– Halo, Giuli… cześć… co robisz? Ach, dobrze… posłuchaj, sorry, że ci przeszkadzam, ale czy przypadkiem nie mogłabym do ciebie wpaść? Muszę ci coś powiedzieć, tak, coś bardzo ważnego. Tak, przysięgam, zajmę ci tylko dwie minutki. Tak, sorry, ale zwyczajnie nie mam pojęcia, co robić. Przysięgam, tak, pogadamy o tym podczas przerwy na reklamy. Okay, dzięki.

Daniela się rozłącza, zamyka pospiesznie mieszkanie i zbiega pędem na dół. Otwiera drzwi na klatkę i wychodzi. Dokładnie w tej samej chwili, zza żywopłotu słyszy: – Dani! To Alfredo.

– O Boże, przestraszyłeś mnie na śmierć… o matko, serce mi wali jak opętane. No co ty, ukrywasz się, zaszyty w krzakach!

– Przepraszam, dopiero co widziałem Babi, jak wychodziła.

Daniela dostrzega, że jest blady, wymizerowany, zdenerwowany.

– No tak, nie… chciałem chwilę z tobą porozmawiać, bo w końcu jesteś jej siostrą.

Daniela patrzy na niego. O Boże, a ten zaraz zacznie nawijać jej o Babi, jak najęty.

– Nie, sorry, Alfredo, posłuchaj: ja nic nie wiem… tylko z nią możesz o tym pogadać.

– Okay, przepraszam, masz rację. A ty jak się masz?

– Dobrze, dzięki… – Daniela przygląda mu się uważniej. Alfredo mógłby się okazać odpowiednią osobą, taką, z którą by można o tym pogadać. Jest lekarzem, ma doświadczenie, a nuż sam będzie mi potrafił coś doradzić.

– Wiesz, strasznie mi przykro, że cię przestraszyłem.

– Oj, nie ma o czym mówić, nic się nie martw, już mi przeszło.

– Ech, za to mi wcale nie przechodzi. Wciąż myślę o twojej siostrze i czuję się fatalnie. Pomyśl tylko, że do tego jadę na psychotropach.

– Bardzo mi przykro.

Przez chwilę stoją w milczeniu. Wreszcie Daniela postanawia przerwać tę niedorzeczną rozmowę.

– No, nie gniewaj się, ale teraz muszę już iść, czeka na mnie przyjaciółka…

– Okay, raz jeszcze przepraszam…

Daniela oddala się biegiem w stronę garażu, postanawia wziąć vespę. Ma nadzieję dotrzeć do Giuli jeszcze przed rozpoczęciem filmu. Ale już zaraz znów wraca myślami do Alfreda. Biedaczysko, wystarczy tylko popatrzeć, jak wygląda. Nie da się ukryć, że namiętność w wydaniu Babi doprawdy unicestwia. Aktualnie facet jest skończony, niezrównoważony, ma schizę. Toteż nie ma cienia wątpliwości, że postąpiła słusznie. Alfredo to ostatnia osoba na świecie, której by mogła powiedzieć, że jest w ciąży.

40

Na luzie i zrelaksowany, elegancki jak nigdy dotąd, a przynajmniej tak mi się wydaje. Przeglądam się w lusterku i aż siebie nie mogę rozpoznać. Świeżo umyte włosy, prosto spod prysznica, niebieska marynarka, biała koszula i lniane, beżowe spodnie, a do tego amerykańskie buty w kolorze ciemnego brązu, szyte, ale tak, że ścieg nie rzuca się aż nadto w oczy, sprawiając, iż całość wygląda jak najbardziej nowocześnie. Szeroki pas z dużą klamrą, ciemnobrązowy, tak samo jak i buty. Ach, bym zapomniał, koszula zapięta na przedostatni guzik i komórka w kieszeni. Ja i komórka. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Osiągalny zawsze i wszędzie, czyli nigdy tak naprawdę wolny i jakby pod wpływem czarów lub raczej za sprawą klątwy. Oczywiście zaczyna dzwonić. Kurwa, i to właśnie teraz, odbieram, zakład, że to Gin ma jakiś problem? Jeśli tak, nic mnie to nie obchodzi, jadę po nią pod dom albo nie, idę prosto na górę i ją porywam. Daję się ponieść szalonej wyobraźni.

– Halo?

– Step, całe szczęście, że odebrałeś…

To Paolo, no pewnie, jakże mogłem sam na to nie wpaść?

– O co chodzi?

– Step, stało się coś strasznego, zwinęli mi samochód.

– Kurwa mać… Już myślałem, że chodzi o mamę i tatę…

– Nic, nic im nie jest. Zszedłem na dół i nie znalazłem już mojego audi A4. Kuźwa, ale jak oni to zrobili? Na ziemi nie ma śladu szkła, czyli że nie rozbili szyby. Nawet do garażu dostali się bez włamywania, otworzyli go i już. Jak oni to zrobili?

– Ej, Pa', weź pod uwagę, że dzisiejsi złodzieje posługują się najnowocześniejszymi technikami, wiesz? A już zwłaszcza garaży otwieranych pilotem nikt dziś nie taranuje. Mają przetwornicę częstotliwości. Namierzają, dopóki garaż sam się nie otworzy.

– Ach tak, wcale o tym nie pomyślałem. Kurwa mać!

Z przyjemnością słucham brata, kiedy jest taki wkurwiony, bo robi na mnie wrażenie kogoś, kto nareszcie naprawdę żyje, kurwa, zaczyna się rozkręcać. Szkoda tylko, że zawsze z powodu błahostek… choćby takich jak własny samochód. Tyle hałasu o nic.

– I to akurat teraz mi go zwinęli. Kuźwa mać.

Masz ci, „kuźwa mać". Co to właściwie znaczy „kuźwa mać"?

– W zeszłym tygodniu spłaciłem ostatnią ratę leasingu. Mogli mi go zwinąć wcześniej, przynajmniej zaoszczędziłbym tamte pieniądze.

Błe! Rzygać się chce! Chytry dusigrosz. Księgowy w każdym calu.

– Dobra, Pa', no i co masz zamiar teraz zrobić?

– Nie ja, pomyślałem sobie…

– Że to ja ci go zwinąłem?

– Nie, co ty, żartujesz? Choćby dlatego nie, że moje klucze oraz zapasowy komplet zostały w domu.

– Aha, czyli jednak w pierwszej chwili przyszło ci to do głowy, co?

– Nie, dlaczego, znaczy…

– No nie, skoro poszedłeś sprawdzić, czy masz zapasowe klucze, znaczy to tyle, że przyszło ci to do głowy. Tylko ja mogłem go zabrać.

Zapada cisza.

– No tak, przez chwilę tak sobie pomyślałem. Ale tylko bym się ucieszył, znaczy, tak, słowem, zawsze lepiej, żebyś to był ty…

Mój własny brat. – Pa', weź już się przymknij, dla własnego dobra.

– Dlaczego?

Właśnie, jeszcze się pyta dlaczego. A ja, głupi, usiłuję mu to jakoś wytłumaczyć.

– A już nic, Pa', wszystko w porządku.

– Bo ja, Step, chciałem się tylko dowiedzieć, ale nie, tylko się nic gniewaj, dobra?

– Co takiego? No mów…

– No nie, ponieważ tak się składa, że akurat ty znasz lepiej lub gorzej masę różnych ludzi z pewnych kręgów. I dlatego, jeśli to nie jest dla ciebie problem… jeśli byś się mógł zorientować, czy aby nie wiadomo o kimś, kto mi go zwinął.

– Ej, ale tacy goście chcą za to kasę, wiesz? Chyba sobie nie wyobrażasz, że pójdę tam i zacznę się bić z ludźmi takiego pokroju o pierwszy lepszy samochód.

– Pierwszy lepszy… O audi A4!

– Tak, tak, o audi A4.

– Nie, co to to nie, wykluczone… no tak, sam już o tym pomyślałem, jestem skłonny zapłacić nawet cztery tysiące trzysta euro…

– A to dlaczego akurat tyle?

– Pomyślałem sobie, że razem z tym, co mi potrącą z ubezpieczenia

I całą resztą…

Mój brat, wielki księgowy. Najlepszy.

– Okay, Pa', zrobię, co w mojej mocy.

– Dzięki, Step, wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Mój brat, który może na mnie liczyć, to już jest maks. Jeszcze dwa zakręty i jestem pod jej domem. Idę do domofonu, ale tuż przed naciśnięciem przycisku przypominam sobie, że ma komórkę. Puszczam jej dwa sygnały, by wiedziała, że jestem. Czy się zorientuje? Na wszelki wypadek poczekam chwilę. Wcześniej czy później się pojawi. Wcześniej czy później. Kobiety i to ich przygotowywanie się do wyjścia. Chyba lepiej będzie, jak zadzwonię domofonem. Jeszcze jedna minuta. Daję sobie jeszcze jedną minutę, o tyle dłużej mogę na nią poczekać. Zapalam papierosa. Właśnie, wpierw skończę palić papierosa, a dopiero potem zadzwonię. Zero ruchu. Rozglądam się wokół. Gdzieś w głębi przejeżdżają pojedyncze samochody. Jeden kierowca gwałtownie hamuje, bo inny się zawziął i go nie przepuścił. Ale potem także i ten ostatni rusza, znów jest spokojnie i wszystko wraca do normy, pogrążając się w trzewiach tego olbrzymiego miasta. Ale smuty! Co za drętwe przemyślenia. A dokąd ja ją dzisiaj wieczorem zabiorę? Dziwne, pomyślałem o wszystkim, tylko nie o tym. Dokąd ja ją zabiorę? Nad tym warto się było zastanawiać. Mam pomysł, ale już po chwili zaczynam się martwić. Zaczynam się martwić tym, co przychodzi mi do głowy. Że niby ja się zamartwiam, gdzie by ją tutaj zabrać? Czyżbym nie przejmował się aby aż za nadto? Kiedy się umawiasz z jakąś kobietą, to jak tylko zaczynasz planować punkt po punkcie cały wieczór, od razu masz przerąbane.

Masz przerąbane i to na całego! Nie tędy droga. Liczy się luz, dobrze jest się zdać na przypadek, umieć być tu i teraz. I nagle wpadam na pewien pomysł. Kurwa, a to ci dopiero, bardzo mi się podoba mój pomysł. Jeszcze jeden mach i zaraz dzwonię. Ale właśnie w tej samej chwili otwiera się furtka. Słychać brzęczenie, zamki szczękają. W głębi widać, jak drzwi na klatkę powoli się uchylają. Z portierni sączy się łagodne światło, lekko pomarańczowe. Pada na liście, rosnące w ogrodzie w pobliżu wejścia, na oddalone stopnie, na zaparkowane skutery. Po chwili zza drzwi wyłania się starsza pani. Idzie wolno, uśmiechnięta, widać, że ma lekko skrzywione nogi, bo to na nich w dużej mierze spoczął ciężar minionych lat. I zaraz, tuż za nią, idzie ona. To ona przepuściła staruszkę, to ona przytrzymuje jej furtkę, to ona pomaga jej wyjść, to ona zwraca się do niej uśmiechnięta, to ona potakuje w odpowiedzi na jakieś kurtuazyjne pytania, to ona – taka uprzejma, to ona – taka piękna, to ona – taka promienna. Ona. Starsza pani przechodzi obok mnie i chociaż jej nie znam, to odruchowo się z nią witam: – Dobry wieczór.

Uśmiecha się do mnie. Jakby mnie znała od zawsze.

– Dobry wieczór panu. – I odchodzi, zostawiając mnie z Gin sam na sam. Ma zebrane włosy, krótką, skórzaną kurtkę z suwakami i sprzączkami, zabawny błękitny pasek 55 DSL, ciemne spodnie biodrówki, z pięcioma kieszeniami i szwami w różnych kolorach. Do tego wielką tekstylną torbę Fake London Genius. Ma dziewczyna styl. A co więcej, ma go za darmo. Niesamowite, jak bardzo zwracasz na wszystko uwagę, gdy ci się ktoś podoba. Ma śmieszny wyraz twarzy. Co ja wygaduję? Jest piękna.

– A co z motorem? Nie przyjechałeś na motorze?

– Nie.

– No to spójrz tylko, co ja na siebie włożyłam. – I wykonuje przede mną coś w rodzaju piruetu. – Nie przypominam ci trochę Marlona Brando z Dzikiego?

Uśmiecham się. – Trochę.

– To czym w takim razie przyjechałeś?

– Tym, uznałem, że w tym będzie ci wygodniej.

– Audi A4! Komu je zwinąłeś?

– Ech, nie doceniasz mnie, należy do mnie.

– Tak, a ja się nazywam Julia Roberts.

– Zależy w jakim filmie. Już wiem, Pretty Woman.

– Szzz…

Gin podchodzi do drzwi i błyskawicznie uderza mnie pięścią w ramię.

– Ała.

– Kiepsko zaczęliśmy. Ten tekst jakoś nie przypadł mi do gustu.

– Ależ skąd, Pretty Woman w tym sensie, że chciała spełnić swoje marzenie.

– No i?

– No i że ty właśnie je spełniłaś…

– Że niby co, chodzi ci o audi A4?

– Nie, o mnie. – Uśmiecham się, wsiadamy do samochodu i ruszam z piskiem opon.

– Bardziej niż marzenie wygląda mi to na koszmar. No już, przyznaj się, komu go zwinąłeś?

– Mojemu bratu.

– Właśnie, i za to cię lubię, zawsze to kłamstwo, ale przynajmniej bardziej wiarygodne.

Lekko przyspieszam i zapuszczamy się w mrok nocy. I myślę sobie o dodatkowym komplecie kluczyków kupionym u tego kolesia niedaleko baru dei Sorci Verdi przy corso Francia, tego samego, który ma duplikaty do wszytkich kluczyków wszelkich możliwych samochodów. Myślę o Pollo i o tym, jak zabrał mnie tam po raz pierwszy, myślę o naszych wspólnych wygłupach, myślę o moim bracie zmartwionym kradzieżą swojego samochodu, myślę o tym wieczorze, myślę o moim pomyśle, myślę o mojej przeszłości. Jeszcze kilka szybkich myśli przemyka mi przez głowę, bardziej natrętnych od pozostałych. Przejeżdżam pod Assunzione. Nie chcę o tym myśleć. Odwracam się w stronę Gin. Włączyła radio, nuci sobie piosenkę i zaciąga się papierosem. Po chwili patrzy na mnie i się uśmiecha.

– No i co, dokąd jedziemy?

– A, to niespodzianka.

– Miałam nadzieję, że tak właśnie powiesz.

Uśmiecha się do mnie, przechyla na bok głowę i rozpuszcza sobie włosy. I w tym momencie dociera do mnie, że to właśnie ona jest prawdziwą niespodzianką.

41

– No i co? Jaka to ma być niespodzianka? Czy to coś fajnego?

– Czeka cię więcej niż jedna niespodzianka.

– To powiedz mi chociaż jedną.

– O nie. Bo wtedy już nie byłoby niespodzianki.

Parkuję i wysiadam z samochodu. Jakiś Marokańczyk albo inny afrykański imigrant biegnie mi naprzeciw, z wyciągniętą już zawczasu ręką. Chwytam z rozpędu jego dłoń i ściskam ją w swojej. – Cześć, szefie… – Śmieje się rozbawiony i wyszczerza do mnie wybrakowane uzębienie w stylu: „Oto dlaczego dentyści są tacy drodzy!”.

– Należy się dwa euro.

– Jasne. Ale płacę dopiero po powrocie. – Trochę mocniej zaciskam moją dłoń na jego. – Dzięki temu mogę być pewny, że go ujrzę w nienaruszonym stanie, prawda? Płaci się dopiero po wykonanej usłudze.

Patrzy na mnie zmartwiony. – Więc nie spuszczaj go z oka i żeby mi nie było żadnych rys. Jasne?

– Ale ja po północy jestem…