– Wyobrażam sobie. Dobrze zrobiłeś, że wyjechałeś. Tutaj wszystko było takie ciężkie. – A oto i nasze piwo. Unosimy je. Już wiemy, za co wzniesiemy toast.

– Za niego… – Mówię to ściszonym głosem. A ona mi przytakuje. W jej oczach czai się miłość, wspomnienia, przeszłość. Ale jesteśmy tu i teraz. Butelki gwałtownie uderzają jedna o drugą. Po chwili wlewam w siebie schłodzoną zawartość, prawdziwa rozkosz dla podniebienia. Tak bym chciał nic tylko pić i pić, ale w połowie przerywam i biorę oddech. Stawiam butelkę buda na stole. – Dobre. – Sięgam do kieszeni kurtki. Ale Pallina jest ode mnie szybsza. Wyciąga paczkę marlboro light z jasnozielonej koszuli z wojskowymi rękawkami i kieszeniami na suwak. Wyjmuje sobie jednego i podaje mi paczkę. Częstuję się i uświadamiam sobie, że brakuje papierosa odwróconego filtrem do dołu. Tego od życzenia. Koniec z marzeniami? Ogarnia mnie smutek. Zamykam paczkę i jej zwracam. Wkładam sobie papierosa do ust. Od razu wystawia w moją stronę rękę z zapalniczką, mało tego, wręcz nalega, by mi go podpalić. Ma zimne dłonie, ale jest uśmiechnięta. – Czy wiesz, że od tamtej pory nie byłam z żadnym mężczyzną. – Biorę macha, zaciągam się mocno, zawiesisty dym wypełnia mi całe płuca.

– Mężczyzną? Chłopakiem! – Próbuję zbagatelizować całą sprawę.

– Dobra, słowem, na jedno wychodzi. – Może to przez piwo, papierosy, natłok zdarzeń, cały ten syf wokół nas. Śmiejemy się. I wszystko staje się takie jak dawniej, nieskomplikowane. Opowiadamy sobie o wszystkim, co popadnie, wspomnienia, nowiny dotyczące nas samych oraz innych. Bzdety. Te same, co zwykle bzdety. Ale jest nam dobrze. Przekazuje mi rzymskie aktualności. – Ej, no weź, tamta, pamiętasz ją, nie? Nie wiesz nawet, jak teraz wygląda!

– Bosko?

– To babsko. – Śmiech.

– Za to Frullina znowu zapuszkowali.

– Nie, przysięgnij!

– Tak, wdał się w bójkę z Papero, bo ten związał się z jego kobietą, więc tamten na niego doniósł.

– Wierzyć się nie chce, że też ludzie za grosz sumienia już nie mają.

– Tak było, przysięgam.

Zanosimy się śmiechem.

– Bracia Bostoni otworzyli pizzerię.

– Gdzie?

– We Flarninio.

– I jak?

– Fajnie, możesz tam spotkać wszystkich po trochu, ale też kupę nowych ludzi. Naprawdę w dechę, a poza tym nie jest drogo. Za to Giovanni Smanella wciąż jeszcze nie zrobił matury.

– Nie, w życiu w to nie uwierzę, co mu się rzuciło na mózg?

– Bo ja wiem, weź sobie tylko pomyśl, że zeszłej zimy chciał mnie poderwać.

– No co ty… Co za kawał fiuta!

Odżywają stare, dobre czasy. Pallina przygląda mi się zmartwiona.

– Ależ nie, to było miłe. Zaprzyjaźniliśmy się, dotrzymywał mi towarzystwa. Często opowiadał mi o Pollo.

– I co z tego! – Milknę.

– Kurwa, Step… – Pallina pociąga długi łyk piwa. – Nic a nic się nie zmieniłeś!

Jestem cały spięty, ale zaraz sobie odpuszczam. A co tam, zwisa mi to. Nic takiego złego się nie stało. W gruncie rzeczy życie toczy się dalej.

– Zmieniłem – mówię z uśmiechem.

– Ech, całe szczęście, wobec tego wolno poruszać także i inne tematy? – Uśmiecha się i przybiera ten swój niezapomniany, chytry wyraz twarzy.

– Ała… – Najwyraźniej moja mina mówi sama za siebie. – I masz ci, drażliwa kwestia. Oho, sam się o to prosiłeś. – Pociąga ostatni łyk piwa, ale już po chwili wygląda jak rasowa kobieta. – A więc… rozmawiałeś z nią jakoś? Od kiedy nie masz z nią kontaktu? Czy próbowałeś do niej stamtąd dzwonić?

Zupełnie jak automat, jakby się nie mogła zatrzymać.

– Ej, wyluzuj, kurwa. To chyba nie przesłuchanie, a ty nie jesteś jednym z gliniarzy, którzy mnie przyskrzynili! – Staram się nie okazywać, że ta cała rozmowa cokolwiek mnie kosztuje. Ale nie wiem, czy mi się to uda. – Nie, wcale się z nią nie kontaktowałem.

– Wcale?

– Wcale.

– Przysięgnij!

– Przysięgam.

– I tak ci nie wierzę.

– Cholera jasna. Myślisz, że ci kłamię? Wobec tego, kontaktowałem się z nią.

– Nie, no dobra, wierzę ci. Za to ja ją spotkałam.

Po czym robi pauzę. Długą. Zbyt długą. Wcale się nie odzywa. Robi to specjalnie. Patrzy na mnie i się uśmiecha. Chce, żebym to ja coś powiedział. Wciąż czeka, przegina. Ale dlaczego? Do dupy. Świnia. Nie wytrzymuję.

– No weź, Pallina, śmiało. Wyrzuć to z siebie. Opowiadaj.

– Wyglądała bardzo ładnie jak zwykle, ale…

– Ale?

– Była jakaś inna. Sama nie wiem, jak ci to powiedzieć. O właśnie, zmieniła się.

– A tam, co do tego, to nie miałem najmniejszych wątpliwości, wszyscy się zmieniliśmy.

– Tak, wiem… Ale ona… Zmieniła się w taki sposób… Bo ja wiem, o właśnie, w całkiem inny sposób.

– Powtarzasz się! Ale co ma znaczyć ten „całkiem inny sposób"?

– Słuchaj, sama nie wiem. Jest jakaś inna, i już. Mówię ci, jak jest, inaczej nie potrafię. Albo wiesz, o co mi chodzi, albo, żeby to pojąć, musisz ją zobaczyć na własne oczy.

– Wielkie dzięki. I zaraz, sam nie bardzo wiem jak, ale zadaję jej pytanie. Przychodzi i to naturalnie. Pomyślałem o tym, ale nie chciałem wypowiadać tego na głos. A jednak i tak mi się wymsknęło, i oto proszę, mówię to wbrew własnej woli, jakbym nie ja sam je zadawał.

– Ale… czy była sama?

– Tak. A wiesz, dokąd się wybierała? Na zakupy.

Chce mi się śmiać. Pamiętam ją, wyobrażam sobie i nagle ona sama staje mi przed oczami. Babi. – Poczekaj tutaj. Tylko się stąd nie ruszaj. Step, nigdzie nie znikaj jak zwykle. Nie, poważnie, nigdzie nie chodź, bo masz mi doradzić… – Zostawia mnie przed witryną. Wchodzi, rozgląda się, wybiera, po czym mnie woła. – Popatrz, zdecydowałam, wezmę to. Podoba ci się? – Ale i tak nie zostawia mi nawet czasu na odpowiedź. Rozmyśla się, zmienia fason. Mierzy kolejną rzecz, dobrze jej w niej. Teraz znowu wydaje się zdecydowana. Przechadza się jak na wybiegu, po czym patrzy na mnie: – I co?… Ej, a co ty na to?

– Wydaje mi się, że jest ci w tym świetnie.

Przegląda się w lustrze. Ale dopatruje się, że jednak jest coś nie tak, ona jedna wie, co to takiego.

– Przepraszam, ale chcę się jeszcze trochę zastanowić. Wreszcie wychodzi ze sklepu i mnie obejmuje.

– Nie, nie, postanowiłam, że nie. Za drogie.

Jest cała szczęśliwa, bo bez względu na wszystko podjęła słuszną decyzję. W końcu i tak kilka dni później dostawała to ode mnie w prezencie. Bawiło ją to. Przerodziło się to w grę. Jeszcze jedną grę. Babi, dlaczego odechciało ci się grać? Ale nie nadążam ze znalezieniem odpowiedzi.

– Oj, ale wiesz, że nie jest już z tamtym?

– Nie, nie wiem. Skąd niby miałbym wiedzieć? Przecież ci powiedziałem, że wcale się z nią nie kontaktowałem. Że niby co, mam swoje tajne wtyczki?

– Myślę, że nie jest teraz z nikim związana. – Mówi to specjalnie, uśmiechnięta, przekonana, że się ucieszę. Nie wiem, co takiego sobie myśli i nie chcę się nad tym zastanawiać. – A tam, Babi mnie nie obchodzi.

Słysząc moją odpowiedź, przybiera pełen niedowierzania wyraz twarzy. – Co takiego?

– Nie obchodzi mnie. Poważnie. Skądinąd ktoś kiedyś powiedział, że jeśli sobie poradzisz w Nowym Jorku, to wszędzie indziej też. A ja, jak sądzę, sobie poradziłem.

– Rozumiem. Nie ktoś, tylko wziąłeś to z Coś się zmieniło. Dobra, wierzę ci. – Uśmiecha się, unosi brew. Pociągam jeszcze jeden łyk piwa.

– Słuchaj, naprawdę mnie nie obchodzi.

– Sorry, ale po co mi to powtarzasz.

Zaczyna dzwonić komórka. Ale dzwonek nie brzmi normalnie. Brzmi jak dzwonek polifoniczny, tyle że niemelodyjny, burczący, brzydki. Jakiś chłopak siedzący przy stole nieopodal naszego, wyciąga telefon z kieszeni i przykłada go do ucha. Ale to nie jego. Nie przerywa rozmowy z dziewczyną, którą ma naprzeciwko, jest lekko zarumieniony. Nie wiadomo, kto taki mógł do niego dzwonić. Dziewczyna udaje, że nic się nie stało. Komórka nie przestaje dzwonić. Dzwonek nie odpuszcza, robi się jeszcze donośniejszy. Gruby facet wyciąga maciupeńki telefon z kieszeni koszuli i patrzy na niego. Widzi nie najlepiej i przykłada go sobie do samego ucha. Nie, jego też nie. Bierze zamach, jakby chciał nim rzucić o stół. – Zawracanie dupy z tymi komórkami.

– Ja swoją zostawiłam w domu – mówi Pallina – dlatego to na pewno nie moja. Czasami, kiedy mi się odechciewa, to ją wyłączam, ale dzisiaj wieczorem po prostu o niej zapomniałam. – Dzwonek nie daje za wygraną.

– Słuchaj, coś mi się wydaje, że to twoja. – Wychylam ostatni łyk piwa, niewiele brakuje, żebym się nim udławił. Kurwa, to prawda, w ogóle o tym nie pomyślałem. Wyciągam ją z kieszeni. To ona. Teraz dzwoni jeszcze głośniej. To Paolo musiał wybrać taki sygnał. Ludzie się na mnie gapią. Pallina też. Próbuję się usprawiedliwić. – Paolo podarował mi ją dziś wieczór. – Pallina przytakuje.

– Halo. – No tak, to moja jak nic.

– Całe szczęście, myślałam, że jesteś na dyskotece. Nie słyszałeś, że dzwoni? – Ładny kobiecy głos, który pod koniec przechodzi w śmiech. – Zastanawiasz się pewnie, kto taki może mieć numer do ciebie na komórkę. Twój brat wszystko mi wytłumaczył. Mam tylko nadzieję, że ja go zainaugurowałam. To ja, Eva.

Przez chwilę nic nie mówię. Eva? Ależ oczywiście… Eva, stewardesa. Eva, która mi serwuje piwo za piwem, Eva, która hasa tu i tam, po całym samolocie. Eva – gnocca, smaczny kąsek. I oto dlaczego warto mieć brata. I komórkę.

– To co… Jesteś tam?

– Jakżeby inaczej.

– Dotarło do ciebie, kim jestem, czy na serio rzeczywiście udało ci się mnie zapomnieć?

– Jakże mógłbym zapomnieć… – Ciśnie mi się na usta: Eva – gnocca, ale sam się orientuję, że to nie jest właściwy moment. – Eva. Myślałem tylko, że komórka nie działa. Jak na razie nikt jeszcze do mnie nie dzwonił.

– A ilu to dziewczynom zdążyłeś dać swój numer?

Już lekko zazdrosna. Śmieję się. – Żadnej…

– Gdzie jesteś?

– Tutaj, razem z jedną moją przyjaciółką. Cisza po drugiej stronie. – Gdzie tutaj?

– To tu, to tam…

Komórka ma do siebie jedną dziwną rzecz, a mianowicie że możesz być wszędzie i nigdzie zarazem.

– I jaka jest ta twoja przyjaciółka?

– Jak to przyjaciółka.

– A co twoja przyjaciółka na to, że tak długo wisisz na telefonie? Pallina się rozgląda i wita z przyjaciółmi, którzy dopiero co weszli.

– Nic na to. Już ci powiedziałem. To przyjaciółka. – Słyszę, że robi jej się raźniej.

– Posłuchaj, jeśli chcesz, możemy się gdzieś spotkać. Może wybierzemy się na przejażdżkę.

– Jest jeden problem.

– Twoja przyjaciółka?

– Nie, mój motor. Jestem na motorze.

– Aha, to rzeczywiście problem.

– Boisz się?

– Nie boję, a powinnam?

– Nie. – Podoba mi się ta dziewczyna.

– Problem polega na tym, że nie mogę na nim jeździć. Mam zakaz, w związku z ubezpieczeniem w liniach lotniczych.

Sam nie wiem, czy mam jej wierzyć. Ale to bez znaczenia.

– Jasne, jeśli zaliczysz lot na motorze, to ci nie zapłacą.

– Dlaczego właściwie nie miałbyś do mnie wpaść? Jestem w hotelu Villa Borghese.

Pallina patrzy na mnie i robi ruch ręką, jakby chciała powiedzieć: „Oho, co tyle gadasz?".

– I potem weźmiemy taksówkę? A może twoje ubezpieczenie tego także nie obejmuje?

Eva się śmieje. – Potem sami zobaczymy.

Rozłączam się.

– Całe szczęście. Dyskusja z kobietą?

– Ciekawska się zrobiłaś, co? Wstaję i biorę rachunek.

– Co robisz, idziesz sobie?

– Tak, ale zapłacę.

Pallina jest trochę zawiedziona. – Czy spotkamy się jakoś w tych dniach, czy też znów wyruszasz w świat?

– Nie, zostaję.

– Daj mi swój numer telefonu, to jakoś cię namierzę.

– Nie znam go na pamięć.

Spogląda na mnie, ma taką śmieszną buzię. Przechyla ją na jedną stronę. I wpatruje się we mnie. Jest teraz ładniejsza, bardziej kobieca. I taka mi droga. Ale nic się nie da zrobić. I tak mi nie wierzy.

– No to wobec tego wyślę ci sygnał. Albo dzwoń do domu, tam mnie złapiesz, zatrzymałem się u brata, numer ma wciąż ten sam.

Robi się spokojniejsza. Wstaje i całuje mnie na pożegnanie. – Cześć, Step. Dobrze, że wróciłeś. – I przyłącza się do przyjaciół.

8

Motocykl odpala od razu. Silnik z łatwością odzyskał dawną moc. Jedynka, dwójka, trójka. W okamgnieniu jestem pod wiaduktem na corso Francia. Mam pewien pomysł i zawracam. Takiej jak Evie ma szansę się to spodobać. A przede wszystkim sam mam na to ochotę. Pięć minut później. Corso Francia, piazza Euclide, viale Parioli. Skupisko restauracji i samochodów ustawionych w dwóch szeregach. Eleganccy pseudoparkingowi, najprawdopodobniej Polacy dukający po włosku. Jakaś kobieta, cokolwiek nieudolna, sili się na manewr, chcąc prawidłowo zaparkować. A w każdym razie jej się tak wydaje. W rzeczywistości zablokowała cały zakręt. Chłopaki i dziewczyny wystający pod Dukiem utrudniają przejazd. Zjeżdżam szybko w boczną uliczkę, klucząc między samochodami, odpieram pokusę, żeby stamtąd zawrócić i docieram na piazza Ungheria. W prawo, a potem cały czas prosto aż do samego zoo. W głębi ulicy w lewo, a potem znów w prawo. Hotel Villa Borghese. Parkuję motor, zsiadam i zabieram ze sobą reklamówkę. – Dobry wieczór. – Kurwa, nie pomyślałem o tym. Nie wiem, jak ma na nazwisko. – Dobry wieczór… – Zaczynam od nowa. Kto wie, skąd mogę spodziewać się inspiracji. Portier, mężczyzna około sześćdziesiątki, misiowaty i sympatyczny, postanawia przyjść mi z pomocą.