– Nie musisz być moją niańką -powiedziała, kiedy ruszyli w dół po rampie, na parter, a potem na ulicę, gdzie latarnie świeciły jasnoniebie¬sko i ruch był o tej porze niewielki.

– Zachowuję się jak niańka? – spytał, kiedy stanęli na światłach.

Serce Sam prawie zamarło. Było w nim coś, czego nie potrafiła zrozu¬mieć. To coś sprawiało, że była ostrożna, ajednocześnie nie umiała oprzeć się jego urokowi i ufała mu. Wnętrze samochodu zrobiło się czerwone od blasku świateł stopu. Dostrzegła jego wzrok, a w nim obietnicę, któ¬rej nie chciała rozumieć.

– Więc jestem niańką? – zapytał znowu.

– Na to wygląda. – Uniosła palec. – Zadzwoniłeś do radia po mojej rozmowie z Annie. – Wyprostowała drugi palec. Światła zmieriiły się, a ona patrzyła na jego mocny profil- silną szczękę, głęboko osadzone oczy, wysokie czoło, ostre policzki i cienkie wargi. W jednej chwili za¬częła'się zastanawiać, jak to by było go pocałować… dotknąć… Samo¬chód wyrwał do przodu i przypomniała sobie, że nie skończyła tego, co zaczęła mówić. – Czekałeś na mnie przy drzwiach do stacji. – Podniosła trzeci palec, a Ty skręcił za róg i zaparkbwał tuż za swoim volvo. – Od¬prowadziłeś Melanie i mnie na parking. – Dołączyła mały palec. – Spraw¬dziłeś mój samochód i przywiozłeś mnie tutaj. – Został jej kciuk. -l po¬jedziesz za mną do domu. – Pokazała mu całą dłoń.

Chwycił ją za rękę, a jego ciepłe palce oplotły jej palce.

– A kiedy dojedziemy do domu wejdę z tobą do środka – obiecał.

– Nie musisz…

_ Ale chcę. – Jego czarne oczy wytrzymały jej wzrok, a palce zacisnꬳy się najej dłoni. – Nie wybaczyłbym sobie nigdy, gdyby coś ci się stało, Samanto. A teraz możemy dalej dyskutować, ale jedziemy, bo jest późno.

Przełknęła ślinę i zabrała dłoń.

– Dobrze.

Uśmiechnął się lekko

_ Trzymam cię za słowo. – Wyskoczył z samochodu, podbiegł do volvo i wsiadł do środka. Sam przesiadła się na miejsce kierowcy, a on błysnął światłami stopu. Poprawiła siedzenie i ruszyła, widząc w luster¬ku, jak volvo odrywa się od krawężnika i jedzie za nią.

Ty Wheeler sam wybrał sobie rolę jej ochroniarza. l wcale nie spytał, czy sobie tego życzy.

Rozdział 14

Przez całą drogę do domu Sam słuchała programu Przy zgaszonych światłach i jechała pustymi ulicami w stronę jeziora i Cambrai. Mi¬nęła kilka samochodów, które oślepiły ją światłami, ale przez większość drogi patrzyła we wsteczne lusterko i widziała światła volva Tya. Co on sobie myśli? Dlaczego bierze na siebie jej problemy? Czego od niej chce? Skręciła w swoją ulicę. Nie potrafiła go rozszyfrować. Czy jego łódź rzeczywiście się zepsuła?

_ Przestań – powiedziała do siebie i wjechała na podjazd przed domem. Otworzyła automatyczne drzwi do garażu. Była zmęczona, nerwy miała w strzępach i popadała w paranoję. Kiedy drzwi się otworzyły, wjechała do środka pomieszczenia, które kiedyś było wozownią, ale w latach dwudziestych przerobiono je na garaż. Potem dobudowano przejście z garażu do kuchni. Kiedy wysiadła z samochodu, Ty zajechał na podjazd. W sekundę był już na zewnątrz i szedł za nią do domu.

_ Nie kłóć się ze mną – powiedział, kiedy zauważył, że chce zaprotestować. – Sprawdzę dom.

– Był całą noc zamknięty. – Samochód też był.

Wyprzedziłją w drzwiach i ruszył oszklonym korytarzem, jakby całe życie tędy chodził. Sam wyłączyła alarm, który już był naprawiony. Nie mogła się do niego przyzwyczaić i czasami o nim zapominała. Na szcz꬜cie tej nocy urządzenie chyba pracowało prawidłowo. Ty jednak nie był usatysfakcjonowany. Obszedł więc kuchnię i jadalnię, gdzie z jednego z foteli pełnym podejrzliwości wzrokiem obserwował go Charon.

– Wszystko w porządku – uspokoiła kota.

Samanta szła tuż za nim, a Ty sprawdzał pokój za pokojem. Nie pytał jej o zgodę, ty Iko otwierał drzwi do szafek i szaf. Zajrzał nawet do schow¬ka pod schodami. Potem wszedł na piętro, bez słowa wmaszerował do pokoju gościnnego z koronkowymi firankami i antyczną toaletką. Przez łazienkę dostał się wreszcie do jej sypialni.

Szła za nim i czuła się niezręcznie, jakby była naga. Wszystkie pry¬watne kąty jej mieszkania zostały odkryte. Rzucił spojrzenie na wielkie łoże z baldachimem, potem wszedł do olbrzymiej szafy, gdzie w nieła¬dzie wisiały i leżały ubrania, buty i torebki.

Wyszedł po kilku sekundach. Sam stała oparta o drzwi.

– Zadowolony? – zapytała. – Nie ma żadnego intruza?

– Jak dotąd nie. – Sprawdził zamek na drzwiach balkonowych. Poprawił klamkę i mruknął, że dom jest chyba bezpieczny.

– To dobrze. – Przeciągnęła się i ruszyła do drzwi, ale Ty został w miejscu.

– Może opowiesz mi o Annie Seger? – zapytał i oparł się o jedną z kolumn łóżka. – Wiem, że jesteś zmęczona, ale pomogłabyś mi zrozu¬m ieć, dlaczego ktoś wini cię za jej śmierć.

– To dobre pytanie. – Sam przejechała palcami po włosach i zamy¬śliła się na chwilę. – Nie mogę ci powiedzieć, bo sama nie rozumiem. ¬Usiadła na fotelu bujanym koło balkonu i owinęła się starym szalem, który wieki temu zrobiła na drutach jej prababcia. Ty był dla niej taki miły, mogła przynajmniej spróbować mu wyjaśnić. – Prowadziłam taki sam program jak ten, tylko w mniejszej rozgłośni. Właśnie skończyłam studia i byłam w separacji z mężem. Po raz pierwszy w życiu byłam zdana sama na siebie, a audycja miała duże powodzenie. Jeremy, mój mąż, uważał, że woda sodowa uderza mi do głowy i starał się zrobić z tego jeden z powodów do rozwodu, ale było ich właściwie dużo więcej. Szło mi dość dobrze. – Przypomniała sobie, jak każdego dnia odsuwała od siebie myśli o Jeremym i o rozwodzie. Tłumaczyła sobie, że to nie jej wina, że małżeństwo było skazane na rozpad. Jeździła do radia i praco¬wałajak szalona. Słuchała dzwoniących i starała się rozwiązywać cudze problemy, skoro nie potrafiła pomóc sobie. – Pewnej nocy dzwoni dziew¬czyna i mówi, że ma na imię Annie. Prosi mnie o radę. – Samanta pa¬miętała, że z początku dziewczyna wahała się i że była zawstydzona i przerażona. Owinęła się szczelniej szalem i mówiła dalej: – Ta dziew¬czyna, Annie, bała się. Właśnie dowie8ziała się, że jest w ciąży i nie mogła powiedzieć rodzicom, bo dostaliby szału – bała się, że wyrzucąją z domu. Miałam wrażenie, że byli surowi i religijni i nie zaakceptowali¬by córki bez męża i z dzieckiem. Poradziłam jej, żeby porozmawiała z psychologiem szkolnym, z pastorem, albo kimś, kto jej pomoże pod¬jąć decyzję, z kimś komu ufa.

– Ale tego nie zrobiła?

– Chyba nie mogła. Kilka dni później dzwoni raz jeszcze, przerażona bardziej niż poprzednio. Jej chłopak chce, żeby usunęła ciążę, ale ona się nie zgadza. Jest przeciwna z powodów religijnych i osobistych. Po¬wiedziałam jej, żeby nie robiła niczego wbrew sobie, bo to jej ciało i jej dziecko. Oczywiście ludzie słuchali naszej rozmowy i zaczęli dzwonić jak szaleni. Każdy miał swoje zdanie albo radę. Poprosiłam, żeby za¬dzwoniła po programie i obiecałam, że podam jej nazwiska terapeutów i adres organizacji kobiecej, gdzie może dostać bezpośrednią pomoc.

Sam odetchnęła wolno, na wspomnienie tych bolesnych dni.

– Może nie byłam wtedy odpowiednią osobą do dawania rad – przy¬znała. – Byłam w Houston zaledwie od kilku miesięcy j dostałam tę pra¬cę, bo kobieta, która prowadziła audycję zrezygnowała. Miałam tylko ją zastępować, ale słuchacze dobrze mnie przyjęli i chociaż pieniądze na początku były marne, dostałam podwyżkę i zostałam.

Przewróciła oczami i pomyślała, jaka była naiwna. Zaczęła się bujać. – Byłam w trakcie rozwodu, a mojemu mężowi nie podobało się to, co robię. To ja stałam się znana, a nie on, i to zakończyło nasze małżeń¬stwo szybciej, niż się spodziewałam. Nie miałam zamiaru rzucać pracy i po kilku tygodniach – może dniach – znalazł sobie kogoś innego… a może widywał się z niąjuż wcześniej, ale to inna historia – dodała, zaskoczona, że tyle mu opowiada. – Mówiliśmy o Annie Seger. Doszło do tego, że Annie nie posłuchała mojej rady, nie zadzwoniła po programie, ale kilka razy w trakcie. Słuchacze szaleli. Dzwonili bez przerwy. Wszyscy, począw¬szy od przewodniczącego Grupy na Rzecz Prawa do Życia, przez mło¬dych księży, a na dziennikarzu z lokalnej gazety skończywszy. Sprawa zaczęła się rozrastać. Zadzwonili do mnie prawnicy, oferując pomoc fi¬nansową i rodziny, które chciały adoptować dziecko Annie. Dzwoniły młode matki i kobiety po aborcjach i poronieniach. Nawet te, które wy¬szły za nieodpowiednich facetów, bo były w ciąży i do ślubu zmusili je rodzice. Zrobił się cyrk. A w samym środku była samotna, przerażona szes¬nastolatka.

Sam zadrżała na wspomnienie, jak siedziała w pozbawionym okien studiu w centrum stacji i odbierała telefony. Zastanawiała się, czy Annie zadzwoni raz jeszcze. George Hannah, właściciel radia, wychodził z siebie, widząc jak rosną notowania, a Eleanor także cieszyła się z coraz więk¬szej rzeszy słuchaczy.

– Wszyscy w rozgłośni byli szczęśliwi. Biliśmy na głowę konku¬rencyjne stacje i to tylko się liczyło. Notowania wzrosły niewyobrażal¬nie! Płynęły pieniądze. – Sam nie potrafiła ukryć ironii w głosie.

W tym całym zamieszaniu tkwiła załamana Annie, a Samantająza¬wiodła. Nawet po ty lu latach czuła, jak przerażona musiała być ta dziew¬czyna i jak się wstydziła.

– Starałam się dótrzeć do niej, ale nie miała w sobie siły, żeby za¬ufać komuś bliskiemu. Miała rodzinę, ale bała się ich. Nie mogła, albo nie chciała porozmawiać ze szkolnym psychologiem, ani z nikim z pa¬rafii. Z jakiegoś powodu była zła na mnie, zupełnie jakby to była moja wina. To było po prostu okropne. Straszne. – Sam wciągnęła głęboko powietrze i dodała: – Potem, po siódmym, może ósmym telefonie, ja¬kieś trzy tygodnie po naszej pierwszej rozmowie, znaleziono ją martwą. Przedawkowała leki i podcięła sobie żyły. Znaleźli przy niej tabletki na¬senne matki, wódkę i zakrwawione nożyce ogrodowe. Na komputerze zostawiła list pożegnalny. Napisała o wstydzie, samotności i braku ko¬goś, komu mogłaby zaufać.

Sam pamiętała pierwsze strony gazet, z czarno-białym zdjęciem Annie Seger. Ładna dziewczyna z dobrego domu, kapitan cheerleaderek, wzo¬rowa uczenmca.

Dziewczyna była w ciąży i czuła się samotna. Nikt jej nie pomógł. Szkolne zdjęcie sprawiło, że dla Sam, Annie stała się kimś realnym, bezradnym i bardziej tragicznym. Dziewczyna była taka młoda. Sam załamała się, a obraz uśmiechniętej nastolatki z czarno-białej fotografii nadal ją prześladował.

– Odeszłam z pracy. Zrobiłam sobie wolne i spędziłam ten czas z oj¬cem. Potem otworzyłam prywatną praktykę w Santa Monica. Po latach Eleanor namówiła mnie do powrotu do mikrofonu i prowadzenia nowe¬go programu. – Wbiła palce w szal. – A teraz to wszystko wróciło.

– Więc w czwartek Annie skończyłaby dwadzieścia pięć lat?

– Chyba tak. – Sam uniosła ramiona i poczuła, że robi jej się zimno.

Owinęła się szczelniej szalem, chociaż w pokoju było pewnie ponad dwadzieścia pięć stopni. – Nie rozumiem, dlaczego ktoś chce to wszyst¬ko przypomnieć właśnie teraz.

– Ja też nie mam pojęcia – powiedział i przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. – Pamiętaj, jeśli usłyszysz albo zobaczysz coś niepokojącego – cokolwiek – dzwoń.do mnie. – Wyciągnął z kieszeni długopis, podszedł do nocnej szafki i napisał coś w notatniku. – To moje numery – domowy i komórkowy. Nie zgub ich. – Oderwał kawałek kartki, podszedł do Sam i podał jej go.

– Za nic na świecie – powiedziała i stłumiła ziewnięcie.

Ty zerknął jeszcze raz na łóżko z puchatą kołdrą, ozdobnymi poduszkami i drewnianym baldachimem.

– Idź spać. To był długi dzień

– Bardzo długi – zgodziła się, bo miała wrażenie, że trwał wiecznie.

Ku jej zaskoczeniu, Ty wyciągnął ręce, podniósł ją z fotela i wziął w ramiona.

– Zadzwonisz do mnie – powiedział i pochylił się tak, że dotknęli się czołami.

Senność zniknęła. Przytulny pokój z mansardowym sufitem wydał jej się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości i miała wrażenie, że jest cieplejszy.

– Jeśli będzie trzeba.

– Nawet jeśli tylko będziesz się bała. – Uniósł jej brodę palcem. – Obiecaj.

– Dobrze. Słowo honoru – zgodziła się i serce zabiło jej mocniej.

Zapach starej skóry mieszał się ze słabą wonią wody kolońskiej. To był ten czysty, męski zapach, o którym już dawno zapomniała.

– Trzymam cię za słowo. – Spojrzał na jej usta i wtedy zdała sobie sprawę, że zaraz ją pocałuje.

O Boże! Zaschło jej w gardle i poczuła szczypanie na skórze. Jakby dokładnie wiedział, co ona czuje i jakie wrażenie na niej zrobił, Ty uśmiechnął się bezczelnie swoim seksownym uśmieszkiem, od którego zapieJ;ało jej dech.

– Dobranoc, Sam – powiedział i musnął ustami jej czoło. Potem wypuścił ją z objęć. – Zamknij drzwi i zadzwoń do mnie, jeśli coś cię zaniepokoi.

Ty mnie niepokoisz, pomyślała, kiedy ruszył do drzwi. Do diabła,

Tyu Wheelerze, bardzo mnie niepokoisz.