Lily wypożyczyła z kliniki furgonetkę do przewiezienia choinek. Wracały do domu zmarznięte. Świeży zapach dwóch drzewek i pęków zielonych gałęzi wypełniał cały samochód. Mały Rick siedział grzecznie u Dory na kolanach; z buzi ciekła mu ślina na zimowy kombinezon z Kubusiem Puchatkiem. Oparł o Dory swą słodką, ciepłą główkę i zamknął oczka.

– Lily, mały Rick już śpi, a przecież to nie jego pora. Pewnie podziałało tak mroźne powietrze. – Po wielu dniach spędzonych w towarzystwie Lily i malucha Dory znała na pamięć ich rozkład dnia i utarte zwyczaje.

– Niech śpi, jeśli chce. – Lily nie odrywała oczu od drogi. – Nie ma to większego znaczenia. Rick wróci dziś późno do domu.

Dory uniosła brwi i spojrzała ze zdumieniem na przyjaciółkę. Co zaszło od chwili, gdy opuściły „choinkową farmę”? Dlaczego Lily jest taka przygnębiona? A może taka mina oznacza gniew?

– Wyobrażam sobie, jaka jesteś niezadowolona, kiedy Rick zostaje dłużej w klinice.

– Niezadowolona? Raczej rozczarowana. Dory zaskoczona była tonem Lily.

– No więc… czujesz się rozczarowana?

Lily przygryzła usta. Mocne rumieńce na wychłostanych wiatrem policzkach podkreślały jeszcze ciepły brąz jej włosów.

– Jestem rozczarowana. I mam do tego wiele powodów. – Powiedziała to cicho. Czy to możliwe, by w raju Lily zdarzały się jakieś kłopoty? Dory nie pragnęła wcale usłyszeć, że nawet Lily nie jest bezpieczna. Ni z tego, ni z owego Lily spytała: – Widziałaś już tę nową recepcjonistkę? Miałam zamiar zanieść ciasto kawowe i udekorować klinikę na Boże Narodzenie. Wiesz, stworzyć taki świąteczny nastrój w poczekalni. U pediatry, do którego chodzę z małym Rickiem, wiszą wszędzie słodkie aniołki z zamszu! Ciekawe, kto je zrobił; pewnie jego żona.

Dory nie bardzo wiedziała, do czego Lily zmierza. Czy chciała pomówić z nią o Ginny, nowej recepcjonistce? A może tylko o świątecznej dekoracji wnętrz?

– Jeśli chcesz, kupimy papierowe ozdoby i pomogę ci rozwiesić je w klinice. Wybierzemy porę, gdy odbywa się operacja. Wtedy w poczekalni będzie pusto.

Lily skinęła głową, nie odrywając oczu od drogi.

– No więc widziałaś tę nową pracownicę?

– Nie, ale rozmawiałam z nią przez telefon. Wydaje się bardzo miła… takie przynajmniej odniosłam wrażenie – dodała, widząc, że rysy Lily tężeją.

– Kiedy się urodziło dziecko, Rick obiecał mi, że nie będzie pracował po godzinach – żaliła się Lily. – Sama słyszałam, jak uprzedzał o tym Griffa i Johna. A w tym tygodniu już drugi raz zostaje dłużej.

– Chcesz, żebym szepnęła słówko Griffowi? Może obaj z Johnem nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne są dla was wspólne wieczory?

– Nie, Dory, nic mu nie mów. Nie chcę… nie chcę, by Rick się dowiedział, że tak się rozklejam tylko dlatego, że czasem później wraca. – Usta Lily zacisnęły się mocno, jakby usiłowała powstrzymać słowa wyrywające się jej. – Wiesz? – powiedziała z wymuszoną wesołością – tu właśnie sprzedają najlepszy jabłecznik. Pamiętasz pewnie: podałam go w Dniu Dziękczynienia i wszyscy byli zachwyceni. Zatrzymajmy się!

– Przepadam za jabłecznikiem. Poczekam w wozie z dzieckiem. Podczas gdy Lily kupowała jabłecznik, Dory tuliła małego Ricka.

Ułożyła go tak, żeby mu było wygodniej. Jaki ciepły i mięciutki! Z Lily działo się coś niedobrego. Chyba zbyt się we wszystko angażowała. Bywały chwile (takie jak dziś), kiedy jej entuzjazm do gotowania, dekorowania domu i innych obowiązków rodzinnych graniczył z obsesją. Lily zaharowywała się, jakby chciała w ten sposób przekonać siebie samą, że wszystko jest w najlepszym porządku. A może chciała wmówić to Dory? Biedna Lily – taka bezbronna. Czy można tak całkiem zamknąć się w domu? Nie, lepiej nie zadawać Lily żadnych pytań. Jeśli ma jakieś problemy, niech sama o nich powie.

– No więc jak: udekorujemy poczekalnię w klinice czy nie? – spytała Dory, popijając jabłecznik.

W oczach Lily błysnął strach; dopiero po chwili odpowiedziała.

– Chyba lepiej nie… Kiedy o tym wspomniałam Rickowi, nie był zachwycony. Powiedział, że dekoracją zajmie się Ginny.

– Ale mówiłaś przedtem… – Dory urwała, widząc pełną bólu twarz Lily.

– Wiem, co ci mówiłam. Szukałam pretekstu, żeby wpaść do kliniki i zobaczyć Ginny. Sylvia powiedziała, że jest fantastyczna.

– Sylvia lubi przesadzać. Zresztą cóż z tego, że Ginny wygląda jak modelka? Co ci to szkodzi? – spytała łagodnie Dory.

Lily odwróciła się do niej.

– Szkodzi, i to jeszcze jak! Raz już się coś takiego zdarzyło. Mówiłam ci, że Rick ma dziś wrócić później; drugi raz w tym tygodniu. Dokładnie tak samo było wtedy. Piękna recepcjonistka, przystojny, młody doktor. Sylvia uznała za swój obowiązek powiedzieć mi o tym. Obiecała też skłonić Johna, żeby zwolnił tę dziewczynę. Nazywała się Maxine. Nigdy nie przyznałam się Rickowi, że wiem o wszystkim. Przez jakiś czas chodził nieswój, ale potem wszystko wróciło do normy. Właśnie dlatego zdecydowałam się na dziecko. Myślałam, że to nas zbliży. Byłam pewna, że jeśli urodzę mu dziecko, znowu będzie jak dawniej. Tak dbam o nasz dom! Dobrze gotuję. Mały Rick jest dla nas obojga taką radością! Staram się być idealną żoną. I chyba jestem niezła w łóżku. Przynajmniej Rick nigdy się nie skarżył. Każdy gratuluje Rickowi, wychwala mnie jako cudowną żonę i matkę! – Lily wpatrywała się w Dory oczyma pełnymi łez. – Jeśli rzeczywiście taka jestem, to czego Rick szuka gdzie indziej?! A szuka! Historia znów się powtarza.

Dory patrzyła na przyjaciółkę, tuląc w ramionach jej słodko śpiące dziecko. Mój Boże! Lily urodziła je, bo myślała, że to rozwiąże jej problemy. Zabawiła się w królową pszczół – i nic to nie dało! Biedna Lily. Mężczyźni to bydlaki! Jak Rick mógł tak ją skrzywdzić?

– Lily, nie wiem, co powiedzieć… Myślałam, że między wami wszystko układa się jak najlepiej. Poza tym… to wszystko tylko domysły… Dlaczego nie pomówisz z Rickiem otwarcie? Powiedz mu, że wiedziałaś o tamtej sprawie. Może tym razem to nic poważnego? Pozwól mu się wytłumaczyć!

Sugestia przyjaciółki przeraziła Lily.

– Nie mogę tego zrobić!

– Dlaczego? Kiedy wszystko się wyjaśni, zaczniecie od nowa. Wiem, jak kochasz Ricka.

– Nie mogę tego zrobić. Po prostu nie mogę!

– No to co zrobisz? Urodzisz mu drugie dziecko? Będziesz znowu czekała, aż Sylvia dowie się o wszystkim i każe Johnowi wyrzucić Ginny? Rodzenie dzieci nie rozwiąże waszych problemów. Powinnaś walczyć otwarcie o swoje szczęście! Cierpienie w milczeniu nic ci nie da!

– Może i nie, ale tak już widać musi być – powiedziała Lily i dodała pogodnym tonem. – Dobrze, że kupiłam ten jabłecznik. Rick lubi wypić kieliszek przy kominku, tuż przed snem.

Zdumiona Dory pokręciła głową. Jakim cudem Lily potrafi zmieniać nastrój jak na zawołanie? Ma w tym widać dużą wprawę! Zawiodła się na Ricku, ponieważ myślała, że będzie ją wspierał, kochał, zapewni jej cel w życiu… Jeśli nawet Lily nie jest bezpieczna, to co będzie z nią?

Gdy Dory wróciła do domu, znalazła na kuchennym stole kartkę od Griffa; pisał, że nie wróci do domu na noc i zjawi się dopiero następnego dnia wieczorem. Dodał coś o klaczy i źrebaku, który nie chce ssać. Dory z wrażenia aż zaparło dech. Będzie więc miała aż nadto czasu na przystrojenie domu świerkowymi gałęźmi! Zdejmowała właśnie buty, gdy zadzwonił telefon. Skacząc na jednej nodze, dotarła do telefonu i podniosła słuchawkę po drugim sygnale. Była pewna, że usłyszy głos Sylvii, dopytującej się, czy ma już katar i dreszcze. Jednak zdyszany, piskliwy głosik nie pozostawiał wątpliwości co do osoby rozmówcy. To była ciocia! Pixie nigdy nie bawiła się w towarzyskie uprzejmości. Zmierzała zawsze prosto do celu.

– Utknęłam na tym cholernym lotnisku. Możesz mi łaskawie powiedzieć, jak mam się dostać stąd na to twoje zadupie?

– Trochę się pospieszyłaś z wizytą.

– O głupie dwa tygodnie. Będą z tym jakieś problemy? Nawet gdyby były, nie uda ci się mnie spławić! Powiedz mi dokładnie, jak jechać. Nie mam zaufania do taksówkarzy!

Dory pokrótce opisała jej drogę; była pewna, że Pixie i tak nic z tego nie zapamięta.

– Będę czekać na ciebie z gorącym ponczem. Powinnaś tu dotrzeć za dwadzieścia minut. Korki zaczną się dopiero za godzinę.

– Żadnego ponczu! Po co paprać porządną gorzałę? Wyciągnij tylko butelczynę i sprawdź, czy masz duże kieliszki!

Dory roześmiała się.

– Nic się nie zmieniłaś! Nie mogę się już ciebie doczekać! Odkładaj szybko słuchawkę i przyjeżdżaj jak najszybciej. Nagadamy się za wszystkie czasy!

Po trzech kwadransach do kuchni Dory niczym trąba powietrzna wtargnęła Pixie z sześcioma walizkami i kufrem.

– Jak widzę, masz zamiar tu pozostać przez jakiś czas – uśmiechnęła się Dory.

– Trzy dni. Jestem w drodze do Hongkongu – odparła Pixie, odkorkowując kanciastą butelkę szkockiej. Nalała bursztynowej cieczy do kieliszka na wysokiej nóżce i opróżniła go jednym tchem. – Co powiesz na to, byśmy się wspólnie zalały? – spytała, sięgając ponownie po butelkę.

– Doskonały pomysł – zgodziła się Dory, wyjmując kieliszek dla siebie.

Pixie rzuciła na kuchenne krzesło swoje sobole i Dory serdecznie uściskała ciotkę.

– Uważaj na perukę! – zapiszczała Pixie, poprawiając chwiejną piramidę złotorudych loków.

– O Boże, Pixie, zupełnie zapomniałam! Przepraszam. Wyglądasz… fantastycznie!

– Wiem, wiem. Szkoda, że tylko my dwie tak myślimy. Ludzie odwracają się za mną i gapią… ale nie zawsze świadczy to o ich zachwycie. – Popijała szkocką z wyraźną przyjemnością. – A teraz, kiedy już zwilżyłam trochę gardło, możemy zabrać się na serio do picia. Podczas lotu w tej żałosnej trumnie mieli nam do zaoferowania tylko niskokaloryczną pepsi. Pepsi, i do tego bez cukru! Powiedziałam stewardesie, co o tym myślę. Bez ogródek, możesz mi wierzyć! Ta cholerna sacharyna! Boże święty! Człowiek do niczego nie może już mieć zaufania! Nawiasem mówiąc, wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec drogowy.

– Dzięki za komplement – odparła Dory kwaśno i łyknęła szkockiej.

Pixie poszperała w torebce i w końcu wydobyła staroświeckie binokle. Osadziła je na czubku nosa i spojrzała na Dory. Aż otworzyła usta, gapiąc się na ukochaną siostrzenicę.

– Ale klucha! Boże, jak ja zazdroszczę kobietom, które mają odwagę tak się roztyć! Muszę się dobrze natrudzić, żeby nie stracić figury! – oświadczyła dumnie, wyciągając długą, chudą nogę w buciku z białej skóry. Dory nie zdziwiłaby się wcale, widząc na jego czubku pomponik.

– Wiem, że się starasz – przytaknęła ciotce. Pixie znów sobie nalała. Nie było na niąrady: ani myślała skończyć z piciem, kopciła też bez ustanku papierosy.

– Kiedy wraca ten twój Griff? Chciałabym go zobaczyć jak najprędzej. Bardzo mi przykro, że nie spędzę z wami świąt, ale dostałam pewną propozycję… – głos Pixie zmienił się w tajemniczy szept -… od mego korespondencyjnego przyjaciela. Zaprosił mnie do Hongkongu. Jest producentem obuwia. Ręcznej roboty. To Chińczyk czy Japończyk. Wyobraź sobie Dory! Obuwie! Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziemy miały pantofle za darmo! Wystarczy, że powiesz, czego ci trzeba. Nadal masz te pantoflaną obsesję? A może to fetyszyzm?

Dory zaczęła chichotać. To całkiem w stylu Pixie: przewędrować pół świata, żeby dostać coś za darmochę! Tyle że Pixie zależało na mężczyźnie, nie na pantoflach.

– W przyszłym roku kończę siedemdziesiąt dwa lata. Najwyższa pora ustatkować się. Zawsze lubiłam Hongkong. Chyba bez trudu się tam zaklimatyzuję. Będę stale sobie robić manikiur i pedikiur. Ludzie mają tam bzika na tym punkcie. No i zadbam o jak najlepszą obsługę. Nie przypuszczam, żeby pan Cho mieszkał na ryżowym pólku. Z listów wynika, że ma sporo forsy: pomyśl, ilu mieszkańców Hongkongu potrzebuje butów! Kochanie, możesz na mnie liczyć – będę ci przysyłała nowe pantofle przynajmniej raz na tydzień. Czy to nie cudowne?

Myśli Dory pędziły jak szalone.

– Pix, niepokoję się o ciebie! Chyba nie powiedziałaś panu Cho o swoich pieniądzach i rządowych obligacjach?

– Ależ powiedziałam! Lubię uczciwie stawiać sprawę!

– A wspomniałaś mu, że nałogowo pijesz i palisz?

– Puknij się w głowę, Dory! Myślisz, że chcę go wystraszyć? Po raz pierwszy od dwudziestu lat ktoś mi się prawie oświadczył! Jeszcze nie zwariowałam! – opróżniła kieliszek, głośno siorbiąc.

– Jak się konkretnie przedstawia wkład pana Cho w wasz związek? Nie licząc butów?

Oczy Pixie zalśniły.

– Zapewnia mi swoje ciało i dom na wsi. Widzę, że nie jesteś zachwycona. Spróbuję ci to inaczej wytłumaczyć. – Dolała sobie szkockiej. – Boże, ale mnie głowa boli! To przez tę cholerną pepsi! Jak ci już mówiłam, kochanie, mam siedemdziesiąt dwa lata. A życie ucieka pędem. Aż się kurzy. Podobnie jak cały świat dobrze wiesz, że daleko mi do doskonałości. Nigdy nie robiłam z tego tajemnicy. Dory starała się zachować powagę.