– Proszę bardzo.

– Dzięki, Mario.

– Za to mi płacą. – I uśmiecha się do nas. Gin od razu zabiera się za krojenie.

– Cóż, na razie, Step, musisz się zadowolić tym smakowitym kąskiem.

– Ha, tyle że jeśli i on okazałby się nienaturalny, to oboje mamy przesrane.

Słysząc te słowa, Mario zamiera z wrażenia.

– No co wy, żarty sobie robicie? Mamy wyłącznie wyselekcjonowane mięso. Ej, nie rozpuszczajcie mi tu tylko żadnych podejrzanych historii, bo puścicie mnie z torbami.

Wybuchamy śmiechem.

– Nie, nic się nie martw. Rozmawialiśmy o czymś całkiem innym, naprawdę!

I zajadamy w najlepsze, co rusz dolewając do kieliszków cabernet, jemy powoli, śmiejemy się, opowiadamy sobie jakieś nieistotne fakty, które nam akurat wydają się tak ważne. Przebłyski życia każdego z nas, w których nawzajem nie uczestniczyliśmy. Chwile pełne euforii oraz te tak różne od pozostałych, spędzone z przyjaciółmi z przeszłości, którzy dzisiaj jednak, kiedy im się tak lepiej przyjrzeć, nie wydają się wcale aż tacy znów wyjątkowi. A może to tylko obawa, że nie sprostam i nie jestem aż tak zabawny, jak bym chciał. Gin nalewa mi wina. I już sam fakt, że robi to właśnie ona, sprawia, że zapominam o wszystkim innym.

43

Giuli patrzy na Daniele z rozdziawionymi ustami.

– Zamknij wreszcie buzię, bo przez ciebie mam jeszcze większe poczucie winy!

I Giuli zamyka. Następnie przełyka ślinę i usiłuje dojść do siebie.

– Tak, rozumiem… ale jak to możliwe?

– Jak to możliwe? Przecież zwłaszcza ty powinnaś doskonale wiedzieć jak, zważywszy że sama już to robiłaś, i to jeszcze zanim ja w ogóle zaczęłam. Mam ci wytłumaczyć?

– Oj nie, kretynko. To akurat wiem, jeśli już to raczej ty nie bardzo. Chodziło mi o to, jak to możliwe, że zaszłaś w ciążę?!

– Słuchaj, Giuli, przestań, proszę cię, fatalnie się czuję. Zrozum, proszę cię. I pomyśl tylko, że mówię to teraz tylko tobie… pomyśl, co to będzie, jak powiem o tym starym!

– A bo co, powiesz im?

– Pewnie, że im powiem, a jakżeby inaczej?

– Ale weź pomyśl tylko, że to się da raz-dwa załatwić, co? Wystarczy jeden dzień w klinice i po twoim głupim wybryku nie będzie ani śladu, puf, zniknie za jednym zamachem. Kumasz?

– No co ty, oszalałaś? Ja chcę urodzić to dziecko.

– Chcesz je urodzić? W takim razie to ty kompletnie oszalałaś!

– Giuli, akurat po tobie się tego nie spodziewałam. W każdą niedzielę ciągniesz mnie ze sobą do kościoła, a jak przychodzi co do czego… masz czelność mówić coś podobnego!

– Ej, słuchaj, i to ty wyjeżdżasz mi tutaj z kazaniem! Sama się uparłaś, żeby to zrobić, zanim skończysz osiemnaście lat, bo w przeciwnym razie czułabyś się jak ostatnia pierdoła, a teraz spotkała cię za to kara, nie widzisz? I to ma być postawa osoby religijnej, co ty powiesz? Weź ty sobie daruj! Tak czy siak, rób, jak uważasz, to twoje życie…

– I tu się mylisz. To także jego życie. Widzisz, w ogóle nie bierzesz tego pod uwagę. Teraz wchodzi w grę jeszcze inna istota oprócz mnie.

– A o wszystkim innym to już wcale nie myślisz, prawda? Na przykład, czy jemu o tym powiedziałaś?

– Jemu, czyli komu?

– Jak to komu? Ojcu!

– Nie.

– Świetnie! I nie zastanawiasz się przypadkiem, jak to przyjmie Chicco Brandelli, kiedy już się dowie, co, w ogóle o tym nie myślisz?

– Nie, nie myślę o tym.

– No pewnie, wisi ci to równo, moim zdaniem koleś się pochlasta!

– Nie sądzę, aby to on był ojcem.

– Co takiego? To kto? Już wiem. Proszę cię, nie, powiedz mi, że nie. Andrea Palombi. Ależ on przecież zmienił się w potwora, jest koszmarny, totalny frajer, pomyśl tylko, jak będzie wyglądało to nieszczęsne dziecko.

– Moje dziecko będzie prześliczne, wda się we mnie…

– Słuchaj, tego nigdy nie wiadomo, nie możesz wiedzieć takich rzeczy, a nuż będzie takie samo jak Palombi. O matko, jeśli tak się stanie, to ja nie będę matką chrzestną, od razu ci to mówię, nie będę, lojalnie uprzedzam!

– Oj, już się tak nie zamartwiaj. Nie będzie takie samo jak on.

– A to dlaczego?

– Bo to nie on jest ojcem.

– To on też nie? W takim razie kto? Cholera, w pewnym momencie zniknęłaś z imprezy, ale myślałam, że zaszyłaś się gdzieś z Chicco.

– Nie, pamiętam jedynie, że zażyłam białe ecstasy, dostałam je od tamtej z gangu, do której sama kazałaś mi pójść, a potem…

– Białe ecstasy? Dziewczyno, musiałaś wziąć pigułkę gwałtu!

– Pigułkę gwałtu, a co to takiego?

– No to wcale ci się nie dziwię, że niczego nie pamiętasz. Całe szczęście, że nie wpadłaś do wody. Ma to do siebie, że kompletnie cię rozwala, pozbawia cię wszelkich hamulców, robisz się zdolna do wszystkiego, do najbardziej nawet wyuzdanych ekscesów, a potem puf, chwilami nie jesteś nawet w stanie sobie przypomnieć, jak się nazywasz!

– No, tak, było dokładnie, jak mówisz… tak mi się wydaje…

– Nie mogę w to uwierzyć, wzięłaś pigułkę gwałtu.

– To przez Maddę, która w jakiś sposób chciała ukarać moją siostrę.

– Tak, gwarantując tobie dzikie rozkosze!

– Ale ona przecież nie mogła przewidzieć, że potem będzie mi aż tak dobrze.

– Cholera, zawsze udaje ci się mnie zaskoczyć.

– Niezła jestem, co?

– No w sumie… ale czy to możliwe, że niczego kompletnie nie pamiętasz, zero, choćby najmniejszej wskazówki?

– Nic, przysięgam, czarna dziura. Było świetnie, tak, to pamiętam!

Giuli przez moment siedzi na kanapie pogrążona w milczeniu. Po chwili pociąga łyk wody, patrzy na Daniele i odzyskuje siły, by móc zabrać głos.

– No, jednak coś jestem w stanie sobie wyobrazić…

– Co takiego?

– Wyraz twarzy twoich starych.

– A ja nie.

– Według mnie spiorą cię tak, że na koniec w ogóle przestaniesz być do nich podobna.

– Nie. A według mnie dobrze to przyjmą. Sorry, ale to właśnie po sytuacjach takich jak ta można poznać, czy masz naprawdę kochającą rodzinę, nie? Gdyby wszystko zawsze szło jak po maśle, ciężko byłoby się wykazać? Za łatwo by było, mam rację?

– Tak, tak, jasne. Mnie tam nawet przekonałaś, zobaczymy, czy z nimi też ci się to uda!

– No… – Daniela podnosi się z kanapy. – Idę już. Chcę im o tym powiedzieć jeszcze dziś wieczór, nie jestem w stanie dłużej tego przed nimi ukrywać. Nareszcie pozbędę się tego ciężaru. Cześć, Giuli…

Na pożegnanie całują się w policzek. Giuli też mówi jej cześć i widząc, jak wychodzi, rzuca jeszcze:

– Daj mi znać, co? W razie czego dzwoń.

– Okay, dzięki.

Giuli słyszy odgłos trzaskających drzwi. Nastawia głośniej telewizor i wraca do oglądania przerwanego filmu. Ale wkrótce go wyłącza. Postanawia się położyć. Jedno jest pewne: po tym, co opowiedziała jej Daniela, każdy film wysiada.

44

Mario, zmartwiony, podchodzi do naszego stolika.

– Co wy robicie? Wychodzicie tak wcześnie? Zamówiliście tylko drugie. A ja mam jeszcze świetny domowy deser, własnoręcznie zrobiony. A właściwie, przyznaję się bez bicia, wykonany rękami mojej żony.

To ostatnie wyznanie zupełnie mnie zaskoczyło. Chciałbym mu wszystko opowiedzieć, wyjaśnić, że wcale nie jesteśmy niezadowoleni z tego, jak tu karmią, tylko że wpadłem na taki świetny pomysł, wprost genialny… No, pomysł i tyle. Każde danie, najlepiej jakiś przysmak, jemy gdzie indziej, w lokalu, który słynie z jego przyrządzania. Cabernet też niewątpliwie wywarł na mnie swój wpływ i teraz bierze czynny udział w imprezie. A wobec tego ograniczam się do zwykłego kłamstwa.

– Nie, tylko że jesteśmy umówieni z przyjaciółmi, i jak zaraz nie wyjdziemy, to dłużej nie będą na nas czekać.

Mario zdaje się przyjmować na spokojnie moje wyjaśnienie.

– W takim razie do widzenia… ale wracajcie szybko.

– Oczywiście, koniecznie.

Gin też się udziela. – Pieczeń była wyborna.

Ale już przy samym wyjściu dzieje się coś nieprzewidzianego.

– Zaczekajcie, zaczekajcie!

Jakiś śmieszny chłopak ze sterczącymi włosami, jakby miał na sobie czepek kucharski, biegnie w naszą stronę.

– Step, ty jesteś Step, prawda? Potakuję.

Uśmiecha się zadowolony, że trafił w dziesiątkę.

– Trzymaj, to dla ciebie.

Biorę karteczkę, ale nie zdążam nawet zapoznać się z jej treścią, bo Gin jest ode mnie szybsza i wyrywa mi ją z ręki, a tymczasem chłopak mówi dalej:

– Dostałem to od takiej jednej blondynki, tancerki. – Uśmiecha się zadowolony. – Jednej z tych, które występują w Bagaglino. Powiedziała mi, żebym oddał to albo tobie, albo twojej kuzynce.

Mario spogląda na niego zaniepokojony, i zaraz, prawie jakby się chciał przed nami usprawiedliwić, zwraca się do nas.

– To mój syn. Chodź, nie stój tak, mamy jeszcze gości do obsłużenia.

– Ale przecież wszyscy już skończyli.

Mario chwyta go za chabety.

– Ni cholery, nic do ciebie nie dociera! – I popycha go przed sobą. – No już! Ruszaj się.

Chłopakowi jest tak niezręcznie, że aż sam nie wie, co ze sobą począć, zwiesza głowę, gotów po raz kolejny wysłuchać reprymendy ojca, zastanawiając się, dlaczego zawsze wszystko jest na niego.

– Trzymaj. – Gin wręcza mi karteczkę.

– Mastrocchia Simona… O masz, dziewczyna wpierw podaje nazwisko, a potem imię…

I zaraz spogląda na mnie z niejaką wyższością.

– Komórka, numer stacjonarny i e-mail na wizytówce. Robi wszystko, żeby tylko dało się z nią skontaktować. Widzisz, potrafi nawet obsługiwać komputer. Jest technologicznie zaawansowana. Tak samo jak jej spódnica Uragan. Nareszcie przynajmniej wieczór zaczął przybierać dla ciebie lepszy obrót.

– Szczerze powiedziawszy, to jeszcze nie. Ale tak czy siak, w czasie wojny niczego nie wolno się pozbywać!

Składam wizytówkę i chowam ją sobie do kieszeni.

– Ha, ha, bardzo śmieszne, nie ma co.

Przez chwilę się do siebie nie odzywamy, tylko idziemy dalej. Powiew październikowego wiatru, to dopiero początek miesiąca, na chodniku tu i tam widać pojedyncze liście. Takie milczenie mnie drażni.

– Wiesz, ty niezła jesteś, sama narozrabiałaś, to ty poprosiłaś ją o numer, na dodatek zgrywasz moją zatroskaną kuzynkę, tamta bierze to za dobrą monetę i w końcu daje nam na siebie namiar, a ty się wściekasz. Nie ma co, jesteś wprost niedościgniona.

– Niedościgniona, dobrze to ująłeś. To co? Czy mamy już za sobą ten rajd po knajpach, czy jak to się tam, do cholery, nazywa? Nawet nie wynalazłeś dla tego twojego genialnego pomysłu żadnej sensownej nazwy!

Wszystko wymawia z przesadnym naciskiem i jeszcze przez chwilę się we mnie wpatruje. Po czym otwiera usta i robi minę, jakby naśladowała jakąś smoczkoustą, niezbyt rozgarniętą osobę, jakąś ogłupiałą rybę albo najzwyklejszego w świecie człowieka, który po prostu nie znajduje słów, by udzielić odpowiedzi. Słowem czy to ssak, czy bezkręgowiec, w każdym razie mowa o mnie. W ogóle bije mnie na głowę. I pomyśleć tylko, że miałem zamiar opatentować mój pomysł pod nazwą „rajd po knajpach”… No cóż, wyciągam karteczkę z numerem Mastrocchi Simony, komórkę, którą sprezentował mi Paolo i zaczynam wybierać numer. Tak naprawdę przyciskam co popadnie, nawet nie patrząc. Wzrok mam zwrócony na nią, zerkam, tak żeby się nie zorientowała. I mała tygrysica atakuje mnie z furią.

– Patrzcie tylko, jaki złamas!

Rzuca się na mnie. Przerywam połączenie i chowam komórkę do kieszeni, a jednocześnie prawą ręką zasłaniam się przed jej ciosem, zadanym z całej siły, prosto w twarz, gdy tymczasem Mastrocchia Simona, wraz ze swoim numerem telefonu napisanym cokolwiek nieporadnie, ląduje wprost na ziemi. Chwytam ją za nadgarstek i szybko go wykręcam, przytrzymując jej rękę za plecami. Zmuszona jest wykonać półobrót i przywiera do mnie całym ciałem. – Ała. – Wydaje się zaskoczona zarówno samym tempem, jak i nieoczekiwanym bólem. Rozluźniam trochę uścisk. Przyciągam ją do siebie. Lewą ręką chwytam ją za włosy, zanurzam palce w ich gąszczu. I zupełnie jakby to był prymitywny grzebień, trochę zgrzebny, a zarazem naturalny, trzymam ją za włosy, przez co wyglądają jak podpięte. Odsłaniam jej czoło. Ma ogromne oczy, o intensywnym, głębokim spojrzeniu. Patrzą na mnie. Jakże mi się podoba. I zaraz je zamyka. Po czym otwiera i zaczyna się buntować. Usiłuje mi się wywinąć. Ale zacieśniam trochę uścisk.

– Grzeczna… Ciii – szepczę. – Jesteś zbyt zazdrosna…

Słysząc to, prawie wpada w amok, rzuca się, wierzga, usiłuje mnie kopnąć, a to stopą, to znów kolanem.

– Wcale nie jestem zazdrosna! Nigdy nie byłam i nigdy nie będę. Słynę z tego, że nie jestem!

Śmieję się, usiłując zarazem osłonić się przed ciosami. Rzuca mi się do twarzy z rozchylonymi ustami, usiłuje mnie ugryźć. Zaczyna się wojna policzków, wzajemnego napierania jeden na drugi, to otwiera buzię, szczerząc zęby, to znów ją zamyka, usiłuje mnie ukąsić, bezskutecznie przybliżam moją twarz do jej i oddalam, jej usta wciąż na mnie polują, ja robię unik, zmuszając ją tym samym, by odwróciła głowę, udaje mi się znaleźć schronienie pośród jej włosów, w których zaszywam się aż po samą szyję. Otwieram usta, szeroko, tak jak to tylko możliwe. Prawie jakbym ją chciał połknąć całą na raz, dyszę i przywieram wargami do jej skóry, do szyi, do karku i udaje mi się ją powstrzymać, zanurzam zęby w jej skórze, to jedno gigantyczne i miękkie ukąszenie sprawia, że udaje mi się ją okiełznać i posiąść.