– Ależ skąd, proszę pani. My też co chwilę chodzimy do łazienki… Gin uderza mnie w ramię. – Już przestań! Chodź, bo zaczyna się nam film, idziemy!

I już po chwili, pożegnawszy się z kobietą, udajemy się do naszej sali. Puszczają tutaj filmy z zeszłych sezonów. To taka nowość w tym multipleksie. Przytula się do mnie i śledzi film, zakrywając sobie usta ręką. Skulona, raz po raz obgryza paznokcie i znów opiera mi głowę na ramieniu. List w butelce. Kevin Costner stracił żonę i nie chce wiązać się z nikim innym. Nie chce wracać do świata żywych. Pisze listy i wkłada je do butelek, a te giną w morskiej toni, jedna po drugiej, idą na dno jak jego miłość. Ale nie pisze ich z myślą o kimś konkretnym. Wreszcie ktoś znajduje butelkę z listem. Jest nią dziennikarka. List bardzo ją wzrusza i staje się słynny. Rozbłyskują światła. Koniec pierwszej połowy. Przerwa. Gin się śmieje, pociągając nosem, zasłania się włosami i nie pokazuje twarzy, odwraca się w drugą stronę, patrzy na mnie ukradkiem i znów wybucha śmiechem i pociąga nosem. – Płakałaś! – Oskarżycielsko wytykam ją palcem.

– No i… co z tego? Przecież to nie powód do wstydu.

– Dobra, ale to tylko film!

– Tak, za to ty masz serce z kamienia.

– Właśnie, wiedziałem, że tak będzie… jak zwykle wina leży po mojej stronie! Pójdziemy do łazienki się pogodzić?

– Palant… Możesz to sobie wybić z głowy.

Gin zadaje mi cios pięścią w ramię. – Ale jak to jest, że raz mam to sobie wybić z głowy, a raz wręcz przeciwnie? Fajnie, tym bardziej że skojarzenie z główką chyba nie jest najszczęśliwsze.

– Sam widzisz, że mówisz, jakbyś miał główkę zamiast głowy! Na dodatek rzucasz takie teksty. Jesteś kwaaaasem! Ale ja…

– Ciii! Teraz już dosyć, bo zaczyna się druga część filmu!

I zsuwa się na fotelu, wtula się we mnie, obejmuje i roześmiana przytrzymuje mnie za rękę, która akurat chciała się trochę rozerwać i sobie pobłądzić.

Trochę później, już przy piwie. – I co, podobał ci się?

– Cudowny. Wciąż jeszcze nie mogę się pozbierać.

– Ale, Gin… to już przesada!

– Ej, ale co ja mogę na to poradzić? Taka już jestem. Pewnie gdyby nie zatonął razem z łódką i całą resztą… I to akurat wtedy, kiedy znów dał się ponieść miłości… zakochał się w dziennikarce… co za okrutni scenarzyści.

– Nie, dlaczego? Doskonałe się składa! Teraz to dziennikarka zacznie pisać listy miłosne i chować je do butelki, dzięki temu znajdzie je ktoś inny i wszystko zacznie się od początku… Albo będzie wkładała do środka coś ciężkiego i butelki pójdą na dno i trafią wprost do Costnera, który będzie miał co czytać.

– O matko. Ale jesteś okrutny!

– Staram się jakoś rozładować to napięcie, bo przeżywasz autentyczny dramat.

– Tylko że ja akurat żadnego dramatu nie przeżywam. A poza tym płacz przynosi ulgę, oczyszcza, daje upust gruczołom, kumasz? Znakomicie przywraca równowagę, zupełnie jak pocałunki.

– Pocałunki?

– Tak. Pocałunki wyzwalają enzymy, dziwne substancje… Na przykład… Endomorfinę, jeśli się nie mylę, słowem działają jak narkotyk. Pocałunki uspokajają… A co sobie myślisz, że dlaczego ja cię całuję?

– No, myślałem… że to czysty pociąg seksualny.

– A wcale że nie, czysty efekt uspokajający.

– A widzisz, odkrywasz przede mną nową stronę mojej natury, powinienem chyba całować więcej kobiet, a nuż by się przekonały, że jestem skuteczniejszy od naparu z rumianku, powinienem przebojem wejść na rynek! Masz pojęcie, jaka by była z tego kasa…

– A masz pojęcie, jak byś za to oberwał!

– A widzisz? Już na samą myśl robisz się zazdrosna.

– Step, czy kiedykolwiek się zastanawiałeś…

– Nad czym, byciem zazdrosnym?

– Skąd, nad tym, żeby samemu coś napisać, bo ja wiem, jakiś liścik albo wiersz…

– Tak, i żeby go potem schować w butelce.

Tak naprawdę próbowałem napisać coś do Babi. Było Boże Narodzenie. Pamiętam to jak dziś. Zmięte kartki papieru, zwinięte w kulki, już pod stołem. Rozpaczliwe próby, by znaleźć odpowiednie słowa. Odpowiednie dla kogoś zrozpaczonego tak jak ja. Ja. Ledwo żywy, z obłędem w oczach miotałem się w tej bezsensownej pogoni, bezsilny w pragnieniu odzyskania miłości, która przemija, której już nie ma. A potem ją spotykasz, ją z kimś innym u boku, i nie potrafisz wydusić z siebie choćby najprostszego słowa. Bo ja wiem… Cześć. Cześć, co u ciebie. Cześć, ale mróz. Cześć, już święta. Cześć, wszystkiego najlepszego. Albo gorzej… Cześć, ale jak to… Lub: Cześć, nigdy ci nie mówiłem… Cześć, kocham cię. Ale co to ma teraz do rzeczy? Nic a nic.

– Nie. Nigdy niczego nie napisałem. Nawet liściku z życzeniami.

– I nawet nie próbowałeś?

– Nie. Nigdy.

O co jej chodzi? Dlaczego tak się dopytuje? Krzywo na mnie patrzy.

– Aha… – Wyraźnie nieprzekonana. I zaraz przystępuje do ofensywy. – No, to szkoda! Według mnie to by było coś pięknego!

– Co?

– Gdybyś coś takiego napisał i zadedykował. Ja bym chciała jakiś wiersz… Jakiś piękny wiersz.

– Na dodatek piękny! Czyli nie wystarczy, że coś napiszę… ale na dodatek ma to być jeszcze piękne.

– Jasne… przede wszystkim piękne. Byle nie za długie. Piękny wiersz, szczery, pełen miłości… a nuż zasłużysz sobie tym na przebaczenie!

– Jeszcze czego! Niczego nawet nie napisałem, a już jestem czemuś winien.

– A bo co? Wypierasz się, że dopiero co mnie okłamałeś? – Uśmiecha się, unosi brew i wstaje od stołu, zostawiając mnie samego. – Obłudnik!

Kończę ostatni łyk piwa i w okamgnieniu ją doganiam. – Ej, powiedz prawdę. Po czym się zorientowałaś? – Pytam ją, potwierdzając tym samym, że trafiła w dziesiątkę. – Po twoich oczach. Step. Przykro mi, ale twoje oczy mówią wszystko… a przynajmniej wystarczająco wiele!

– To znaczy?

– Powiedziały mi, że przynajmniej raz w życiu próbowałeś napisać jakiś list albo wiersz, albo jeszcze coś innego. Ja tego nie wiem, ale ty tak.

– Ach… pewnie.

– A widzisz. Sam powiedziałeś: pewnie.

Cholera, sam się pogrążyłem przez to „pewnie”. Ale co to „pewnie” ma w ogóle do rzeczy? Idziemy blisko siebie, w milczeniu, w stronę motoru, i Jedno jest pewne. Muszę częściej nosić okulary. Słoneczne. I w nocy też. Albo przestać kłamać. Nie. Łatwiej nosić okulary… No pewnie.

54

10 października

Łaaał! Pierwszy odcinek programu wypadł świetnie. Ja, Gin, niczego nie skiepściłam. Jeszcze tego by tylko brakowało. Miałam jedno wejście pod sam koniec, musiałam po prostu przynieść kopertę z nazwiskiem zwycięzcy. Co takiego można tu pomylić? No, w ostateczności mogłam się chociażby potknąć. Za to Ele zakasowała wszystkich. Miała wejść w połowie programu, żeby wręczyć kopertę z dotychczasowym zestawieniem. Bynajmniej się nie potknęła. Doskonale się spisała. Weszła, podeszła do prowadzącego dokładnie wtedy, kiedy powinna, stanęła tam, gdzie trzeba, tylko że… zapomniała przynieść ze sobą kopertę! Coś pięknego! Mało powiedziane, ona jest wprost genialna! Nie ma to jak Ele.

Zresztą wszyscy się śmiali, prowadzący nawet powiedział coś śmiesznego (choć najwyraźniej nie aż tak znowu bardzo, skoro już nie pamiętam co). Ele od razu zaskarbiła sobie sympatię wszystkich! Zamiast się na nią gniewać, skończyło. się na tym, że wszyscy bili jej brawo i się śmiali. Kłoś nawet stwierdził, że zrobiła to specjalnie! Ele… akurat. Świat show-biznesu… Wszyscy za wszelką cenę dopatrują się w nim jakichś wad. Jak powiedział mój wujek Ardisio, kiedy się dowiedział, że pracuję w telewizji: – Ostrożnie, córeczko. Bo tam nawet za najczystszym ciągnie się podejrzany swąd. – Może to i prawda. Step w każdym razie zawsze ładnie pachnie…


5 listopada

Robie zawrotną karierę! Przyłączyli mnie do zespołu dziewcząt, które tańczą w programie. Czyste szaleństwo… Na dodatek na próbach szło mi bardzo dobrze! Jutro mamy program, zobaczymy, jak tam sobie poradzę. Stres związany z transmisją na żywo to zupełnie co innego, tak słyszałam. – Wówczas łatwiej się pomylić, a każdy twój błąd dociera bezpośrednio do wszystkich widzów przed telewizorami! – Ratunku! Nie chcę o tym myśleć. Moja matka też mnie będzie oglądała. Ona żadnego programu nie przepuści. Ogląda wszystkie od początku do końca i zawsze udaje jej się mnie dostrzec. Ostatnio mi oznajmiła: – Widziałam cię dziś wieczór!

– Ale wierz mi, mamo, że się mylisz, dzisiaj nie miałam nic do roboty.

– Jak to nie! Pojawiłaś się w finale, na pożegnanie… Byłaś ostatnia od prawej, na samym końcu sceny, za wszystkimi… – Cała moja matka! Nic się przed nią nie ukryje. Prawie.


6 listopada

Doskonale! Choreograf zwrócił się do mnie: – Doskonale! – Uniosłam brew i się go zapytałam: – Ale kto, ta przede mną? – Carlo, nasz choreograf, śmiał się jak szalony. – Przezabawna z ciebie dziewczyna – powiedział mi potem. I na tym nie poprzestał. Chciał dostać ode mnie numer telefonu. – Sama pomyśl, dzięki temu będę mógł cię ściągnąć, żebyś przyszła poćwiczyć, możesz zrobić postępy, o ile będziesz przychodziła na trening razem z innymi… – Doskonale, uwielbiam tańczyć! Wszystko byłoby idealnie, gdyby akurat w tym czasie, kiedy Carlo wstukiwał sobie w komórkę mój telefon, nie przechodził tamtędy Step.

Step ze swoim wyczuciem czasu. Też jest w tym doskonały. Tylko że wkurzył się nie na żarty. Step zazdrosny. Jak mam to rozumieć? Ele mówi, że Step jest fantastyczny, cudowny. No pewnie, dla niej tak! Mało tego, Ele mówi, że Marcantonio ma fioła na puncie wolnego związku.

Za to Step… na punkcie związku ściśle tajnego! Czy nie istnieje coś pośredniego?

Co do wcześniejszego incydentu, to na szczęście się pogodziliśmy. Ostatnie piętro mojej kamienicy, najlepszy sposób, by się pogodzić… i żeby się poprawić… jak mówi Step. Na szczęście winda tam nie dociera, a nie sądzę też, żeby akurat

O drugiej w nocy ktoś zabierał się za rozwieszanie prania na tarasie na samej górze. Mój brat tym razem się nie pokazał. A, i tamta pani z łazienki w kinie też nie. – No- stwierdził Step – to dobranoc, mój album będzie musiał jeszcze poczekać… – Jednak jeśli tak dalej pójdzie, to prędzej czy potniej go skończy, i to na serio!


10 grudnia

O rany! Dlaczego to zawsze musi się tak kończyć! Czy pogodny, spokojny, a przede wszystkim profesjonalny związek między kobietą a mężczyzną, którzy razem pracują, w ogóle nie wchodzi w grę? Najwyraźniej nie. Carlo, nasz choreograf, próbował mnie poderwać. I to nachalnie. Wyjechał z grubej rury. Ręką przejechał mi po piersi. Pewnie myślał, że wywoła to u mnie dreszcz rozkoszy. Ale tylko sprawił, że przez niego zachciało mi się rzygać i dostał za swoje, bo go odepchnęłam. I to z całej siły. Uderzył w drążek przytwierdzony w połowie lustra i aż skulił się wpół. Może trochę przesadziłam. Nie. Wcale nie przesadziłam, wręcz przeciwnie. Tylko że mi powiedział, bym się już więcej nie pojawiała na sali ćwiczeń. – Chyba że… – dodał. Chyba że…! Słyszał kto coś podobnego! Chyba że… co?! A tam! Mogłabym mu odpowiedzieć: – Oczywiście, chyba że przyjdę w towarzystwie Stepa! – Na jednym popchnięciu by się wówczas na pewno nie skończyło… Ale już postanowiłam. Nic nie powiem Stepowi o Carlu. Bo do jego albumu niepotrzebne mu są duplikaty.


20 grudnia

Nie mogę w to uwierzyć. Zawsze i wszędzie jest taki roztrzepany, a już zwłaszcza jeśli chodzi o pracę, za to teraz Step najwyraźniej się przypiął i nie odpuszcza. - Dlaczego już nie tańczysz w zespole?

– Bo ja wiem – odpowiedziałam. – Carlo chciał przetestować jeszcze inne dziewczyny… – Jakoś w to nie uwierzył. Nie odpuścił ani na chwilę, nic tylko w kółko to samo, aż do końca próby! Co więcej, wykazał się dużą trzeźwością i przenikliwością. Trochę mnie to nawet zaniepokoiło…

– Tak, i sama zobacz, kogo wybrał Carlo? Ariannę, najbardziej puszczalską ze wszystkich! -A co ty możesz o tym wiedzieć? Chętnie bym mu tak odpowiedziała, ale pomyślałam, że lepiej będzie nie dolewać oliwy do ognia. Zarzucił mnie pytaniami. – Ale jak to? Przecież tak bardzo lubiłaś tańczyć… To już się nawet nie witacie, w czasie programu nie miałaś w końcu żadnej wpadki… Chyba się do ciebie nie dobierał? – Niespodziewanie przy ostatnim jego pytaniu aż podskoczyłam z wrażenia. Nie chciałabym, żeby Step to zauważył. W końcu powiedział tylko:

– Okay, wystarczy! – Całe szczęście, pomyślałam. Już zaczęłam czuć ulgę, kiedy dodał:

– Sam go zapytam wprost… Chyba będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej, nie?

– Rób, jak uważasz – odpowiedziałam… dosłownie już nie wyrabiałam. A potem pomyślałam: co takiego powie mu Carlo, nie wiem, i szczerze mówiąc, wisi mi to równo. Jedno jest pewne. Jeśli coś powie, to jeszcze zatęskni za tym, że go popchnęłam.