– No właśnie… toteż zdecydowałem się na wszystkie trzy. I wyciągam z kieszeni sześć biletów.

– Najpierw film grozy, potem komedia, dzięki temu będziesz mogła dojść do siebie, a po nim melodramat, tym samym na koniec a nuż ja sam zdołam się pozbierać i też coś będę z tego miał.

– Oglądając melodramat… A to niby dlaczego?

– Bo będę miał ciebie, posiądę cię w sensie fizycznym… Sorry, ale czy myślisz, że całe to nasze wspólne wyjście, to, że prowadzisz mój motor, idziesz na trzy filmy zamiast jednego, a podczas dwudziesto-minutowej przerwy między drugim a trzecim seansem możesz nawet liczyć na coś do jedzenia… Że to wszystko dostaniesz ot tak, a ja nic nie będę z tego miał? O nie, nie ma tak. Ty jesteś moją inwestycją. To znaczy coś, a właściwie „to”, czyli sama dobrze wiesz „co”, zwyczajnie mi się należy… czy nie? To jak?

– Jak to, tylko jedno? Ależ ty zasługujesz na o wiele więcej. Trzymaj, należy ci się wszystko!

Gin rzuca mi kubeł popcornu. Łapię go, choć wypada to dosyć nieporadnie, zważywszy, że i tak trzymam już w rękach coca-colę. Efekt jest raczej opłakany. Kończy się to tym, że pojedyncze ziarna prażonej kukurydzy przyczepiają mi się do golfu, jeden ląduje mi aż na ramieniu i całkiem sporo, za dużo, pod stopami Gin odchodzi, wzruszając ramionami.

– Bez obaw, firma stawia!

Dokładnie w tej samej chwili przechodzą obok te dwie dziewczyny, które stały przede mną w kolejce. Znów zaczynają się śmiać. Otrzepuję się z popcornu, w końcu sam też się uśmiecham. – Musicie ją zrozumieć. Nie chce przyznać, ale się zakochała! – Potakują. No, wydaje mi się, że moje tłumaczenie wzięły za dobrą monetę. I trochę bardziej zadowolony udaję się na pierwszy seans. Ale ciemno.

– Gin… Gin, gdzie jesteś? – Nawołuję półgłosem, ale jak zwykle trafia się ktoś aż nadto przeczulony. – Ciii.

– Przecież nie ma nawet jeszcze czołówki… bez przesady! – Podnoszę głos. – Gin! Daj mi jakiś znak.

Z prawej leci na mnie kawałek popcornu i trafia mnie w policzek.

– Tu jestem…

Siadam obok niej, a ona z miejsca częstuje mnie zawartością swojego kubełka. – Jeśli już zjadłeś cały swój popcorn, to weź sobie mój. Jestem hojna, sam przecież wiesz.

– Jakżeż miałbym nie wiedzieć! Nie tyle nawet częstujesz popcornem, ile od razu nim obsypujesz.

Sięgam ręką do jej popcornu i biorę go trochę, zanim skończy tak samo, jak ten przed chwilą. – Step, przyznaj się. Ten pomysł z trzema kinami ściągnąłeś od Antonello Vendittiego?

– Od Antonello Vendittiego? Coś ty, oszalałaś? Kto go tam w ogóle widział?

– Ale co to ma do rzeczy! Chodzi mi o jego piosenkę. Tę, w której jest też mowa o Milanie Kunderze, o szkole, o Giulio Cesare.

– W życiu nie słyszałem.

– W życiu nie słyszałeś?

– No, jak żyję!

– To gdzieś ty się uchował? Pewnie nie zwracasz uwagi na słowa…

– Nie, po prostu nie zwracam uwagi na to, co ma do powiedzenia muzyk, będący kibicem Romy…

Koleś siedzący przed nami odwraca się gwałtownie.

– Za to my zwracamy uwagę na każde wasze słowo, tylko że wolelibyśmy słyszeć to, co mówią w filmie. Czy i tym razem będziecie się upierać, że to dopiero czołówka?

Upierdliwy, skrupulatny, a na dodatek mściwy. Zrozum tylko, nie mógł uwierzyć własnym uszom. Specjalnie czekał, aż zaczniemy gadać, byle tylko móc wyjechać z tym swoim tekstem o czołówce. Mógł zwyczajnie raz jeszcze powtórzyć „ciii”. Przestalibyśmy się odzywać i tyle. Ale on jak na złość zaczął się produkować, nadgorliwiec. Zbieram się, żeby wstać z miejsca. – Sorry, ale… – Nie zdążam skończyć zdania, bo Gin ciągnie mnie za kurtkę, tak że z powrotem ląduję na fotelu.

– Step… popieścisz mnie trochę? – Przyciąga mnie do siebie uśmiechnięta, a ja nie daję sobie tego powtarzać dwa razy.

Po pierwszym seansie. Co kryje prawda, idziemy do tutejszego pubu napić się piwa, zanim zacznie się nasza komedia.

– Ale przyznaj się, Gin… Bałaś się?

– Ja? Nawet nie wiem, co to znaczy.

– A to dlaczego najpierw sama tak się do mnie przytulałaś, a w najlepszym momencie kazałaś mi zabierać rękę?

– Bałam się.

– A widzisz! A nie mówiłem…

– Bałam się, że ten koleś za nami się zorientuje i na nas doniesie… albo za zakłócanie spokoju, albo jeszcze gorzej, za obsceniczne zachowanie w miejscu publicznym.

– To już lepiej za to drugie.

– No pewnie, tym samym też bym była w to zamieszana.

– No co ty, nie o to chodzi. Tylko o to, że kolekcjonuję zarzuty. I oskarżenia o obsceniczne zachowanie w miejscu publicznym akurat mi brakuje!

– A, dobra, ze mną tego albumu kończył nie będziesz.

– A to dlaczego? Mamy przed sobą jeszcze całe dwa seanse.

Podrywa się gwałtownie. Chwytam za jej piwo, zanim chluśnie mi nim w twarz.

– Ej, nic się nie bój. Chciałam je tylko skończyć, bo za chwilę początek następnego filmu. Jeśli będziesz tracił czas, to co potem poczniesz ze swoim albumem?

Uśmiecha się, opróżnia resztę jednym haustem, do dna. Po czym wstaje i specjalnie wyciera sobie usta w mankiet kurtki.

– Chodźmy… a może już ci odeszła ochota?

I po tej aluzji wchodzi na salę kinową. Scary Movie. Najpierw film grozy. A teraz komedia o filmach grozy. Kto wie, czy odpowiada jej mój wybór. Ale już jej nie wypytuję, za dużo tych pytań. Gin wierci się na fotelu. Co pewien czas śmieje się z jakiejś durnowatej sceny. No, już sam fakt, że w ogóle się śmieje, jest krzepiący. Śmieje się ze mnie? Za dużo tych pytań. Step. Co z tobą, zrobiłeś się niepewny siebie?

Gin się podnosi. – Ej, idę do łazienki.

– Okay.

– Załapałeś?

– Tak, już mi powiedziałaś, idziesz do łazienki.

Gin kręci głową i opuszcza nasz rząd cała uśmiechnięta, schyla się, tak żeby nie przeszkadzać tym z tyłu. Albo może żeby zbytnio nie rzucać się w oczy? Odwracam się. Z tyłu jest pusto. Nikogo nie ma. Wracam do oglądania filmu. Koleś w masce gania, potykając się na każdym kroku. Ale jakoś mnie to nie bawi. Może dlatego, że myślę o Gin. I o łazience. A może dlatego, że zwyczajnie jest nieśmieszny. W każdym razie ja też muszę iść do łazienki. No, „muszę”, to może zbyt mocne słowo. Chce mi się, to już lepiej, choćby tylko po to, żeby się przekonać, czy dobrze zrozumiałem to, co zrozumiałem.

Ostatecznie jeśli Gin mi powie: „Coś ty takiego zrozumiał?”, odpowiem jej na to: „To ty się lepiej przyznaj, coś ty takiego zrozumiała? Musiałem po prostu pójść do łazienki. A co, nie może mi się zachcieć?”. Aha, w życiu nie uwierzy. Przechodzę wzdłuż rzędu, starając się zbytnio nie hałasować. Śmiech kogoś z przodu zagłusza uderzenie, które wzięło się stąd, że wpadłem na nie do końca złożony fotel. Rozmasowuję sobie udo i udaję się do łazienki. Nie widzę jej. Czyżby naprawdę zamknęła się w toalecie?

– Ej, całe szczęście.

Nagle wyłania się zza ciężkiej bordowej kotary.

– Przez chwilę myślałam, że nie zajarzyłeś. – Śmieje się. Nie przyznaję jej się, że przez chwilę rzeczywiście nie zajarzyłem. – Przestraszyłaś mnie! – Gin podchodzi i mnie całuje. Jest ciepła, aksamitna, piękna, pachnąca, kusząca i… aż się prosi, bym się wziął za skończenie albumu!

– No co, nic nie powiesz?

– Tak. Co robimy? Zamkniemy się w kabinie?

Na co ona się uśmiecha. – Nie, zostańmy tutaj. – Ręce opiera z tyłu, unosi się na przedramionach, wdrapuje na umywalkę i siada na niej. Po chwili rozsuwa nogi i mnie do siebie przyciąga. Zbliżam się do niej, chcąc ją pocałować i wówczas dostrzegam, że z kieszeni kurtki wystają jej majtki. Widać już je z siebie zdjęła i to podnieca mnie jeszcze bardziej. Niespodziewanie z widowni dobiega nas śmiech, dokładnie w tym samym momencie, kiedy rozpinam spodnie. To również podnieca mnie jeszcze bardziej. I już w niej jestem. Ona. Wszystko. Uśmiechamy się obydwoje, kiedy tak się w niej zatracam. W pewnym momencie ona wydaje z siebie jęk i wzdycha, gdy tymczasem z sali dochodzą salwy śmiechu. Kładę ręce na jej pośladkach, prawie ją za nie chwytam i wchodzę w nią jeszcze głębiej, pragnąc, by była moja jeszcze bardziej. Na widowni znów rozlega się śmiech. Ona też się śmieje. A właściwie nie, nie śmieje się, tylko uśmiecha. I zaraz wzdycha. Obejmuje mnie za szyję i delikatnie kąsa. – Nie przestawaj. Step, chcę jeszcze… – Nie przestaję, robię to powoli, ona przesuwa się na umywalce. Widać jej nogi. Spódnica przekrzywia jej się na bok. Skórą dotyka białej i chłodnej porcelany umywalki. Gin przeszywa dreszcz. Kładzie ręce za plecami, a głowę odchyla do tyłu i opiera się nią o lustro. Unoszę wyżej jej nogi i wchodzę w nią jeszcze głębiej. Wzdycha. Coraz głośniej. Wzdycha, kiedy szczytuje. Z sali dobiega głośny śmiech. Nakłada się na niego hałas drzwi w pobliżu. Zamykam oczy, w ostatniej chwili udaje mi się z niej wyjść, i ja też szczytuję. Ale Gin traci równowagę, leci w bok, o mały włos nie spada z umywalki na ziemię. Żeby się utrzymać, chwyta za kurek i niechcący go odkręca, tak że po chwili ma tył spódnicy cały mokry. – A! Jest lodowata! – Śmiejemy się obydwoje. Błyskawicznie zakręcam wodę. I niemal od razu też zapinam sobie spodnie, starając się doprowadzić do względnego porządku. Gin przegląda się w lustrze. Spódnica jest cała mokra z tyłu. Nasze spojrzenia się krzyżują. – Podobało ci się, co? – Dokładnie w tej samej chwili dobiega nas echo śmiechu z widowni. – Bardzo jesteś zabawny!

– No, ich to rozśmieszyło.

Ciężka bordowa kotara zaczyna falować i bach! Wyłania się zza niej kobieta, jakby wyciągnięta przez lekko nieporadnego magika. – Oj, nie mogłam się przedrzeć, ta kotara jest taka ciężka. Tu jest łazienka, prawda?

– Tak, te drzwi na prawo są od damskiej. – Zwraca się do niej Gin, ale stara się raczej unikać jej wzroku. I zaraz ona również znika za kotarą. – Dziękuję – odpowiada kobieta i mija mnie, niczego nie zauważając. Ja zaś dostrzegam to od razu, schylam się niepostrzeżenie i idę w ślad za Gin.

– Ej, zgubiłaś coś. – Natychmiast mi je zabiera.

– Oddawaj je w tej chwili. – Już na swoim miejscu Gin wkłada na siebie majtki, prężąc się na oparciu fotela.

– O matko, pomyśl tylko, co by było, gdyby znalazła je ta kobieta, za kogo by nas wzięła!

– Dobra, a gdyby wcześniej uporała się z kotarą, to byśmy dopiero musieli się martwić! Masz pojęcie, co by wtedy było…

– Tak, skompletowałbyś swój album!

Także i tym razem cała sala wybucha śmiechem.

Trochę później, po drugim filmie. W jednej z restauracji multipleksu utrzymanej w stylu kalifornijskim albo temu podobnym. Grillowana pierś kurczaka z parmezanem i świeżymi liśćmi szpinaku. Sałatka cesarska do podziału.

– Ej, ten liść jest mój! – Gin przegania mnie widelcem. – Ale kto to w ogóle mógł przewidzieć, co!

– A ten? – I nadziewam go sobie, zgarniając jej liść sprzed nosa.

– Ten też. – Ale nie udaje jej się mnie powstrzymać, bo już mam go w buzi. Śmieję się i przeżuwam z otwartymi ustami, niczym jakiś dziwaczny, roślinożerny pies, karykaturalnie wprost żarłoczny.

– Co za ohydztwo… brzydzę się tobą!

– Błe! – odpowiadam w rewanżu na jej zarzut i wyskakuję do przodu, chcąc ją przestraszyć. Dokładnie w tym samym momencie…

– Jesteście szalenie zabawni… właśnie tak powinny wyglądać prawdziwe pary! Kto się czubi, ten się lubi… – Zastygamy z otwartymi ustami. A tak gwoli ścisłości to ja swoje zamykam niemal od razu, bo wciąż jeszcze nie przełknąłem tego szpinaku. Poza tym w towarzystwie tej pani czuję się zdecydowanie mniej swobodnie. A właściwie, tak szczerze powiedziawszy, to wcale nie czuję się swobodnie. Widziałem ją tylko jeden jedyny raz, i to w… łazience. To ta sama kobieta, co wcześniej, ta, która o mały włos nas nie nakryła… na miłosnych igraszkach. Gin też ją poznaje i spuszcza wzrok. Jest taka śmieszna. Przecież to ona sama była spragniona mocnych wrażeń, a teraz się wstydzi.

– Przepraszam, że wam zawracam głowę, ale czy przypadkiem nie wiecie, gdzie tu jest łazienka? – Gin sprawia wrażenie, jakby znalazła na talerzu jakiś niezmiernie ciekawy okaz szpinaku, ale od razu daje sobie z nim spokój i widelcem pokazuje w głąb pomieszczenia. – Tam! – mówimy jednocześnie i zaraz wybuchamy śmiechem.

– Dlaczego się śmiejecie, też się tam wybieracie? Posyłam Gin ironiczne spojrzenie. – Też się tam wybieramy?

Gin kręci głową, wykrzywia usta w jakimś dziwnym grymasie, ale przynajmniej udaje jej się nie zarumienić. – Nie, teraz nie. Wkrótce zaczyna się nasz film!

– Znowu, macie zamiar obejrzeć jeszcze jeden? Co za cudowna para, jesteście tacy zgodni! Proszę!

– Tak… – Patrzę na Gin uśmiechnięty. – Muszę przyznać, że kino rzeczywiście ogromnie nas do siebie zbliża. A właściwie, głównie łazienka w kinie!

– W jakim sensie, jakoś nie zrozumiałam.

Gin patrzy na mnie i kręci głową, po chwili uśmiecha się do kobiety, rozczulona jej naiwnością. – Nic… on tak tylko sobie żartuje!

– No, wybaczcie. Zostawiam was, bo dłużej już nie wytrzymam, chyba za dużo wypiłam. A może to wiek robi swoje.