24 grudnia

Mieliśmy próbę do szóstej, a potem ruszyliśmy wszyscy do domu, bo to przecież… Boże Narodzenie! Carlo wciąż jeszcze żyje, cały i zdrowy, czyli nie puścił pary. Dziwne jest natomiast to, że wita się ze mną bardzo uprzejmie. Mhm… cuda w wydaniu Stepa. Chyba. W każdym razie lepiej się nie dopytywać. Razem ze Stepem postanowiliśmy coś zajebistego. Najpierw spotykamy się w domu z rodzicami na Wigilii, a potem, po północy zbieramy się wszyscy razem w domu Stepa, a raczej jego brata, i tam rozpakowujemy prezenty. Ele i Marcantonio też będą, bo, o dziwo, wciąż jeszcze są razem! O dziwo ze względu na Ele, którą dobrze znam, i o dziwo ze względu na Marcantonia, którego znam bardzo słabo. W każdym razie, na tyle, na ile go znam, nie przypuszczałabym, że tak długo to potrwa. A tu masz! Może rzeczywiście wprowadzili w życie zasady wolnego związku… Kto wie! Lepiej dla nich. Czytam raz jeszcze to, co sama napisałam, i widzę, że aż roi się tu od chyba, może, kto wie! Jedno jest pewne. W życiu lepiej nie być pewnym zbyt wielu rzeczy. Na razie mi się układa… ze Stepem. I to tak, że wprost nie mogę się nacieszyć!


25 grudnia

Obudziłam się w samo południe i zjadłam wyborne śniadanie: panettone i cappuccino! Łaaał! Jestem taka szczęśliwa! Masa ludzi utrzymuje, że święta Bożego Narodzenia dołują… za to ja je wprost uwielbiam. Choinka ze światełkami, żłóbek, wspólna Wigilia pełna przysmaków. Jasne, że można przytyć, ale co w tym smutnego? Potem wszystko da się zrzucić. Trochę ruchu i nie ma ani śladu. A już ze Stepem to nic tylko zrzucać te kilogramy, i tylko kiedy tu przytyć? Ale denny tekst! Miejmy nadzieję, że nikt nigdy nie znajdzie tego pamiętnika. A jeśli już przypadkiem akurat wpadł ci w ręce i właśnie go czytasz… to popełniasz karygodny błąd! Zrozumiałeś/łaś pieprzony/na, wścibski/ka złodzieju/jko! Tak czy siak, nie chcę o tym myśleć. Wczoraj wieczorem wszystko było takie cudowne, aż za bardzo! Pół godziny po północy wszyscy siedzieliśmy już w domu brata Stepa. Paola, czyli jego brata, nie było. On też był umówiony, poszedł świętować razem ze swoją kobietą, niejaką Fabiolą. I tak oto zostaliśmy sami. Cudownie! Marcantonio przyniósł genialną płytę. Cafe del mar (albo coś innego) i puścił nam do słuchania. Panowała idealna atmosfera, poruszająca, ale nie za bardzo, ośmieliłabym się nawet powiedzieć, że rozkoszna. A ośmielaj się, Gin, ośmielaj! Rum, brandy, szampan, niczego nie brakowało. Pociągnęłam dwa łyki i rumu Stepa i już byłam pijana! Graliśmy w butelkę, żeby zobaczyć, kto pierwszy ma rozpakować swój prezent. Wypadło na Marcantonia i dlatego to oni poszli na pierwszy ogień. Tylko że Marcantonio naciągnął reguły gry w butelkę i „dla upamiętnienia”, jak się sam wyraził, „starych, dobrych czasów”, kiedy to tylko dzięki tej butelce byliśmy w stanie pokonać własną nieśmiałość… rzucił się na Ele. Oplótł ją rękoma niczym ośmiornica. Wycałował ją, całą przy tym oblizując, a Ele tylko się śmiała i śmiała… Widać, że jest im razem zajebiście! Są czadowi! Tak się cieszę ze względu na Ele. A jakie cudne prezenty, naprawdę prześliczne! Ele jak zwykle przesadziła, podarowała mu niesłychanie specjalistyczne oprogramowanie do grafiki komputerowej, ściągnięte wprost ze Stanów, kosztowało fortunę (to wiem od Stepa, który mi powiedział, że korzystał z takiego podczas pobytu w Ameryce). Marcantonio na jego widok dosłownie oszalał, objął ją i zaczął krzyczeć: – Ty jesteś kobietą mojego życia, ty i żadna inna! – Ele zaś, zamiast się cieszyć, tylko się rozzłościła i wyjechała mu z tekstem: – Więc twoją miłość można kupić… wystarczy jeden program do grafiki komputerowej!

– Ależ skąd! – Marcantonio jej na to. – To nie program do grafiki komputerowej… to amerykański Trambert xd! Ha! – W odpowiedzi Ele rzuciła mu się na szyję. Przewrócili się na kanapę i zaczęli walczyć. Po chwili Marcantonio ją unieruchomił i zaczął jej perswadować: – No, nie bądź taka, musisz mieć większe poczucie humoru, być uprzejmiejsza, uleglejsza, bo z tym bardziej ci do twarzy, od razu robisz się ładniejsza, o właśnie teraz jesteś piękna, to znaczy jesteś jeszcze piękniejsza… – Słowem, tak ją oczarował, że w końcu nawet sam prezent też się Ele spodobał! I to jeszcze jaki prezent! Strój gejszy! No, oczywiście, jedwabny, ciemnoniebieski, śliczny, z żakiecikiem ze stójką, bardzo elegancki. Ale zawsze to tylko strój dla gejszy. Ele przyłożyła sobie żakiecik do klatki piersiowej i przejrzała się w lustrze. Oczy jej zwilgotniały i powiedziała mi po cichu: – Marzyłam o tym. – O tym marzyła. Żeby być gejszą… bo ja wiem! Powracają wątpliwości. Ale znikają w okamgnieniu. Również dlatego, że kolej na mnie. Rozpakowałam prezent, który mi podarował Step. – Nie! Nie mogę w to uwierzyć. Brak mi słów.

– „Co jest, nie podoba ci się?” – pomyślał Step. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. – Otwórz teraz swój… – Step zaczął rozpakowywać swoją paczkę, ale jednocześnie nie przestawał mnie przekonywać: – Słuchaj, można go wymienić… Jeśli rozmiar się nie zgadza, to się zmieni, co? A może kolor ci się nie podoba?

– Otwieraj, byle szybko – ja mu na to. – Nie! – wyrzucił z siebie Step. – Nie mogę w to uwierzyć! – Powtórzył za mną zdanie i nie tylko to jedno po mnie spapugował. Obydwoje daliśmy sobie w prezencie takie same kurtki Napapijri, ciemnoniebieskie, identyczne, takiesamiuteńkie… O matko… zamurowało mnie.

– To cudownie! Step, jesteśmy idealnie zgrani! To znaczy, masz pojęcie, wpadliśmy na ten sam pomysł. Chyba że jak zwykle mnie śledziłeś?

– No co ty?

Uśmiałam się setnie! Nie chciał dać po sobie poznać, że jest zazdrosny przed swoim kolegą – przyjacielem Marcantoniem! Tak jakby Ele nie opowiadała Marcantoniowi tego wszystkiego, co sama ode mnie usłyszy. A więc… morał… wszyscy wiemy wszystko o wszystkich!!! A tak w ogóle, jakie to ma znaczenie? Przecież się kochamy! I to się liczy! Na zakończenie wieczoru też było cudownie. Muzyka, słodkie torroncini, pogaduszki jeszcze przez jakąś chwilę, po czym Marcantonio i Ele się zwinęli. Ściągam kozaki, wyciągam się na kanapie, przytulam do Seępa i wsuwam stopy pod poduszkę, żeby nie zmarzły. Wymarzona pozycja do tego, żeby śnić. Gadamy jak najęci. A właściwie, gwoli ścisłości, to ja gadam jak najęta. Opowiadam mu o kolczykach, które dostałam od rodziców, o prezencie od wujka Ardisio, o tym od ciotek, od babci itd. Potem, kiedy pytam, jak jemu minął wieczór, czuję, że cały sztywnieje. Nalegam i w końcu, z trudem, dowiaduję się, że on i Paolo Wigilię spędzili z ojcem i jego nową partnerką. Step opowiada mi, że od brata dostał czarne buty, piękne, a od ojca zielony golf, choć, jak mówi, zielony to jedyny kolor, którego nie cierpi (dobrze wiedzieć! Cale szczęście! Była też zielona kurtka Napapijri. Ale ja też nie przepadam za zielonym! Fiuuu! Udało się… Szczęście też chyba idealnie się z nami zgrało). Step podkreśla, że ojciec dał do podpisania swojej nowej kobiecie karteczkę z życzeniami dołączoną do prezentu. Staram się go usprawiedliwić, ale dla Stepa jest wszystko jasne. Kto ją tam w ogóle zna? A czy ty chciałabyś dostać prezent od kompletnie obcej osoby? Jeśli spojrzeć na to od tej strony, pewnie ma trochę racji. W końcu największy absurd (po moich długich namowach), przyznaje mi się, że od matki też otrzymał prezent, ale że go nie rozpakował. A tuż po tym jak rzucam żartobliwą uwagę: – No, ale chyba znasz własną matkę, nie? – czuję, że wszystko zepsułam. – Wydawało mi się, że ją znam – odpowiada. O Boże. Zepsułam mu święta Bożego Narodzenia. Na szczęście jakoś udaje mi się temu zaradzić. Słodyczą, spokojem, namiętnością, cierpliwością… Usłyszeliśmy nawet Paola, który wrócił do domu. Oczywiście, może akurat oddawanie się takim przyjemnościom w Boże Narodzenie nie do końca pokrywa się z moimi przekonaniami, ale miałam takie poczucie winy. No, małe usprawiedliwienie. Powiedzmy, że dała o sobie znać druga strona chrześcijańskiej natury. Miejmy tylko nadzieję, że nikt inny na tym nie skorzystał. Bo też poczynanie nowego życia… dokładnie w święta Bożego Narodzenia! no, to już by był szczyt wszystkiego. Bardzo nas to rozbawiło. Na szczęście Step był całkiem spokojny, chociaż nawet żartował sobie odnośnie wyboru imienia. Proste! Jezus albo Madonna, zależy, czy to będzie chłopiec, czy dziewczynka… Bluźnieca… Gorzej, przewidywalny aż do bólu! Jesteś przewidywalny tak samo jak Maria Luisa Ciccone, ja mu na to. A prezentu od matki i tak nie otworzył.

55

Cappuccino i rogalik, najmniejsze szaleństwo, na jakie można sobie pozwolić u Vanniego.

– Step! Własnym oczom nie wierzę! – Pallina wybiega mi naprzeciw. Nie udaje mi się w porę obrócić, niewiele brakuje, żeby wszystko na mnie wylata. Obejmuje mnie. Co poniektórzy nam się przyglądają. Na potykam wzrok kobiety odbity w lustrze, które mam przed sobą. Zajada rogalik i wzdycha. Ma lekko wilgotne oczy. Wygląda na fankę przepełnioną nostalgią za Carramba chesorpresa! czy innymi szlagierami telewizyjnymi tego typu. A może to wzruszenie jest spowodowane zbyt gorącym cappuccino? Kto wie?

– Pallina, zachowuj się.

Uśmiecham się, kiedy ją obejmuję. – Jeszcze tylko brakuje, żeby nam zaproponowali udział w jakimś reality show.

Pallina wypuszcza mnie z objęć i mi się przygląda. Trzyma mnie w pasie i przekrzywia głowę lekko w bok.

– Reality show, jakiego ty języka używasz? Step, aleś się zmienił! Mój ojciec by powiedział, że wpadłeś w lej.

– Co? W jaki lej?

– Posłuchaj tylko samego siebie, operujesz fachowym słownictwem… Obraca mnie, w połowie każe się zatrzymać, a kiedy to robię, wybucha śmiechem. – Całkiem modnie się nosisz.

– Tak, owszem…

– No, najwyraźniej rozstałeś się już ze swoją nieśmiertelną, szpanerską kurtką, w której wyglądałeś, jakbyś od zawsze był na bakier z prawem i gwizdał na to.

– Ale o co chodzi… – Przyglądam się swojej ciemnoniebieskiej marynarce, którą włożyłem sobie na luzie do pary dżinsów i swetra z golfem. – A co, źle mi w tym?

– No nie. Nie do wiary. Step, który szuka potwierdzenia! Ajajaj, jest aż tak kiepsko…

– Człowiek się zmienia. Dostosowujemy się, robimy się elastyczniejsi, słuchamy innych…

– Więc jest aż tak fatalnie. Najwyraźniej już po same uszy tkwisz w leju!

– Wciąż to samo? Ale o co w ogóle chodzi z tym lejem?

– Mój ojciec porównuje życie społeczne do leja, który znajduje się w pozycji pionowej. Na początku, kiedy jest się na samej górze, w jego szerokiej części, można sobie krążyć, jak się chce, swobodnie, beztrosko, bez specjalnych obowiązków, nie będąc zmuszonym do poważnych przemyśleń, ale w miarę jak człowiek schodzi coraz głębiej w dół, to dociera do jego najwęższej części, wówczas nie można się już wycofać, ściany się zwężają, trzeba płynąć dalej, nie ma odwrotu, inni jeszcze napierają, trzeba trzymać się swojego miejsca w szeregu i o nie dbać!

– O matko. Co za koszmar! A wszystko tylko dlatego, że zmieniłem kurtkę? To dopiero będzie, jak mnie zobaczysz jutro.

– A bo co?

– Jutro mam program, lecimy na żywo, strój obowiązkowy: garnitur i krawat!

– Nie. Nie mogę w to uwierzyć, jutro tu jestem. Kto by przegapił taką okazję. Step w marynarce i pod krawatem! Przyjdę choćby nawet sam Boy George i George Michael zjawili się u mnie w domu, dali koncert, a potem jeszcze obydwaj naraz postanowili pójść ze mną do łóżka!

– Wszystko co chcesz, Pallina. Ale możesz mi wyjaśnić, skąd to porównanie? Jaki jest związek pomiędzy dwoma osławionymi w świecie muzycznym gejami a tym, że mam się pokazać w garniturze i pod krawatem. Gdybyś chociaż powiedziała cokolwiek, co by nie było aż tak od czapy.

– A tam, sama nie wiem. To prawda. Ten związek może się wydawać naciągany, muszę to jeszcze przemyśleć. Ale skoro już o tym mowa, to akurat w twoim przypadku… chyba jest wszystko po staremu, prawda? '

Bo mówią, że w środowisku telewizyjnym, tuż za tym związanym z modą jest najwyższy odsetek…

Przez chwilę myślę o naszym spotkaniu na tarasie tamtego wieczora. Ale to raptem tylko jeden moment. Śmieję się. Już mi przeszło. Śmieję się, i to jeszcze jak.

– Nie. Nie. Możesz być spokojna. A już zwłaszcza możesz uspokoić swoje przyjaciółki!

– Zarozumialec!

Lekko mnie popycha. Kto wie, czy i ona aby nie wróciła myślami do tamtej nocy.

– A powiedz mi no tylko, co takiego właściwie robisz w tym programie?

– To, czego się nauczyłem w Stanach. Zajmuję się logo, grafiką komputerową, czołówką i napisami, które pojawiają się na początku programu, tekstem, który widać na pasku z wynikami i kasą, którą można wygrać. Wiesz, te napisy umieszczane poniżej twarzy prowadzącego. No, właśnie, to ja się zajmuję dokładnie takimi historiami.

– Masz pojęcie… telewizja! A więc i tancerki, hostessy, superlaski, zabójcze piękności, jakich tylko dusza zapragnie i panny, które dają, bo na tym polega ich praca. A kiedy się rozmyślisz, no nie, wyobrażam sobie, że tam akurat można się dowartościować…