– Czy zanosi się na małe co nieco?

– A po co! – Rzucam w nią bluzą i trafiam bez pudła.

– A czy w ogóle mnie podejrzewasz, że mogłoby zanosić się na małe co nieco, a ja specjalnie bym to przed tobą zataiła? Co by mi zależało!

– Już wszystko jasne, zanosi się na małe co nieco.

Bierze bluzę, jakby to była chusteczka higieniczna, i udaje, że wydmuchuje w nią nos. Inne dziewczyny patrzą na nią zażenowane. Jak zwykle. To jej ulubiony żart, uskutecznia go, odkąd się znamy. Ale ja nic im nie mówię. Ele udaje, że wyciera sobie nos ręką, gdy tymczasem reszta, zniesmaczona, gapi się na nią.

– Dzięki, prawdziwa przyjaciółka z ciebie…

I mówiąc to, rzuca we mnie bluzą, uśmiecha się i ucieka. Trochę później. Już nawet wzięłam prysznic. Ten teatr to autentyczny zabytek. Ma wszystkie wygody, a pamięta przecież jeszcze czasy debiutu Raffaelli Carra, Corrado, Pippo Baudo, Adriano Celentano i nie wiadomo ilu innych jeszcze osobowości. Wychodzę z workiem na plecach i rozglądam się wokół. Nic, nigdzie go nie widzę. – Panienko… Pani przyjaciółki już sobie poszły…

Ochroniarz wygląda mi na szczerze zmartwionego. Poczciwiec. Jakbym rzeczywiście szukała właśnie ich.

– Chce pani, żebym ją podwiózł, niedługo kończę, bo lada moment i tak przychodzi mój kolega. – I się śmieje, szczerząc swoje żółte zębiska, tych wojowników poturbowanych w starciu z niejednym papierosem bez filtra. Po czym się zawiesza i zanosi ordynarnym śmiechem.

Żaden tam poczciwina, wprost przeciwnie, jest nawet trochę obmierzły.

– Nie, dziękuję. To miło z pana strony.

I jak mnie mama uczyła, oddalam się, unikając niepotrzebnego spoufalania się z obcym.

53

Znalazłem mojego Kopciuszka. Step, co ci, kurwa, chodzi po głowie? Chyba ci się mózg zlasował… twój Kopciuszek. Matko, jesteś kompletnie rozbity. Dobra, podoba mi się. Jest czadowa, sympatyczna, zabawna, piękna! I spóźniona… Czekam pod jej domem, puściłem jej sygnał na komórkę, a ona mi, w ramach odpowiedzi. Czyli zrozumiała, że czekam na nią na dole. Dosyć tego! Teraz zadzwonię do niej domofonem, bo co to mnie tam w ogóle obchodzi, że jej starzy mają nic nie wiedzieć o jej sprawach prywatnych! Gianluca, jej brat, widział, jak się całowaliśmy. I to dwa razy. Sam zrozum. A jeśli nawet jej starzy zobaczą, że razem wychodzimy… W czym problem? Gdyby nas przyłapali, kiedy akurat się bzykamy, to jeszcze rozumiem! No, bo to dopiero byłby problem. Dosyć tego, dzwonię domofonem.

Podchodzę do wejścia na klatkę, szukam obok przycisków napisu „Biro", bo tak ma na nazwisko.

– Stój, co ty wyprawiasz?

– Jak to co? Dzwonię do spóźnialskiej.

– Akurat, jestem punktualna aż do bólu! Puściłeś mi sygnał i zeszłam. Tylko myślałam, że zajedziesz audi quattro, a tymczasem przyjechałeś na motorze, ja za to jestem w spódnicy.

– W najlepszym wypadku uszczęśliwisz pasażerów innych pojazdów… Ale masz chyba pod spodem majtki?

– Kretyn! – Uderza mnie pięścią, jak zwykle w to samo ramię. Już się chyba dorobiłem megasiniaka.

– Żałuję, ale przegadałem dużo czasu ze złodziejem, targowałem się o cenę, a potem zwróciłem go bratu, który nie posiadał się ze szczęścia.

– Biedaczysko.

– Jakie znów biedaczysko. Abstrahując od tego, że finansowo ma się świetnie, to i tak, sorry, ale był gotów wydać na samochód nawet cztery tysiące trzysta euro, właśnie, jakby nie było, dzięki mnie jeszcze zaoszczędził.

– To znaczy?

– Kosztowało go to niewiele ponad połowę.

– Czyli, twoim zdaniem, chłopakowi się poszczęściło?

– I to jeszcze jak, chodź, wsiadaj.

– No, nie ma co, to ci dopiero dobrze na tym wyszedł, że jesteś jego bratem.

– A żebyś wiedziała, możesz to ogłosić wszem wobec.

Gin zaczyna mówić podniesionym głosem. – A to ci dopiero zajebiście na tym wyszedł, że jesteś jego bratem!

– Powiedziałem, że możesz to ogłosić ot tak sobie, wystarczy, że ja cię słyszę.

Całuje mnie w usta i sadowi się za mną, naciągając sobie spódnicę, tak żeby za bardzo nie było widać nóg.

– Ty masz zerowe poczucie humoru, co? To był taki żart.

Podaję jej kask. – A, słuchaj, mam pewien pomysł… Twój brat jak stoi z kasą?

– Kiepsko trafiłeś. A poza tym biada temu, kto choćby tylko tknie moją rodzinę, od razu ląduje na oucie, kumasz? A wręcz sam fakt, że coś podobnego w ogóle przyszło ci do głowy, zmienia postać rzeczy.

Gin zsiada z motoru i staje na wprost mnie.

– A nawet więcej, od razu przejdźmy do zmian!

– To znaczy? Bardziej przyłożysz się do pocałunku niż poprzednio, bo coś mi się zdaje, że ten przed chwilą był powierzchowny i wcale nie trwał tyle, ile powinien.

– A skąd! Zmiana planu gry, zsiadaj, szybko!

– Nie, tylko mi nie mów, że znów mamy się okładać pięściami. W tej sprawie spotkamy się na siłowni.

– Ale co ci przychodzi do głowy. Tym razem ci się upiecze. Zmiana planu gry. A znaczy to tyle, że masz zsiąść z motoru, bo teraz ja prowadzę.

– Co? – Zastanawiam się w myślach, ona, Gin, chce prowadzić motor. Mój motor. Prowadzić mój motor. I to kto taki? Kobieta. Tak, zgoda, to Gin. Ale to nie zmienia faktu, że chodzi o mój motor, a ona, choć przecież to Gin, jest kobietą. Po chwili dociera do mnie absurdalność całej sytuacji. Własnym uszom nie mogę uwierzyć. – Tak, zgoda, zabawnie będzie się przyjrzeć, jak ci idzie.

A to jestem ja sam. Step! Co jest grane, oszalałeś, stary? Nic. Przestałem myśleć logicznie, nie mogę w to uwierzyć. Kurwa mać. Przestałem jarzyć. Przesuwam się na kanapie, trzymając nogi w górze. Zwalniam miejsce i przesiadam się do tyłu, ustępuję Gin, która siada z przodu. A ja do tego, to już przegięcie pały na maksa, jeszcze jej pomagam! Ach… Kompletnie zwariowałem.

– Więc jesteś pewna, że umiesz prowadzić?

– Pewnie! Za kogo ty mnie masz? Nie myśl sobie, niejedno już w życiu robiłam, zanim cię poznałam.

– No pewnie… – Chce mi się śmiać, ale się powstrzymuję. Myślę o ławeczce, o tym, jak ciemno było wczorajszej nocy, o „naszym związku”… Chciałbym jej powiedzieć: „Akurat, rzeczywiście, zupełnie jak zeszłego wieczora", ale tego nie robię. To byłby kwas. Bach. – Ała! – Dała mi kuksańca prosto w brzuch. – Już ja dobrze wiem, co tam sobie myślisz.

– Co?

– Pomyślałeś: „Akurat, zupełnie jak zeszłego wieczoru, niejedno już w życiu robiłaś… Można się było przekonać, co? Jak nie?! Nigdy wcześniej nie byłaś z żadnym kolesiem i gdyby nie ja…”. Mam rację? Przyznaj się, tak właśnie sobie pomyślałeś.

Och, nie ma rady, nic jej nie umknie. Kłamię bezwstydnie.

– Słuchaj, z tobą rzeczywiście coś jest nie tak. Głodnemu chleb na myśli. Absolutnie nie, nic podobnego nie przyszło mi do głowy! Sama się zafiksowałaś, że nie myślę o niczym innym. Ale grubo się mylisz!

– Tak… to o czym w takim razie myślałeś, skoro wyraźnie widziałam w lusterku, że się uśmiechasz?

– O niczym… O benzynie… o tym, że ci pozwalam prowadzić motor.

– Tak, dobra… niech ci będzie. Jedźmy już, szkoda czasu! Jak się uruchamia to coś?

– To coś to honda siedemset pięćdziesiąt custom z kołem rajdowym… Lekko wyciąga dwieście, a uruchamia się tak. – Przesuwam się do przodu, biorę dźwigienkę i otaczam Gin ramionami, zupełnie jakbym ją obejmował od tyłu. Następnie prawym kciukiem zapalam silnik. Trochę dodaję gazu i oddycham głęboko, trzymając twarz w jej włosach. Są takie miękkie i pachnące, lekkie, zupełnie jakby mnie pieściły. Zamykam oczy. Zatracam się.

– Ej! – Unoszę powieki.

– Tak? O co chodzi?

– Jeśli nie zmienisz pozycji, to nie dam rady prowadzić. – I się uśmiecha.

– Ach, jasne. – Zabieram ręce i przesuwam się do tyłu. Gin zakłada kask i zapina go. Idę w jej ślady i robię dokładnie to samo.

– I co, Step, jesteś gotowy?

– Tak. Wiesz, jak się wrzuca bie… – Nie zdążam nawet dokończyć zdania, a Gin już sama uporała się z wrzuceniem biegu, wyrwało ją do przodu, po tym, jak dodała gazu. Niewiele brakuje, żebym wylądował na ziemi, tak mnie zarzuca do tyłu. W ogóle nie byłem na to przygotowany. Już więcej nie dam się zaskoczyć. Mam nadzieję. Ściskam ją mocno, przytulam się do jej kurtki i obejmuję ją w pasie. Ej, no, no. Nawet nieźle sobie radzi, niesamowite. Spokojnie zmienia biegi, umiejętnie operuje sprzęgłem. Autentycznie jeździła już na motorze. I to najwyraźniej często. Czerwone, hamuje na światłach na zbyt wysokim biegu. Cofam to, co dopiero powiedziałem. Motor gaśnie nagle i staje jak wryty. Zarzuca nas na prawo, upadlibyśmy, gdyby nie to, że błyskawicznie wystawiam nogę. Udaje mi się utrzymać nas dwoje. Włącznie z motorem. Moim motorem…

– Ej, no i jak? Jesteś pewna, że chcesz prowadzić?

– Nie zauważyłam, że jest czerwone. To się więcej nie powtórzy. – Redukuje biegi, tak żeby znów być na jałowym.

– Pewna jesteś, że…

– Już ci powiedziałam, że to się więcej nie powtórzy. Postanowiłeś, gdzie jedziemy?

– Do Warnera. Jest tam mnóstwo sal i puszczają… – Nie daje mi dokończyć.

– Okay, świetnie. To będę mogła pojechać obwodnicą. – I błyskawicznie rusza z jedynki, znów mnie wrabiając.

Warner Village. Czternaście, a nawet więcej samych tylko sal kinowych, przeróżne filmy, które zaczynają się o rozmaitych porach. Dwie restauracje, pub i masa ludzi.

– Ej, Gin, nie sądziłem, że damy radę.

– Co takiego? Myślałeś, że skończy się nam benzyna, czy że nie znajdziemy Warnera?

– Powiedzmy sobie, że moja troska była bardziej przyziemna… bałem się, czy przeżyjemy!

– Ha, ha! Nie cieszysz się, że dowiozłam cię aż tutaj, i to w jakim stylu? A na dodatek na twoim motorze? Czyż nie dostarczyłam ci emocji i nie ukoiłam nerwów? Przyspieszałam, brałam ostry zakręt… Kiedy wyprzedzałam między dwoma samochodami i widziałam, jak kurczowo łapiesz mnie za poły kurtki, to zwalniałam, lekko hamowałam i od razu czułam, że się rozluźniasz. Cudownie mi się tak prowadziło. Ty i twoje emocje. Miałam wrażenie, jakbyś był sprzęgnięty z moim napędem gazu.

Nic nie mówię, gdy tymczasem zmierzamy w stronę kasy, żeby kupić bilety.

– Ej, Step, dotarło do ciebie to, co powiedziałam?

– Co takiego?

– To porównanie do napędu gazu.

– No, nie powiem, żeby wymagało aż takiego znów wysiłku.

– A skąd mam wiedzieć? Wyglądasz mi na zdezorientowanego, wcale się nie odzywasz. Jakby cała sytuacja wymknęła ci się spod kontroli. Ruszaj się, żwawo! Idź po bilety, no już, a ja zajmę się popcornem.

– Tak, ale na jaki seans?

– A bo ja wiem!

– Tak, jasne, ale jaki film chcesz zobaczyć? Komedię, coś o miłości, kino grozy?

– Sam coś wybierz… no, sorry! Nie dość, że przywiozłam cię aż tutaj, to jeszcze na dodatek mam wybierać film! Czy aby nie przeginasz? Sam też coś zrób. Weź tylko pod uwagę, że film grozy, jak mi się zdaje, już widziałeś.

– Wierz mi. Gin, nie widziałem.

Patrzę na repertuar i go znajduję. Co kryje prawda. Nie. Tego nie widziałem. A poza tym skąd ona może wiedzieć, co widziałem, a czego nie.

– Ale jak to, sam się przecież przyznałeś, nawet w nim zagrałeś. Na obwodnicy, za plecami Gin, prawdziwe kino grozy. Brrr. Wciąż się cały trzęsiesz. Przecież widzę. Lepiej postaw na coś o miłości, mówię ci… bo choćby nie wiem co, i tak lepiej na tym wyjdziesz i przynajmniej nie zrobisz sobie kuku!

Dwie dziewczyny przede mną zanoszą się śmiechem. Gin odchodzi, kręcąc głową. – Czysty obłęd… – Wkładam ręce do kieszeni. Dziewczyny przede mną jeszcze przez moment na mnie patrzą i znów się śmieją. Na szczęście już po chwili jedna z nich porusza jakiś inny temat, który pochłania je na dobre. Po raz pierwszy dociera do mnie, jak się czuje ktoś potraktowany przedmiotowo. I to na dodatek potraktowany przedmiotowo przez kobietę, przez Gin, Gin, która prowadziła mój motor, która sobie z nim poradziła, wykazała się przy tym spokojem, pewnością siebie, szybko się uwinęła, sprostała temu i dotarła aż tutaj… Przejechała obwodnicą, i to w nocy, w spódnicy, dała sobie radę ze zmianą biegów, choć założyła eleganckie buty, na dodatek zrobiło się zimno i nie brakowało rozpędzonych samochodów. Gin… pierwsza kobieta, która prowadziła mój motor. I pierwsza, która potraktowała mnie przedmiotowo! Chce mi się śmiać. Ale teraz moja kolej. Znów poważnieję, kupuję bilety i już nie mam wątpliwości, na co się zdecydować.

Gin tkwi przy wejściu z dwoma kubłami popcornu w rękach i coca-colą, którą postawiła na koszu nieopodal, z wsuniętymi do środka dwiema słomkami.

– A jednak dałeś radę…

Biorę coca-colę, pociągam łyk i ją wymijam.

– Chodź, idziemy.

Gin kręci głową i idzie za mną, uważając, by nie rozsypał jej się popcorn.

– Można wiedzieć, jaki film wybrałeś?

– A po co? I tak zaczęłabyś się czepiać.

– Ja?! Skąd ten pomysł. To nieprawda. Należę do osób, które się dostosowują. Nie jestem z tych, co to nic, tylko w kółko trują. A poza tym żadnego z nich dotąd nie widziałam. Ani tego śmiesznego, ani tego o miłości, ani nawet tego filmu grozy. Każdy się nadawał.