– Idź pierwsza, złotko. Ja nie mam nic przeciwko zaparowanej łazience i resztkom mydła. Przyzwyczaiłem się do tego w wojsku.

Dory przysiadła na brzegu łóżka i zwichrzyła ręką ciemną, kędzierzawą czuprynę Griffa.

– Możemy iść pod prysznic razem – szepnęła zachęcająco. – Wtedy żadne z nas nie będzie się skarżyć na zaparowaną łazienkę…

Zanim jeszcze skończyła to mówić, zorientowała się, że Griff już śpi. Był taki słaby, taki bezbronny… Dory po cichutku zaciągnęła story, by w pokoju zapanował półmrok, a potem ostrożnie ściągnęła Griffowi buty. Później sama zdjęła sukienkę i położyła się obok niego, okrywając ich oboje kocem. Przytulona do ukochanego darzyła go swym ciepłem i czułością. Jakby w odpowiedzi Griff odwrócił się na bok, objął ją i przygarnął do siebie.

Dory leżała bez ruchu. Tak bardzo chciała opowiedzieć o swoich planach dotyczących nowego domu. Chciała porozmawiać o ich wspólnym życiu i o tym, jakie miało dla nich znaczenie. Zamiast tego wsłuchiwała siew głęboki, donośny oddech świadczący o tym, że Griff twardo śpi.

John i Sylvia Rossiterowie zajmowali duży, biało-niebieski dom w stylu kolonialnym, zwrócony tyłem do ulicy. Oboje byli rodowitymi Wirgińczykami; wprowadzili się tu rok po ślubie i mieszkali już dwadzieścia trzy lata. Griff lubił i szanował Johna Rossitera, toteż gdy przed trzema laty zaproponował mu współpracę, Griff przyjął ją z entuzjazmem. Kiedy John przyjechał do Nowego Jorku z odczytem na temat leczenia koni; natychmiast poczuli do siebie sympatię i od tego czasu przyjaźnili się.

O ile Johna Griff lubił i cenił, o tyle Sylvia wprawiała go zawsze w zakłopotanie. Miała, jak twierdziła, trzydzieści dziewięć lat i nie dawała za wygraną. Przyznawała, że lubi awangardową modę, i często ubierała się tak dziwacznie, że Griffa zatykało na jej widok. Być może Dory doceniłaby styl i bogactwo garderoby Sylvii, ale Griffowi żona wspólnika wydawała się sztuczna do szpiku kości. Nieraz też zdziwił się, jak potrafi się ona w ogóle ubrać, mając tak długie paznokcie! Postanowił spytać Dory, czy jej zdaniem mogą być naturalne. Sylvia nie miała żadnego pojęcia o gotowaniu ani sprzątaniu. John udawał, że bawią go częste uwagi żony na temat licznych domowych obowiązków; powtarzała, że gdyby Bóg stworzył ją kurą domową, urodziłaby się ze ścierką przyrośniętą do jednej ręki i szczotką w drugiej. W przypadku domu Rossiterów określenie „nie najlepiej prowadzony” było stanowczo za słabe. Griff długo szukał odpowiedniego epitetu i wreszcie doszedł do wniosku, że najlepiej stan tego domu oddają słowa „kompletny burdel”. Zadzwonił teraz do ich drzwi, uśmiechając się do Dory.

– To będzie dla ciebie prawdziwy szok. Trzymaj się mocno i niczemu się nie dziw.

Otworzyła im Sylvia. Uśmiechnęła się promiennie, podsuwając Griffowi do pocałowania starannie wymalowany policzek. Wyciągnęła długie, szczupłe ramię, by przygarnąć do siebie Dory, zdążyła jednak przedtem bacznym okiem otaksować cały jej strój, z pantoflami włącznie, i określić jego cenę. Monstrualne rzęsy trzepotały jak szalone, podczas gdy móżdżek kalkulował. Rezultat tej intensywnej pracy umysłowej wypadł na korzyść Dory.

Zapach perfum Sylvii był tak intensywny, że Dory miała ochotę kichnąć. Później Griff powiedział, że jego zdaniem jest to mieszanina sosnowego płynu do kąpieli z olejkiem różanym.

– Ach, moi kochani! – zagruchała Sylvia przenikliwym głosikiem. – Wchodźcie prędko! Wszyscy siedzimy już na patio i trzęsiemy się z zimna! Jak widzicie, nie miałam dziś okazji posprzątać, zresztą ani wczoraj, ani przedwczoraj. – Jej ton wyraźnie wskazywał, że w ogóle nie zamierza się tym zajmować. – Zaraz dostaniecie drinka, to was rozgrzeje. John właśnie szykuje kolację. Dory! – ćwierkała dalej – jestem przekonana, ze będziesz tu bardzo szczęśliwa! I nie zaprzątaj sobie ślicznej główki tym, co ludzie powiedzą! Jeśli usłyszę choć jedną głupią uwagę, zaraz ukręcę łeb plotkom!

– Sylvia mówi całkiem szczerze – stwierdził Griff. – Walczy jak lwica o wolność i równe prawa dla wszystkich.

– Co za piękna kreacja! – powiedziała Dory i uśmiechnęła się, podobnie jak Sylvia, obliczając w myśli koszt stroju rozmówczyni: obcisłe spodenki do kolan z surowego jedwabiu w odcieniu najdelikatniejszego różu; długie wdzianko przypominające ubiór karateków z szerokim, szkarłatnym pasem. Pantofelki tej samej barwy co pas dopełniały stroju. Wszystko razem z pewnością kosztowało co najmniej siedemset dolarów. Sylvia miała na szyi cztery sznurki czarnych dżetów, a na czole przykrytym grzywką sznureczek podobnych paciorków. Dory zaimponowała jej toaleta – nie ze względu na koszt, ale dlatego, że była tak oryginalna: nie każdy ośmieliłby się włożyć na siebie coś tak ekstrawaganckiego.

– Kochanie, z tym strojem wiąże się pewna historyjka! Właśnie kupiłam go u Bergdorfa podczas mojego ostatniego pobytu w Nowym Jorku. No więc idę sobie ulicą, zatopiona w myślach, niosę te ciuchy i mam w dodatku na sobie komplet mojej najlepszej biżuterii. Nagle widzę, że wloką się za mną cztery okropne typy! Zdenerwowałam się nie na żarty. Wiedziałam, że zaraz mnie napadną! Musiałam podjąć błyskawiczną decyzję: albo poświęcić nowy strój i biżuterię, albo narazić się na to, że ktoś mnie zobaczy, jak wchodzę do tandetnego sklepiku Ohrbacha! Okropność!

– Jak widzisz, zdecydowała się na tę okropność. Weszła do Ohrbacha – podsumował John Rossiter, ściskając dłoń Dory.

John Rossiter stanowił najlepszą reklamę swego fryzjera. Śnieżnobiałe włosy i wąsy miał idealnie przystrzyżone. Jego krawiec także był znakomitym fachowcem, podobnie jak szewc, który zrobił mu na miarę mokasyny. Zapewne dziwna mieszanka genetyczna przodków Johna sprawiła, że skóra w kolorze złocistego brązu zaskakująco kontrastowała z przedwczesną siwizną. Oczy miał orzechowe, spostrzegawcze i inteligentne. W ich kącikach widniały głębokie zmarszczki; świadczyły nie o podeszłym wieku, ale o skłonności do śmiechu. Dory polubiła Johna od pierwszego wejrzenia.

– Chodźmy, musisz poznać Ricka i Lily. – Dory posłusznie udała się za gospodarzem. Zdążyła jednak dostrzec, że Sylvia robi słodkie oczy do Griffa.

Usadowiwszy się jak najdalej od dymiącego grilla, Lily Dayton karmiła piersią niemowlę, istnego cherubinka. Obok siedział jej mąż, nie odrywając oczu od swego pierworodnego. Dory przemknęło przez myśl: „Madonna z dzieciątkiem!” Griff z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się, jak dziecko ssie pierś; ledwie dosłyszalne mlaskanie mąciło ciszę patio. Nagle z grilla wystrzeliła fontanna płonącego tłuszczu. Dory wzdrygnęła się. Odwróciła wzrok. Sylvia spoglądała na Lily z wyraźną niechęcią.

– Zupełnie nie rozumiem, czemu ona nie karmi dzieciaka butelką! – mruknęła Sylvia. – Potrafi się do tego zabrać nawet w domu towarowym! Dory też czuła się zażenowana, patrząc na Lily, która podtrzymywała teraz dziecko ramieniem, mając odsłoniętą pierś. – Obrzydliwe! – syknęła Sylvia przez zaciśnięte zęby.

Dory rozejrzała się dokoła. John i Griff, równie zafascynowani jak Rick, wpatrywali się w wielką, nabrzmiałą pierś.

Rick, wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna, serdecznie potrząsnął dłonią Dory. Przypominał jej Anthony’ego Perkinsa. Griff powiedział, że dobry z niego chirurg. Ma sprawne ręce i potrafi zachować całkowity spokój. Zwierzęta bardzo rzadko potrzebują środka uspokajającego, gdy bada je Rick.

– Witaj w naszym kółku – powiedział Rick. Wszystko w nim wydawało się doskonale wyważone i wyglądało na to, że w jego życiu panuje idealny porządek. Dory mimo woli spojrzała na Lily i śpiące dziecko.

– Nie masz zamiaru położyć dzieciaka i trochę się pozapinać? – spytała ostro Sylvia.

– Za chwilę. Chcę go jeszcze potrzymać przez parę minut. To szok dla takiego maleństwa, kiedy nagle sieje oderwie od ciepłej piersi i wsadzi do zimnego łóżeczka.

– To jest Dory, narzeczona Griffa – przerwała jej Sylvia.

– Bardzo mi miło – powiedziała Lily. – Mam nadzieję, że wkrótce wpadniesz do mnie na lunch. Mam wspaniałe przepisy kulinarne, którymi chętnie się z tobą podzielę. Upiekłam dziś ciasto marchwiowe, na które Rock rzucił się jak głodny wilk!

Rick uśmiechnął się na potwierdzenie słów żony.

– Przynieśliśmy je tutaj. Sylvia zawsze zapomina o deserze.

– Chętnie skorzystam – skłamała Dory. Ma wymieniać przepisy kulinarne z tą kurą domową? Mogłaby jej najwyżej podać przepis na drinka zwanego „nokaut a la Alabama”, ale to by chyba nie zainteresowało Lily. Ona pewnie nic nie pije poza sokiem pomarańczowym albo grejpfrutowym!

Robiło się coraz ciemniej i coraz chłodniej. Gdy wszyscy dygotali już z zimna, Sylvia oświadczyła:

– O siódmej rano gram w golfa, więc kończmy już tę zabawę. Dory była rada, że spotkanie dobiegło końca. Od chwili, gdy zjadła przypalony stek, bała się uśmiechnąć: miała wrażenie, że utkwiło jej między zębami mnóstwo węgli.

Lily bez przerwy trajkotała słodkim głosikiem.

– Czy ty też masz kłopoty z wodą, Sylvio? U nas jest taka twarda, że wprost boję się prać w niej rzeczy małego Ricka. I stale mam w muszli rdzawe zacieki. Nie wiesz, jak je usunąć?

– Myślałam, że zawsze tak bywa – odparła Sylvia. – Dory odwróciła głowę, by ukryć uśmiech. Za skarby świata nie zdradzi im swej metody na usuwanie rdzawych plam!

Gdy przechodzili przez salon, Dory usłyszała, jak Lily opowiada Sylvii, że próbowała już sody kuchennej, octu i Cloroxu – wszystko na nic! Dodała też:

– Sylvio, trzeba koniecznie coś z tym zrobić, żeby pozabijać zarazki.

– Na miłość boską, uciekajmy stąd wreszcie! – mruknął Griffi poprowadził Dory do drzwi. – Do zobaczenia w poniedziałek! – zawołał przez ramię.

– No i co o nich myślisz? – spytał z niepokojem, zapuszczając silnik.

– Wydają się bardzo mili – powiedziała wymijająco. Musi uważnie się im przyjrzeć, zanim wygłosi opinię, której potem mogłaby żałować. Należało stąpać powoli i ostrożnie.

Griff roześmiał się. – I nic się nie zmieni, gdy ich bliżej poznasz. John jest fantastyczny. Sylvia to Sylvia. Tylko ciuchy jej w głowie. Lubi bardzo szastać pieniędzmi. Poza tym gra w golfa i w tenisa i pije zbyt dużo. Nie ma żadnego pojęcia o gotowaniu, a jak dba o dom – sama widziałaś. Dwa razy do roku wzywa ekipę do sprzątania czy raczej do usuwania zwałów śmieci, żeby doprowadziła mieszkanie do względnego porządku. I zaraz potem organizuje taką imprezę, że oczy wychodzą z głowy! Jakoś się dogadacie. Przecież obie interesujecie się modą.

Dory w ostatniej ugryzła się w język. Uważała, że ma z Sylvią Rossiter wyjątkowo mało wspólnego, zwłaszcza gdy chodzi o gust.

– Lily Dayton to urocza, słodka osóbka. – Dory zastanowiła się, czy Griff wie, jak mu się zmienia głos, kiedy mówi o Lily. – Nie widzi świata poza swoim dzieckiem, Rick zresztą też. Dosłownie żyją tylko dla siebie. Lily ubóstwia piec, gotować i dbać o dom. Tego lata w swoim ogródku dokonywała po prostu cudów! Rick mówił, że całymi tygodniami robiła przetwory z owoców i warzyw. Ma taki schowek w piwnicy, w którym gromadzi wszystkie weki. To naprawdę godne podziwu – powiedział z aprobatą. – Ostatniej zimy własnoręcznie zrobiła na drutach wszystkie pledziki i ubranka dla dziecka. Ich dom to prawdziwe cacko, choć nie jest taki wielki i elegancki jak dom Rossiterów. Lily sama odświeżyła wszystkie meble, utkała dywaniki, a całą stolarkę wypolerowała i odmalowała. Mają kilka cennych antyków: Lily je wyszukuje, odkąd się pobrali z Rickiem. Z pewnością mogłaby ci pomóc w urządzaniu naszego domu.

Naszego domu! Jak to cudownie zabrzmiało! Jednak Griff się myli: Lily Dayton nie przyłoży ręki do jego urządzania. Dory miała zamiar dokonać tego całkiem sama. Nieznacznie odsunęła się w stronę drzwi. Poczuła się urażona. Czy musiał aż tak się zachwycać Lily Dayton? Zaskoczyło jato i zdenerwowało. Griff nigdy dotąd nie wspomniał, że ceni sobie gospodarność i kocha dzieci. Może to niemowlę usposabiało go tak życzliwie do Lily? „Co się ze mną dzieje, do diabła?! – pomyślała Dory. Czyżbym była zazdrosna? Ależ tak, oczywiście! Chciała, żeby Griff spoglądał na nią tak jak na Lily. Chciała, żeby zachwycał się jej osiągnięciami!

Cofnęła się jeszcze bardziej w stronę drzwi. Przedtem mógł tylko powiedzieć: Dory pracuje w redakcji nowojorskiego czasopisma „Soiree”. Teraz będzie mógł dodać, że robi doktorat. Wielkie rzeczy! Zdała sobie nagle sprawę, że nigdy nie ujrzy w jego oczach podziwu, póki nie zapakuje do weków fasolki szparagowej! Ach, ci mężczyźni! Czuła, że nigdy nie polubi Lily Dayton.

– Nawiasem mówiąc, podbiłaś ich szturmem. Wszyscy się tobą zachwycili. Sylvia nie da ci żyć, póki jej nie zdradzisz, gdzie kupujesz swoje szmatki. Wyglądasz w każdym calu na nowojorską elegantkę, prosto z Piątej Alei! To nowa suknia, prawda?

– Raczej nie. Mam ją od trzech lat. – Dory uśmiechnęła się promiennie. Wszystko było już w porządku: wreszcie ją dostrzegł i prawił jej komplementy. A przed chwilą miała wrażenie, że całkiem o niej zapomniał! Tymczasem podobała mu się – i ona sama, i jej kreacja. Był z niej dumny.