– Chyba raczej ze mnie.

– Na mnie jest wściekły, bo nie skorzystałem z okazji.

Pallina wybucha śmiechem. Ale to histeryczny śmiech, pociąga przy tym nosem i wyciera sobie twarz w rękaw kurtki. Na przemian to się śmieje, to znów płacze.

– Przepraszam cię, Step.

Znów się śmieje, tym razem nieco spokojniejsza. Grożę jej, palcem wskazującym machając tuż przed samym nosem.

– Pora kłaść się spać, co ty sobie w ogóle myślisz, co? – Znów się uśmiecha.

– Rzeczywiście, zaraz wskakuję do łóżka.

I nic już nie mówiąc, wciąż jeszcze zawstydzona, zmierza w stronę drzwi. Przystaje na moment. – Proszę cię, Step, zapomnij o tym i odezwij się do mnie. – Uśmiecham się do niej i potakuję skinieniem głowy. I zaraz zamykam oczy, a kiedy otwieram je po chwili, Palliny już nie ma. Nie ruszam się z miejsca, stoję w salonie, nieruchomo, w milczeniu, wreszcie rozglądam się dookoła i dostrzegam butelkę z rumem. Miałem rację. To Havana Club. Raptem tylko trzyletni. Z Paola to jednak nie lada kutwa. Wychodzę na taras. Spoglądam na dół i w ostatniej chwili dostrzegam, jak Pallina swoim cinquecento skręca na końcu ulicy. Wlewam w siebie ostatni łyk z dna butelki, darowując sobie przelewanie go do kieliszka, i nie ruszam się z miejsca. Skrzyżowane ręce opieram na parapecie, a w zasięgu ręki mam pustą butelkę. – Kurwa mać. – Złość aż rozpiera mnie od środka, ale sam nie wiem, do kogo by się tu przyczepić. Kurwa, ja pierdolę. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Do dupy. Nie mogę nic zrobić. Nawet sobie poprzeklinać. Nie, na nic by się to zdało. Ale nie chcę o tym myśleć. Jest mi źle, kurwa. Spoglądam w dół. O właśnie. Dzięki. Od razu robi mi się lepiej. Biorę butelkę za szyjkę, zbieram w sobie resztkę sił i rzucam nią w dół, niczym bumerangiem, bezbłędnie, szybko, miejmy tylko nadzieję, że do mnie nie wróci. Butelka leci, obracając się z zawrotną prędkością i bum, uderza w twingo, trafiając w sam środek przedniej szyby i ją roztrzaskując. Twingo jeszcze przed chwilą było całkiem nowe, nietknięte. Chyba czarne, a w każdym razie ciemne. Kwintesencja wszystkiego tego, czego nienawidzę. Tylko jeden strzał. Jak w Łowcy jeleni.

31

Lekki wietrzyk swawoli między małymi, uporządkowanymi domkami, pośród białych i szarych marmurów, pośród kwiatów dopiero co zwiędłych i tych świeżych, zaledwie przyniesionych. Zdjęcia i daty przypominają o różnych ludziach. O przebrzmiałych miłościach, gwałtownie przerwanych egzystencjach albo i tych, które się dokonały w sposób naturalny. Tak czy inaczej, odeszły w niebyt. Rozdarte. Tak jak życie mojego przyjaciela. Czasami to wszystko dzieje się bez powodu i wówczas ból jest jeszcze większy. Przechodzę między grobami. W ręku mam bukiet kwiatów, to słoneczniki, najpiękniejsze, jakie tylko udało mi się znaleźć. W przyjaźni, jak i w miłości, cena nie gra roli. Właśnie. Dotarłem na miejsce.

– Cześć, Pollo.

Patrzę na to zdjęcie, na uśmiech, który tyle razy dotrzymywał mi towarzystwa. Ten wizerunek tak malutki w przeciwieństwie do serca, które było wielkie i hojne.

– To dla ciebie.

Tak jakby nie wiedział, jakby mnie nie widział. Schylam się, z małego wazonu wyjmuję zwiędłe kwiaty. Sam siebie zapytuję, kto mu je przyniósł i kiedy. Może właśnie Pallina. Ale po chwili daję sobie spokój z takimi spekulacjami, odrzucam je tak samo daleko jak kwiaty, których dopiero co się pozbyłem. Staram się, by słoneczniki wyglądały jak najokazalej. Wciąż wydają się mocne, jakby swoją siłę czerpały wprost z ziemi, i zdrowe, pełne blasku. Układam je ostrożnie, dbając o to, by jedne nie były za blisko drugich. Mam wrażenie, że znalazły tu dla siebie optymalne warunki. Od razu zwracają się w stronę słońca, jakby wzdychały przeciągle, wyraźnie zadowolone, jakby od zawsze szukały dokładnie takiego wazonu.

– No już, gotowe.

Trwam przez chwilę w milczeniu, na poły zmartwiony, że mógłbym zostać źle zrozumiany, że mogłoby mi przyjść do głowy coś niestosownego, coś co urągałoby czystości naszej przyjaźni.

– Ale to nie tak, Pollo, i ty sam dobrze o tym wiesz. Nie było tak nawet przez moment.

I niemal natychmiast biorę w obronę Pallinę.

– Musisz ją zrozumieć, jest taka młoda i brakuje jej ciebie. A ty przecież wiesz, a może i nie, ile, do licha, jej z siebie dawałeś, ile dla niej znaczyłeś, jak potrafiłeś ją rozbawić, jaka była przy tobie szczęśliwa. I powiedzmy to sobie między nami: jak bardzo ją kochałeś…

Rozglądam się wokół, lekko zaniepokojony, że ktoś mógłby usłyszeć, gdy się tak zwierzam.

Gdzieś w oddali, w głębi widzę starszą kobietę w czerni. Modli się. Jeszcze trochę dalej ogrodnik grabiami usiłuje zebrać leżące tu i ówdzie pożółkłe już liście. Wracam do mojego przyjaciela. I do niej.

– Musisz ją zrozumieć, Pollo. To bardzo ładna dziewczyna. Jest już kobietą. Niesamowite, jak bardzo się zmieniają. Ty je widzisz raz, po czym spotykasz ponownie, upływa tylko trochę czasu, wystarczy raptem jedna chwila, by zamiast nich ujrzeć kogoś całkiem innego. Wczoraj nie miałem najmniejszych wątpliwości, nie wiem, w życiu bym nie mógł zrobić czegoś podobnego. Wiem, że tysiące razy śmialiśmy się i żartowaliśmy sobie, że „nigdy nie mów nigdy", ale pięknie jest móc w życiu mieć coś takiego, czego jest się pewnym, nieprawdaż? Kurwa, prawda jest taka, że możemy być pewni jedynie samych siebie. I zajebiście mi odpowiada, że umiem się zdobyć na to, by powiedzieć „nie", rozumiesz? I cholernie mi się podoba, że stać mnie na to, by powiedzieć „nigdy"! Kurwa, cieszę się, że mogę powiedzieć to właśnie dla ciebie, w imię tego, czym była i jest nasza przyjaźń. Bo to jest pewne. Ja mogę być tego pewnym. Już cię widzę, jak zanosisz się śmiechem. Robisz sobie ze mnie jaja, co? Mało tego, ja to wiem. Gdybym wyjechał ci z taką gadką, kiedy akurat spędzaliśmy ze sobą czas, ty na koniec obróciłbyś to w żart. Ale ponieważ nie możesz mi odpowiedzieć… więc, musisz tę całą historię przyjąć do wiadomości, i to w takiej a nie innej formie, okay? A poza tym i tak już wiem, o co byś mnie zapytał. Nie. Nie widziałem jej i nie mam zamiaru tego robić, dobra? Przynajmniej nie teraz. Nie jestem jeszcze gotowy. Wiesz, czasami zastanawiam się, co by było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Gdyby to ona odeszła zamiast ciebie. Ja i ty, dwaj przyjaciele, przecież nigdy byśmy nie zerwali naszej przyjaźni, gdy tymczasem ona, może wówczas nigdy nie potrafiłbym jej zapomnieć. Wiem, egoista ze mnie, ale teraz przynajmniej mam szansę ją zapomnieć. A tak w ogóle to chciałem ci coś opowiedzieć o tej Gin. Jest jak powiew świeżego powietrza. Przysięgam ci, kurwa, jest wesoła, zabawna, inteligentna, zajebista. Nic więcej nie mogę dodać, bo… jeszcze się z nią nie przespałem.

Akurat w tej chwili nieopodal przechodzi ta starsza pani. Już skończyła się modlić. Przygląda mi się z zainteresowaniem. Dziwnie się uśmiecha. Ciężko powiedzieć, czy ten jej uśmiech świadczy o tym, że się ze mną solidaryzuje, czy też przemawia przez nią zwyczajna ciekawość. Faktem jest, że się uśmiecha i odchodzi.

– No, Pollo, na mnie też już czas. Mam nadzieję, że już wkrótce będę ci mógł coś opowiedzieć o Gin, i to coś dobrego.

Nieopodal widać dopiero co przybyłego, nowego gościa. Jacyś ludzie w milczeniu wysiadają z samochodu. Mają załzawione oczy, niosą świeże kwiaty i nie mogą przestać myśleć o tym, co się dopiero wydarzyło.

Zwracają się do siebie ściszonym głosem, starając się dobrze zrozumieć, co należy robić. Cierpienie sprawia, że tak trudno jest im się w tym połapać. I zaraz pochylam się po raz ostatni. Poprawiam ten największy słonecznik. Robię mu jeszcze trochę miejsca i daję szansę, by dotrzymywał towarzystwa mojemu przyjacielowi od serca. Przypominam sobie takie zdanie Winchella: „Przyjaciel to ktoś, kto wchodzi, świat wyszedł”. I ty, Pollo, wciąż jesteś we mnie.

32

– I jak tam, spotkałeś się z nią?

Patrzę na niego roześmiany.

– Skąd, spotkałem się z moją starą przyjaciółką.

– I zanurzyłeś sobie biszkopcik w przeszłości…

Spoglądam na niego. Marcantonio ma twarz niczym Jack Nicholson i z wdziękiem stara się przeniknąć moje tajemnice. Ale nie zna całej historii. Nie ma pojęcia, kim jest Pallina. Nie wie nic ani o mnie, ani o Pollu. Czy by go polubił?

– Ja za to widziałem się z tą Fiori.

– No i co?

– Ech, w ogóle nie rozumiem kobiet. Pocałunek, jeden i drugi, przytulanki, zaczynasz zabierać się do rzeczy jak należy, choć tak właściwie, sorry, to czyż nie lepiej od razu się ze sobą przespać? Ech, szkoda gadać, nic z tego, bo to za wcześnie, za wcześnie, i już. A to niby dlaczego, co?!


Trochę później. To samo miasto, ta sama historia. A nawet lepiej, bo w kobiecym wydaniu.

– No i coś ty znów zmalowała?

Cisza. Chwytam Ele od tyłu za szyję i przystawiam jej spinkę do gardła.

– Jeśli nie zaczniesz mówić, to poderżnę ci gardło.

Ele prawie się krztusi.

– Dobra, dobra, co ty, całkiem zidiociałaś? Mało mnie nie udusiłaś. A poza tym, to kto ci nagadał o tych wszystkich facktach?

– Co takiego?

– Fackty: małe bezeceństwa, najwyraźniej kompletnie ci się mózg zresetował.

Ele kręci głową, patrząc na mnie.

– Posłuchaj, Ele, tak na marginesie, skoro już o tym mowa, to chodzi raczej o fuckty, ale powiedz mi lepiej, jak to jest, że nie dajesz rady sklecić trzech słów w ojczystym języku, nie wtrącając przy tym od razu jakiejś cudzoziemszczyzny!

– Yes, I do.

Wznoszę wzrok do nieba. Jest niereformowalna. – Okay, to opowiadasz, czy nie?

– No więc wiesz, co zrobił? Zaprosił mnie do siebie na kolację.

– Ale kto?

– Marcantonio, ten grafik.

– Przyjaciel Stepa!

– Marcantonio to Marcantonio, i już. Nawet nie wiesz, jaki jest kochany, jak bardzo się postarał, przyrządził dla mnie naprawdę wyśmienitą kolację.


Marcantonio się uśmiecha. Jak ktoś, kto niejedno w życiu widział. Albo nawet widział już w życiu wszystko i jest ekspertem od takich spraw, bo ma z nimi do czynienia od lat.

– Więc tak, na dobry początek zszedłem na dół do Paolo, Japończyka na via Cavour i wziąłem od niego wszystkiego po trochu. Tempurę, sushi, sashimi, passion fruit. Same takie potrawy, które wyostrzają zmysły, o dużym ładunku erotycznym. Zaniosłem je do siebie, podgrzałem tempurę raz dwa, i voila, wszystko gotowe. Nakryłem do stołu, nawet specjalnie położyłem klasyczne, japońskie pałeczki i do tego widelec, na wypadek, gdyby się okazało, że nie ma wprawy w jedzeniu dań orientalnych…

– Czy u Marokańczyka tam przy światłach zaopatrzyłeś się za pół darmo w klasyczny bukiecik kwiatów?

– No pewnie, idealnie się nadają: zanim zwiędną, w sam raz ozdabiają stół przez te kilka godzin, a przy tym kosztują śmiesznie mało!


Ele wydaje się pod wrażeniem całego wieczoru.

– No, opowiadaj. Więc nakrył do stołu z miłością, wszystko było takie gustowne…

– Niesłychanie gustowne.

– Jesteś gotowa? Czas na kluczowe pytanie: czy były kwiaty?

– Ależ oczywiście! Małe różyczki, śliczne, na dodatek można je uznać za aluzję do mojego nazwiska…

Wybuchamy śmiechem, ale zaraz poważnieję.

– Ele, teraz przyznaj mi się szczerze. – Ele wznosi wzrok do nieba.

– Masz ci, wiedziałam. Taraa… i do zobaczenia w następnym odcinku. – Znów rzucam się jej z rękami na szyję. – Tym razem na serio poderżnę ci gardło.

– Nie, okay, dobra, już mówię, mówię.

Uwalniam ją z uścisku. Ele patrzy na mnie, w jej oczach jest niepokój, unosi przy tym brew.

– Ej, chyba nie poderżniesz mi gardła na serio, jak ci się przyznam, co było dalej?

Patrzę na nią zaniepokojona. – Coś ty przeskrobała?

– Okay… Zrobiłam mu laskę!

– Nie, Ele, to niemożliwe! Na pierwszej randce! Toż to niesłychane.

– Co ty wygadujesz?! Benedetta, ta, którą sama miałaś za świętą, Paoletti, przypominasz ją sobie, czy nie? Została przyłapana jak w Piperze, w kiblu, klęczała, oddając się świętej adoracji oralnej z niejakim Maxem, którego poznała na parkiecie. Czas znajomości nie przekraczał połowy nagrania z płyty Willa Younga… A konkretnie jego coveru Doorsów Light my fire. Kiedy go słuchała, opętał ją i to na serio przedziwny ogień. Dlatego chwyciła za mikrofon i zaintonowała pełnym głosem, a na dodatek dała się przyłapać. A Paola Mazzocchi? Wiesz, że nakryli ją w szkolnym kiblu razem z wuefistą, z psorem Mariottim? Ech, znasz to czy nie, i to zaledwie tydzień po rozpoczęciu szkoły. Znalazła się amatorka sycylijskich rurek z twarogowym nadzieniem – słynnych cannoli siciliani! Przypominam ci tylko, że ta ksywa była znana w całej szkole. A wiesz dlaczego? Bo Mariotti jest farbowanym blondynem, ale pochodzi z Katanii.

– Tak, ale to nic innego, jak wyssane z palca plotki. Mariotti przecież nadal uczy. Myślisz, że gdyby go przyłapali, to by go za to nie wywalili?