– Ach, sama nie wiem. Wiem tylko, że Mazzocchi i tak miała niedostateczny z wuefu…

– A co to ma do rzeczy?

– Ma i to jeszcze jak… Znaczy tyle, że nawet laski nie potrafiła zrobić jak należy.

– Ele, ty chyba całkiem już zwariowałaś! Chcesz powiedzieć, że chlubisz się swoją lekkomyślnością? Jak nic zaraz poderżnę ci gardło.


Marcantonio opowiada z lubością.

– Wykonałem na niej body art.

– A co to takiego?

– Akurat ty, który byłeś w Nowym Jorku, nie wiesz? To znaczy, moja niewiedza byłaby usprawiedliwiona, spędzałem bowiem wakacje w Castiglioncello… Ale ty przecież tam, w Big Apple, siedziałeś i nawet nie masz pojęcia, o czym rozmawiamy?

Prycham z uśmiechem, wpatrując mu się w twarz.

– Wiem, o co chodzi. Ale co ty chcesz przez to powiedzieć, to już całkiem inne pytanie.

– O, właśnie, teraz mówisz do rzeczy. Pomalowałem jej ciało. Całą ją rozebrałem, potem zacząłem ją malować. Wykorzystałem technikę malarską zwaną ciepłą temperą, jeździłem jej pędzlami po całym ciele, delikatnie, w górę i w dół, co pewien czas maczałem je w ciepłej wodzie, którą miałem w miseczce. Muskałem ją całą, dostarczając jej rozkoszy, nie odrywając od dziewczyny wzroku. Jej policzki też nabrały kolorów i to same, bez moich zabiegów. Namalowałem jej nawet majteczki, które dopiero co z niej zdjąłem, a potem bardzo delikatnie światłocień na jej sutkach, które stawały się coraz bardziej nabrzmiałe i wyglądały jakby lada moment miały oszaleć za sprawą tych kipiących od rozkoszy ruchów pędzlem.

– I co było dalej?

– Pod wpływem orgazmu chromatycznego tym razem ona zapragnęła nadać barwę mojemu pędzlowi.

– To znaczy?

– Zrobiła mi laskę.

– Fiuuu. To chyba się opłaca…

– Zastanawiasz się, czy możesz na coś liczyć ze strony przyjaciółki?

– Tak sobie głośno myślałem, przez pomyłkę… A potem co?

– Potem nic, jeszcze trochę sobie pogadaliśmy o wszystkim i o niczym, skubnęliśmy trochę z tego, co zostało z japońskiego żarcia, i odprowadziłem ją do domu.

– No co ty, to po tym, jak zrobiła ci laskę, nawet jej nie przeleciałeś?

– Nie, nie chciała.

– Czyli oświeć mnie choć trochę, laska tak, ale dymanko nie, o co tu chodzi?

– Kieruje się w tym swoją własną filozofią. A przynajmniej tak mi powiedziała.

– I to by było na tyle?

– Tak, powiedziała mi: „Trzeba umieć się cieszyć". Albo, poczekaj, inaczej. Powiedziała, że by móc się rozkoszować wielkimi rzeczami, najpierw trzeba nauczyć się cieszyć tymi małymi. A potem zaczęła się śmiać.


– Ale Ele, sorry… W takim razie, równie dobrze mogłaś z nim już pójść do łóżka. Seks za seks…

– Ale co to ma do rzeczy, rżnięcie to zupełnie co innego, to związek doskonały. Totalne zaangażowanie. Masz go w sobie, zawsze teoretycznie możesz zajść w ciążę… Zdajesz sobie z tego sprawę? Zupełnie czym innym jest zrobienie laski.

– Jasne! Jakżeby inaczej!

– Słuchaj, dla mnie to coś takiego jak trochę serdeczniejsze powitanie lub pożegnanie. O właśnie, jak choćby takie uściśnięcie komuś ręki.

– Uściśnięcie komuś ręki? Weź idź to powiedz swoim starym.

– Pewnie, gdyby wymsknęło mi się coś podobnego… Sorry, ale że niby co, oni sami tego nie robili? To my nie jesteśmy w stanie dojrzeć normalności w seksie, powinno się o tym rozmawiać, jak o wszystkim innym, tylko że jesteśmy takimi strasznymi mieszczuchami, na przykład, wyobraź sobie tylko swoją matkę, która robi…

– Ele!!!

– A bo co, twoja matka też zgrywa taką nieprzystępną?

– Nienawidzę cię.


– No, to Step, teraz się z tobą żegnam. Na kiedy jesteśmy umówieni z Romanim, Żmiją i całą resztą szemranego towarzystwa?

– Jutro o jedenastej. No nie, to już jest naprawdę maks… Czyli, że teraz to ja mam ci przypominać, kiedy mamy spotkania.

– Jasne. Na tym polega prawdziwe zajęcie asystenta. Wobec tego widzimy się jutro, na kilka minut przed wyznaczoną porą.

Widzę, jak odchodzi, lekko się przy tym kołysząc, z papierosem w ustach. Po niespełna jednym kroku się odwraca. Patrzy na mnie uśmiechnięty. – Ej… Daj mi znać, jak sam będziesz miał jakieś najświeższe wiadomości na temat tej Biro. Nie bądź taki hermetyczny, dobra? Czekam na twoje opowieści, tylko nie waż mi się zmyślać. Zresztą bardzo łatwo jest przebić zrobienie laski!

33

Popołudnie jakich wiele. Ale nie dla niej. Raffaella Gervasi krąży po domu cała niespokojna. Coś jej tu nie gra. Jakoś dziwnie źle się czuje. Wyraźnie coś jej przeszkadza. To coś, o czym zapomniała… albo czego nie jest w stanie sobie przypomnieć. Raffaella próbuje się uspokoić. Wygłupiam się, może czuję się tak z powodu mojej córki – Babi. Tak bardzo się zmieniła. Zmieniła się, i to na lepsze. Nareszcie wie, czego chce. Dokonała wyboru i nie ma już żadnych wątpliwości. Ale ja? Czego ja chcę? I oto nagle dociera do niej, że stoi w salonie, naprzeciwko lustra. Z niepokojem zbliża się do swojego odbicia, przegląda się, przeciąga dłońmi do twarzy, próbując wygładzić sobie skórę, coś dla siebie zrobić, naciąga policzki w stronę uszu, by w ten sposób pozbyć się śladów, jakie pozostawił miniony czas, tych wszystkich lat, które odbiły się na jej twarzy, a zwłaszcza wokół oczu. Właśnie, chciałabym mieć mniej zmarszczek, ale to akurat jest łatwe. Wystarczy zaaplikować sobie trochę botoksu. Teraz się stał szalenie modny. Organizuje się wręcz coś w rodzaju imprez, na których usuwa się wszelkie tego typu „mankamenty urody". Chodzą ze srebrną tacą, a na niej mają zestaw strzykawek… sięgają po nie i raczą się nimi, jakby chodziło o szampana. Zastrzyki są delikatne, bezbolesne, a na dodatek kosztują mniej od butelki takiego choćby Möet. Ale czy rzeczywiście w tym tkwi twój problem? Raffaella zagląda sobie głęboko w oczy i stara się być szczera przynajmniej wobec siebie. Nie, masz czterdzieści osiem lat i po raz pierwszy w całym swoim życiu żywisz wobec własnego męża pewne podejrzenia. Co się z nim dzieje? Coraz częściej późno wraca z pracy. Doszło do tego, że sprawdziłam nawet nasze wspólne konto bankowe. Jest na nim dużo wypłat, aż nadto. Jakby tego było mało, kupił sobie nowe kompakty. On… i kompakty? Sprawdziłam w samochodzie. Słucha jakiegoś Maggese Cesare Cremoniniego, jednego małolata, składanki Montecarlo Nights, z dziwaczną i zmysłową muzyką charakterystyczną dla nocnych klubów, i szczyt szczytów… Buddha Bar VII, już gorzej być nie może! Jak na kogoś, kto zawsze słuchał wyłącznie muzyki klasycznej i kto w drodze wyjątku sięgał po lekki jazz, to wszystko jest równoznaczne z jakąś rewolucją. A za każdą taką rewolucją stoi nikt inny tylko kobieta. Ale jak to możliwe? Claudio… z inną! No, dosłownie nie mieści mi się to w głowie. Dlaczego ci się to nie mieści w głowie? Ileż par spośród waszych wspólnych znajomych się rozleciało? I to przez co? Czyżby przez różnice zdań wywołane decyzjami zawodowymi? Albo przez kłótnie odnośnie spędzania wakacji: czy lepiej jechać nad morze, czy w góry? Przez sprzeczki o to, jak wychowywać dzieci? Albo jak zmienić wystrój domu? Nie. Powodem jest zawsze tylko i wyłącznie inna osoba. Kobieta. Na dodatek prawie zawsze młodsza. I kiedy sama przed sobą się do tego przyznaje, Raffaella natychmiast dokonuje szybkiego przeglądu możliwości, skatalogowanych kobiet, wszystkich twarzy potencjalnych rywalek, przyjaciółek, zarówno tych prawdziwych, jak i fałszywych, jak leci. Nic. Nic z tego nie wynika. Nic nie przychodzi jej do głowy. Nawet najdrobniejsza hipoteza, choćby samo imię, jakakolwiek wskazówka. I wówczas, w porywie najdzikszej zazdrości, daje nura do szafy Claudia i zabiera się za przetrząsanie każdej marynarki, wszystkich kurtek po kolei, płaszczy, byle tylko znaleźć jakikolwiek dowód, wwąchuje się w klapy, podszewki, żeby móc wyczuć, by zdołać znaleźć kompromitujący zapach perfum, lub też zdradziecki włos, jakiś rachunek, bilecik z życzeniami, pojedyncze miłosne zdanie, przejaw namiętności… plan ucieczki! Cokolwiek takiego, co by mogło ukoić ten jej gwałtowny napad histerii, tę jej kipiącą złością niepewność. Claudio z inną. Utrata tego wszystkiego, co zarówno dla niej, jak i w kontekście jej całego życia wydawało się czymś równie pewnym, co banalnym. I zaraz, ni stąd, ni zowąd doznaje olśnienia, to jest jak grom z jasnego nieba, sama wpada na ten pomysł. Może to nawet rozwiązanie. Raffaella rzuca się pędem do jadalni w poszukiwaniu srebrnej wazy, gdzie trzymają pocztę, którą dopiero co dostali. O, właśnie. Leży tam cały stos. Niczego jeszcze nie rozpieczętowano. Zgarnia wszystko jak leci, zaczyna przerzucać kopertę za kopertą. Dla Babi, dla Danieli, dla mnie, znów dla Babi… o, proszę, jest i coś dla Claudia! To tylko rachunek za elektryczność, a dla mnie oferta promocyjna na wyprzedaże, ze zniżkami. Ale co mnie to teraz w ogóle obchodzi. O, jest. Claudio Gervasi. Wyciąg z konta bankowego do karty kredytowej Diners. Raffaella biegnie do kuchni, bierze nóż i delikatnie otwiera kopertę. Jeśli znajdę jakiś dowód, to ją zakleję z powrotem, odłożę na miejsce i zachowam się, jakby nigdy nic. A dopiero potem przyłapię go in flagranti i zniszczę. Zniszczę go. Przysięgam, że go zniszczę. Wyjmuje wyciąg i zaczyna go studiować, jakby chodziło o blef w najważniejszej rozgrywce pokerowej na całym świecie. Każda pozycja robi na niej piorunujące wrażenie. Podejrzenie, że przeciwnik może mieć w ręku cztery damy. Albo najzwyczajniej tylko jedną, ale za to tę drugą. Raffaella z obłędem w oku sprawdza wszystkie wydatki. Nic. Same stałe opłaty. Rata kredytu, należność za benzynę do samochodu… o właśnie! Jedna dziwna pozycja. Zakup w sklepie muzycznym. Ileż on nakupował tych płyt? No, wziąwszy pod uwagę wymienioną cenę, to musi chodzić o te trzy, które ma w samochodzie. Nie ma rady. O, jest też garnitur od Franceschiniego, tego przy via Cola Di Rienzo. Ten sam, który kupił na wyprzedaży, i jeszcze dodatkowa kwota dla Teresy, krawcowej, za to, że mu obszyła nogawki. Tak, wszystko się zgadza. Raffaella spogląda teraz wyraźnie spokojniejsza na dwie ostatnie pozycje, rachunek za telefon stacjonarny… matko jedyna, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy wydaliśmy 435 euro. Ale nie ma czasu się zezłościć. Ani pomyśleć o tym, co powie córkom, wyłącznie odpowiedzialnym za całą tę zawrotną kwotę. Bo nagle jej oczy trafiają na jeszcze jeden wydatek. 180 euro i to za coś, czego w życiu by się nie spodziewała.

34

Na Prati, niedaleko Rai, na rogu via Nicotera i viale Mazzini znajduje się Residence Prati, dom i zarazem hotel wielu gwiazdeczek występujących w filmach kinowych, telewizyjnych, w telenowelach, programach rozrywkowych i wszelkich produkcjach włoskiej telewizji. Tam właśnie, kawałek dalej jest i siłownia. Schodzę na dół, poniżej poziomu ulicy. Nie wygląda, ale ma powierzchnię czterystu metrów kwadratowych, o ile nie lepiej, dobry rozkład, mnóstwo luster, drewniane stropy, doskonałą wentylację, bo olbrzymia stalowa rura wije się, pikując z sufitu prosto na sam dół i sapie, pompując powietrze.

– Cześć, szukasz kogoś?

Dziewczyna ze śmiesznie uczesanymi krótkimi włosami uśmiecha się do mnie zza przedziwnego biurka. Zasłania podręcznik do prawa, który leży zamknięty i założony pośrodku ołówkiem, tuż obok dwóch odblaskowych flamastrów – klasyczny zestaw studenta pierwszego roku wyższej uczelni.

– Tak, szukam tu mojej przyjaciółki.

– O kogo chodzi? Może ją znam? Od dawna jest u nas zapisana? Chce mi się śmiać i aż mnie korci, by jej odpowiedzieć: „Nigdy nie była u was zapisana!". Ale byłoby to równoznaczne ze stratą u Gin jakichkolwiek szans. Zdemaskowanie jej misternej sieci siłowni, to już byłby maks.

– Nie, powiedziała mi, że chciała skorzystać z możliwości próbnego treningu.

– Powiedz mi, jak się nazywa, to wezwę ją przez mikrofon.

– Nie, dzięki. – Uśmiecham się i zgrywam niewiniątko. – Chcę jej zrobić niespodziankę.

– Okay, jak chcesz.

Dziewczyna ze stoickim spokojem powraca do nauki. Kodeks karny. Pomyliłem się, musi być co najmniej na trzecim roku, o ile nie wchodzi w grę jakiś dodatkowy fakultet. Śmieję się pod nosem. Kto wie, może któregoś dnia mogłaby zostać moim adwokatem. Nie da się tego wykluczyć.

A oto i ona, Ginevra, Gin. Biro. Towar taki, że mózg staje. Przynosząc zaszczyt własnemu nazwisku, rozsławionemu przez markę jednego z najpopularniejszych długopisów, kreśli w powietrzu perfekcyjne wzory, zanim przystąpi do okładania worka treningowego. Wciąż podskakuje. Pseudozawodowa bokserka. Niespodziewanie przywodzi mi na myśl Hilary Swank, która idzie ćwiczyć, i to sama, by w ten sposób uczcić swoje urodziny. Na sali gimnastycznej krąży bez wytchnienia wokół worka treningowego, aż w końcu Morgan Freeman postanawia udzielić jej kilku wskazówek odnośnie tego, jak należy zadawać ciosy. Doszły mnie słuchy, że Włoszki oszalały na punkcie boksu. Myślałem, że to tylko gadanie. A tymczasem okazuje się, że to prawda.