59

Nie udaje mi się nawet dotrzeć na dół. Wiadomość z ostatniej chwili mnie wyprzedziła. Dziwne poruszenie wywołało gorączkową atmosferę w całym teatrze. Można odnieść wrażenie, jakby się uczestniczyło w jakiejś nagłej transmisji na żywo. Wszyscy dokądś biegną. Ciekawscy, z obłędem w oku, krzyczą, żądni sensacji, z góry uznali, że mają prawo włączyć tę historię do własnego repertuaru. Koloryzują ją na własną modłę, uzupełniają o dodatkowe szczegóły, wyolbrzymiają, zmieniają początek i zakończenie. – Wiesz już?

– Co się takiego stało?

– Bijatyka, Marokańczyk… Polak… jak zwykle ci Albańczycy… ochroniarz zaczął strzelać… Czy są ranni? Wszyscy!

Pytam, gdzie jest Gin. Jakaś dziewczyna mi mówi, że poszła do domu. To lepiej. Zmierzam w stronę wyjścia. Tony wychodzi mi na spotkanie. Też wydaje się przejęty. Chyba rzeczywiście musi być poruszony, bo wyjątkowo nie ma papierosa w ustach.

– Zwijaj się. Step. Policja jest już w drodze. – Jako jedyny robi wrażenie, że cokolwiek pojął. – Cokolwiek to było, postąpiłeś słusznie. Odkąd pamiętam, wszyscy trzej mnie wkurwiali. – I zanosi się śmiechem, ubawiony własną szczerością. On, prosty odźwierny bram leja, może sobie na to pozwolić. Idę w stronę motocykla. – Step, Step! – To Marcantonio pędzi w moim kierunku. – Wszystko w porządku? – Przez chwilę przyglądam się swoim zakrwawionym rękom i mimowolnie zaczynam je sobie masować. Dziwne. Wcale mnie nie bolą. Marcantonio to zauważa. Uspokajam go.

– Tak, wszystko w porządku.

– Okay. Dobrze. Wobec tego jedź do domu. Ja tu zostanę. Później się zdzwonimy i wszystko ci opowiem. Gin ma się dobrze?

– Tak, pojechała do domu.

– Świetnie. – I stara się jakoś rozładować napięcie. – Ale chyba nie poszło o to, że nie spodobała im się robota, którą wykonałem i tym razem właśnie tobie rzucili te wszystkie papiery prosto w twarz? Wiesz, czułbym się winny, gdyby doszło do tego wszystkiego przeze mnie…

I się śmiejemy.

– Nie. Szalenie im się spodobało. Mieli tylko nanieść jedną drobną poprawkę. A nuż sami ci nawet o tym powiedzą.

– Tak, a nuż…

Znów zaczyna mówić, prawie jak na zawodowca przystało:

– No, jeśli chodzi o emisję ostatniego odcinka, to chyba nawet możemy go puścić bez tych poprawek, nie?

– Tak, tak mi się wydaje. Musisz tylko wydrukować raz jeszcze tamte kartki, te, które zaniosłem im na górę, trochę się zniszczyły.

– Kartki, co? Z tego co słyszałem, to raczej oni są zniszczeni, i to nie tylko w sensie fizycznym. Paskudna historia. Zobaczysz, że wyjdziesz z tego obronną ręką.

Odpalam motocykl. – Dzięki, Marcantonio. Do usłyszenia.

Wrzucam jedynkę i odjeżdżam. Obronną ręką? Ale na czym miałoby polegać to moje zwycięstwo? Szczerze mówiąc, wisi mi to równo. Gin ma się dobrze. I to się dla mnie liczy.

Trochę później. Jestem w domu i dzwonię do niej. Gadamy przez telefon. Wciąż jest jeszcze wstrząśnięta. Rozmawiała z rodzicami. Wszystko im opowiedziała. Mówi cicho. Jeszcze nie czuje się w pełni sił. Głos, którym się do mnie zwraca, brzmi inaczej niż zwykle. Ale to normalne.

– Na szczęście zjawił się jeden chłopak i mnie uratował, tak im opowiedziałam. – Śmieje się krótko. Jestem szczęśliwy, słysząc to. I zaraz myślę sobie: „Nie powiedziałaś mój chłopak…”. Ale dochodzę do wniosku, że to przesada. Chwilowo za wcześnie na żarty… Słucham, nie przerywając tego, co mówi.

– Powiedzieli, żebym złożyła na nich doniesienie na policję. Będziesz moim świadkiem, prawda?

– Tak, oczywiście. – Bawi mnie to, że tak nagle zacząłem występować w zupełnie innej roli. Miałem już dosyć wiecznie tego samego filmu, w którym nieodmiennie grałem jedną i tę samą postać. – Z oskarżonego na świadka. I to po słusznej stronie. Przeciwko układowi! Nieźle. Powinienem jednak zastanowić się nad zmianą gatunku, bo nic tylko same procesy.

Słucham jeszcze trochę, jak opowiada. W końcu radzę jej, by zaparzyła sobie rumianku i postarała się odpocząć. Zanim w ogóle udaje mi się odłożyć słuchawkę, zaczyna dzwonić telefon. Nie mam ochoty odbierać, a poza tym jest też Paolo, może to do mego.

– Ja odbiorę? – Wygląda mi na uszczęśliwionego tą perspektywą.

– Jasne. – Mija mnie. Potakuję i postanawiam wziąć prysznic. W trakcie rozbierania dociera do mnie, że to nie do niego. Słyszę, jak rozmawia w salonie. – Co takiego? Poważnie! I w jakim są stanie? Ach, niezłym, jak rozumiem. Jak to w fatalnym? Ach, dosyć ciężkim. Już się zaczynałem niepokoić… Jak to się stało? Aha… Co? Chcecie go zaprosić do programu Mentany? Aha, do Maurizio Costanzo? I do Bruna Vespy też? Ale chyba da się to wszystko jakoś wytłumaczyć…

Po tonie jego głosu poznaję, że próbuje ocalić moją skórę. – No tak, taki już jest… Aha… czyli pan uważa, że słusznie postąpił? Jak to? To znaczy, ma wystąpić jako bohater? Aha, jako taki nowy bohater, współczesny wojownik, mściciel na służbie… No, nie wiem, czy się zgodzi… Nie, ja nie jestem jego agentem… jestem jego bratem.

Śmiać mi się chce i wskakuję pod prysznic. Straszny frajer z Paola, mógł przecież powiedzieć, że jest moim agentem. W dzisiejszych czasach bracia zawsze są agentami gwiazd. Jest tylko jeden problem. Puszczam mocniejszy strumień ciepłej wody. Ja nie jestem gwiazdą i nie mam zamiaru nią być. Tylko że jakoś najwyraźniej nikt nie podziela tego mojego najnowszego postanowienia.

Nazajutrz, od siódmej rano, zaczyna wydzwaniać telefon. Składają mi najprzeróżniejsze propozycje, niektóre całkiem niedorzeczne. Jedną za drugą. Dzwonią do mnie ze wszelkich możliwych rozgłośni radiowych, najrozmaitszych stacji telewizyjnych, z zaproszeniami do przeróżnych programów, w rozmaitym formacie, każdego rodzaju, o każdej porze, na dowolny temat. A oprócz tego całe zatrzęsienie dziennikarzy, krytyków, opinioznawców, zwyczajnych ciekawskich. I Paolo odbiera każdy telefon, po kolei. Jak tylko wyszedłem wczoraj spod prysznica, Paolo zażądał, bym opowiedział mu wszystko ze szczegółami… Przez ponad godzinę maglował mnie pytaniami niczym na jakimś przesłuchaniu, z tą jednak różnicą, że zamiast świecić mi żarówką prosto w twarz, uraczył mnie talerzem porządnego spaghetti. I wcale nie było to takie złe. Nie ma co, zna mi się brat na gotowaniu. Z przyjemnością jadłem i chętnie opowiadałem. Do tego jeszcze miałem fajne chłodne piwo. Bardzo mi było tego trzeba. Jem śniadanie i mu się przyglądam. Siedzi przy telefonie. Robi notatki i odpowiada, zapisuje numery telefonów, spotkania, pory, w których miałbym się ewentualnie pojawić w takich czy innych programach. – Aha, przyślecie kierowcę. Tak, tak… A jakie honorarium? Tysiąc pięćset euro… Tak… Nie… Dobrze… Chociaż za wystąpienie w Faktach i fucktach zaproponowano nam dwa tysiące pięćset… – Patrzy na mnie uśmiechnięty i puszcza do mnie oczko. Kręcę głową i odgryzam kawałek rogala. Słyszałem, że agentami zostają adwokaci, którzy już mają dosyć prawa. Ale żeby księgowy został agentem… O czymś podobnym, jak żyję, nie słyszałem. Sam pomysł nie jest wcale taki zły. Adwokat, który zostaje agentem, w gruncie rzeczy zaczyna od poszanowania prawa i sprawiedliwości, które potem traci z oczu. Za to księgowy nie. Księgowy zaczyna od roszczeń podatkowych, przekrętów i oszczędności, by, kiedy już zostanie agentem, nie robić nic innego, jak tylko się w tym doskonalić. Mój brat. Z pewnością byłby świetnym agentem, tylko że ja zupełnie nie nadaję się na gwiazdę.

– Cześć, Pa', wychodzę.

Paolo zastyga w bezruchu, ze słuchawką wyciągniętą w powietrzu i otwartymi ustami.

– Nic się nie martw, idę odwiedzić Gin. – Najwyraźniej wydaje mu się to zrozumiałe.

– Tak, tak, oczywiście. – I natychmiast wraca do ślęczenia nad kartką. Dokonuje szybkiej kalkulacji wszystkich ewentualnych przychodów. Patrzy na mnie. I w tej samej chwili widzi, jak się ulatniają. Zamykam drzwi. Jestem pewien, iż właśnie rozmyśla nad tym, że wziął dzień wolnego w biurze. A zwłaszcza nad wszystkimi pieniędzmi, które mu z tego powodu przepadły. Mój brat. Mój brat księgowy, który zostaje moim agentem. Nie ma co, życie bywa naprawdę zabawne.

60

Gin miewa się dobrze. Wciąż ma jeszcze lekko zaczerwienione oczy, jest trochę blada, ale nic jej nie jest. Poszarpaną bluzkę i stanik schowała do oddzielnej torebki plastikowej. Jako dowód, mówi. Nie chcę ich oglądać. Na samą myśl o całym zajściu źle się czuję. Całuję ją delikatnie. Nie mam ochoty spotykać się z jej rodzicami. Nie wiedziałbym, co im powiedzieć. Ale domyślili się, kim jestem. – To ten chłopak od szampana – powiedziała rodzicom Gin, tak by jakoś mogli mnie sobie skojarzyć.

– Chcieliby ci podziękować.

– Tak, wiem. Powiedz, że bardzo chętnie skorzystam z zaproszenia… Nie, powiedz, że mam jakieś sprawy na głowie, że muszę jechać do domu. Słowem, powiedz to, co sama uznasz za stosowne.

Nie mam ochoty wysłuchiwać ich podziękowań. Dziękuję. Dziękuję to słowo, które niekiedy razi. Są takie rzeczy, za które nie chcesz, by ci dziękowano. Są takie rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca.

Delikatnie staram się dać jej to do zrozumienia. Wydaje mi się, że z dobrym skutkiem. Później wracam do siebie. Paolo wyczuwa, że lepiej zostawić mnie w spokoju. Nie proponuje mi spotkań ani nie roztacza przede mną wizji łatwych pieniędzy. Nie woła mnie do telefonu, kiedy dzwonią mama i tata. W niektórych gazetach pojawiły się nawet zdjęcia i cała masa ludzi dzwoniła do mnie, żeby pogadać. By wyrazić swoją solidarność. A może po to tylko, by móc powiedzieć: – Dobrze go znałem… – Aleja nie chcę nikogo słyszeć. Chcę obejrzeć sobie program. O, właśnie. Jest dziesięć po dziewiątej. Rusza czołówka. Po zaledwie dwóch pierwszych planszach z tymi samymi napisami co zawsze, niespodzianka. Po imionach i nazwiskach trzech dotychczasowych realizatorów nie ma już ani śladu. Tancerki nie przestają tańczyć, promiennie uśmiechnięte i na pozór spokojne, mimo tego, co się stało. Zresztą co one w ogóle mają z tym wspólnego, a poza tym wiadomo… the show must go on. A już zwłaszcza ostatni odcinek. Wyobrażasz sobie, że mogliby go nie puścić. Twarde reguły rynku. Czegoś się w końcu nauczyłem. Nietrudno jest zrozumieć, z czego zrobiony jest lej. Ze szmalu. Napisy lecą dalej. Dziewczyny tańczą. Leci ta sama muzyka co zwykle. Publiczność się uśmiecha. Kolejna niespodzianka. Wciąż figuruję w zespole redakcyjnym. Dzwoni mi komórka. Patrzę na numer. To Gin. Odbieram. Śmieje się. Wydaje się znacznie weselsza, jakby znów była w pełni sił.

– Widziałeś? Miałam rację. Tak myślałam, ale niczego ci nie mówiłam, to znaczy, że nie będziesz miał kłopotów. Tak się cieszę ze względu na ciebie.

Cieszy się ze względu na mnie. Ona się cieszy ze względu na mnie. Co za dziewczyna. Jest niesamowita. Zawsze udaje jej się mnie zaskoczyć. Żegnam się z nią.

– Zdzwonimy się później, po programie. – I się rozłączam. Nie będziesz miał kłopotów. A niby jakie ja mógłbym mieć kłopoty? W najgorszym wypadku mógłbym zostać oskarżony o udział w bójce. Po raz kolejny. Jedyny mój kłopot to taki, że wciąż jeszcze nie udało mi się zamknąć mojej kolekcji. Otwieram sobie piwo i dokładnie w tej samej chwili dzwoni mi komórka. Numer zastrzeżony. Powinienem go olać, a jednak, sam nie wiem dlaczego, intuicja mi podpowiada, bym odebrał, i tak też robię. Nie myliłem się. To Romani. Poznaję go po głosie.

Rzucam okiem na ekran telewizora. Rzeczywiście właśnie trwa przerwa reklamowa. Pierwsza podczas emisji, prawie zawsze wypada o dziewiątej czterdzieści pięć. Spoglądam na zegarek. Dzisiaj reklamy poszły kilka minut wcześniej. Ciekawe, kto układał harmonogram. Może przygotowali go jeszcze tamci trzej. Z pewnością nie mieli już możliwości choćby palcem kiwnąć w sprawie ewentualnych zmian. Dosyć, nie będę się nad tym więcej zastanawiał. Staram się skoncentrować i wysłuchać, co do mnie mówi. Jestem zaskoczony.

– Więc chciałem ci powiedzieć, Stefano, że bardzo mi przykro. Nie miałem pojęcia. W życiu coś podobnego nie przyszłoby mi do głowy.

Mówi dalej, opanowany jak zwykle, kulturalnie, spokojnym i miarowym głosem, głębokim. Ten głos ma w sobie coś kojącego. Słucham w milczeniu i doprawdy brak mi słów, nawet gdybym chciał coś powiedzieć. Jeszcze dwie inne dziewczyny złożyły doniesienie o takim samym incydencie, który miał miejsce wcześniej. Nie zdobyły się na odwagę, by o tym opowiedzieć, ze strachu przed utratą pracy albo co jeszcze gorsze, zwyczajnie przed ujawnieniem się. Być może nie one jedyne,

– Po tym, co zrobiłeś, Stefano, zaczynają nabierać pewności siebie. Kto wie, jak długo jeszcze mogło się to ciągnąć, może nawet trwałoby bez końca. A zatem, Stefano, czuję się winny, z powodu zaistniałej sytuacji i tego, że się w niej znalazłeś. I na dodatek jeszcze twoja dziewczyna…

Kręcę głową. Nie ma rady. Romani też już o tym wie. To pewnie Tony mu powiedział.

– A zatem proszę cię, byś przyjął moje przeprosiny i dziękuję ci, dziękuję ci naprawdę, Stefano. – Kolejne podziękowania. I to od Romaniego. Dziękuję. To samo słowo, przed którym tak się broniłem.