– Tak, to Peter. Ten drugi, to mój były partner, David Ross.

– Pani zerwała, czy on?

– Ja uznałam, że nie powinniśmy się więcej spotykać.

– Zgodził się? – Bentz najwyraźniej nie wierzył.

– Musiał – odpowiedziała wprost.

Bentz podrapał się po brodzie. – Ale nie był zadowolony.

– Nie. Uważa, że powinniśmy się pobrać.

– Byliście zaręczeni?

– Nie.

– Dał pani pierścionek?

Poczuła, że się rumieni.

– Próbował w ostatnie święta, ale… nie mogłam go przyjąć.

– I wtedy powiedziała mu pani, że wszystko skończone?

– Wtedy wszystko zaczęło się rozpadać. Spotykałam się z nim jakieś pięć lub sześć miesięcy,. zanim podjęłam pracę tutaj. George Han¬nah odszedł z rozgłośni w Houston i przeniósł się do Nowego Orleanu kilka lat temu. Potem przekonał moją szefową, Eleanor, żeby zaczęła pracować dla niego w WSLJ. To George wpadł na pomysł, żeby wskrze¬sić audycję doktor Sam tutaj, a Eleanor się zgodziła. Musiała mnie moc¬no namawiać, ale doszłam do wniosku, że już' czas.

– Czas na przeprowadzkę z Houston?

– Czas znowu zasiąść przy mikrofonie. Odeszłam dziewięć lat temu z,powodu… przykrego wypadku w radiu i przez kilka lat prowadziłam prywatną praktykę, ale Eleanor przekonała mnie, że moje miejsce jest w radiu. Prawdę mówiąc, sama tęskniłam za tą pracą. Miałam poczucie, że pomagam wielu ludziom.

– Miała pani dłuższą przerwę

_ Może niepotrzebnie – przyznała. – Pozwoliłam, żeby jeden okropny wypadek wyprowadził mnie z równowagi, ale chciałam spróbować jeszcze raz. Nadeszła pora, żeby coś zmienić w żyoiu. Znalazłam kogoś, kto przejął moją praktykę, i zostawiłam pacjentów w dobrych rękach. ¬Nie widziała powodu, dla którego miałaby mu opowiadać szczegóły odej¬ścia z rozgłośni i wracać do tego strasznego okresu w jej życiu.

_ Czy David Ross był tego samego zdania? – zapytał ją Bentz, ro¬biąc notatki. – Czy uważał, że powinna pani pracować w radiu?

_ Wcale nie. – Nadal pamięta1a,jak David zacisnął usta, kiedy oznaj¬miła mu o swojej decyzji. Był zaszokowany, zupełnie jakby go zdradzi¬ła. – Nie podobało mu się to ani trochę, ale ja już postanowiłam i w paź¬dzierniku przeprowadziłam się tutaj. Chciał dać mi pierścionek na Boże Narodzenie, ale widywaliśmy się COraz rzadziej. Potem był Meksyk. Wykupił wycieczkę, żeby mi zrobić niespodziankę, i postanowiłam po¬jechać, żeby przekonać się, czy dobrze robię, zrywając z nim.

– I co?

– Miałam rację.

– Ale nadal ma pani jego zdjęcie.

Sam westchnęła.

_ Tak, wiem. Nie chodzi o to, że go już nie lubię. Po prostu nie sądzę, żebyśmy do siebie pasowali. – Ugryzła się w język i napięła ramiona. – Nie sądzę, żebyśmy musieli omawiać szczegóły mojego życia uczuciowego.

– Chyba, że to on dzwoni.

_ Powiedziałam, że to nie on – przypomniała mu ze złością• – Rozpoznałabym jego głos.

Bentz nie dawał za wygraną•

– Kiedy widziała go pani po raz ostatni?

_ Jakiś tydzień temu – powiedziała, a Charon wskoczył jej na kolana. – W Meksyku.

– Na tej wycieczce? – Wyczuła w jego głosie nutkę krytyki…

_ Tak. Spotkaliśmy się w Mazatlan… Liczył na romantyczną pod¬róż, ale ja tylko chciałam się upewnić, że nie popełniłam błędu. – Do¬strzegła pytanie w jego wzroku. – Niech pan mi wierzy, że miałam rację• Nie byłam pewna, ale teraz jestem.

– Nie wspomniała pani o nim wcześniej – stwierdził.

– Wiem, ale on nie mógł zostawić wiadomości ani wysłać listu; znaczek był stąd, z Nowego Orleanu, a on był w Meksyku. I to nie jego głos był nagrany na taśmie. Poznałabym go. To nie on dzwonił, detektywie Bentz.

Bentz wykrzywił się; jakby nie wierzył w ani jedno jej słowo.

– Jestem tu dlatego, że złożyła pani skargę -powiedział powoli,jakby rozmawiał z upartym dzieckiem. – Oczekuję od pani współpracy.

– Ależ ja współpracuję – oburzyła się i stwierdziła, że przybrała obrażony ton. Rzeczywiście, prześladowca wyprowadził ją z równowa¬gi. Miała wrażenie, że przez cały czas musi usprawiedliwiać swoje po¬stępowanie.

– Pani coś ukrywa – stwierdził i patrzył na nią tak intensywnie, że przeszył ją dreszcz.

– Nie mam ochoty na skandal. Jestem znaną osobą, ale ponieważ pracuję w radiu, ludzie nie wiedzą, jak wyglądam. Jestem trochę anoni¬mowa i chciałabym, żeby tak zostało.

Zamyślił się przez chwilę, potem skinął głową, jakby zrozumiał i w końcu zamknął notes, wyłączył magnetofon i wstał.

– Myślę, że to wystarczy, alę potrzebuję kopii tych rozmów. Sprawdzę rejestry telefonów i dam pani znać.

– Dziękuję•

– Powinna pani ograniczyć działalność publiczną.

O mało się nie roześmiała.

– To byłoby trudne, detektywie. Jestem pracownikiem radia i mimo że wiele osób nie rozpoznaje mnie na ulicy, jestem znana i pracuję cha¬rytatywnie. Niedługo rozgłośnia prowadzi dużą imprezę dla Centrum Boucher. Będę tam. Nie mogę się ukrywać.

– Proszę się nad tym jeszcze raz zastanowić.

Pokręciła przecząco głową.

– Oboje wiemy, że nie mogę. Dlaczego po prostu nie złapiecie tego faceta?

– Złapiemy, ale na razie… – spojrzał na kota, który mruczał na jej kolanach – może zamieni pani kotka na rottweilera albo dobermana. Mam na myśli porządne zwierzę.

– Charon jest groźny – powiedziała, a kot przeciągnął się i zaczął się myć, jakby chciał zaprzeczyć jej słowom.

Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.

– Dobrze wiedzieć – powiedział, a ona delikatnie zrzuciła zwierzę z kolan i wstała, żeby odprowadzić go do drzwi. – Komisariat mógłby zaoszczędzić dużo pieniędzy, gdyby wykorzystał koty do patrolowania ulic zamiast psów. Napiszę raport dla komisarza. Na pewno skontaktuje się z wydziałem K-9.

– Cieszę się, że mogłam pomóc – zażartowała.

Zatrzymał się na werandzie, a jego wesoły nastrój zniknął, kiedy wyszedł na zewnątrz, w ciemną noc.

– Niech pani nie zapomni zamknąć drzwi. Ten facet może być ka¬walarzem, ale wątpię. Telefony do radia to jedno, ale to – podniósł pla¬stikową torbę – to co innego. Ktokolwiek to zrobił, jest chory i chce panią śmiertelnie przerazić.

– Wiem – powiedziała i zamknęła za nim drzwi. Zasunęła zasuwę, zadowolona, że zmieniła zamki i poprawiła system alarmowy. Był stary i często się psuł, ale obiecano jej zainstalować nowy za kilka tygodni. Do tego czasu musiała się zadowolić tym, co jest.

Pomyślała o wszystkim, co jej się przytrafiło, i starała przekonać samą siebie, że ten, kto ją straszył, nie chce jej skrzywdzić, ale prawdę powie¬dziawszy, bała się jak diabli.

Rozdział 8

– więc nigdy nie widuję ojca – powiedziała Anisha z grymasem na twarzy. Była jedną z sześciu dziewczyn, które przyszły na sesję i sie¬działa zgarbiona w starym fotelu. Podkuliła nogi i patrzyła ponuro. Ner¬wowo kręciła pasmo włosów wokół palca. – Chyba powinnam się tego spodziewać.

– Próbowałaś się z nim skontaktować?

– W więzieniu? – Anisha parsknęła przez nos. – A po co? – Uśmiechała się zbyt cynicznie, jak na swoje piętnaście lat. – Mam ojczyma. Trzeciego z kolei.

Spotkanie toczyło się dalej. Wszystkie sześć dziewczyn miało pro¬blemy i każda w inny sposób starała się ułożyć sobie życie.

Sesja odbywała się w starym, wciśniętym między inne budynku, nieda¬leko Parku Annstronga. Był wczesny wieczór i słońce zaczęło zachodzić. W niewielkim pokoju panował zaduch, żaluzje były na wpół odsłonięte, a do środka wpadał słaby wiatr i szum samochodów z ulicy Rampart. Mimo że w rogu na stole stale kręcił się wiatrak, bluzka kleiła się Sam do pleców.

Dziewczyny siedziały w starych fotelach i na sofie. Rozmawiały o po¬wrocie do szkoły, o wieczorówce, bo niektóre z nich miały małe dzieci. Któraś wspomniała o imprezie na rzecz Centrum; były tym podekscyto¬wane. Zostały zaproszone i nie mogły się doczekać. Leanne była dziw¬nie milcząca i siedziała obok Samanty zamyślona, jakby skrywała jakąś tajemnicę. Sam pomyślała, że w ten sposób Leanne chce ją ukarać za to, że wyjechała na prawie trzy tygodnie.

– Czy coś cię trapi? – zapytała dziewczynę w czasie przerwy w sesji. Leanne wzruszyła ramionami. Była ładna; miała porcelanowobiałą skórę, brązowe włosy i zielone oczy. Bawiła się liśćmi paproci i udawa¬ła brak zainteresowania.

– Jest wściekła, bo zerwała i Jayem – powiedziała Renee, wielka czarna dziewczyna i poczęstowała wszystkich gumą do żucia.

– Nie o to chodzi – odparła Leanne. Przerwała skubanie paprotki i obrzuciła koleżankę surowym spojrzeniem. Zarumieniła się aż po same uszy ozdobione co najmniej sześcioma kolczykami.

– Znowu bierze – dodała Renee i uniosła znacząco brew.

– To prawda?

– Tylko kiedy byłam z Jayem i to był mój pomysł. – Leanne wyniośle wyprostowała głowę. – Próbował mnie kontrolować.

– Bo nie chciał, żebyś brała to gówno – powiedziała Renee.

– Nikt mnie nie będzie sprawdzał.

– Tak, racja – zadrwiła Renee i przewróciła oczami.

Sam podniosła rękę.

– Posłuchajmy, co Leanne ma do powiedzenia.

– Nie mam ochoty nic mówić – uparła się dziewczyna i skrzyżowała ręce na piersi. Odwróciła wzrok od Sam i rzuciła Renee mordercze spojrzenie. – A ty się zamknij, bo to nie twoja sprawa.

– Może powinnyśmy się nad tym zastanowić – wtrąciła się Sam i prze¬rwała spór, zanim przerodził się w awanturę. – Porozmawiamy o tym na¬stępnym razem. Pomyślcie wszystkie o granicach. Kiedy dajemy spokój przy¬jaciółce? Kiedy wtrącamy się w jej życie? Jakie są konsekwencje? Dobrze?

Narzekąjąc i szurając nogami, dziewczyny zaczęły się zbierać.

– Do zobaczenia za tydzień. Jeśli spotkacie Colette, poproście, żeby do nas dołączyła.

– Colette się przeprowadziła – powiedziała Renee. – Aż do Tampy. Dla Sam to była nowa wiadomość. Dziewczyny miały jej mówić o wszystkich zmianach adresów, chociaż robiły to rzadko.

Zebrały książki i torby i ruszyły w dół po schodach, stukając butami na platformach. Leanne szła na końcu, porzucona przez Renee, która, gdy Leanne popadała w niełaskę, przejmowała rolę przywódczą. Teraz też uśmiechnęła się.do Sam, a potem rzuciła Leanne dumne spojrzenie.

– Nienawidzę tej tłustej suki – warknęła Leanne.

– Możesz powiedzieć to inaczej.

– Nienawidzę tej pieprzonej opasłej dziwki.

– Nie o to mi chodziło.

– Wiem, o co ci chodzi. – Leanne skrzywiła się. – Ale ja jej nienawidzę.

– Jesteś zła na nią czy na siebie?

– Nie potrzebuję tych gównianych rad.

– A ja myślę, że tak.

– Renee to świnia. – Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na Sam raz jeszcze. – Zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy. Włazi, gdzie jej nie chcą, jak stara maciora mojego dziadka. – Zaczęła chrząkać, żeby podkreślić swoje słowa.

– Może po prostu chce być przyjaciółką – zasugerowała Sam.

– Przyjaciółką? Renee Harp nie wie, co to słowo znaczy. Żeby tak mnie zaatakować. – Leanne pstryknęła palcami. – Poza tym, to nie jej interes, co dzieje się pomiędzy Jayem i mną.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Czas już się skończył.

– Możemy pogadać po drodze.

– Nic wielkiego się nie stało. – Zielone oczy wpatrywały się w dywan i w wypolerowaną podłogę. Nastało długie milczenie, a potem dziew¬czyna westchnęła: – Owszem, naćpałam się – przyznała. Pomimo agre¬sywnego makijażu i obcisłego stroju nie wyglądała na siedemnaście lat. ¬Byłam w stresie i tyle. Marletta czepiała się mnie i… wtedy Jay się wku¬rzył. Pomyślałam, że pokażę im obojgu.

– Paląc kokę?

– Tak. No i co? – Ruszyła po schodach, bo nie miała ochoty słuchać wykładu, chociaż Sam wcale nie zamierzała go robić.

– Sama mi powiedz. – Dogoniła dziewczynę na pierwszym piętrze i szła za nią przez kolejne pokoje do drzwi wyjściowych. Leanne pchnꬳa drzwi ramieniem i wyszła na rozgrzany słońcem chodnik.

Zapadał zmierzch i zapalono już latarnie. Pozostałe dziewczyny z gru¬py szły ulicą i rozmawiały wesoło. Dwie z nich paliły długie papierosy. Rozdzieliły się na rogu, ruszyły w różnych kierunkach i po chwili znik¬nęły w wąskiCh zaułkach.

– Może to nie był najlepszy pomysł – przyznała Leanne, kiedy sta¬nęły pod latarnią. Mówiła szczerze i po raz pierwszy od godziny popa¬trzyła Sam w oczy, przekrzywiając głowę na bok.

– Zastanów się. Próbowałaś w ten sposób ukarać matkę i chłopaka, ale komu zrobiłaś krzywdę? Co osiągnęłaś?

Leanne przewróciła wielkimi oczami.

– Skrzywdziłam siebie. Wiem o tym. – Uśmiechnęła się zabójczo.

Miała bielutkie zęby i piękne usta.

– Jak się czujesz?

– W porządku.

– Na pewno? – zapytała Sam. W Leanne, było coś, co jązaintereso¬wało. Pod skorupą żargonu, którym mówiła, i twardego podejścia do życia kryła się łagodna dziewczyna, która wysyłała jej kartki kompute¬rowe. W ciele, wyglądającej na twardzielkę nastolatki, była uwięziona mała dziewczynka.

– Na pewno. Już się do niczego nie nadaję – powiedziała i roze¬śmiała się. Minęła ich grupka młodych chłopaków. Kilku obejrzało się za Leanne. Odruchowo odgarnęła krótkie włosy z twarzy i wytrzymała ich wzrok z wyzywającym wesołym uśmiechem na ustach.