– Nie, sama to zrobisz, kiedy będziesz gotowa.

Zalega między nimi dziwna cisza, którą Babi nieoczekiwanie przerywa.

– Wczoraj kochałam się ze Stepem.

– Specjalnie mi to mówisz, co? Chcesz mnie zaskoczyć, zażyć, tak? – Raffaella podnosi się i przez chwilę wygląda na wytrąconą z równowagi.

– Powiedz mi prawdę, śmiało! Czego ty ode mnie chcesz, co? Powiedz mi, czego chcesz? – Sprawia wrażenie, jakby ją chciała spoliczkować, potrząsnąć nią z całej siły. Niewiele brakuje, tak niewiele. Babi podnosi wzrok i uśmiecha się do niej opanowana, pogodna.

– Czego od ciebie chcę? No co ty… Nawet nie wiem, czego chcę od samej siebie. A wobec tego sama się zastanów, skąd mogę wiedzieć, czego akurat chcę od ciebie. A poza tym i tak co mogłaś, to już mi dałaś.

Raffaella siada z powrotem na kanapie. Oddycha głęboko. Odzyskuje utracony spokój. Przez chwilę siedzą tak w milczeniu, jedna naprzeciwko drugiej. Dwie kobiety w różnym wieku, ale pod wieloma względami bardzo do siebie podobne, pod zbyt wieloma względami. I zaraz Raffaella się uśmiecha.

– Dobrze ci w tej nowej fryzurze.

– Dzięki, mamo. A jak z ojcem?

– Dobrze. Nie ma o czym mówić… wróci. Zapragnął coś udowodnić samemu sobie, ale wróci. Z dala od nas nie przeżyje. On nie stanowi dla mnie problemu. Jeśli już to raczej ty, co postanowiłaś?

– Ja? W jakiej sprawie?

– Jak to w jakiej sprawie? Powiedz mi, co mam robić. Dziś wieczór wybieram się na imprezę do De Marinich. A nuż jakieś przyjaciółki zaczną mnie podpytywać, będą ciekawe. Powiedziałaś mi, że wczoraj widziałaś się ze Stepem. I co teraz? Co postanowiłaś? Tak czy inaczej wychodzisz za mąż?

– No pewnie. A co, nie powinnam?

Raffaella oddycha głęboko, teraz jest już spokojniejsza. Wszystko się ułoży. To jedynie kwestia czasu i wszystko będzie tak idealnie, jak przedtem, a nawet lepiej.

Wnuk z ojca niewiadomego pochodzenia, ślub jak się godzi i mąż, który będzie musiał odbyć zasłużoną karę. Tak, wszystko będzie cudownie, jak dawniej. Raffaella wstaje z kanapy.

– Dobrze, w takim razie mogę już wyjść. Dzisiaj wieczorem gramy w karty. Umiesz grać w burraco?

– Nie, widziałam, jak w to grali w domu u Ortensich, ale się do nich nie przysiadłam.

– Koniecznie musisz spróbować, jest o wiele fajniejsza od gry w gina. Zabawniejsza. Któregoś dnia, jak będę miała wolną chwilę, to cię nauczę, zobaczysz, że ci się spodoba.

– Dobra.

Raffaella całuje ją i zbiera się do wyjścia.

– Mamo…

– Tak, słucham.

– Jest jeszcze jeden problem.

Raffaella wraca do salonu.

– Posłuchajmy.

– Już to przemyślałam. Tylko się nie gniewaj. Nie chcę nadawać stołom dla gości nazw po kwiatach. To zbyt banalne. Tak samo zrobiła już Stefanelli na swoim ślubie.

– Masz rację.

– Bo ja wiem, moglibyśmy się posłużyć, dajmy na to, nazwami kamieni szlachetnych. Czy to nie brzmi bardziej elegancko?

Raffaella się uśmiecha.

– Znacznie bardziej. Masz rację, świetny pomysł. Zmienimy plakat i wizytówki na stole. Gdybyśmy mieli tylko takie problemy…

Całuje ją raz jeszcze i wychodzi, cała zadowolona. Zuch dziewczyna ta moja córka. Trochę taka jak ja, zawsze potrafi uporać się z każdym problemem i znajduje optymalne rozwiązanie. Raffaella idzie do siebie do pokoju, żeby przygotować się do wyjścia. Wkrótce go opuszcza, biegiem, elegancka i wymuskana, jak zawsze. Wolałaby nie spóźnić się do De Marinich. Choć teraz gnębi ją ostatnie, wielkie zmartwienie. Dziś wieczór musi koniecznie wygrać w karty.

75

– Mamo, ja wychodzę.

– Dobrze, Gin. Tylko zadzwoń, jeśli się okaże, że wrócisz późno. Daj znać, czy będziesz na kolacji. Chciałam ci zrobić pizzę, za którą tak przepadasz.

Nawet nie słyszę, co do mnie mówi.

– Tak, dzięki mamo.

Wkładam bluzę i postanawiam wyjść, udać się gdzieś przed siebie, byle gdzie, nic sobie nie robiąc z upływającego czasu. Tylko ja sama mogę to zrozumieć. Tak bardzo pragnęłam tego wszystkiego. A teraz?

Nic, teraz nic mi już nie pozostało, mój sen przepadł. Ale czy to wszystko, czego tak pragnęłam, było w ogóle prawdą? Nie chce mi się o tym myśleć. Czuję się fatalnie. Mam tego potąd, takie sytuacje to prawdziwy koszmar, nie ma nic gorszego. Rozwodzimy się na takie tematy, kiedy patrzymy na coś z zewnątrz, kiedy słyszymy o tych wszystkich niedorzecznych sytuacjach, będących udziałem innych osób, i choć sama nie wiem dlaczego, ale jakoś nigdy nie myślimy, że też może nam się to przytrafić, a tu nagle trach! I masz, z dnia na dzień wszystko się zmienia, nagle zaczyna cię to dotyczyć, choć sama sobie tej biedy nie napytałaś. Cholera, Gin, musisz dokonać bilansu i sprawdzić, czy twoja duma to wytrzyma i na ile rzeczywiście chcesz nadal z nim być… Ale wcale nie mam ochoty robić żadnego bilansu, cholera jasna! Do dupy to wszystko! Z matematyki zawsze byłam beznadziejna. A poza tym w miłości nie ma mowy o równaniach i działaniach matematycznych! Przecież coś takiego, jak księgowy uczuć, w ogóle nie istnieje albo jeszcze gorzej – handlowiec miłości. A co, czyżby trzeba było także zapłacić podatek od szczęścia? Cholera, to bym dopiero zabuliła, gdyby to była prawda… A jednak, mimo wszystko, jak niesamowicie go wciąż pragnę… Jestem na Ponte Milvio. Zatrzymuję samochód i wysiadam. Przypominam sobie tamtą noc, nasze pocałunki, mój pierwszy raz. I potem nas tutaj, na moście… Staję pod trzecią latarnią. Widzę naszą kłódkę. Przypominam sobie, jak wrzucił klucz do Tybru. Obiecałeś, Step. Czy aż tak trudno było ci dotrzymać słowa? Zaczynam płakać. Przez chwilę żałuję, że nie mam ze sobą jakiegoś twardego narzędzia, by roztrzaskać kłódkę. Nienawidzę cię, Step!

Z powrotem wsiadam do samochodu i ruszam. Jadę przed siebie, bez celu, sama nawet nie bardzo wiem dokąd. Krążę tak przez jakiś czas. Nie mam pojęcia jak długo. Nie wiem. Wiem jedynie, że teraz spaceruję nad samym morzem. Zdana na pastwę wiatru, zapatrzona w fale, zasłuchana w kołysankę szumiącego morza. Ale jest mi tak beznadziejnie. A jeszcze do tego czuję się jak idiotka. Nie chce mi się wierzyć, to niemożliwe. Brakuje mi tego kutasa tak strasznie, brakuje mi tego wszystkiego, o czym tak marzyłam. Tak, oczywiście, wiem o tym, ktoś mógłby mi powiedzieć: „Ależ Gin, to przecież normalne. Czego się spodziewałaś? To była jego dziewczyna! Step wyjechał aż do Stanów, tak bardzo przeżywał rozstanie z nią. To normalne, że temu nie podołał i się złamał!”. Ach, tak? Co ty powiesz? Możesz sobie mówić, co chcesz… No, w takim razie wszystko wskazuje na to, że ja wcale nie jestem normalna, rozumiesz? Wcale się tak nie czuję, a przede wszystkim wisi mi to równo! Tak, tak właśnie jest. I co z tego? Dotarło to do ciebie czy nie, jedyne, co sam potrafisz, to przynosić pecha… Ach, już ja tam wiem, jestem tego więcej niż pewna…Ty od samego początku uważałeś, że to wszystko się tak właśnie skończy, prawda? Od momentu, kiedy zaczęliśmy być razem… No, a wiesz, co ci powiem paskudny, złorzeczący zawistniku, co to nic tylko rzuca na innych klątwy? Mam to wszystko gdzieś.

Bo sama jestem szalona! Jasne? Tak, jestem szalona. Oszalałam na jego punkcie, to prawda, i na punkcie tego wszystkiego, co sobie wymarzyłam. Więc też z góry ci zapowiadam, jeśli tylko cię spotkam, to rozwalę ci gębę. Albo nie, lepiej. Zważywszy, że on sam po wielokroć mi to wypominał, nie omieszkam ci teraz pokazać, co oznacza trzeci dan, tak że do końca życia popamiętasz. A poza tym nie jesteś w stanie sobie nawet wyobrazić, jak bardzo go pragnęłam.

76

Dyżurny pielęgniarz siedzi przed monitorem. To wciąż ten sam koleś. Kończy wstukiwać coś na komputerze i zaraz odwraca wzrok, patrzy, jak wchodzę. Poznaje mnie. I naraz cały sztywnieje. Po chwili rozkłada ręce, uśmiecha się półgębkiem, jakby chciał powiedzieć: „Jasne, jasne, to wprawdzie nie pora odwiedzin, ale i tak możesz wejść”.

– Dziękuję. – Chce mi się śmiać. Choć to nie w porządku. Mam też lekkie poczucie winy. I to nie tylko z tego powodu. Wiem to dobrze. Sam nie lubię zmieniać zasad, uciekając się do przemocy. Ale muszę się zobaczyć z matką. Zwłaszcza teraz, kiedy ją odzyskałem. Przemierzam korytarz w ciszy. Z pokojów po obydwu stronach korytarza dociera do mnie rzężenie i pojękiwania. Wszędzie wokół woń czystości i dezynfekujących detergentów. Ale kryje się za tym jakiś fałsz. Brodaty mężczyzna o przygaszonym spojrzeniu, ubrany w pidżamę, wychyla się na korytarz. Pod pachą ma zwinięty dziennik sportowy „Gazzetta delio Sport”, drukowany na różowym papierze. Może transfer do jego drużyny jakiegoś nowego zawodnika choć trochę by go ożywił. Kto wie. Kiedy cierpimy, to najzwyklejsze, najbanalniejsze rzeczy zyskują w naszych oczach nieoczekiwaną wartość. Wszystko staje się punktem zaczepienia dla naszej egzystencji, zaczynamy się czymś interesować i przestajemy myśleć tylko o jednym. Już ją widzę. Odpoczywa. Jej drobna twarz wydaje się jeszcze mniejsza, kiedy tak leży na tej wielkiej poduszce. Dostrzega mnie i się do mnie uśmiecha.

– Cześć, Stefano…

Biorę stojące nieopodal krzesło i siadam w nogach jej łóżka.

– No i co?

Patrzy na mnie pytająco. Wiem, o co jej chodzi.

– Nic, nie dałem rady. Przykro mi. Wszystko jej powiedziałem.

– I jak poszło?

– Pobiła mnie.

– O, nareszcie jakaś dziewczyna, która umie ci przyłożyć. Wybrałeś trudniejszą drogę. Czy ta dziewczyna jest bardzo szczególna?

Opowiadam jej, jak wygląda. Mam tu zdjęcie.

Pokazuję jej fotografię. Patrzy zainteresowana. Drobne zmarszczki pojawiają jej się na twarzy. I wtem uśmiech pełen zaskoczenia. A zaraz po nim znów skurcz bólu, który daje o sobie znać i przypomina, że gdzieś tam drzemie, w jakiejś części jej ciała, głęboko ukryty, przyczajony. Niestety.

– Muszę ci coś powiedzieć…

Ogarnia mnie niepokój. Dostrzega to.

– Nie, Stefano. To nic ważnego… To znaczy, sprawa jest ważna, ale nie masz powodu do niepokoju.

Przez chwilę się nie odzywa. Niezdecydowana, czy ma mi o tym powiedzieć, czy też nie. Wyglądamy, jakbyśmy się cofnęli do zamierzchłej przeszłości, kiedy byłem mały, a ona, ona była w świetnej formie. Robiła mi psikusy, chowała przede mną różne rzeczy, nabierała mnie, i obydwoje zanosiliśmy się śmiechem. Chce mi się płakać. Wolę o tym myśleć.

– To co, mamo, powiesz mi w końcu?

– Ja ją znam, to Ginevra.

– Znasz ją?

– Tak, masz świetny gust, a właściwie to ona pokazała, że go ma… słowem, to ona cię wybrała, a ty wpakowałeś się w takie tarapaty…

Wolę się nad tym nie zastanawiać.

– Ale skąd ją znasz? To znaczy, jak to zrobiłaś?

– Kazała mi przysiąc, że nic ci nie powiem. Jak to zrobiłam? To ona chciała mnie poznać. Ciągle spotykałam ją pod domem, stała tam i czekała. Często przychodziła. Na początku myślałam, że czeka na kogoś, kto mieszka w tej kamienicy. Potem jednak, kiedy wsiadałam w samochód i odjeżdżałam, widziałam, że ona też się zbiera.

– No i co?

– I tak pewnego dnia spotkałam ją w supermarkecie i wpadłyśmy na siebie. Nie wiem, czy to był tylko czysty przypadek. Zaprzyjaźniłyśmy się… Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać… – Krztusi się. Źle się czuje. Za dużo ją to wszystko kosztuje. Łaknie tlenu, życia, czegoś jeszcze… ale niczego takiego w powietrzu nie ma. Po chwili patrzy na mnie, a w jej oczach pełnych miłości, słodyczy czai się krzyk. Ej, co robisz? Dlaczego tak na mnie patrzysz? To ja, twoja mama! Nie wolno ci się nade mną litować. Toteż znów się zachowuję jak na syna przystało, znów jestem tym samym egoistą, niedojrzałym chłopakiem, słowem, tym wszystkim, czego ona ode mnie oczekuje.

– No to wreszcie opowiesz mi wszystko jak należy?

– Tak. Zaprzyjaźniłyśmy się, sama nie wiem jak, ale zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać… Ona nie wiedziała, że widziałam ją już wcześniej pod domem. No, choć w sumie, to nie jestem tego wcale taka pewna. Faktem jest, że trochę jej o sobie opowiedziałam, o tacie też, o Paolu, o tobie…

– Co jej o mnie opowiedziałaś?

– O tobie?

– No, o mnie, a o kim niby innym?

– Że cię kocham, że mi ciebie brakowało, że wyjechałeś, że masz wrócić… wyglądała na bardzo zainteresowaną naszymi sprawami. I zawsze się dopytywała, czy przypadkiem nie dzwoniłeś… czy są od ciebie jakieś wiadomości.

– A ty?

– A cóż ja mogłam powiedzieć? Nigdy nic o tobie nie wiedziałam. Potem się dowiedziałam, kiedy dokładnie miałeś być z powrotem, bo Paolo mi powiedział, że wyjedzie po ciebie na lotnisko… I kiedy zdzwoniłyśmy się z Ginevrą…

– Zdzwoniłyście się? Ale jak to, gadałyście też przez telefon?

– Tak, wymieniłyśmy się numerami. Ale wybacz, co w tym takiego dziwnego? W jakimś sensie byłyśmy dla siebie jak przyjaciółki.

W ogóle nie mogę w to uwierzyć. Przedziwne. Wszystko wydaje mi się takie dziwne.

– No i?

– Co?

– Nic, powiedziałam jej o tym.