– Tato – zaczęła niepewnie. – Czy mogłabym sobie kupić coś do ubrania?

Rodzina nie byłaby bardziej zdumiona, gdyby autobus wjechał do ich kuchni. Tulla zakrztusiła się herbatą, a pani Larsen o mało nie upuściła filiżanki. Ojciec zastygł w bezruchu z nożem uniesionym nad talerzem.

– A na co ci nowe ubrania? – zapytała wreszcie Tulla, gapiąc się na siostrę z otwartymi ustami.

– Ja… Nie, potrzebne mi. Zwłaszcza wyjściowa sukienka.

Tulla zachichotała z pogardą, a Liv posłała jej pełne gniewu spojrzenie.

– Ależ drogie dziecko – wtrąciła mama. – Masz przecież sukienek pod dostatkiem.

– Wcale nie, nic nie mam – odparła Liv z zaciętością, bo wszystko wskazywało na to, że walka będzie długa i trudna. – Mam tylko spodnie i swetry i kilka paskudnych szkolnych sukienek po Tulli, i jeszcze tę niedzielną, którą po niej odziedziczyłam trzy lata temu.

– Ale ja nie mam pieniędzy, żeby wyrzucać na jeszcze jedną suknię w tym tygodniu – zaprotestował ojciec. – Tulla właśnie dostała sukienkę za dwieście koron.

– Czy nie mogłabyś w takim razie wziąć którejś ze starych sukienek Tulli? – zaproponowała mama. – Ta różowa ma zaledwie kilka miesięcy, wcale nie jest znoszona.

Liv przełknęła ślinę i z uporem spojrzała na matkę.

– Nie chcę żadnej różowej sukni. Gdybym mogła sama decydować o kolorze, to wybrałabym coś chłodniejszego, niebieski albo zielony, albo lila. A najprawdopodobniej biały.

– Niebieski albo zielony dla ciebie? – wybuchnęła matka. – Ty przecież…

– Ty przecież masz ciemne włosy i powinnaś nosić czerwony albo żółty, wiem, i dziękuję bardzo, już to dawniej słyszałam. Ale to nie pasuje ani do mojej cery, ani do oczu. Nie można przecież dobierać ubrań wyłącznie pod kolor włosów!

Liv była wzburzona i zdecydowana przeprowadzić swoją wolę.

– No dobrze, ale gdzie masz zamiar w niej pójść? – zapytała Tulla.

– Wybieram się na szkolny bal – odparła Liv stanowczo. – To nic, że już tam nie chodzę. I powinnam też coś zrobić z włosami, a poza tym muszę kupić nowe pończochy, bieliznę i buty. I jeszcze potrzebny mi jest nowy sweter, bo już nie mogę chodzić w tym prosiaczkowato różowym po Tulli. I dziesięć koron na dwa bilety.

– Dwa? – krzyknęła Tulla. – A z kim to się wybierasz, jeśli łaska?

– Z jednym… przyjacielem – burknęła Liv. – On mi w piątek zwróci za bilet.

– Skąd ci się nagle wzięła taka ochota na tańce? Czy to nie przypadkiem jeden taki imieniem Finn jest przyczyną?

Liv odpowiedziała tylko wściekłym parsknięciem.

– Nie o to chodzi – przerwał ojciec. – Nie ma znaczenia, z kim chce pójść, bo i tak nie stać mnie na nowe ubranie. Basta, koniec dyskusji!

Liv poczuła pieczenie w oczach.

– W takim razie wezmę z mojej książeczki oszczędnościowej.

– Ani mi się waż! – krzyknął ojciec surowo. – Nie masz jeszcze prawa sama dysponować swoją książeczką. A poza tym zostaniesz w domu. Skoro nie chciało ci się uczyć i musiałaś przerwać naukę, to nie masz czego szukać na szkolnym balu!

Liv powiedziała cicho, bardzo zgnębiona:

– Zostałam zabrana ze szkoły dlatego, bo nie mogliście znieść takiego wstydu, żeby wasza córka powtarzała klasę. Czy nigdy wam nie przyszło do głowy, że może ja nie jestem jeszcze dojrzała do tej klasy? Gdybyście dali mi rok, to jestem pewna, że wszystko ułożyłoby się bardzo dobrze. Przecież pisałam najlepsze w klasie wypracowania z norweskiego i pani powiedziała, że mam bardzo bogatą wyobraźnię…

– O, tak, to jedyne, co masz – powiedziała Tulla złośliwie.

Inspektor Larsen wyglądał, jakby chciał się nad czymś lepiej zastanowić, mimo to oświadczył krótko:

– Trudno, nic na to nie poradzę, muszą ci wystarczyć ubrania, które masz. Tak ładnie wyglądały na Tulli, to dla ciebie też powinny być dobre.

Liv wstała.

– Zdaje mi się, że to wszystko zaczyna przypominać bajkę o Kopciuszku! – syknęła ze złością.

– Uff, ale romantyczne porównanie! – zachichotała Tulla szyderczo. – Z tą tylko różnicą, że nasz Kopciuszek żadnego księcia nie znajdzie!

– Nie potrzebuję twojego głupiego księcia – odparła Liv i trzasnęła drzwiami kuchennymi tak, że szyby zadzwoniły w oknach.

Na górze w swoim pokoju usiadła na krawędzi łóżka i oparła na rękach rozpalone policzki. Nienawidzi ich wszystkich, zebranych na dole, którzy tworzą zwarty front przeciwko niej, odpychają ją od siebie. A tak marzyła o tym balu! Gdyby miała być szczera, to musiałaby przyznać, że odczuwała mrowienie na plecach, kiedy sobie myślała, jakiego naprawdę wspaniałego młodego człowieka mogłaby zaprezentować na zabawie! Ale nie tylko dlatego chciała tam pójść. Cudownie było wyobrażać sobie, że pozostanie z nim przez cały wieczór, będzie z nim tańczyć – z tym tańcem to chyba jednak nie taka głupia sprawa – i on odprowadzi ją do domu… A potem ona, oczywiście, nie pozwoli mu odejść. No tak, a gdyby jednak wziąć różową sukienkę Tulli? Nie, nie chciała! Liv może zostać kimś, jeśli tylko będzie pracować nad rozwojem swojej osobowości, powiedział nieznajomy. On pewnie akurat nie ubrania miał na myśli, ale od czegoś trzeba przecież zacząć.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i do pokoju weszła mama.

– Liv – powiedziała trochę zakłopotana. – Chyba rozumiesz, że nie miałam nic złego na myśli wczoraj, kiedy rozmawiałam z panią Nordsten. Przecież wiesz, że ciebie także bardzo kocham. Tak mi było przykro, kiedy odpowiedziałaś mi niegrzecznie w obecności pani Nordsten. Chyba zdajesz sobie sprawę?

Liv bez słowa kiwała głową.

Pani Larsen zagryzała górną wargę.

– Myślałam o tym, co powiedziałaś przed chwilą, Liv, i rzeczywiście, ty nigdy nie miałaś ubrania, które by było tylko twoje. Może to się wzięło stąd, że nigdy nie okazywałaś zainteresowania takimi sprawami. Jeśli masz ochotę iść na tę zabawę, to… ja mam trochę odłożonych pieniędzy. Właściwie powinniśmy wymienić firanki, ale myślę, że zabawa jest ważniejsza. Proszę bardzo, weź pieniądze i kup sobie coś naprawdę ładnego!

Liv zaskoczona brała w milczeniu duże banknoty. Takiej sumy chyba jeszcze nigdy nie miała w rękach.

Matka wtrąciła pospiesznie:

– A ten twój przyjaciel, z którym się wybierasz, to jakiś sympatyczny chłopiec?

– Fantastyczny!

– No, mam nadzieję. Bo ty, niestety, masz upodobanie do skrajności. – Matka stała przez chwilę niezdecydowana. – A poza tym mam nadzieję, że będziesz teraz grzeczna i nie będziesz przyczyniała zmartwień mamie i tatusiowi. Ja wiem, że mogłabyś uczyć się prawie tak dobrze jak Tulla, gdybyś się tylko trochę postarała i nie była taka uparta. Pomyśl, jaka by to była radość dla taty i mamy mieć dwie miłe i dobre dziewczynki!

Nawet to kazanie nie było w stanie zdławić radości Liv.

– Mamo.

Pani Larsen była już w drzwiach, ale odwróciła się.

– Tak?

– Dziękuję. Bardzo ci dziękuję!


Liv biegała po sklepach tak długo, aż znalazła wszystko, co chciała, zgodnie ze swoim gustem. Wieczorowa sukienka miała takie zdumiewające połączenia kolorów, że pani Larsen jęknęła na jej widok. Ale przerażenie trwało dopóty, dopóki Liv nie włożyła sukienki.

– No… – powiedziała mama. – Nigdy bym nie przypuszczała… Bardzo ci w niej ładnie! Nagle cera zrobiła się złocistobrunatna, a oczy nabrały blasku! Nie zdawałam sobie sprawy, że masz takie niebieskie oczy! Liv, coś ty zrobiła ze swoją figurą? Wyglądasz jak zupełnie dorosła panna!

– Po prostu kupiłam odpowiedni rozmiar – wyjaśniła Liv. – Stare sukienki Tulli były na mnie zawsze trzy numery za małe.

– Mój Boże – szeptała pani Larsen z podziwem i jakby trochę wzruszona.

– A zobacz tutaj – mówiła Liv z zapałem. – Nowy biały sweter i nowe spodnie. Nie będziesz już musiała mnie oglądać w tych za ciasnych dżinsach. I wiesz co, mamo? Ja się przebrałam w sklepie, a kiedy szłam potem ulicą, to chłopcy gwizdali na mój widok. Spotkałam też Finna, to taki facet, w którym się kiedyś podkochiwałam. Nie zgadłabyś, ale wyglądał na kompletnie porażonego. Zapytał, czy to ja jestem młodszą siostrą Tulli i gdzie się podziewałam przez całe jego życie. Czy słyszałaś kiedyś coś bardziej zapierającego dech w piersi? Ale ja udałam zakłopotaną i powiedziałam: „Wybacz mi, chyba jednak cię nie znam. Czy ty jesteś jednym z wielbicieli Tulli? Masz może na imię Olav?” Powinnaś była widzieć, jak mu ten uwodzicielski uśmieszek zamarł na wargach. „Ja jestem Finn”, wykrztusił i zanim zdążyłam powiedzieć jeszcze coś obraźliwego, zapytał, czy będę na szkolnym balu…

W tej chwili do domu wbiegła Tulla.

– Jest tata?

– Nie ma, właśnie pojechał na działkę – odparła pani Larsen. – A o co chodzi?

– Nic takiego, chciałam mu tylko powiedzieć, że nowi właściciele fabryki przyjadą za kilka tygodni.

– Jacy nowi właściciele? – zapytała Liv.

– A ty, jak zwykle, nigdy niczego nie wiesz – warknęła Tulla niecierpliwie. – Pewnie nawet nie wiesz, że stary umarł?

– Nie, to oczywiście wiem, ale kto po nim odziedziczył majątek?

Pani Larsen wyjaśniła:

– Miał jakąś rodzinę w Danii i oni teraz przejęli wszystko. Z wyjątkiem starego pałacu, który właściwie jest ruiną, więc oni go nie chcą. Ma być w przyszłym tygodniu zburzony.

– O, to wspaniale! – zawołała Liv. – To paskudztwo kompletnie nie pasowało do naszej okolicy. Jak ktoś mógł wybudować kamienny dom z wieżyczkami tutaj w górach? Tak strasznie pozbawiony gustu, że zawsze kiedy na niego patrzyłam, dostawałam gęsiej skórki.

Nagle Tulla zwróciła uwagę na przemianę Liv.

– Liv ma nowy sweter? To dlaczego ja też nie dostałam? A jak ty wyglądasz! Coś ty, przeglądałaś stare ubrania?

– Nie – odrzekła Liv triumfująco. – To są całkiem nowe ubrania.

– Mamo, pytałam, dlaczego ja też nie dostałam nowego swetra?

– A zastanów się, co by to było, gdybym ja tak pytała za każdym razem, kiedy ty dostajesz nowe ubranie – powiedziała Liv.

– Czy wy zawsze musicie się kłócić? – lamentowała pani Larsen zmartwiona. – Zastanawiam się, czy inne rodzeństwa też się tak nie lubią jak wy. Liv zasłużyła sobie już dawno na nowe ubrania, poza tym uważam, że w tym swetrze jest jej wyjątkowo do twarzy. A gdybyś ją jeszcze zobaczyła w sukience! Kolory naprawdę szokujące, ale jej jest w tym znakomicie.

– To ona sukienkę też dostała? Ile właściwie kupuje się tej smarkuli?

– Tulla, moja droga – jąkała pani Larsen. – Ja cię nie poznaję, zawsze taka grzeczna i miła.

Tak, grzeczna i miła, kiedy wszyscy koło niej skaczą, to owszem, pomyślała Liv.

I znowu została poddana przesłuchaniom na temat tego, kto ma jej towarzyszyć na szkolną zabawę. Matki są zdumiewające. Boją się śmiertelnie, że córki nie będą miały powodzenia u chłopców, ale niech no się jaki pojawi, to boją się jeszcze bardziej. To, że Tulla miała mnóstwo wielbicieli, było czymś całkiem naturalnym i nie wzbudzało niepokoju, Tulla jest przecież rozsądną panną. Ale kiedy teraz Liv szepnęła słówko o kimś obcym, matka natychmiast zaczęła podejrzewać, że to jakieś monstrum. Tulla po prostu nie uwierzyła w jego istnienie, a Liv w chwilach zwątpienia skłonna była przyznać jej rację.


Wczesnym popołudniem Liv uznała jednak, że nastała odpowiednia pora, i pobiegła na brzeg. Przeszła przez te idiotyczne falochrony, okrążyła wydłużony cypel i zbliżała się do brzozowego gaju. A jeśli on odmówi? A jeśli nie będzie mógł albo całkiem po prostu nie będzie chciał pójść z nią na zabawę? No nie, musi chcieć! Tak im się dobrze ze sobą rozmawiało, byli wobec siebie tacy szczerzy. Więc jeśli Liv poprosi naprawdę ładnie…

Okropnie zdyszana dotarła do szczytu wzniesienia ponad czterema brzozami, gdzie widziała go po raz ostatni.

Fale z pluskiem omywały brzeg, ale brzeg był pusty.

Wiało dużo bardziej niż poprzedniego dnia, powietrze było ostre, całkiem już jesienne. Liv stała bez ruchu, rozczarowanie narastało, podchodziło do serca, dwa bilety w kieszeni były jak szyderstwo.

Ale chwileczkę, przecież wtedy się zdrzemnęła, dopiero później go zobaczyła. Może więc i dzisiaj powinna poczekać! Zbiegła na brzeg, pokręciła się trochę na granicy wody, potem usiadła w malowniczej pozie na kamieniu, wstała znowu i próbowała odnaleźć ślady nieznajomego na piasku pomiędzy kamieniami i w trawie nieco wyżej. Miała wrażenie, że chodząc po śladach dowie się o nim czegoś więcej, ale poszukiwania okazały się daremne.

Kiedy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, dla wszelkiej pewności po raz chyba setny wspięła się na szczyt wzgórza, by rozejrzeć się po okolicy. Porośnięte ciemnym borem zbocze leżało pogrążone w mroku i ciszy, w oddali w ostatnich promieniach słońca mienił się wodospad, a pod nią brzozy zdawały się wisieć nad wodą, ciche jakby ubolewały, że nic nie mogą pomóc. I nigdzie żywej duszy.

Ponure, odosobnione miejsce i zapadający mrok oddziaływały na wyobraźnię Liv. Stała wysoko, bezradna i przemarznięta. Teraz było za późno, on już nie przyjdzie. Słońce leżało na linii horyzontu, dzień dobiegł końca.