– No popatrz tylko, na kogo trafiłam. Ach, gdyby dowiedzieli się o tym moi rodzice…

Step się uśmiecha i ciągnie dalej, wcale niezrażony. No, przejrzał na wylot wszystkie moje myśli. Ale nie da się ukryć, że ma swój urok. Staram się nie śmiać, ale mi się to nie udaje.

– Trafiłem w dziesiątkę, prawda? Przyznaj się, szczerze.

– Nie, właśnie myślałam o tym, co by na to powiedział mój wujek Ardisio.

– A widzisz? Dobra, czyli jednak ten twój uśmieszek zdradził choć część prawdy.

– Nazwałby cię księciem świniopasów!

– Mnie? – Zgrywam twardziela. – Tylko by spróbował.

Zatrzymuję się. Gin zsiada tuż przy swoim samochodzie. Jest pogodna, rozbawiona, naprawdę elegancka. Stoi tak przez chwilę, w lekkim rozkroku, z włosami opadającymi na oczy, pochłonięta poszukiwaniem kluczyków w torebce. Ma malutką torebkę, ale najwyraźniej musi w niej nosić całą masę rzeczy. Gin przetrząsa jej zawartość, grzebie, przekłada rzeczy z jednej strony na drugą. Ja tymczasem się jej przyglądam, kiedy tak stoi oprawiona w ramę łuku z trawertynu, przy wjeździe na via Veneto, porażając swoją współczesną urodą zderzoną z tą starożytną oprawą.

Lekki wietrzyk pieści przezroczystą tkaninę jej spódnicy. Spod tego jasnego błękitu, spoza kwiatowego deseniu przebija jednolity i wyraźny lazur, który nieco wyżej przesłania to, co się skrywa między jej wciąż jeszcze opalonymi nogami – zakazany kwiat.

– Mam je! Och, sama nie wiem jak, ale zawsze lądują na samym dnie. Wyciąga z torebki kluczyki przyczepione do czarnej owieczki.

– To prezent od Ele, owca Meee! Fajna, prawda? Ale lepiej miej się na baczności przed owcą Meee…

– A to dlaczego?

– Bo jest w stanie skopać tyłek wszystkim wilkom, które się do niej zbliżą.

– Spokojnie, co do mnie, to już właściwie sam schrupałem ją prawie całą…

– Kretyn z ciebie… No, to dzięki za sok, to było, jak by ci tu powiedzieć… jedyne w swoim rodzaju. Chcesz, żebym ci przyniosła coś do jedzenia, jak już pożegnam się z moim wujostwem?

– Masz ci, never ending story, i to gorzej niż sam film. Ech, przecież chyba można zapomnieć pieniędzy, czy nie?

– Jakżeż nie… dziwne tylko, że to wszystko przytrafia się zawsze akurat tobie.

Podzieliwszy się ze mną tą efektowną myślą, odchodzi i wsiada do samochodu.

– Zajrzyj do tamtego kelnera. Czeka na ciebie. Nie należy ludzi oszukiwać.

I rusza prawie z piskiem opon, prowadząc jak zwykle w swoim stylu. Miałbym ochotę krzyknąć: – Ej, ślicznotko! Wciąż mi wisisz dwadzieścia euro za benzynę… – Ale ostatecznie robi mi się głupio, że w ogóle coś takiego przyszło mi do głowy.

38

– O, Gin już jedzie! Gin!

Macham im z daleka. Jak dziwnie wyglądają wszyscy razem, każdy innego wzrostu, każdy inaczej ubrany. Mój brat ma na sobie dżinsy i koszulkę Nike'a, moja matka ciemną sukienkę w kwiaty i na to narzucony niebieski płaszczyk, ojciec prezentuje się nienagannie w swoim garniturze, pod krawatem, a mój wujek Ardisio ubrał się w pomarańczową marynarkę i czarny krawat w białe grochy. To niesamowite, skąd udaje mu się wytrzasnąć niektóre rzeczy. Telewizyjni kostiumolodzy i sam Fellini oszaleliby na jego punkcie. Do tego zmierzwione, siwe, potargane włosy, które okalają tę jego śmieszną twarz, której komizm podkreślają jeszcze okrągłe okularki. Niczym wykrzyknik wieńczący zdanie: Mój wujek to ci dopiero oryginał!

– Cześć. – Wszyscy całujemy się na powitanie, czule, z miłością, padamy sobie w ramiona, a mama jak zwykle całuje mnie, kładąc mi rękę na policzku, jakby na dowód swojego uczucia chciała na nim zostawić ślad trwalszy od samego pocałunku, jakby pragnęła, żeby ten pocałunek pozostał na nim choć chwilę dłużej od pozostałych. Mój wujek zaś jak zwykle przesadza i gdy mnie całuje, jednocześnie chwyta kciukiem i palcem wskazującym za moją brodę i macha raz w prawo, raz w lewo, zmuszając tym samym, bym kręciła głową.

– A oto i moja mała księżniczka. – Wreszcie odpuszcza i zostawia mnie w spokoju, cokolwiek obolałą. Chcąc nie chcąc, muszę przejechać ręką pod brodą, tak by ją sobie rozmasować, i spoglądam na wujka z wyrazem lekkiej nienawiści. Ale nie trwa to dłużej niż jedną chwilę. I zaraz odpowiadam mu uśmiechem na uśmiech. Mój wujek już taki jest.

– No i co? – Od tego właśnie zaczynają się wszystkie nasze spotkania. – Kto wybrał to miejsce?

Podnoszę nieśmiało rękę. – Ja, wujku… – I czekam, co będzie dalej. Wujek spogląda na mnie spod lekko uniesionej brwi, jego twarz wyraża niejakie zwątpienie, i do tego drży mu warga. Trwa to trochę dłużej niż zwykle, zaczynam się niepokoić.

– Świetnie się spisałaś, bardzo tu ładnie, znakomicie, moja córeńko, naprawdę mi się podoba. Swego czasu jadało się pośród dzieł sztuki…

Oddycham z ulgą, uf… Udało się, i chociaż nie jestem „jego córeńką", to kocham mojego wujka. Miałam nadzieję, że z przyjemnością zje razem z nami wszystkimi w Caffe dell'arte, niedaleko viale Bruno Buozzi.

Wujek Ardisio rozpoczyna jedną ze swoich opowieści.

– Pamiętam, kiedy latałem nad obozowiskiem, tam gdzie stacjonowali moi żołnierze… – Jego głos staje się coraz bardziej zachrypnięty, prawie zdławiony pod naporem wspomnień, niekiedy się urywa, nie wytrzymując ogromu nostalgii. – A ja krzyczałem do nich i krzyczałem: „Uczcie się, czytajcie". Ale oni za bardzo przejmowali się śmiercią. I potem oblatywałem okolicę moim dwusilnikowym samolotem, po czym wracałem, żeby zdać relację, i lądowałem na trawie nieopodal. Brum, brum, brum, cały rozedrgany docierałem na miejsce tym samolotem, który na owe czasy był cudem awacji…

Luke wykazuje się zamiłowaniem do precyzji właśnie w tych nielicznych momentach, w których akurat spokojnie mógłby sobie odpuścić.

– Awiacji, wujku, awiacji przez i.

– A niby jak ja powiedziałem? Awacji, co?

Lukę kręci głową i się uśmiecha. Całe szczęście, że choć tym razem nie upiera się przy swoim.

Do naszego stolika podchodzi młody i dobrze ułożony kelner, z krótkimi włosami, ale nie za bardzo, o niewinnym, ale przytomnym spojrzeniu. Ośmieliłabym się nawet przyznać, że jest prawie doskonały, gdyby nie to, że popycha przed sobą wózek z wypolerowanymi kieliszkami do szampana, które lśnią jak nowe, i butelką zawczasu już wstawioną do wiaderka wypełnionego lodem. To Möet, wyśmienity szampan, naturalnie, jakżeby inaczej, skoro i tak to my mamy zapłacić.

– Przepraszam pana? Ale coś tu jest nie tak. Nikt z nas nie zamawiał…

Już widzę mamę, jak patrzy na mnie zaniepokojona. Młody kelner przerywa uśmiechnięty:

– Ależ nie, proszę pani, tę butelkę prze…

– Dziękuję, że zwraca się pan do mnie per pani, ale naprawdę to wykluczone.

– Jeśli łaskawie da mi pani skończyć, to na koszt tego pana tam w głębi.

Kelner, teraz już poważniejszy, wskazuje na stoliki w głębi lokalu, prawie na samym końcu restauracji. Na tle drzew rosnących za przeszkloną ścianą, która znajduje się tuż za jego plecami, siedzi sobie Step. Podnosi się od stołu i uśmiechnięty, pozdrawia nas lekkim skinieniem głowy. Nie mogę w to uwierzyć, jechał za mną aż tutaj. No pewnie, chciał zobaczyć, dokąd się wybieram, sprawdzić, czy naprawdę na spotkanie z rodziną. Tak właśnie sobie myśli Gin mścicielka. Gin – Dzika. Ale Gin nie jest taka! Jakaś część mnie się buntuje. A nuż chciał się tylko jakoś zrehabilitować za to, do czego doszło wcześniej, w gruncie rzeczy ty też wypadłaś fatalnie. I tak właśnie myśli sobie Gin chodząca mądrość. I coś, sama nie wiem dlaczego, sprawia, że Gin – Pogodna wydaje mi się znacznie fajniejsza.

– Ten bilecik jest dla szanownej pani.

Kelner podaje mi bilecik i to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że mój wybór jest słuszny. Otwieram go lekko zawstydzona, spojrzenia wszystkich są zwrócone na mnie, tata, mama, Luke, wujek Ardisio. Niczego nawet jeszcze nie przeczytałam, a już się rumienię. Ale obciach. I dlaczego akurat teraz. Czytam. „Cudownie jest patrzeć na ciebie z daleka… ale z bliska jeszcze lepiej… Zobaczymy się dziś wieczorem? PS Nic się nie martw, znalazłem bankomat i już się rozliczyłem z naszym kelnerem za wcześniejsze zamówienie”.

Składam bilecik, uśmiecham się i prawie zapominam, że spojrzenia wszystkich wciąż zwrócone są na mnie. Wujek Ardisio, tata, mama, Luke. Wszyscy chcą się dowiedzieć, co tam jest napisane, z jakiej okazji przyniesiono tę butelkę, a najbardziej niespokojny i najmniej wytrzymały okazuje się, oczywiście, wujek Ardisio.

– A więc, księżniczko… czemu zawdzięczamy tę butelkę?

– No cóż. Pomogłam tamtemu chłopakowi… nie radził sobie, nie umiał, słowem, właśnie przygotowuje się do egzaminu.

– Ardisio, ale co cię to obchodzi? – Mama ratuje mnie od rzutu rożnego. – Mamy tu bardzo zacny trunek, wznieśmy toast i się cieszmy. Co wy na to?

– Właśnie, słusznie…

Patrzę na Stepa i się do niego uśmiecham, przygląda mi się z daleka, wrócił do pozycji siedzącej. Ale co teraz wyprawia? Dlaczego jeszcze nic idzie? Zachował się naprawdę bardzo ładnie, ale wystarczy. No idź już, Step, na co czekasz?

– Przepraszam panią?

Kelner patrzy na mnie uśmiechnięty, wciąż jeszcze nie odkorkował butelki.

– Tak?

– Tamten pan mi powiedział, że czeka na pani odpowiedź.

– W jakiej sprawie?

– Nie wiem, chyba chodzi o bilecik.

Wszyscy znów się we mnie wpatrują, tym razem jeszcze baczniej niż poprzednio.

– Proszę mu powiedzieć, że tak. – Po czym patrzę na nich. – Tak, chciał wiedzieć, czy go zapisałam na egzamin.

Wszyscy oddychają z ulgą. Poza mamą, oczywiście, która wciąż się we mnie wpatruje, ale ja unikam jej wzroku. Znów spoglądam na kelnera, który wyciąga jeszcze jeden bilecik. – Wobec tego teraz mam pani dać ten.

– Jeszcze jeden?

Wszyscy już nie wytrzymują.

– Ale chyba tym razem nam powiesz, co tam jest napisane?

– A to co, polowanie na skarb?

Oczywiście znów się rumienię i go otwieram. „Wobec tego o ósmej będę u ciebie pod domem. Punktualnie, więc się nie spóźniaj i postaraj się niczego nie zmalować… PS Weź pieniądze, nigdy nic nie wiadomo”.

Uśmiecham się sama do siebie.

Kelner w końcu odkorkował butelkę, właśnie skończył rozlewać szampana do kieliszków i zbiera się do odejścia.

– Przepraszam, proszę mi powiedzieć…

– Tak?

Wykonuje mały obrót i patrzy na mnie.

– A gdyby moja odpowiedź brzmiała „nie”, to czy miał pan dla mnie jakiś inny bilecik?

Kelner się uśmiecha i kręci głową. – Nie, powiedział mi, że w takim wypadku mam po prostu odnieść szampana z powrotem.

39

Raffaella jest już razem z Babi w salonie.

– Cześć, Babi, słucham… no, co takiego?

– Nic, tyle że chciałam ci to pokazać, mamo, a co z tobą? Jesteś cała czerwona… – Babi przygląda się jej zaniepokojona. – Co, pokłóciliście się?

– Nie, wręcz przeciwnie…

Raffaella patrzy na nią uśmiechnięta. Ale Babi nie podchwytuje tematu i pokazuje jej pismo.

– O właśnie, jak mówiłam, podobają ci się takie na stole? Czy nie wygląda to ładnie? A może wolisz tamte, bo prezentują się bardziej naturalnie? Kłosy i ziarna, fajne, nie? To lepsze, prawda?

– Chcesz, żebym zajęła się tym dziś wieczór?

– A co, musisz teraz dokądś iść, tak?

– Tak, idę do Flaviów.

– Mamo, posłuchaj, musimy się na coś zdecydować, za bardzo sobie to wszystko lekceważysz!

– Jutro się tym wszystkim zajmiemy, Babi, teraz jestem już spóźniona. Raffaella idzie do łazienki i pospiesznie zaczyna sobie robić makijaż.

Dokładnie w tym samym momencie zjawia się Daniela.

– Mamo, muszę z tobą porozmawiać.

– Jestem już spóźniooona…

– Ale to ważne!

– Jutro! Nic nie jest tak ważne, by nie dało się tego załatwić jutro!

W tej samej chwili przechodzi Claudio. On też się spieszy. Daniela usiłuje w jakiś sposób go zatrzymać.

– Cześć, tato, możesz stanąć na chwilę? Muszę ci coś opowiedzieć, to bardzo ważne!

– Mam kolację z Farinim. Twoja mama już o wszystkim wie. Przepraszam, ale to sprawa służbowa najwyższej wagi, a poza tym w grę wchodzi również rozgrywka…

Claudio całuje w pośpiechu Daniele, Raffaella dopada go przy samych drzwiach.

– Claudio, poczekaj na mnie, zejdziemy razem.

Daniela nie rusza się z miejsca, tkwi na środku korytarza i patrzy, jak rodzice wychodzą z domu. Po chwili staje pod pokojem Babi. Ale drzwi do niej są zamknięte. Daniela puka.

– Proszę, kto tam?

– Cześć… sorry, muszę ci coś powiedzieć. Możemy pogadać?

– Nie, sama zrozum. Właśnie wychodzę. Mama wyszła, chociaż jest cała masa rzeczy, a my miałyśmy postanowić co i jak. Wybacz, ale to naprawdę nie jest najlepszy moment. Idę do Smeraldy, przynajmniej ona coś mi doradzi. Jeśli będziesz mnie potrzebować, to dzwoń na komórkę.

Tym samym również ona znika z pola widzenia. Daniela, sama w całym domu, podchodzi do telefonu stacjonarnego i wykręca numer.