Liv skinęła głową.
– A ja myślę, że wiem, kto mu pomagał.
– Tak… Co do tego nie może chyba być wątpliwości. Zastanawiałem się nad tym. To, że omal nie spadłaś z ciężarówki, nie było żadnym nieszczęśliwym wypadkiem. To Harald cię popchnął. I ten słoik po dżemie, który znalazłaś w lesie, zanim żmija ukryta w twoim plecaku ukąsiła Finna, czy nie sądzisz, że to Harald miał żmiję w słoiku i wypuścił ją do twojego plecaka? I, oczywiście, żmija była przeznaczona dla ciebie.
– Tak jest! Zwłaszcza że znalazłam w lesie zakrętkę do słoika, podziurawioną gwoździem dla dopływu powietrza. A czy pamiętasz, jak machał rękami na ptaki tuż przed zejściem kamiennej lawiny? To był z pewnością sygnał. A jaki Harald był przez cały czas zainteresowany tą dziurą w kamieniu, wciąż nalegał, że muszę mu pokazać to miejsce!
– Ten nóż w nocy w szałasie, to pewnie też sprawka Haralda, prawdopodobnie podłożył ci go, kiedy już wszyscy zasnęliśmy. Powinniśmy byli zwrócić większą uwagę na jego karykaturę, którą narysowałaś. Wydobyłaś wszystkie paskudne cechy tego zbira.
– Wiesz, przypomina mi się jeszcze jedna rzecz. Dzisiaj nad rzeką, kiedy łowiliśmy ryby, on starał się mnie przekonać, żebym zaprowadziła go do kamienia jak najszybciej. Ja odmówiłam, a wtedy on poszedł, niby to na spacer, do urwiska, prawdopodobnie po to, by przekazać kamratowi wiadomość, że mu się nie powiodło i że teraz kolej na tamtego.
Szli właśnie po hali koło szałasów. Stajnia się zawaliła, na przegniłych belkach wspierała się tylko połowa dachu, ale dom mieszkalny zachował się nieźle. Morten wyszedł i czekał na nich przy drzwiach.
– A teraz – powiedział Jo cicho – teraz trzeba się zająć Haraldem.
– Bądź ostrożny, Jo! Oni są niebezpieczni. Berger też tak mówił.
Morten uśmiechał się.
– A więc wróciłaś, Liv? Miło cię znowu widzieć, ale powiedzcie mi, co to wszystko znaczy?
Finn również wyszedł na dwór.
– Wygląda na to, że dom bywa wykorzystywany jako miejsce noclegowe przez pasterzy owiec. W środku jest fajnie, chociaż może niezbyt luksusowo.
– Harald jest tutaj? – zapytał Jo krótko.
– Harald? Nie, on sobie poszedł. Nie miał czasu dłużej czekać. A skoro już jesteśmy tak blisko Månedalen, to sam znajdzie drogę.
Jo nie skomentował tej wiadomości.
– Chodźcie, chłopcy – powiedział. – Musimy porozmawiać.
Wnętrze było mroczne, sufit niski. Jo uderzył głową o grubą belkę. Liv dość sceptycznie spoglądała na dwie prycze zasłane bardzo zniszczonymi skórami reniferów. Mały stół i dwa taborety pod oknem stanowiły całe umeblowanie. Niskie drzwi prowadziły do komórki.
Chłopcy zdążyli już przygotować posiłek i teraz zapraszali do stołu. Jo wyjaśnił krótko, co się stało. Patrzyli na niego wstrząśnięci, nie byli w stanie przyjąć do wiadomości, że coś takiego mogło się wydarzyć tuż obok nich.
– Co teraz zrobimy? – zapytał Finn, kiedy Jo skończył opowiadanie.
– Przede wszystkim powinniśmy się wszyscy przespać, przynajmniej kilka godzin. Liv jest poobijana i zmęczona, boli ją kolano, ale później musimy ruszać dalej, jeszcze w nocy. Do Månedalen, do ojca Liv. Musimy dojść pierwsi!
– Mam pewien pomysł – rzekł Finn z wolna. – Niezbyt daleko stąd znajduje się pasterskie gospodarstwo. O ile dobrze pamiętam, mają tam również konia. Może mogliby go nam pożyczyć, wtedy Liv nie musiałaby iść.
– Świetnie! – wykrzyknął Jo. – Bardzo się niepokoję tym jej kolanem.
– Koń? – zapytała Liv przerażona. – Ja się śmiertelnie boję kont! One są takie ogromne.
– Tylko nie opowiadaj takich rzeczy jakiemuś domorosłemu psychologowi – roześmiał się Jo. – I nie bój się, wszystko będzie dobrze, tylko najpierw musimy się trochę przespać.
Liv miała spać na jednej pryczy, obaj chłopcy na drugiej, Jo chciał zrobić sobie posłanie na podłodze, najpierw jednak musiał przejrzeć jakieś notatki dotyczące pomiarów.
Chłopcy przepychali się przez chwilę, walcząc o miejsce, ale wkrótce umilkli i w pomieszczeniu zaległa cisza. Liv leżała i patrzyła na Jo, który siedział przy oknie w nastrojowym blasku stearynowej świecy i przeglądał swoje papiery. Poczuła dojmującą tęsknotę. Gdyby tak była choć trochę starsza, to może zwróciłby na nią uwagę…
Nagle, jakby czytając w jej myślach, Jo podniósł wzrok.
– Wiecie co, chłopcy? Liv ma dzisiaj urodziny. Myślałem, że zorganizujemy małą uroczystość, ale te okropne wydarzenia nam przeszkodziły. Liv skończyła dzisiaj siedemnaście lat.
Obaj składali jej gratulacje i żartowali.
– Mój Boże, znowu rok starsza – wzdychał Morten współczująco.
– Siedemnaście lat i nikt jej nie całował – wykrzywiał się Finn. – A może się mylę?
– To cię nic nie obchodzi – odparła Liv ze złością.
Finn zachichotał.
– Coś ci powiem, Liv. Nie ma dziewczyny, która skończyła szesnaście lat i nie całowała się z chłopakiem. Może zgodzisz się, żebym cię pocałował z powinszowaniem siedemnastych urodzin, co?
– Nie, dziękuję!
– Naprawdę? O ile pamiętam, to Tulla dawała mi do zrozumienia, że masz do mnie słabość.
W tym momencie Liv nienawidziła siostry.
– To nieprawda – bąknęła niepewnie. – I możesz być przekonany, że i tak nie byłbyś pierwszym!
– Aha! – zawołał Finn triumfująco. – Więc jednak się całowałaś! Zaraz sprawdzimy.
Jo spojrzał na niego spod oka.
– Nie robiłbym tego, gdybym był tobą, Finn – rzekł groźnie. – Chyba widzisz, że Liv, jeżeli chodzi o wrażliwość, to ma dziesięć, najwyżej dwanaście lat…
– Ha! Ha! – roześmiał się Finn ironicznie. – Niezwykle dobrze rozwinięta dwunastolatka!
– Tak! I nie wolno tego wykorzystywać. Zwłaszcza że i tak dzisiaj przeżyła szok. Zostaw ją w spokoju!
– No nie, istnieje różnica. Nie jestem przecież jakimś draniem. Pocałunek na dobranoc nie czyni nikomu krzywdy. Jak myślisz, Liv? Ale wydaje mi się, że rozumiem. Ty na pewno chcesz, żeby Jo Barheim był pierwszym.
Finn, dlaczego ty musisz być takim idiotą? myślała Liv urażona. Jo odłożył długopis.
– Myślę, że to była bardzo głupia uwaga, Finn – powiedział surowo. – Liv traktuje mnie prawie jak ojca, ponieważ wygląda na to, że ma kiepski kontakt z rodzonym ojcem. Ona potrzebuje kogoś starszego, na kim mogłaby się w życiu wesprzeć, a ja bardzo Liv cenię, tak jak się ceni ufne i oddane dziecko…
To przemówienie załamało Liv. Bez słowa odwróciła się do ściany. Czy on jest całkiem ślepy? myślała. Co on sobie właściwie wyobraża na temat siedemnastoletnich dziewcząt? Mogę cię zapewnić, że wszystkie moje reakcje uczuciowe są w najlepszym porządku. Moje zmysły funkcjonują znakomicie, a moim największym pragnieniem jest, żebyś mnie kiedyś pocałował. Naprawdę, nie tylko w policzek. Ale do tego nigdy nie dojdzie. Nigdy!
Nawet Finn słuchał oniemiały przemówienia Jo i w końcu zaczął zasypiać. Liv rzucała się na twardej pryczy.
Wielkie kosmate owady tłukły o szybę zwabione światłem. W coraz bardziej klejących się do snu oczach Liv wyglądały niczym złe duchy próbujące dostać się do niej. Gapiły się na nią wyłupiastymi ślepiami i szukały jakiejś szpary, przez którą mogłyby przejść. W tej sytuacji obecność Jo dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Siedział przy oknie spokojny i silny. Ojciec czy nie ojciec, czuła się przy nim bardzo dobrze, pasowali do siebie. To była jej ostatnia myśl, a potem zasnęła z tajemniczym uśmiechem na wargach.
Musiało minąć wiele godzin, zanim Jo zaczął potrząsać Liv za ramię, szepcząc:
– Pora ruszać dalej!
Na dworze wciąż jeszcze było ciemno. Finn i Morten stali już ubrani i gotowi do drogi.
– Czy ty w ogóle nie spałeś, Jo?
– Owszem, kilka godzin. Pośpiesz się!
Liv ogarnęła się szybko i wyszła za chłopcami.
Owionął ją nocny wiatr i dziewczyna zadrżała. Góry po tamtej stronie rozległej doliny, która między innymi obejmowała Månedalen, stały mroczne i milczące, tylko płaty śniegu na zboczach bielały w ciemnościach. Gdzieś niedaleko szumiał potok, a nieliczne brzozy na hali chwiały się lekko w powiewach wiatru.
Morten podał jej parę kanapek.
– To wszystko, co możesz teraz dostać – powiedział, a jego głos brzmiał jakoś dziwnie obco w nocnym powietrzu. – Nie mamy czasu.
– Jak tam twoje kolano, Liv? – zapytał Jo.
– Trochę sztywne i obolałe, ale wody w nim chyba nie mam…
– Będziemy cię oszczędzać. Może uda nam się wypożyczyć konia.
Liv głośno przełknęła ślinę. Naprawdę wolała iść piechotą mimo bólu w kolanie.
– Mamy przewagę – rzekła, żeby zmienić temat. – Ci bandyci nie wiedzą przecież dokładnie, gdzie znajduje się kamień z dziurą. Wiecie, że nie jest łatwo opisać drogę w górach komuś, kto nigdy w nich nie był. Orientują się tyle o ile i będą musieli długo szukać, zanim wreszcie trafią we właściwe miejsce.
– Tak jest. I mamy przewagę z jeszcze jednego powodu – uśmiechnął się Jo. – Oni najpierw muszą się odszukać nawzajem. Bo na pewno będą chcieli iść tam razem. I właśnie dlatego uznałem, że powinniśmy wyruszyć jeszcze w nocy, bo pod osłoną ciemności możemy dotrzeć bardzo daleko. W każdym razie do ojca Liv. A potem wy wszyscy troje zostaniecie w Månedalen, a my z twoim tatą, Liv, pójdziemy do kamienia.
W odpowiedzi usłyszał trzy stanowczo protestujące głosy.
– Cicho ma być! – uciął ostro. – Czy zapomnieliście, że jesteśmy tu po to, by pracować? Będziecie się przygotowywać sami do rozpoczęcia pomiarów, a jak tylko wrócę, natychmiast zaczynamy.
Oni jednak myśleli swoje, kiedy naburmuszeni zaczęli schodzić w dół ku Månedalen. Każde przyrzekało sobie w duchu: A ja i tak pójdę! Jo z pewnością przeczuwał, co im się roi, bo nie wracał już więcej do tego tematu.
Wędrówka w ciemnościach była dość straszna, ale pełna niepowtarzalnego nastroju. W zaroślach wokół nich coś szeleściło, a w którymś momencie Liv była przekonana, że słyszy niedźwiedzia, ale chłopcy ją po prostu wyśmiali. Finn próbował ją nastraszyć opowieściami o duchach i dzikich zwierzętach, aż w końcu Jo go skrzyczał. Wszyscy byli zgodni co do tego, że jest im znacznie weselej razem, kiedy nie ma Haralda.
W jakiś czas potem odkryli w trawie ślady szerokiego konnego wozu i Jo wziął Liv za rękę.
– Teraz musimy pomyśleć o tym człowieku z Ulvodden, o którym wspomniał Berger – powiedział półgłosem, by nie zakłócać ciszy. – Wiesz, o tym szanowanym i wysoko postawionym, który miał dokonać przestępstwa przeciwko wielu ludziom. Czy nie przychodzi ci do głowy, kto by to mógł być?
– Nie. My mieszkamy tutaj dopiero od czterech lat, ale, oczywiście, znamy różnych ludzi, wiemy o różnych sprawach, o jakichś rodzinnych kłótniach i zazdrościach, ale od tego do takiego strasznego czynu jak to… nie, to chyba zbyt daleko, tak myślę.
– Ja sądzę – rzeki Jo – że Harald i jego kompan są pomocnikami tego nieznajomego gentlemana. Zastanów się, czy znasz kogoś wysoko postawionego, kto mógłby mieć podwójną naturę?
– No nie wiem… – Liv zastanawiała się. – Wszyscy, których znam, są mili, sympatyczni i w ogóle, jednym słowem przyzwoici chrześcijanie.
– O, jeśli chodzi o tych chrześcijan, to traktowałbym ich ostrożnie. Bo jak to mawiał pewien znany szwedzki pastor: Być chrześcijaninem to dla większości ludzi znaczy być dobrym dla własnej teściowej i dla kota.
– No dobrze – roześmiała się Liv. – To powiedzmy, że wszyscy, których znam, są sympatyczni. Ale zastanowię się jeszcze, może mi coś przyjdzie do głowy.
W pobliżu migotała jakaś woda. Na drugim brzegu krzyknął żałośnie ptak. Okolica zdawała się wymarła i ponura, ziąb panował przejmujący, jak to nad ranem. Liv dygotała, a górski wiatr przenikał jej ubranie. Ręka Jo była twarda, ale ciepła, a kiedy się do niej uśmiechnął, w ciemności błysnęły białe zęby.
– Nigdy nie zapomnę tej nocnej wędrówki – oświadczyła Liv. – Tych zarysów drzew i kamieni, zwalistych gór przed nami i tej monotonnie szumiącej wody ani poczucia wspólnoty z wami trzema. Tak nam ze sobą dobrze, a przecież spotkaliśmy się właściwie przypadkiem. Nie zapomnę też, że kolano boli mnie okropnie.
– Zaraz temu zaradzimy – powiedział Finn i odwrócił się do niej. – Bo już zbliżamy się do gospodarstwa, gdzie mają konia. Jestem pewien, że nam pożyczą.
Jo okazał się prawdziwym dyplomatą, kiedy budził gospodarza i zaspanemu tłumaczył, że koniecznie musi pożyczyć sobie jego konia, a chłop mimo wszystko nie poszczuł ich psami. Wprost przeciwnie, kiedy już sobie poszli, chłop miał poczucie, że zrobił bardzo dobry uczynek, którym zasłużył sobie na najwyższe uznanie. Chociaż tak całkiem gratis Jo tego konia nie dostał.
Liv za nic nie chciała dosiąść wierzchowca, broniła się i zapierała, kiedy stanęła obok tej brązowej żywej góry. Ale Jo się nie cackał. Stanowczo wziął ją na ręce i posadził na końskim grzbiecie, ona zaś wczepiła się w grzywę zwierzęcia i ze strachu nie była w stanie się ruszyć. Finn tymczasem żałował, że to nie on ma bolące kolano. Morten z uroczystą miną prowadził konia za uzdę, a Jo szedł obok i uspokajał Liv.
"Uprowadzenie" отзывы
Отзывы читателей о книге "Uprowadzenie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Uprowadzenie" друзьям в соцсетях.