– Chuj, a nie na spokojnie.

– Alfredo, co z tobą? Co to za ton?

– Alfredo, co z tobą, co to za ton. Posłuchaj samej siebie. A tak w ogóle to gdzie cię niesie? Spotykasz się z kimś dajmy na to w Vigna Stelluti? Albo na corso Francia? A może przed Falconieri, żeby przywołać wspomnienia?

– Alfredo, nie wiem, o co ci chodzi… tak czy siak, nie podoba mi się ton, jakim się do mnie zwracasz, powiesz mi wreszcie, co się takiego stało? Co z tobą? Jesteś jakiś dziwny.

– Tak naprawdę akurat ty sama powinnaś mi powiedzieć, co się takiego stało, nie sądzisz?

– Słuchaj, to jeszcze nie powód, żeby z tego robić tragedię.

– Ach tak, nie ma o czym mówić! W sumie tobie i tak wisi to równo, co? Grunt, że ona jest szczęśliwa, że jej jest dobrze. Wychodzi sobie z domu zrobiona na bóstwo, pędzi na spotkanie ze swoim tajemniczym nieznajomym. A może ten tajemniczy nieznajomy nie jest wcale dla mnie aż taki znów nieznajomy.

– Można się dowiedzieć, o co ci chodzi? Jakim prawem zarzucasz mnie pytaniami?

– A bo co, to już nie wolno mi o nic zapytać? Czy to zabronione? Chyba pamiętasz, kim jestem, nieprawdaż? To ja, Alfredo, ten sam, który…

– Który co? Który się chowa za krzakami, a potem przesłuchuje mnie, jakbym zrobiła coś strasznego? Który usiłuje wpędzić mnie w poczucie winy, i to nie wiadomo dlaczego? Ten Alfredo?

Seria pytań pod sam koniec przechodzi niemal w krzyk. Policzki Babi teraz rzeczywiście robią się całe czerwone. I to wcale nie dlatego, że jest mile podekscytowana.

– Tak, właśnie ten Alfredo. Ten, z którego tak umiejętnie zrobiłaś idiotę. Nic tylko pogratulować, Babi!

– Jeśli nic przestaniesz, to tylko pogorszysz całą sprawę, nie widzisz? Zaszkodzisz również samemu sobie. Zrozum, że czasami sprawy nie układają się po naszej myśli, to wszystko, nie ma w tym niczyjej winy, lepiej sobie odpuść… Nie niszcz wszystkiego.

Kiedy słowa to za mało. Bo gdzieś w środku pali nas coś, czego nie potrafimy wyrazić. Czego nie sposób wyrazić. Kiedy osoba, którą mamy przed sobą, zamiast udzielić nam odpowiedzi, jakiej oczekujemy, mówi coś zupełnie innego. A nawet mówi więcej. Aż za dużo. Za dużo, choć nic z tego nie wynika. Niczemu nie służy. A boli w dwójnasób. I wówczas jedynym pragnieniem jest, by odpłacić za doznany ból. Wyrządzić krzywdę. Mając nadzieję, że tym samym poczujemy się choć odrobinę lepiej. Alfredo wymierza jej policzek prosto w twarz, mocno, pięknie, celnie, ze złością, chamsko. Nie udaje mu się dobrać innych przymiotników, tak bardzo mu się spodobało.

– Alfredo, czyś ty oszalał?

Sam nie wie. Nic tylko stoi i wpatruje się w swoją rękę, jakby należała do kogoś zupełnie innego. Ale nie należy. I na dodatek zawędrowała nie tam, gdzie trzeba. I wcale nie jest taki znowu pewien, że mu teraz lepiej. Babi jest wstrząśnięta. Ma oczy pełne łez. Jeden z policzków jest zdecydowanie bardziej czerwony niż wcześniej. I wcale nie przyczyniła się do tego złość.

– Skończony świr z ciebie, i do tego jeszcze brutal. Ty to dopiero jesteś. Step nigdy nie ośmieliłby się zrobić czegoś podobnego, nawet przez myśl by mu to nie przeszło! Jesteś kretynem, żadnym tam fajnym, dobrze ułożonym, spokojnym chłopakiem, zachowujesz się jak bydlę. Dzika bestia! Idę sobie, tyle mam ci do powiedzenia. I tak, skoro już tak bardzo chcesz wiedzieć, to idę załatwić coś ważnego. Ogromnie ważnego. Co wiąże się z moim przyszłym życiem. I miłością też. I nigdy ci nie daruję, że przez ciebie się spóźnię.

Odchodzi, trzymając się ręką za policzek, szybko, ale już nie tak lekkim krokiem, jak zaraz po wyjściu z domu. Próbuje dojść do siebie, ochłonąć. Podnosi metalową żaluzję przy wejściu do garażu i przegląda się w lusterku swojej vespy. Kto wie, a nuż wiatr zdoła ostudzić mi policzek.

A nuż to zaczerwienienie zniknie. Bo jak nie, to jak ja będę wyglądała, kiedy już dotrę na miejsce? A niech go szlag trafi, to rzeczywiście świr! Całe wieki zajęło mi przygotowanie się do wyjścia i jak ja teraz wyglądam, mam wzburzony wyraz twarzy i załzawione oczy.

Nawet się nie obejrzał. Słowem nie odpowiedział. Ręka wciąż mu się jeszcze trzęsie. Ale nie da się tego porównać z trzęsieniem ziemi, które rozsadza go od środka. Nie wie, co powiedzieć. I nic też nie mówi. Ta cisza, w której pogrążony jest od tylu dni, właśnie ogarnia go na nowo. Pozbawia go zarazem tej ostatniej krzty nadziei, która przyniosła go aż tutaj, kazała mu schować się za krzakami i tam na nią zaczekać. By dociec prawdy, którą skądinąd sam powinien już dobrze znać. Bo fakty mówią same za siebie, a ludzie – nie zawsze. Tylko że on nie bardzo je brał pod uwagę. Ani wcześniej, ani teraz. I kiedy wchodzi po schodach, to słyszy za plecami warkot silnika vespy, która odjeżdża na pełnym gazie, tak samo rozjuszona, jak i osoba, która ten skuter prowadzi.

Przepraszam, Babi, nie chciałem. Naprawdę, nie chciałem. Następnym razem będzie lepiej. Następnym razem porozmawiamy na spokojnie, a nuż wpadnę do ciebie do domu i razem napijemy się herbaty. I wówczas powiesz mi, dokąd się dziś wybrałaś.

30

Mkniemy we dwójkę pośród nocy, ja i Pallina. Daję się nieść 750-ce. Umiarkowana prędkość, myśli rozpuszczone na wietrze. Przytula się do mnie, ale bez przesady. Dwa ludzkie przeciwieństwa, astralne koniunkcje dziwnego przeznaczenia. Ja, najlepszy przyjaciel jej mężczyzny, ona, najlepsza przyjaciółka mojej kobiety. Ale to wszystko należy już do przeszłości. Zmieniam biegi i pędzę przed siebie, na skórze czuję ożywczy podmuch wiatru. Unosi ze sobą moje myśli. Ach, wzdycham. Czasami pięknie jest nic nie myśleć. Nie myśleć. Ciąg różnych lokali. Akab to nasza pierwsza przystań.

– No chodź, znam tu wszystkich, ucieszą się, jak cię zobaczą.

Daję jej się prowadzić. Wchodzimy, ja się witam. Niektórych rozpoznaję.

– Raz rum, dzięki.

– Jasny czy ciemny?

– Ciemny.

Kolejny lokal. Charro caffe. Postanawiam zaszaleć.

– Rum raz jeszcze, z lodem i cytryną.

Potem lądujemy w Alpheusie. Kolejny rum. Z lodem i cytryną. Tutaj puszczają wszystko jak leci: muzykę z lat 70-tych i 80-tych, hip-hop, rock, dance. Później przenosimy się do Ketum baru. Zapominam, gdzie zaparkowałem motocykl. I co z tego. – Jeszcze jeden rum. Z lodem i cytryną. – Zanosimy się śmiechem. Z kimś się tam witam. Jeszcze kto inny rzuca się na mnie.

– Kurwa, Step, to ty, wróciłeś! Znowu będzie się działo, co?

Tak, znowu się będzie działo. Tylko co to, kurwa, za koleś? Kolejny lokal i kolejny rum, i jeszcze jeden, i znowu. I kolejne dwa rumy. Ale kim był tamten koleś, który rzucił mi się na szyję? Ach, tak, Manetta. Raz zasnął w górach. Tak, byliśmy wtedy w Pescaseroli. Spał pod kołdrą, ale ze stopami na wierzchu. Między palce powkładaliśmy mu zapałki główką zwrócone na zewnątrz, po czym je zapaliliśmy. Kurwa, jak się nie poderwał, gdy tylko poczuł, że się pali. A my dosłownie tarzaliśmy się ze śmiechu. Ja i Pollo. On zaś miotał się po całym pokoju z przypalonymi stopami i darł się w niebogłosy. – Kurwa, co za koszmar! Co za koszmar, ja pierdolę! – A my nic, tylko zwijaliśmy się ze śmiechu, aż do bólu. Ja i Pollo. Ale ubaw. Śmialiśmy się jak opętani. Ja i Pollo. Tylko że Polla już nie ma. Ogarnia mnie przemożny smutek. Kolejny rum, jednym haustem, wszystko na raz. Podczas gdy tańczę z Palliną, panią jego serca, kobietą mojego przyjaciela, przyjaciela, którego już nie ma. Ale tańczę, tylko tańczę i się śmieję, śmieję się razem z nią. Śmieję się i myślę o tobie. Kolejny rum i sam nie wiem jak, ale oto jestem już pod domem.

– Ej, właśnie dojechaliśmy.

Zsiadam z motoru, lekko się zataczam. To przez ten jeden rum za dużo.

– Gdzie się podziała twoja honda?

– Nie ma jej tu, przyjechałam samochodem, teraz mam cinquecento, nowy model.

– Aha, fajnie. – Tak naprawdę to jedno z tych aut, które najmniej mi się podobają. Ale czy miałoby jakiś sens mówić jej o tym? Nie, a wobec tego siedzę cicho, a wręcz staram się być miły.

– Świetnie się sprzedają, palą tyle co nic, no i części zamienne są po przyzwoitych cenach.

– Tak, rzeczywiście.

– Udany wieczór, co?

– Zajebisty. – Mówię jej najszczerszą prawdę. – Lokale na Testaccio sporo się zmieniły.

– W jakim sensie?

– Na lepsze. Fajna muza, ludzie sprawiają wrażenie, jakby naprawdę dobrze się bawili. Superkawałki, można tańczyć do upadłego. Tak, zajebisty wieczór.

Pallina grzebie sobie w kieszeniach spodni i przetrząsa kurtkę.

– Oj, coś mi się zdaje, że zostawiłam u ciebie na górze moje kluczyki.

– Nie ma problemu, chodźmy.

W windzie zapada krępująca cisza. Nasze spojrzenia krzyżują się ze sobą. Stoimy w milczeniu. Pallina się uśmiecha. W jej uśmiechu jest czułość. Bębnię palcami o poręcz przy ścianie, o lustro. Kurwa, czasami ma się wrażenie, że winda stoi w miejscu. Choć być może to nadmiar rumu przedłuża tę podróż w nieskończoność? A może coś jeszcze innego? Ale oto jesteśmy. Otwieram drzwi wejściowe i Pallina przemyka się do środka. Rozgląda się wokół, następnie idzie do stołu. – O tutaj są, znalazłam! – Zasłania mi widok, toteż nie udaje mi się niczego dostrzec. Czy naprawdę kluczyki leżały na stole, czy rzeczywiście zapomniała je zabrać, czy tylko wymyśliła sobie taką wymówkę, żeby wejść? Co ci w ogóle przychodzi do głowy? Kiepsko z tobą. Skąd takie myśli, Step? Za dużo rumu. Kluczyki leżały na stole, musiały tam leżeć.

– Ej, widzę, że masz też taras.

– Tak, wiesz, że nawet nie zwróciłem na to uwagi.

– No co ty! Jak zwykle jesteś nieprzytomny.

Otwieram przeszklone drzwi i wychodzę na zewnątrz. Widać obłędny księżyc. Wysoko w górze, okrągły, gdzieś tam, między odległymi budynkami, skąpanymi w jego poświacie. Smukłe zarysy starych anten, nowoczesnych talerzy satelitarnych, a do tego, jakby na przekór – sznury z porozwieszanym dzień wcześniej praniem. Oddycham głęboko, letni zapach jaśminu, wrześniowy powiew nocnego powietrza, cykady gdzieś w oddali, cisza wokół. Pallina staje mi za plecami.

– Trzymaj, przyniosłam ci jeszcze jeden. – Podaje mi kieliszek.

– Na dobre zakończenie wieczoru. Biorę go od niej, wącham.

– Jeszcze jeden rum. I to chyba nawet dobry.

Paolo coraz bardziej mnie zadziwia. Rum u niego w domu. Chłopak się wyrabia. Pociągam jeden łyk. Wygląda mi na Pampero. Nie, to Havana Club, przynajmniej siedmioletni. – Znakomity.

Znów spoglądam daleko przed siebie. Pociągam kolejny łyk, ale się nie odwracam. Pallina wciąż mówi. Stoi za mną, słyszę jej głos tuż za plecami.

– Nie uwierzysz. Od kiedy umarł Pollo, nie byłam z żadnym innym chłopakiem. Masz pojęcie?

– Dlaczego miałbym ci nie wierzyć? – Nadal stoję do niej plecami.

– Ani jednego pocałunku, przysięgam ci.

– Nie przysięgaj. Nie sądzę, żebyś mnie okłamywała.

– Raz cię okłamałam.

Odwracam się i patrzę jej w oczy. Uśmiecha się.

– Kluczyki miałam w kurtce.

Lekki podmuch ciepłego wiatru, zabłąkanego pośród nocy, delikatnie rozwiewa jej ciemne włosy. Pallina. Mała kobieta, która stała się dorosła. Ma gęsią skórkę i zamyka oczy, oddycha głęboko z nieukrywaną przyjemnością. Po chwili się zbliża i mnie obejmuje. Opuszcza głowę na mój tors. Słodka, pachnąca przyjaciółka. Nawet nie próbuję jej powstrzymać.

– Wiesz, Step, tak się cieszę, że tu jesteś.

Trzymam ramiona szeroko rozpostarte, sam nie bardzo wiedząc, co począć. Po chwili odstawiam kieliszek na parapet i obejmuję ją powoli. Słyszę jej śmiech.

– Jak dobrze, że wróciłeś. Proszę cię, przytul mnie mocno.

Trwam w bezruchu, jakoś nie mam siły, by przytulić ją mocniej.

Staram się jakoś usprawiedliwić.

– Słuchaj…

Wszystko dzieje się w okamgnieniu. Ona unosi głowę i zaczyna mnie całować. Napiera na moje usta i sama rozchyla wargi. I zaraz próbuje ożywić swoje ciało, porusza się niespiesznie, ma zamknięte oczy. Manewruje ustami to w prawo, to w lewo, w poszukiwaniu optymalnej pozycji, chcąc dopasować się tak, by to było jak najbardziej naturalne. Ale to niemożliwe. Ja trwam w bezruchu. Ani drgnę. Nie wiem, co robić, nie chciałbym jej zranić. Wcale się nie ruszam, nie rozchylam ust, są całkiem zimne, prawie tak jakby były z kamienia. Pallina powoli rezygnuje ze swojego desperackiego wicia się. Ponownie opuszcza mi głowę na klatkę piersiową i zaczyna płakać. Po cichu. Tylko raz po raz lekko potrząsa głową, płacz przechodzi w urywany szloch, słychać w nim rozpacz. Wtula się we mnie, byle tylko na mnie nie patrzeć, najwyraźniej wstydzi się mojego wzroku. Delikatnie gładzę ją po włosach. Po chwili szepczę jej na ucho: – Pallina… Pallina, przestań płakać.

– Nie, nigdy nie powinnam się była tak zachować.

– Ale coś ty niby takiego zrobiła. Przecież nic się nie stało. Do niczego nie doszło. Wszystko jest w porządku.

– Wcale nie. Próbowałam cię pocałować.

– Naprawdę? W ogóle się nie zorientowałem. No już, bo nasz przyjaciel pewnie właśnie się na nas patrzy i jak nic się z nas śmieje.