– Masz rację, nie rozumiem. Nie wiedziałam, że król Givon jest twoim ojcem, ale słyszałam o nim dużo dobrego. Nie rozumiem więc twojej reakcji, gdy Cela…

– To długa historia.

– Nigdzie się nie śpieszę. Mów, proszę.

– Przed wiekami przebiegał tędy słynny Jedwabny Szlak łączący Indie i Chiny z Zachodem. Dopóki wędrowały nim karawany kupieckie, wszyscy na tym zarabiali, kiedy jednak szlak zamknięto, mieszkańcy krajów, przez które wiódł, natychmiast drastycznie zbiednieli. Wtedy plemiona koczowników wyczuły koniunkturę i zaoferowały kupcom ochronę na pustynnych trasach, co umożliwiło przywrócenie handlu. Natomiast mieszkańcy Miasta Złodziei doszli do wniosku, że bardziej opłaca się im strzec karawan przed złodziejami, niż je okradać.

– Co za diametralna zmiana w podejściu do biznesu.

– Właśnie… Jak na pewno wiesz, El Bahar i Bahania od stuleci zgodnie ze sobą sąsiadowały, podobnie było z Miastem Złodziei. Jest to księstwo formalnie wchodzące w skład Bahanii, jednak praktycznie jest samodzielnym państwem, choć oficjalnie nie istnieje. Jednak z Bahanią i El Baharem łączą nas bardzo bliskie stosunki, tak naprawdę wszystkie trzy rządy żyją w symbiozie. Pięćset lat temu nomadowie podlegali księciu Miasta Złodziei, i to on pobierał procent od wszystkich przewożonych przez pustynię towarów. Dzisiaj ja otrzymuję procent od zysków ze sprzedaży wydobywanej tu ropy naftowej. W zamian za to moi ludzie pilnują bezpieczeństwa na pustyni. Zabezpieczają pola naftowe przed napadami i przed atakami terrorystycznymi.

– Ach, więc to tym tak naprawdę zajmuje się Rafe. Nie zamek, tylko pola naftowe.

– Rafe'owi podlegają wszystkie służby bezpieczeństwa, w tym odpowiedzialne za zamek, ale oczywiście najważniejsza jest ropa. Nomadowie robią, co mogą, by chronić pola naftowe, ale to już nie wystarcza z uwagi na nowe technologie.

– A co to ma wspólnego z twoim ojcem?

– El Bahar, Bahania i Miasto Złodziei łączą nie tylko interesy, ale również więzy krwi. Jeżeli książę Miasta Złodziei nie ma męskiego potomka, wtedy albo król Bahanii, albo król El Baharu przyjeżdża do miasta i zostaje w nim tak długo, dopóki najstarsza córka Księcia Złodziei nie zajdzie w ciążę. Jeżeli księżniczka urodzi córkę, wtedy król wraca, i tak co roku, aż w końcu urodzi się chłopiec. Mój dziadek miał tylko jedno dziecko… i była to właśnie córka.

– To barbarzyństwo! Wprost nie mogę uwierzyć… Tak po prostu przyjeżdża i bierze ją sobie do łóżka?! Oczywiście ślubem nikt sobie głowy nie zawracał…

– Ten zwyczaj trwa od tysięcy lat, dzięki temu nasze rody co kilka pokoleń odnawiają więzy krwi. Dwieście lat temu o spełnienie tego obowiązku poproszono króla Bahanii, następnym razem była więc kolej władcy El Baharu.

– Twoja matka była wtedy taka młoda…

– Właśnie skończyła osiemnaście lat.

Biedna Cela musiała się oddać obcemu mężczyźnie tylko dlatego, że tak nakazywał zwyczaj…

– Równie dobrze mógłby to być mój ojciec – szepnęła. – A wtedy bylibyśmy przyrodnim rodzeństwem.

– Ale nie jesteśmy. – Uśmiechnął się lekko.

– Dlaczego tak nienawidzisz Givona? Też musiał ulec dawnemu zwyczajowi…

– Owszem. A jednak… – W głosie Kardala zabrzmiał gniew. – A jednak potem mógł zachować się inaczej. Zrobił, co musiał zrobić, i odszedł. Przez te wszystkie lata ignorował mnie i moją matkę. Nigdy też mnie nie uznał.

– Rozumiem twój ból. Wiem, co czuje odrzucone dziecko. Wiem, że zarazem tęsknisz za ojcem, jak i chciałbyś wymazać go ze świadomości.

– Nieważne, co czuję. Po trzydziestu latach od moich narodzin król Givon postanowił uznać we mnie syna… Za późno się zdecydował. Nie przyjmę go.

– Nie wolno ci tak postąpić! Kardal, musisz się z nim zobaczyć, bo inaczej wszyscy się zorientują, że wciąż cierpisz z powodu odrzucenia. A tego przecież nie chcesz, prawda? Twoi ludzie nie mogą pomyśleć, że chowasz do Givona urazę, i dlatego go unikasz. Tak nie postępują dobrzy przywódcy. Nie masz wyboru. Musisz z nim stanąć twarzą w twarz. Nie pozwól, by się zorientował, że nadal ci na nim zależy.

– Wcale mi na nim nie zależy. Nigdy mi nie zależało.

– Oczywiście, że ci zależy. – Wytrzymała jego wściekłe spojrzenie. – Dlatego tak cię to złości. Bez względu na to, co będziesz sobie mówił, Givon jest twoim ojcem.

Wciąż mierzył ją złym wzrokiem, lecz jego furia malała.

– Jesteś inna, niż sobie wyobrażałem.

Sabrina lekko uśmiechnęła się.

– Wiem, za kogo mnie uważałeś, trudno więc uznać to za komplement.

– A jednak to miał być komplement. – Musnął palcami jej policzek. – Tyle rzeczy muszę przemyśleć. Twoje rady są mądre. Nie chcę z nich rezygnować tylko dlatego, że jesteś kobietą.

– Dziękuję. – Wiedziała, że w ustach Kardala, nieodrodnego syna pustyni, był to wielki komplement, choć Sabrina miała na ten temat całkiem inne zdanie.

To prawda, złościł ją swoimi poglądami i postępowaniem, zarazem jednak, o zgrozo, wcale nie chciała, by choćby odrobinę się zmienił…

ROZDZIAŁ 8

Rankiem następnego dnia Kardal ledwie rozpoczął pracę w swoim biurze, gdy Bilal, jego asystent, powiadomił go, że księżna Cala czeka w pokoju obok. Kardal pierwszy raz w życiu nie miał ochoty na spotkanie z matką, ale oczywiście nie mógł jej zignorować.

Po chwili Cala weszła do gabinetu i usiadła na krześle z drugiej strony biurka Kardala.

– Nie byłam pewna, czy mnie przyjmiesz, bo wczoraj wieczorem trochę się zirytowałeś…

– Zirytowałem się?

– Moje słowa wyraźnie cię zdenerwowały.

– Zdenerwowały?

– Masz zamiar powtarzać każde moje słowo?

– Nie… – Jak miał jej wytłumaczyć, co czuł? I czy matka sama nie powinna tego rozumieć?

– Sabrina jest bardzo miła. Spodobała mi się.

– Co? – Kardal był zaskoczony nagłą zmiana tematu. – Tak, też pozytywnie mnie zaskoczyła, chociaż opisując ją, użyłbym innych słów.

– A jakich?

– Inteligentna, pełna radości życia. – Potrafiąca mądrze radzić, dodał w myślach. To, co wczoraj powiedziała o nim i Givonie, było bardzo wnikliwe, choć spóźnione o wiele lat. Bo Kardalowi na ojcu już nie zależało…

– Wygląda na to, że macie ze sobą wiele wspólnego. To dobrze. Czy podjąłeś już decyzję w sprawie zaręczyn?

– Jeszcze nie. Sabrina jest samowolna i uparta. Musi się jeszcze wiele nauczyć.

– Wychowywałam cię w przekonaniu, że kobiety są takimi samymi ludźmi jak mężczyźni. Ty jednak czasami zachowujesz się jak prawdziwy idiota.

– Nie przypominam sobie, żebyś mnie tego uczyła. – Kardal uniósł brwi.

– Na razie zostawmy ten temat. – Cala z powagą spojrzała na syna. – Przykro mi, że wizyta Givona tak cię zdenerwowała. Miałam nadzieję, że teraz, kiedy jesteś starszy, wysłuchasz mnie i spróbujesz zrozumieć.

Kardal zerwał się na równe nogi.

– W tej sprawie nie mam nic do dodania.

– Ale ja mam, synu.

– To bez znaczenia.

Cala zerwała się na równe nogi.

– Nienawidzę, kiedy zachowujesz się w ten sposób! Narzekasz na upór Sabriny, ale sam jesteś jeszcze bardziej uparty. Słyszysz i widzisz tylko siebie. Wpadasz w złość, zamykasz się w sobie, nawet nie zapytasz, dlaczego król Givon po tylu latach wreszcie się tu zjawia.

Kardal nie był tego ciekaw, gdyby jednak się z tym zdradził, Cela znów zrugałaby go za ośli upór.

– No więc dlaczego?

– Ponieważ go zaprosiłam. A przez te wszystkie lata trzymał się od nas z daleka, bo powiedziałam, że nie chcę go u nas widzieć. W zeszłym miesiącu wysłałam do niego list, w którym zażądałam, żeby tu przyjechał.

– Ty go zaprosiłaś? – Kardal poczuł się zdradzony przez własną matkę. – Jak mogłaś? Po tym, co ci zrobił?!

– Mówiłam ci wiele razy, że nie wiesz o wszystkim, co się wtedy wydarzyło. Zaprosiłam króla Givona, ponieważ nadszedł czas, by zapomnieć o przeszłości.

– Nigdy! Nigdy mu nie wybaczę tego, co zrobił.

– Musisz mu wybaczyć, bo nie tylko on ponosi winę za to, co się stało. Och, gdybyś mi tylko pozwolił wytłumaczyć, jak było…

– Wybacz mi, ale mam dużo pracy. – Kardal demonstracyjnie odwrócił się do komputera i zaczął stukać w klawiaturę.

Cala pokiwała smutno głową i wyszła. Po chwili Kardal, klnąc szpetnie, zerwał się z krzesła i również wyszedł z gabinetu.


Sabrina, korzystając ze słownika, powoli odczytywała siedemsetletni dokument napisany w języku starobahańskim. Anonimowy skryba ubóstwiał różne ozdobne zawijasy, atrament prawie całkowicie wypłowiał, jednak się nie poddawała.

Wtem do jej komnaty jak burza wpadł Kardal, rzucił płaszcz na łóżko i zapytał ostro:

– Co robisz?

Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Rozważała, co lepsze: wdać się w kłótnię czy udać, że Kardal zachowuje się jak normalny człowiek. Na razie wybrała drugą opcję.

– Próbuję odczytać ten tekst. Jak na razie zrozumiałam tylko tyle, że dotyczy wielbłądów. Nie mogę się jednak zorientować, czy to dowód zakupu, czy też opis sposobu, w jaki należy dbać o zwierzęta.

– Co za różnica?

– Ten rękopis mówi o życiu, jakie kiedyś wiedli nasi przodkowie. To już nigdy nie wróci, ale za pomocą takich dokumentów historyk może odtworzyć dawne czasy i uwiecznić je w pracy naukowej… Dobrze, a teraz powiedz, co się stało.

– To moja matka go zaprosiła. Jak mogła zrobić coś takiego?

Kardal, mężczyzna silny i stanowczy, w tej sprawie kompletnie się pogubił. Sabrina doskonale to rozumiała. Nie zawsze jest się księciem pustyni, czasami bywa się po prostu bezradnym dzieckiem…

– Co cię bardziej boli? – Podeszła do Kardala. – To, że on przyjeżdża, czy to, że twoja matka go zaprosiła?

– Nie wiem. – Spojrzał na Sabrinę. – Minęło ponad trzydzieści lat, a ja go jeszcze nigdy nie widziałem. Jak mam się zachować?

– Przyjmij go, jak powinieneś przyjąć króla, który przybywa z wizytą do księcia. Wydaj oficjalne przyjęcie, rozmawiaj o wydarzeniach na świecie i nie dopuść, by dostrzegł, że ci na nim zależy.

– Nie zależy mi.

Och, jak bardzo czuł się zagubiony… Sabrina chciała go objąć i przytulić, jednak oczywiście się powstrzymała. Pomoże mu w inny sposób. Wyjęła z biurka kartkę i długopis.

– Musimy wszystko dokładnie zaplanować – powiedziała z przekonaniem. – Ta wizyta powinna mieć godną oprawę. A więc uroczyste przyjęcie, oprowadzenie po zamku, oczywiście z całą świtą. Król Givon ostatni raz był tu przecież trzydzieści jeden lat temu i z pewnością wiele się zmieniło.

– Hm, pewne rzeczy zostały zmodernizowane…

Spojrzała na stare latarenki, pomyślała o braku bieżącej wody i elektryczności.

– Jak widać, zmiany nie zaszły zbyt daleko – stwierdziła sucho. – No dobrze. Pozycja pierwsza: przyjęcie. Druga: zwiedzanie zamku. Hm, podziemia, zakamarki, wymarzona okazja dla terrorysty. A więc szczególna rola Rafe'a, który jest odpowiedzialny za ochronę.

Kardal przysunął sobie krzesło i usiadł obok Sabriny. Poczuła się… dziwnie. Trochę wystraszona, trochę podekscytowana, a przede wszystkim… No właśnie, koniecznie musi się na niego uodpornić, bo tak dalej się nie da!

– Za siły powietrzne – powiedział Kardal.

– Słucham?

– Siły powietrzne. Formalnie Rafe jest szefem sił bezpieczeństwa, ale tak naprawdę jest tu z tego powodu. Współpracuje z innym Amerykaninem, który przebywa w Bahanii. Patrole nomadów i elektroniczny system monitoringu już nie wystarczają, by zapewnić bezpieczeństwo na pustyni, dlatego potrzebne są samoloty. Rafe w Mieście Złodziei, a Jason Templeton w Bahanii, tworzą wspólne siły powietrzne, a potem będą nimi dowodzić.

– Ależ to prawdziwa rewolucja! Podzwonne dla wojowników pędzących konno przez pustynię…

– Masz rację, lecz taki jest wymóg czasu. Nasza ziemia kryje nie tylko ropę, ale i inne cenne kopaliny. Tego majątku trzeba strzec i rozsądnie nim gospodarować, by wystarczył na wiele pokoleń. Nie uchroni się go konnymi oddziałami uzbrojonymi w strzelby. By zapewnić bezpieczeństwo naszym państwom, musimy wykorzystać najnowsze zdobycze techniki. Twój ojciec myśli tak samo.

– A co z El Baharem? Czy też w tym bierze udział?

– Hassan napiera, by Givon do nas dołączył. – Kardal zmarszczył brwi. – Kiedy mój ojciec tutaj przyjedzie, być może będę musiał się zgodzić na ten akces…

– Przecież od wieków te trzy państwa stanowią jedność gospodarczą, więc sojusz wojskowy wydaje się czymś oczywistym. I wielce korzystnym dla wszystkich stron. Gdy przeanalizuje się sytuację geopolityczną, gdy policzy się ludzkie zasoby i potencjał finansowy, który można by przeznaczyć na zbrojenia…

– Pewnie masz rację. – Kardal przyjrzał się Sabrinie. – Ja jednak jak najdłużej będę się upierał przy koncepcji dwu-, a nie trójporozumienia.

– Dobrze chociaż, że się do tego przyznajesz. Oto zyskałam przyczynek do dysertacji na temat wpływu prywatnych emocji władców na ich decyzje polityczne.