Tuż po dziewiątej Dory sięgnęła po termos i włączyła radio. Ktoś śpiewał o miłości, która przetrwa wieki. Dory zmieniła stację. Natrafiła na Willie Nelsona. Dory uśmiechnęła się. Griff ubóstwiał tego nieco już przebrzmiałego, hałaśliwego wokalistę. Miał wszystkie jego płyty i kasety; potrafił siedzieć i słuchać go w zachwycie całymi godzinami. Mówił, że Willie działa uspokajająco – nawet na zwierzęta. Pewnie postara się, by jego nagrania rozbrzmiewały w nowej klinice.
O wpół do dwunastej Dory wjechała na przydzielone jej miejsce na Parkingu. W pobliżu krążyły Sylvia i Lily (z wózeczkiem dziecinnym) w towarzystwie Duke’a, dozorcy domu, który trochę za bardzo kleił się do Sylvii. Lily uśmiechnęła się radośnie i uściskała Dory. „O Boże! – pomyślała Dory – Już prawie południe, a Sylvia wygląda, jakby dopiero co wstała z łóżka!” Wyraz jej twarzy dobitnie świadczył, co tam robiła. Tylko z kim: Johnem… czy może z Duke’em?
– Od dawna już tu jesteście? – spytała.
– Ach, kochanie! Całe wieki. O ósmej byli tu faceci od telefonu. O wpół do dziesiątej zainstalowali wam zmywarkę i suszarkę. Zadzwonili z firmy przewozowej, że będą tu o drugiej. Przed chwilą dostarczono lodówkę. Już podłączona i działa.
Dory spojrzała pytająco na Lily.
– Ja dopiero przyszłam! – odparła. – Mały Rick spał długo. Potem musiałam go wykąpać i nakarmić. Później znowu zachciało mu się jeść. Ale teraz już jestem i chętnie ci w czymś pomogę, o ile mały Rick będzie grzeczny.
Duke uśmiechnął się, dziarskim krokiem podszedł do samochodu i zaoferował swą pomoc przy noszeniu ciężkich pak.
– Widziałaś kiedyś takie muskuły?! – szepnęła Sylvia.
– Nie przypominam sobie – odparła Dory i pochyliła się, by wyjąć z wozu jakieś pudło.
– Postarałam się o kawę, a Lily przyniosła jagodzianki domowej roboty – poinformowała ją Sylvia.
– A gdzie Griff? – zapytała Dory.
– Jest w McLean, leczy konie senatora. John pojechał razem z nim. Zobaczysz go późnym wieczorem albo jutro, jeśli będą musieli zostać na noc. Wiem, że czujesz się zaskoczona, ale lepiej przygotuj się od razu na podobne niespodzianki. Jakoś się zaadaptujesz. – Widać było od razu, że Sylvia zaadaptowała się doskonale. Ciekawe tylko, czy John wiedział, do jakiego stopnia?
– Przyzwyczaisz się, Dory – powiedziała łagodnie Lily. – Gdybyś się jeszcze postarała o takie cudo jak mały Rick, prawie byś nie dostrzegała nieobecności Griffa.
Cała radość uszła z Dory. Tak czekała na spotkanie z Griffem, a jeśli wierzyć Sylvii, pewnie zobaczy go dopiero jutro! Będzie musiała spędzić samotnie pierwszą noc w ich domu. Nikt jej nie przeniesie przez próg! Griff by to zrobił, była tego pewna. Lubił takie romantyczne gesty.
– Cholera! – mruknęła pod nosem. Oczy Lily natychmiast pobiegły w stronę synka: czy usłyszał to brzydkie słowo?! Zmarszczyła brwi z dezaprobatą. Dory skrzywiła się: odtąd będzie musiała uważać na swój słownik!
– Może weźmiemy się za te jagodzianki, żeby przybyło nam parę kilo? Lily zużywa tony masła, jak się weźmie do pieczenia! – pożaliła się Sylvia. – Duke pewnie będzie taki dobry i pozwoli zagrzać kawę u siebie. Nie masz jeszcze żadnych naczyń, Dory. Już ja to zorganizuję. Idźcie przodem, a ja przyniosę kawę, jak tylko będzie gotowa.
Zanim Dory mogła wyrazić zgodę lub zaprotestować, Lily już ją wyminęła ze swym wózkiem. Duke wykonał trzy rundy i w kombi nic już nie pozostało oprócz rzeczy osobistych Dory. Męska krzepa miała z pewnością swoje zalety! Dory mimo woli zastanowiła się, czy Duke jest równie sprawny w łóżku? Sądząc z wyrazu twarzy Sylvii, uśmiechniętej jak kot z Cheshire, i tam spisywał się na medal. Sylvia zawsze wybierała towar w najlepszym gatunku. „Ciekawe, czy Griff orientuje się w sytuacji” – pomyślała Dory, idąc za Lily z dwiema ciężkimi walizkami. Przenikliwy głosik Sylvii i pseudoteksaski żargon Duke’a świdrowały jej w uszach. Tak bardzo chciała zobaczyć Griffa! Nie potrzebowała Lily z jej dzieciakiem ani Sylvii z garderobą od Saksa i manierami ulicznego wycierucha!
Gdy weszły do mieszkania, Lily zaczęła wyjmować jagodzianki zapakowane w pergamin, plastikową torbę, a na dodatek w metalową folię. Rozłożyła papierowe serwetki w barwną kratkę i ustawiła papierowe talerzyki na jednej z pak. Dory zaciskała zęby, żeby nie kazać jej się wynieść. Nagle zadzwonił telefon, zagłuszony płaczem małego Ricka. Lily próbowała uciszyć dziecko, a Dory wytężała słuch, by usłyszeć, co mówi Griff.
– Kochanie, jak to dobrze, że się odezwałeś! Dopiero co przyjechałam i Sylvia powiedziała mi… Sylvia powiedziała… kiedy wrócisz, Griff? – Dory omal się nie rozpłakała.
– Dopiero jutro. Dzwonię tylko po to, żebyś wiedziała, że o tobie myślę i nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Masz okazję zacząć urządzanie domu: nie będę ci się plątał pod nogami.
– Co powiedziałeś, Griff? Nie słyszę cię, bo hałasuje tu dziecko! – Rzuciła Lily mordercze spojrzenie, ale ona nawet tego nie zauważyła. Im bardziej uspakajała synka, tym donośniej płakał.
– Ma chłopak zdrowe płuca – zaśmiał się Griff.
– Co takiego? Mów głośniej, nic nie słyszę!
– Nieważne, kochanie. Pogadamy jutro. No to do jutra, najmilsza!
– Niech to szlag trafi! Lily, to był Griff! Nie mogłaś uciszyć swojego dzieciaka? W ogóle nie słyszałam, co do mnie mówił! – jęknęła Dory. Miała ochotę wrzeszczeć i wierzgać jak mały Rick. Zamiast tego siadła pod ścianą i zaczęła jeść jagodzianki. Lily najwyraźniej czekała na komplementy. Ostre słowa Dory na temat dziecka widocznie w ogóle do niej nie dotarły.
– Dobre. Całkiem dobre – mruknęła Dory. Gdy Lily zrobiła zawiedzioną minę, dodała. – Pyszne. Bardzo się przy nich napracowałaś? Można je upiec w mikrofalówce?
– Naprawdę ci smakują? Upiekłam wczoraj specjalnie na twój przyjazd. Starczy i dla Griffa. Nie będziesz miała kłopotu z jutrzejszym śniadaniem.
Uwagę Dory odwróciła Sylvia, która wkroczyła do kuchni na swych ogromnych obcasach. Obcisły, cytrynowo-zielony kombinezon z jedwabiu przylegał do niej tak, jakby został wymalowany prosto na skórze. Szyję zdobiły trzy sznurki prawdziwych pereł. Dory dałaby nie wiadomo co za to, żeby mieć choćby jeden z nich. Perły warte były co najmniej cztery tysiące dolarów, a reszta stroju jakieś trzysta. Ciekawe, ile John płaci za swoje ubrania.
– Macie kawę, dziewuszki! Gorąca, aż parzy! Chętnie bym została dłużej i pogadała z wami, ale mam zamówionego fryzjera, a potem pedicure. Zadzwonię do ciebie jutro, Dory, dowiem się, jak sprawy stoją.
– Przecież byłaś u fryzjera dwa dni temu! – powiedziała z wyrzutem Lily.
– Złotko, nie mam zamiaru wyglądać jak czupiradło albo stara baba! Tobie też by nie zaszkodziło, gdybyś o siebie bardziej zadbała! Przydałaby ci się płukanka… I czy nie czas już odstawić tego dzieciaka od piersi? Robisz się coraz grubsza. Musisz wziąć się za swoją figurę!
– Po co? Rickowi to nie przeszkadza. Zajmę się tym, gdy dziecko trochę podrośnie. Teraz chcę cieszyć się nim bez przerwy i karmić go, jak długo będę mogła.
– Jesteś głupia – orzekła krótko Sylvia. – Lubię cię, Lily, ale jesteś prawdziwą kurą domową! No cóż, muszą być i takie! – Sylvia pomachała im ręką i wyszła. Jej obcasy głośno stukały na kamiennych płytkach dróżki.
– Założę się, że przespała się z tym… tym… kowbojem! – syknęła Lily przez zaciśnięte wargi. – Jak można coś podobnego robić?!
– Nic trudnego: wystarczy zdjąć ubranie i wejść do łóżka. Czy nie tak właśnie dorobiłaś się małego Ricka? – odparła ostro Dory i natychmiast pożałowała swych słów, gdyż oczy Lily napełniły się łzami. – Słuchaj, to jej sprawa, nie nasza. No, przepraszam. Zapomnijmy o tym. Może wróć z dzieckiem do domu? Dam sobie radę i chętnie pobędę sama. Też jestem bardzo zmęczona.
– Rick powiedział, żebym tu została i pomogła ci! – zaoponowała Lily. – Będzie na mnie zły, jak tego nie zrobię!
Dory straciła resztę cierpliwości.
– Więc mu o tym nie mów! Dziecko jest wyraźnie śpiące. Zmykaj teraz, a ja doskonale dam sobie radę! Dziękuję, że upiekłaś specjalnie dla mnie jagodzianki. Chętnie wezmę od ciebie przepis, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Twarz Lily rozjaśniła się.
– Jak tylko wrócę do domu, podyktuję ci go przez telefon! Naprawdę nie mogę ci pomóc?
– Naprawdę. No, zmykaj! – odparła Dory macierzyńskim tonem. Gdy tylko Lily z dzieckiem zniknęła jej z oczu, Dory zaryglowała drzwi odetchnęła z ulgą. Wreszcie może teraz szlochać, wrzeszczeć, a nawet i tupać nogami! Zamiast tego jednak zaczęła grzebać w jednym z pudeł i wyciągnęła jedwabistą, cieplutką, pikowaną kołdrę. Poszła na górę do sypialni, rozłożyła ją przed kominkiem i wyciągnęła się na niej. Zdąży się zdrzemnąć przed przybyciem pracowników firmy przewozowej. Łzy wisiały jej jeszcze na rzęsach, gdy zamknęła oczy i zasnęła.
Miała wrażenie, że w tej samej chwili odezwał się telefon. Pomyślała, że to dzwoni Griff, i zataczając się, podeszła do aparatu.
– Halo! – powiedziała sennym głosem.
– To ja, Lily. Właśnie wróciłam do domu i dzwonię do ciebie, jak ci obiecałam, w sprawie tego przepisu na jagodzianki. Masz coś do pisania?
– Jasne – skłamała Dory. – „Rany boskie!” – jęknęła w duchu, wznosząc oczy ku niebu. Słuchała cierpliwie, gdy Lily wyliczała wszystkie składniki i proporcje. – Bardzo ci dziękuję – bąknęła przez zaciśnięte zęby.
O spaniu nie było już mowy. Lepiej przebrać się i wziąć się do roboty. Może Griff zmieni zdanie i mimo wszystko zjawi się dziś wieczorem? Gdyby przewoźnicy ustawili na właściwych miejscach łóżko i resztę mebli, mogłaby zabrać się na dobre do rozpakowywania pudeł.
Dopiero późnym popołudniem Dory uświadomiła sobie, że jest głodna. Rozejrzała się dokoła, by ocenić swoje dzieło. Była z siebie zadowolona. Zaczynało to jakoś po ludzku wyglądać. Jutro zawieszą jej zasłony i powinni dostarczyć fotel, który kupiła jako niespodziankę dla Griffa. Pokryty ciemno-śliwkowym welurem, stanowił idealny akcent kolorystyczny: dzięki niemu gabinet Griffa nie tylko stanie się atrakcyjnym pomieszczeniem, ale będzie się w nim można odprężyć. Dory uśmiechnęła się. Już sobie wyobrażała, jak Griff zdziwi się i ucieszy. Zapyta: „Skąd wiedziałaś, że o tym właśnie marzyłem?” A ona mu odpowie: „Bo mamy podobne upodobania i potrafię czytać w twoich myślach”. Zaczną się całować bez końca, gorąco, do zawrotu głowy. Potem pójdą do łóżka I jak zawsze cały świat zniknie im z oczu…
Wyprowadziła kombi z parkingu i skierowała się w stroną Jefferson Davis Parkway. Dojechała do Fern Terrace i znajdującego się tam „Tramwaju Olliego”. Był to rzeczywiście dawny tramwaj zamieniony w bar na kółkach. Ollie serwował najlepsze na całym wschodnim wybrzeżu hot dogi z chili. Tak przynajmniej głosiła wywieszka. Dory doszła do wniosku, że to święta prawda, gdy zjadła dwa hot dogi na ostro, podane z ociekającymi tłuszczem frytkami po francusku. – Ollie – powiedziała, płacąc rachunek – jesteś chlubą rodu ludzkiego! To najlepsze hot dogi, jakie w życiu jadłam!
Ollie odrzucił głową do tyłu i zaśmiał się. Jego miękkie jak u dziecka włosy z trudem maskowały łysiną. Śmiech miał tak zaraźliwy, że Dory mu zawtórowała.
– Cały sekret polega na tym, żeby podawać tylko to, co się reklamuje. Przy każdym wzbogaceniu menu zaczynają się kłopoty. Frytkom wiele brakuje do doskonałości, ale je podają, ponieważ domagają się ich dzieci. Zdążyła pani na ostatnią chwilę: właśnie miałem zamykać. Dobry był dziś dzień. Przyszło dwóch senatorów, a dowódca marynarki wojennej przysłał adiutanta po moje hot dogi. Pentagon to mój najlepszy klient. Albo weźmy senatora Collinsa. Zachodzi do mnie trzy razy na tydzień. Mówi, że póki będzie mógł się u mnie stołować, nawet nie pomyśli o ożenku.
Dory nadstawiła ucha.
– To ten młody przystojniak z Nowej Anglii? Kawaler i najmłodszy członek Senatu?
– Ten sam – odparł Ollie, pakując poplamiony fartuch do plastikowej torby, żeby wyprała mu go żona.
– Trzy razy w tygodniu? Naprawdę?
– Słowo daję. Wystarczy tylko zajrzeć tu koło pierwszej: Collins wsuwa trzy hot dogi, zamawia zawsze dwa korzenne piwa, frytek nie bierze do ust. Mówi, że od tłuszczu robią mu się pryszcze. A że wciąż go fotografują, woli nie mieć żadnych skaz na swojej przystojnej gębie. Pani tu od niedawna? – spytał, wkładając worek z pieniędzmi do plastikowej torby.
– Właśnie dziś przyjechałam. Będą mieszkać w jednym z domków przy Jeff Davis Parkway. Nazywam się Dory Faraday – powiedziała, podając mu rękę.
– A ja Nick Papopolous, zwany Ollie – odparł, wyciągając ku niej ręką masywną jak podkład kolejowy. – Chodźmy, odprowadzą panią do wozu. Kupa świrów się tu włóczy. – By podkreślić wagę swej wypowiedzi, wydobył potężny czarny rewolwer i zatknął go za pasek. Nie przykrył go koszulą; pewnie wolał, żeby broń była na widoku. – Mam pozwolenie – wyjaśnił, zamykając za sobą drzwi.
"Tylko Ty" отзывы
Отзывы читателей о книге "Tylko Ty". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Tylko Ty" друзьям в соцсетях.