– Tak trzymaj, świetnie, wyprowadzaj ciosy proste jeden za drugim. – Trenuje pod czyimś okiem. Ale ten ktoś nie przypomina Clinta Estwooda. Wygląda nieomal na zadowolonego, może zależy mu tylko na tym, by zaciągnąć ją do łóżka. A jednak i ja sam na nią patrzę. Jednak, bo mam wrażenie, jakbym ją widział w innym świetle. Jakie to dziwne. Kiedy patrzysz na jakąś kobietę z daleka, to dostrzegasz nawet najdrobniejsze szczegóły, detale, sposób, w jaki rusza ustami, jak się dąsa, jak przygryza wargę, jak się niecierpliwi, jak poprawia sobie włosy… mnóstwo różnych rzeczy. Rzeczy, które z bliska ci umykają, rzeczy, które w sytuacji, gdy dzieli was zaledwie kilka kroków, schodzą na dalszy plan, przyćmione przez czar jej oczu.

Gin nie przestaje sapać, raz za razem okładając worek. – Prawy, lewy i unik! Świetnie, a teraz się cofnij, prawy, lewy i unik… I jeszcze raz to samo…

Jest cała zlana potem, ale nie przerywa, odrzuca tylko do tyłu czarne włosy. Po chwili, prawie jak na spowolnionym obrazie, rękawicą odgarnia włosy z twarzy i zakłada je sobie za ucho. Brakuje jeszcze tylko, żeby się zabrała za poprawianie makijażu. Kobiety i boks, toż to czysty obłęd. Podchodzę powoli, tak by nie rzucać się w oczy.

– Teraz przejdź do ofensywy i naprzód.

Gin zadaje dwa ciosy z lewej, następnie robi zamach z prawej. Błyskawicznie zmieniam jej położenie worka i blokuję prawe ramię.

– Bum. – Widzę, jak jej twarz przybiera wyraz zaskoczenia, wygląda wręcz, jakby ją zamurowało. Sam szybko zaciskam dłoń w pięść i trafiam ją lekko w brodę. – Cześć, Million Dollar Baby. Bum, bum i już po tobie. – Robi unik i udaje jej się wywinąć.

– Co ty tu robisz do cholery?

– Chciałem wypróbować tę siłownię.

– Myślałby kto! Akurat tę?

– Przypadek chciał, że tak wyszło, było mi na rękę, a ponieważ ja też „pracuję" w tej okolicy…

– Wybrali mnie niezależnie od ciebie.

– Ale czy ja coś powiedziałem.

– Zrobiłeś aluzję.

– Jesteś chora.

– Za to z ciebie skończony złamas!

– Dosyć tego, spokój… Tylko nie zaczynajcie mi tu na siłowni żadnych awantur, jasne?

Trener wkracza między nas.

– A poza tym, przepraszam, Ginevra… to twój pierwszy próbny trening tutaj u nas, nieprawdaż? Jeszcze się do nas, do Gymnastic, nie zapisałaś. A skoro tak, to przecież on nie mógł wiedzieć, nie mógł być pewny, że cię tu zastanie. To czysty przypadek.

Patrzę na nią i się uśmiecham. – To czysty przypadek. Całe życie jest pasmem przypadków. Według mnie to absurd, by doszukiwać się źródeł tego przypadku. Nie mam racji? To tylko przypadek, i już.

Gin się obrusza, a ręce, wciąż uwięzione w rękawicach, trzyma na biodrach.

– Co ty „przypadkiem" wygadujesz?

– Spokojnie, Ginevra. – Trener znowu interweniuje. – Za dużo między wami wrogości. Wygląda, jakbyście się nienawidzili.

– Nie wygląda. Tak jest!

– Wobec tego musicie uważać. Ty powinnaś być na bieżąco z tym, czego uczą w szkole i pamiętać takie zdanie: Odi et amo. Quare id fasciam… nescio… Nienawidzę i kocham. Pytasz, jak to robię… sam nie wiem…

Gin przewraca oczami.

– Tak, tak, dziękuję, znam to. Ale tutaj problem tkwi w czym innym.

– W takim razie rozwiązujcie go sobie na zewnątrz.

Patrzę na nią i się uśmiecham.

– Słusznie, prawda… To rzeczywiście dobry pomysł. Idziesz?

– Musisz uważać. Bo się okaże, że jej nie doceniasz, Ginevra jest silna, wiesz?

– Jakże mógłbym nie wiedzieć. Ma nawet trzeci dan.

– No co ty… – Trener wyraźnie się ożywia. – O tym nie wiedziałem. Serio?

– Tak, o dziwo mówi prawdę.

Trener odchodzi, kręcąc głową.

– Tyle wrogości, tyle wrogości. Tak nie może być, tak nie może być.

Po chwili wraca, cały roześmiany, jakby znalazł sposób, by zaradzić wszystkim problemom na świecie. A przynajmniej tym między mną a Gin.

– Dlaczego nie rozegracie szybkiej walki? Sami przyznajcie, czyż to nie idealne rozwiązanie, zdrowe ujście emocji.

Gin unosi rękę, na której ma rękawicę, rozchyla ją i pokazuje na mnie.

– Ta, nie łudź się nawet, że ten kolo ma ze sobą rzeczy na zmianę.

– A właśnie, że „ten kolo" ma.

Uśmiecham się do niej rozbawiony i sięgam za kolumnę po swoją torbę. – A teraz, posłuszny wskazówkom twojego trenera, natychmiast idę się przebrać. Ale nic się nie martw, widzimy się lada moment.

Gin i trener nie ruszają się z miejsca i patrzą, jak się oddalam.

– Naprawdę świetnie się składa, w gruncie rzeczy ten chłopak wydaje mi się sympatyczny, a przy okazji będziesz też mogła przećwiczyć część ciosów, które ci dzisiaj pokazałem, tak czy owak, uważam, że znakomicie załapałaś, o co idzie.

– Tak, a czy ty załapałeś, kim on jest?

Trener patrzy na mnie zdezorientowany. – Nie, a co, kto to taki?

– To Step.

Rozmyśla przez chwilę, ma przymknięte oczy, przywołuje znajome twarze, wspomnienia i zasłyszane tu i ówdzie, przekazywane z ust do ust historie. Nic. Nic mu to nie mówi.

– Step, Step, Step. Nie, w życiu nie słyszałem.

Patrzę na niego z niepokojem, gdy tymczasem on uśmiecha się do mnie cały zadowolony. – Nie, na serio, w życiu. Ale możesz być spokojna, dasz mu radę!

I w tym momencie docierają do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze: to z pewnością nie jest dobry trener i po drugie: właśnie dlatego powinnam zacząć się martwić.


Lekka koszulka, spodenki, podkolanówki i nowe nike'i kupione w Nike Town w Nowym Jorku. – Ej, Step, cześć. – W szatni spotykam znajomego kolesia, którego imienia jednak nie pamiętam. – Co tam, trenujesz tutaj?

– Tylko dzisiaj. Przyszedłem na próbę, żeby się zorientować, jak sobie radzi ta siłownia.

– Radzi sobie, i to jeszcze jak! A poza tym przychodzi tu tłum lasek. Widziałeś tę tam przy worku? Zajebista na maksa.

– Niedługo będę się z nią boksował, tak na rozgrzewkę.

– No co ty!

Koleś, którego imienia za nic nie mogę sobie przypomnieć, patrzy na mnie zaskoczony, a już po chwili zaczyna mu rzednąć mina.

– Ej, chyba nie posunąłem się za daleko? Nie powinienem był tego mówić?

– Czego?

– Że jest zajebista na maksa?

Zamykam szafkę na klucz, wkładam kłódkę do kieszeni.

– A niby dlaczego nie? Przecież to prawda! – Uśmiecham się do niego i wychodzę.

– No jak tam, trzeci dan, czas zaczynać?

Gin patrzy na mnie, sztucznie się uśmiechając.

– Tyle tylko, że trzeci dan nie ma tu nic do rzeczy, a poza tym strasznie się powtarzasz, czy naprawdę nie stać cię na coś mniej oklepanego?

Śmieję się jak szalony i rozkładam ręce.

– Nie mogę w to uwierzyć. Lada moment mamy rozpocząć walkę bokserską, czeka nas porządne spotkanie, z gatunku tych zaciętych… a ty co? Wyzłośliwiasz się na mnie.

– Ładnie, wyzłośliwiasz się na mnie, właśnie tego słowa mi brakowało.

– Nie wolno ci się nim posługiwać, w tym wypadku prawa autorskie należą do mnie! – I niemal od razu po tym… Trach. Tego się nie spodziewałem. Trafia mnie w samą twarz z prawej, szybko, dokładnie, w ramach usprawiedliwienia mogę powiedzieć, że z zaskoczenia. Tak czy siak, celnie.

– Świetnie, znakomicie.

Trener podskakuje zadowolony.

– Prawy, lewy, wyprowadź, a potem przechodź do defensywy. Ruszam żuchwą, raz w prawo, raz w lewo, czuję, że została lekko nadwerężona.

– Żadnych złamań?

Gin podskakuje, jej nogi są w ciągłym ruchu, patrzy na mnie i unosi brew. – Jeśli chcesz, to możemy zaczynać na poważnie.

I zaraz, podrygując, zbliża się do mnie. – To był zaledwie przedsmak tego, co cię jeszcze czeka, boski Stepie. Aha, mój trener w życiu nie słyszał twojego imienia.

Wkładam rękawice i nie przestaję na nią patrzeć.

– Skoro już o tym mowa, to nie widział również zdjęcia, które ci zrobiłem polaroidem. Jasne, że gdyby je zobaczył…

– Gdyby je zobaczył, to co?

– No, pewnie by zmienił zdanie. Na tamtym zdjęciu wzbudzasz taki postrach, że niewątpliwie przeszłaby mu nawet ochota, by zaciągnąć cię do łóżka!

– Teraz to już naprawdę przegiąłeś.

Gin rzuca się cała rozjuszona i zaczyna mnie okładać. Zasłaniam się przed jej ciosami i zanoszę śmiechem, razy spadają na mnie ze wszystkich stron, uderza a to otwartą rękawicą, to znów zaciśniętą, całą jej powierzchnią albo z kolei samym bokiem. W końcu daje mi kopniaka, prosto i celnie.

– Ej…

Trafiony zatopiony. W podbrzusze. I to z całej siły. Z bólu zginam się wpół. Ledwo jestem w stanie oddychać.

– Ała! To się nie liczy!

– Z tobą wszystko się liczy.

– Właśnie, Gin, nawet gdybym ci chciał okazać, jak bardzo cię kocham, to w tym momencie i tak nie stanąłbym na wysokości zadania.

– Nic się nie martw… Wierzę ci na słowo.

Kurwa mać, odwróciła moją uwagę, rozśmieszyła mnie, po czym zadała mi cios. Wciąż jestem zgięty w pół, staram się odzyskać siły. Zbliża się trener. – Jakieś problemy? – Opiera mi rękę na ramieniu. – Nie, nie, wszystko w porządku… Albo prawie.

Tupię nogami i biorę się pod boki, głęboko oddycham i wracam do pionu.

– Właśnie, widzisz, teraz mogłabym cię dokończyć, gdyby nie to, że mi ciebie żal.

– Jakaż ty jesteś miłosierna. Może przeniesiemy się na ring?

– Jasne.

Gin uśmiecha się do mnie zupełnie spokojna. Przechodzi tuż obok, pewna siebie. Trener staje przy samym brzegu ringu i unosi liny, ułatwiając nam przedostanie się na matę.

– Ej, chłopcze, tylko posłuchaj… Żadnych niedozwolonych ciosów i zachowajcie umiar, co? To ma być ładna walka, no dalej.

Gin dołącza do mnie, na środek ringu, trącamy się rękawicami. Obydwoje naraz, jak na filmach.

– Jesteś gotowa?

– Jestem gotowa na wszystko. A jego nie słuchaj, to nie mój trener, zresztą już po tobie! Zawiadamiam cię, że można zadawać wszelkie możliwe ciosy, zwłaszcza te niedozwolone, przynajmniej z mojej strony!

– Oj, oj, oj… Już się boję!

W odpowiedzi próbuje mnie uderzyć prosto w twarz, ale tym razem nie daję się zaskoczyć, zasłaniam się lewym i daję jej eleganckiego kopa w tyłek, uważając jednak, by nie był zbyt bolesny.

– He, he, he… Już oprzytomniałem. To co, zaczynamy?

Podskakujemy, góra, dół, krążymy jedno wokół drugiego, obserwujemy uważnie siebie nawzajem, gdy tymczasem Nicola, czyli trener, zaczął już odmierzać czas na stoperze Swatcha albo innej, równie popularnej marki. Gin zaczyna mnie uderzać i nie przestaje się uśmiechać.

– Ej, widzę, że nadal dobrze się bawisz, co? Świetnie, masz absolutną rację, bo już wkrótce… – I zaraz wyprowadza mi cios prosty w sam brzuch, przez moment brak mi tchu. Szybka z niej zawodniczka.

– Nie gadaj tyle, boski Stepie, bo nie starczy ci tchu, a jeszcze ci się przyda. Mówiłam ci, że sporo trenowałam fuli contact. – Wciąż podryguję i zbieram siły. – Pierwsza zasada: po tym, jak spudłujesz, musisz natychmiast atakować dalej, w przeciwnym razie…

Wyprowadzam cios z bliska, ale nie za mocny i nie za szybki. Prawy, jeszcze raz prawy, dla zmyłki robię zamach lewym, po czym znów prawy. Przed trzema pierwszymi doskonale udaje jej się osłonić, ale ostatni prawy ją dosięga. I zaraz widzę, jak pod wpływem tego ciosu zarzuca Gin w lewo, mało się nie przewraca. Uderzyłem ją zbyt mocno. Próbuję ją załapać, zanim wyląduje na ziemi.

– Ej, przepraszam, zrobiłem ci krzywdę? – Jestem szczerze zaniepokojony. – Ja tylko…

Gin w ramach rewanżu wyprowadza uppercut, trafiając mnie w podbródek z ukosa. Powybijane słowa więzną mi w gardle, na szczęście tylko one.

– Nic mi nie zrobiłeś. – Zżyma się, unosząc honorem, i szybko kręci głową, odrzuca do tyłu włosy, i niezwłocznie przystępuje do ataku. Dwukrotnie przebiera nogami, wykonując ruchy nożycowe. Prawy, lewy, równocześnie stopą pcha mnie w tył i nie odpuszcza. Prawy, lewy i znów prawy. Lewy, prawy, sierpowy, osłaniam się jak mogę, nie chcąc uderzyć jej ponownie, osłaniam się z uśmiechem na twarzy, choć niekiedy, szczerze powiedziawszy, bywa to trudne. Coraz bliżej. Zapędza mnie do rogu, wciąż atakuje. – Ej, zbyt żywiołowo. – Zasłaniam się rękawicami, a ona nie przestaje zadawać ciosów, w końcu próbuje mnie dosięgnąć prawym prostym i ciach, już ją mam. W okamgnieniu odchylam lewą rękę i opuszczam ją wzdłuż ciała. Blokuję jej prawe ramię moim własnym i trzymam je, mocno do siebie przyciskając. – Skuta!

Nie ma możliwości manewru, jest zablokowana, lewym też już nic nie wskóra.

– Walczysz zbyt żywiołowo i sama widzisz, do czego to prowadzi?

Gin na wszelkie sposoby usiłuje się wyswobodzić. Szarpie się do tyłu, opiera na linach, rzuca się na mnie, znów odskakuje w tył, w szamotaninie odbija się ode mnie, nie daje za wygraną. Wyprowadzam lekki prawy i trafiam ją w twarz. – Bach… Widzisz, co bym ci mógł zrobić? – Wciąż ją uderzam. – Bach, bach, bach. Gin, piłka do boksowania… Już by było po tobie!

Cała jej odpowiedź sprowadza się do tego, że w napadzie szału usiłuje mnie uderzyć lewym, bowiem od tej strony nic nie ogranicza jej ruchów. Z łatwością się przed nim osłaniam, ale ona nie daje za wygraną, bach, bach, bach, odpieram wszystkie ciosy, jeden po drugim. Gin próbuje od dołu, by już po chwili przejść do prostych, następnie do haka, i znów usiłuje wyprowadzić cios z dołu, jedną nogą staje na linie i się wybija, by uderzyć, biorąc większy zamach. Nic z tego, jak stałem, tak i stoję w samym rogu i kurczowo trzymam ją za prawe ramię. Gin wychodzi z siebie.