– Tak – odpowiedział wreszcie młodszemu koledze – wiem jak jest na dnie. – Wiedział doskonale, że na dnie śmierdzi.

– Więc nie opowiadaj mi już bzdur o tym, jak szukałeś pracy. Ja¬skiel cię zatmdniła, żebyś prowadził sprawy, które wybiera, bo ci ufa i wie, że będziesz harował dwadzieścia cztery godziny na dobę. Moim zdaniem ty i tak nie potrzebujesz żadnego czasu wolnego. Czy faceci w twoim wieku mają w domu coś, do czego warto wracać? – zapytał Montoya. – Szczególnie teraz, kiedy twoja córka jest na studiach, nie masz powodu, żeby wracać na noc.

– Kristi nadal mieszka ze mną – odparł Bentz i pomyślał o córce, jedynej rodzinie jaka mu została. Matka Kristi, Jennifer, nie żyła. Roz¬wiodła się z Bentzem dawno temu i wszyscy myśleli, że to z powodu pracy, co tylko częściowo było prawdą. Było coś więcej i Bentz został sam z córką i tajemnicą, której nikomu nie zamierzał ujawnić. Spojrzał na podwójną fotografię na biurku. Na jednym zdjęciu Kristi miała pięć lat i właśnie zaczynała chodzić do przedszkola; drugie zrobiono we wrześ¬niu. Nie mógł uwierzyć, że skończyła osiemnaście lat i wkrótce przepro¬wadzi się do Baton Rouge. – Wybiera się do Ali Saints dopiero za mie¬SIąC.

Montoya oparł się biodrem o biurko Ricka, wziął nóż do papieru i obrócił go w palcach.

– Więc uważasz, że ten, który napastuje panią doktor jest niebezpieczny?

Rick zerknął na podziurawione zdjęcie i podał je Reubenowi.

– Popatrz na to.

Twarz Montoyi stężała.

– Ten, kto to zrobił, ma bardzo nierówno pod sufitem.

– l kto wie, czy na tym się skończy. Uważam, że może być groźny.

– Ale… – dodał Reuben.

– … być może robi to tylko na pokaz i dla sławy. Notowania audycji skoczyły do góry od cz'asu pierwszego incydentu, a stacja od lat jest w finansowych tarapatach. George Hannah kupił WSLJ. Myślał, że po¬stawi ich na nogi, ale nie udało się. Może to spisek i chwyt reklamowy. ¬Jednak Rick w to nie wierzył.

Montoya skrzywił się na widok fotokopii.. – To jest chore.

– No. Czekam na raport o tym liście i zdjęciu. Zabrałem oryginały z policji w Cambrai i wysłałem do laboratorium.

Podniósł zdjęcie do góry.

– Wiesz, co mi to przypomina?

Bentz myślał o krok szybciej oiż jego młodszy partner.

– Studolarówki z zaczernionymi oczami.

– Może to ten sam facet.

– Zastanawiałem się nad tym. Nawet napisałem o tym w raporcie, ale tu nie zamalował oczu czarnym flamastrem.

– Można by myśleć… ale może ten świr jest sprytniejszy, niż sądzimy.

– To odległa hipoteza. – Ale Bentz brał ją pod uwagę.

– Ale to możliwe, bo inaczej nie pomyślałbyś o tym – powiedział Montoya.

Bentz sięgnął po kawę, która była słaba i letnia.

– Niczego nie wykluczam. – Prawdę mówiąc, zdjęcie z wydłubanymi oczami martwiło go bardziej niż telefony do radia. Miał bardzo złe prze¬czucia. Czy facet był kawalarzem, czy niedługo zrobi coś gorszego? A co z tąpaniąpsycholog? Samanta Leeds powinna być bardziej ostrożna i nie pozwalać obcym ludziom przybijać łodziami do swojego pomostu.

Reuben rzucił kopię zdjęcia na stos akt.

_ Co mamy na temat naszego seryjnego mordercy?

_ Trochę więcej. W obu przypadkach zostawił nasienie. Laborato¬rium mówi, że to ~a sama grupa krwi. Podobnie z próbkami włosów.

– Czyli żadnej niespodzianki.

_ Ten sam typ ofiary, na pierwszy rzut oka. Obie były prostytutkami. Obie udusił czymś ostrym, jakąś pętlą, i ułożył w tej samej pozycji. Nie boi się zostawiać odcisków palców i nie możemy ich do nikogo dopaso¬wać, bo nie był notowany ani nie pracował tam, gdzie się je rutynowo zbiera. – Bentz rzucił Montoyi teczkę. – W obu przypadkach znaleziono też inne włosy, sztuczne i rude.

– Peruka?

_ Tak, ale nie majej. W mieszkaniach nie znaleziono nic podobnego i według ludzi, którzy znali ofiary, żadna nie nosiła czerwonej peruki, nawet do pracy..

_ Więc w chwili śmierci miały perukę na sobie i mordercajązabrał. Czy to chcesz powiedzieć?

Bentz skinął głową•

_ Zupełnie jakby chciał, żeby ofiara wyglądała na rudzielca.

– Jezu. Jak doktor Sam.

– Może.

Montoya wstrzymał oddech.

– Nadal dalekie skojarzenie.

_ Wiem. – Bentz sam był ciekaw, czy znalazł związek, ale nie mógł zapomnieć o wydłubanych oczach i czerwonych włosach. – Sprawdza¬my u producentów i w sklepach, gdzie sprzedają peruki. Porównuję inne sprawY. Może były jakieś zabójstwa, gdzie była czerwona peruka.

_ To niewiele, ale zawsze coś – powiedział Montoya i podrapał się nożykiem po koziej bródce. – Sprawdziłem byłego męża Cherie Belle¬champs, Henry'ego. Okazało się, że miał polisę na życie, której nikomu nie odstąpił. Dostał pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– Gdzie był, kiedy popełniono morderstwo?

– W łóżku, w domu.

– Sam?

_ Nie. Ma dziewczynę, która przysięga, że był z nią całą noc. Tylko że ona jest notowana. N ic wielkiego. Kradzież w sklepie, jazda po pija¬nemu i posiadanie kokainy. Podobno od kilku lat jest czysta, od kiedy związała się z Henrym. A tak na marginesie, to on nie jest Henry ani Hank. Wymawia swoje imię z francuska – Henri.

– Pies go trącał – warknął Bentz.

– Nawet gdyby miał alibi, to mógł być inicjatorem. Może znalazł kogoś i zapłacił, żeby się pozbyć byłej żony.

– Tylko po co mu druga ofiara? Żeby nas zmylić? – Bentz tak nie uważał.

Rozległ się dzwonek. Montoya rzucił nóż do li•stów na stos akt na biurku Bentza i wyciągnął pager z kieszeni czarnych spodni. Rzucił szyb¬ko okiem, przeczytał informację i dodał:

– Nie jestem przekonany, że to nie on, ale nie umiem go połączyć ze śmiercią Gillette. Muszę zadzwonić. Masz coś jeszcze?

– Mały problem – powiedział Bentz i oparł się o krzesło. – W pierw¬szym przypadku kobieta została przed śmiercią zgwałcona, ale Rosa chyba najpierw została zabita…

– Chyba?

– Lekarz nie jest pewien…

– Dlaczego?

– Według mnie facet zrobił to w chwili, kiedy ją zabijał. To go właśnie podnieca – ich śmierć.

Oczy Montoyi zwęziły się.

– Cholera. – Schował pager do kieszeni. – Pora zebrać zespół ekspertów. Bentz skinął głową.

– Rozmawiałem już o tym z Jaskiel i poruszyła, kogo trzeba. Montoya się nachmurzył.

– Będziemy tu mieli federalnych.

– Tak. Naszych chłopaków. – Bentz siłą zmusił się do uśmiechu.- Zabawa się zaczyna.


Siedział przy porysowanym stole i wsłuchiwał się w odgłosy nocy.

Olbrzymie żaby rechotały, ryby pluskały, owady bzyczały, a woda odbi¬jała się od pali, na których wzniesiono mały domek, jego jedyną kryjów¬kę. Jego umysł domagał się działania. Odczuwał potrzebę ponownego polowania, ale teraz musiał być ostrożny i dokonać mądrego wyboru.

Spojrzał na swoje dzieło i uśmiechnąfsię. Wziął do ręki jeden z ciem¬nych paciorków, którego krawędzie star~mnie naostrzył pilnikiem. Wy¬konał misterną pracę i pocił się przy niej, ale było warto. Każdy pacio¬rek rozetnie miękką skórę jak brzytwa. Stwardniała skóra na palcach nie pęknie i nie będzie krwawić, ale biała szyja ulegnie od razu.

Pomyślał o tych, którymjuż odebrał życie i o podnieceniu,jakie czuł,. kiedy widział, że kobieta już wie, że umiera. Lubił czuć kształt pacior¬ków w dłoniach, kiedy ostatni oddech opuszczał płuca ofiary. Boże, to podniecało go tak bardzo, że przestawał myśleć… słyszał tylko pulso¬wanie w mózgu, zew pożądania, który wstrząsał całym jego ciałem. Prze¬żywał każdą chwilę jeszcze raz i wiedział, że będzie to musiał powtó¬rzyć po to, aby raz jeszcze ożywić wspomnienia.

Kiedy obrazy zaczęły zanikać, erekcja ustąpiła. Znów skupił się na pracy. Piłował, ostrzył i polerował koraliki, aż do rozpoczęcia audycji. Włączył radio we właściwym momencie. Muzyka przycichła i przez szu¬my i trzaski dobiegł go głos doktor Sam:

_ Dobry wieczór Nowy Orleanie. Witam… – Głos był przesycony erotyzmem, seksowny.

Suka.

Przerwał na chwilę pracę, żeby posłuchać skarg pierwszej osoby. Potem sięgnął do pudła z narzędziami. Znalazł dwie szpulki: żyłkę, która wytrzy¬ma ciężar dziesięciu kilo, mocną, nową i łatwo przechodzącą przez dziurki w paciorkach; i strunę, jeszcze mocniejszą, ale mniej giętką. Po niej koraliki nie będą przesuwać się swobodnie i wrażenie nie będzie tak miłe. Którą ma wybrać? Korzystał już przedtem z obu i żadna go nie zawiodła.

Głos doktor Sam odpowiedział na pytanie słuchaczki. Była taka spo¬kojna, rozsądna i uwodzicielska. Sięgnął do rozporka… ale zrezygno¬wał. Miał jeszcze coś do zrobienia. Schował szpulkę ze struną do pudeł¬ka i zębami rozerwał opakowanie na żyłce. Wyjął kawałek i pociągnął z całej siły, aż się rozwinęła.

Napiął mięśnie rąk, linka głęboko weszła w skórę, ale jej nie przecięła. Doktor Sam dalej prowadziła program i rozmowy z idiotami, którzy do niej dzwonili. Tymczasem on nawlekał zaostrzone paciorki w prawi¬dłowej kolejności, tak, żeby wyszedł mu idealny różaniec.

Tylko perfekcyjnie wykonany, spełni swoje zadanie.

Rozdział 11

Melanie wyłączyła telefon komórkowy i wściekła stanęła na par¬kingu przy centrum handlowym. To był fatalny tydzień. Okropny. Nic nie wskazywało na to, żeby miało się poprawić, pomyślała. Stuknꬳa w deskę rozdzielczą z nadzieją, że zepsuty klimatyzator włączy się jakimś cudem. Niestety, nie zadziałał, a temperatura w samochodzie się¬gała stu stopni.

Bawełniana koszulka pogniotła się i przykleiła do ciała. Pociła się pomiędzy nogami. Wygramoliła się z samochodu i próbowała nie myśleć, że Trish LaBelle unika jej telefonów. Wspaniale. W radiu już się mówi¬ło, że program Nocne wyznania zostanie wydłużony, ale nikt nie wspo¬mniał ani słowem o Melanie i awansie, na który zasłużyła.

To, co robiła Samanta, było łatwizną. Melanie mogłaby robić to samo z zamkniętymi oczami. Czy nie udowodniła tego, kiedy Sam była w Mek¬syku? Notowania spadły odrobinę, ale tego należało się spodziewać. Gdyby dali jej wystarczająco dużo czasu, Melanie była pewna, że mo¬głaby zdobyć nową, ogromną rzeszę słuchaczy. Był młoda i miała to coś. Ale potrzebowała szansy, żeby się sprawdzić.

Weszła do pralni i podała nazwisko drobnej blondynce, która miała długie na dwa centymetry czarne paznokcie, brzydkie zęby i ironiczny wyraz twarzy.

Skoro w WSLJ nie chcieli jej dać pracy przy mikrofonie, postanowiła zadzwonić do konkurencyjnej stacji WNAB, gdzie pracowała Trish LaBel¬le. Trish nienawidziła doktor Sam i Melanie doszła do wniosku, że ucieszy się z okazji spotkania asystentki Sam i może zaproponuje jej pracę.

Jak dotąd Trish nie odpowiadała na jej telefony. W końcu odpowie.

Melanie nie należała do osób, które łatwo się poddają. Zawsze była pracowita jak mrówka i sama decydowała, kiedy odpocząć. Jeśli będzie musiała, zacznie pracować na własny rachunek.

– Proszę. – Dziewczyna podała jej ubrania na wieszaku w plastiko¬wym worku, a Melanie wyciągnęła kartę.

– Przykro mi, ale terminal nie działa. Ma pani gotówkę albo czek?

– Zostawiłam książeczkę czekową w domu – powiedziała Melanie i zaczęła grzebać w portfelu. Znalazła tylko dwa pomięte banknoty jed¬nodolarowe. Za mało, a robiło się późno. Melanie była spuchnięta i obo¬lała; lada chwila mogła dostać okresu, w pracy nie miała szans na awans, rodzina miałają w nosie, a z chłopakiem nie udało jej się skontaktować.

Było źle i wszystko szło ku jeszcze gorszemu.

– W budynku obok jest bankomat. – Pryszczata dziewczyna wyciągnęła płatek gumy do żucia i czekała ze znudzoną miną.

Melanie poczuła gniew..

– To nie moja wina, że wasz głupi terminal nie działa.

Panienka wzruszyła chudymi ramionami i spojrzała na Melanie znu¬dzona.

– Kogo to obchodzi. – Wytrzymała jej wzrok i przez chwilę Mela¬nie miała ochotę złapać swoje rzeczy i uciec. Przecież i spódnica, i bluz¬ka, i krótka marynarka należały do niej.

Jakby czytając w myślach Melanie, dziewczyna wzięła plastikowy worek z ubraniami i powiesiła go na innym stojaku za ladą.

– Świetnie. – Melanie zatrzasnęła portfel. – Zaraz przyjdę. – Nie mia¬ła zamiaru zawracać sobie tym dzisiaj głowy. Konała ze zmęczenia. Na zewnątrz oślepiło ją słońce. Poprawiła okulary przeciwsłoneczne i wsu¬nęła się do rozgrzanego samochodu. Kierownica była tak gorąca, że nie dało się jej dotknąć. Przekręciła kluczyk, wrzuciła wsteczny bieg i kiedy ryknęło radio, nacisnęła gaz. We wstecznym lusterku zauważyła olbrzy¬miego, białego cadillaca, który ruszył w tej samej chwili. Nacisnęła ha¬mulce, a olbrzym powoli ruszył z miejsca. Starszy mężczyzna nawet nie spojrzał w jej stronę, tylko powoli wyjechał z parkingu.

– Idiota – mruknęła. – Stary piernik.

Wycofała, wrzuciła pierwszy bieg i wyrwała do przodu. Przed pierw¬szymi światł.ami minęła faceta i opanowała chęć dania mu nauczki. W końcu to nie jego wina, że jest stary.

Wjechała na autostradę i otworzyła szyberdach i wszystkie okna.