wreszcie sforsować tę cienką, kryształową taflę, uporać się z naszą przeszłością, z naszą tajemnicą. Odpowiadam na zadawane pytania. Udaje mi się wydusić z siebie coś jeszcze, oprócz samych tylko zdawkowych potakiwań.

– A co u ciebie?

Nie przerywa opowiadania. Pallina patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Tylko potrząsa głową, chcąc się dowiedzieć, z kim rozmawiam. Ale nawet na to nie reaguję. Odwracam się do okna. Patrzę przed siebie, zasłuchany w jej słowa.

– Tak, obiecuję, zadzwonię do ciebie i przyjdę cię odwiedzić, tak…

Po czym zalega krępująca cisza, usilnie staram się powiedzieć coś na pożegnanie.

– Cześć. – I się rozłączam.

– O rany, kto to był? Kolejna z twoich kobiet?

– I tak, i nie.

Uśmiecham się, udając rozbawionego i starając się otrząsnąć z wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta trudna rozmowa. Ale nie zostawiam jej czasu na dalsze dociekanie. – To była moja matka. No i co, wyruszamy czy nie na ten rajd po lokalach?

29

Zachodzące słońce przywdziało swoje najbardziej olśniewające szaty. Ale to nie dlatego jej twarz jest teraz taka rozpromieniona. Babi wychodzi z domu. Idzie przed siebie raźno, lekkim krokiem. Tak samo jak ci, którzy wychodzą na spotkanie czegoś, na co czekają już od dawna. Może od zawsze. Ma na sobie nowy, lazurowy komplet. Włosy zebrała do tyłu, odsłaniając lekko zaróżowione policzki. I to bynajmniej nie dlatego, że dopiero co pokonała biegiem schody. Nie zjechała windą, bo dziś wydała jej się zbyt wolna. Czasami to, co nas otacza, nie nadąża za naszym szczęściem. Właśnie dlatego teraz zmierza do garażu, bo potrzebny jest jej skuter. Z uwagi na ruch panujący na mieście o tej porze jazda samochodem byłaby czystym szaleństwem. Skuterem dojedzie szybciej. A przynajmniej nie zostanie w tyle za sercem. O tym samym śpiewał zresztą Cremonini, kiedy jeszcze występował razem z Lunapop… Jak fajnie jest krążyć sobie po mieście, kiedy masz skrzydła pod samymi stopami, wystarczy ci Vespa Special, byś pozbył się wszelkich problemów… Ale Babi nie boryka się teraz z żadnymi problemami. A wręcz przeciwnie. Teraz jedynie musi, a zarazem pragnie, gnać przed siebie, tak by się nie spóźnić na umówione spotkanie. Kto wie, jak pójdzie, czy będzie tak, jak oczekuje.

Jakiś dziwny szelest przerywa jej rozmyślania. To chyba nie kot. Ani nie wiatr. Ani nawet Fiore.

– Cześć.

Ileż to razy słyszała już ten głos. Tylko że akurat dzisiaj brzmi jej on jakoś inaczej. Jest bardziej zachrypnięty. Jakby docierał do niej z daleka, skądś, gdzie ona sama chyba nigdy jeszcze nie była. A gdzie człowiek trafia tylko wtedy, kiedy czuje się samotny. Zbyt samotny. Tam akurat głos staje się zbędny, bo nie ma nikogo, kto by nas wysłuchał.

– Alfredo. Cześć… co słychać? Co ty tu robisz, za krzakami?

– Cześć, właśnie czekałem na ciebie.

– Aha, ale sorry, dlatego się ukrywasz?

– Wcale się nie ukrywam, stałem sobie po prostu tutaj z tyłu, wystarczy przecież spojrzeć i od razu mnie widać. Dokąd idziesz? Jesteś śliczna, świetnie wyglądasz.

– No, dzięki… Jestem umówiona. Co u ciebie?

– Dlaczego mi nie odpowiedziałaś wczoraj na SMS-a? Przez całą noc miałem włączoną komórkę, ale nic do mnie nie przyszło.

– A właśnie, sorry, wyczerpał mi się kredyt na karcie i skoro już o tym mowa, to powinnam jak najszybciej ją doładować. Tak, przeczytałam twoją wiadomość. Słuchaj, nie mam teraz czasu, żeby o tym pogadać, może przełożymy to na kiedy indziej? Może jakoś w tych dniach wpadniesz do mnie do domu i na spokojnie…